Читать книгу Jutro właśnie nadeszło - Marta Kijańska - Страница 7
1
ОглавлениеChciała, żeby umarli.
Najlepiej, żeby to był wypadek samochodowy. Koniecznie duża prędkość. Albo samolot. Żeby spadł, bo wtedy wszystko szybko i człowiek nie ma czasu zastanowić się, że owszem, właśnie umiera. Ani że go coś może boli, bo akurat zgniata mu narządy wewnętrzne.
Po co mieliby cierpieć? W końcu to jednak rodzice. Czcij ojca swego i swoją matkę, jak ci nakazał Pan, Bóg twój, abyś długo żył i aby ci się dobrze powodziło na ziemi[1].
Natalia chciała, aby jej się dobrze powodziło. To, że wyobrażała sobie ich śmierć, nie znaczyło, że pragnęła ich zabić. Chociaż taki Bóg, na przykład. Taki Bóg to musi mieć przyjemność z zabijania, przecież nieustannie to robi. A czyż ludzie nie są stworzeni na jego obraz i podobieństwo?
Ale nie chciała ich cierpienia. Raz widziała, jak ojciec cierpi, i to wystarczy jej do końca życia. Nigdy więcej czegoś takiego. A cierpiał wtedy naprawdę. To nie były te jego zwykłe egzaltacje i otwarte złamania, które okazywały się drobnymi urazami. Jak dla każdego mężczyzny, i dla niego katar był śmiertelną chorobą, a z bólem gardła najchętniej od razu kładł się do trumny, bo to już czas i początek stężenia pośmiertnego.
To było wtedy, kiedy rozbił się na motocyklu i złamał kręgosłup. No ale co za idiota wkłada skórzaną kurtkę, wsiada na motocykl i udaje, że jest nastolatkiem, będąc w okolicach sześćdziesiątki?
– Tato, na cholerę ci ten motor?
– To nie motor, Natalio. To motocykl. Kiedy się wreszcie nauczycie?
Natalii, podpiętej pod „wy”, chociaż nie wiadomo właściwie, kogo ojciec ma na myśli, staje przed oczami rewelacyjna scena z Pulp Fiction Quentina Tarantino. 1995 rok. Przeżywała wtedy okres buntu, nie chodziła na żadne wykłady i codziennie zaliczała samotnie inny film w kinie. Pamięta, że kiedy wracała do domu z Pulp Fiction, miała ogromną ochotę rozwalić wszystkich w tramwaju. Brak karabinu nieco komplikował sprawę. Poszła jej tylko krew z nosa.
Tak, ten film trzeba obejrzeć. Natalia słyszy nawet akcenty, z jakimi wypowiadane są poszczególne zdania.
Fabienne: Whose motorcycle is this?
Butch: It’s a chopper, baby.
Fabienne: Whose chopper is this?
Butch: It’s Zed’s.
Fabienne: Who’s Zed?
Butch: Zed’s dead, baby. Zed’s dead.
Bruce Willis jest naprawdę przystojny. Chociaż łysy. To pierwszy łysy mężczyzna, który spodobał się Natalii.
Ten wypadek to właściwie nie był wcale aż tak dawno. Sześć, może siedem lat temu. Czas zaciera kontury i pochłania dokładne daty. Żyjemy zawieszeni, trochę w przeszłości, trochę w przyszłości. Trochę tu, trochę tam – w ciągłym rozkroku. Wydaje nam się, że potrafimy zrobić szpagat, a przecież na jogę chodzi tylko Maryśka i tylko ona umie powitać słońce sekwencją surya namaskar i wykonać psa z głową do dołu, cokolwiek to znaczy.
Wszyscy jedynie udajemy, że pamiętamy czasy, których nie możemy pamiętać, i projektujemy te, w których już nas nie będzie. Chociaż wydaje się, że gdybyśmy mogli tak naprawdę zobaczyć, co nas czeka, nie chcielibyśmy wcale wychylać się poza tu i teraz. Może dlatego tak uporczywie trzymamy się pamięci. Zakotwiczamy się w niej tak samo, jak skowronki zakotwiczają się wysoko w powietrzu.
Gdyby Natalia potrafiła chociaż uwierzyć w Boga. Miałoby to wszystko jakikolwiek sens. A tak – jest jedynie maj i okropny upał.
Siedzi na ostatnim stopniu na ganku w domu rodziców. Na ganku? W mieście też mówi się „na ganku”? Czy tylko na wsi są ganki i jedynie wsiowi mówią „ganek”? Przecież nie jest na wsi, chociaż prawie. A już na pewno nie jest wsiurą.
Tak czy siak, gankowi nie da się zaprzeczyć. Ganek jest. Trzy schodki pokryte terakotą koloru absolutnie nijakiego. Natalia pamięta, jak rodzice pieczołowicie wybierali kolor fugi. Zupełnie jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Po latach i tak jest w kolorze jeszcze bardziej nijakim.
Do tego dwa słupy, które ojciec zastał drewniane, a zostawił murowane, bo tak ładniej i bardziej w stylu dworkowym. O te słupy była awantura – matka chciała mieć drewniane, ale ojciec postawił na swoim, oczywiście. Słupy podtrzymują trójkątny daszek pokryty blachą falistą, która nieudolnie udaje dachówkę.
– Nie stać nas na prawdziwą dachówkę, Hanka, oszalałaś?!
Schodki, słupy, daszek, ganek. Jest ganek. Oddziela dom od ulicy, osłania przed deszczem i śniegiem.
– Jakby zabudować go bocznymi ścianami... – marzyła matka – mógłby pełnić funkcję sieni.
– Nie, no naprawdę oszalałaś, sień to już w ogóle jak na wsi! – wrzeszczał ojciec.
– Jesteśmy na wsi! – odwrzaskiwała matka, która w tamtym czasie nauczyła się wrzeszczeć.
Wrzeszczała, chociaż była szczęśliwa, że od tej chwili będzie ją budził świergot ptaków, a nie sapanie i pierdzenie autobusu. A jednak na wsi, myśli Natalia, a jednak.
Tak jak nie da się zaprzeczyć gankowi, tak nie można zignorować tego, że dom jest w stylu dworkowym. Tej tragedii nie dało się uniknąć. W ten sposób budowało się w Pipidówie w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku i taki wybudowali dworek z gankiem. Ale o to nie kłócili się wcale, rodzice.
Skwar.
Każdy wie, że nie powinno być aż tak gorąco o tej porze roku. Megaupał, jak by powiedziała jej córka, która w ogóle używa dziwnych słów i zwrotów. Mega, siara, zaczepiście, lol, beka i to ostatnie – najbardziej kretyńskie – pewka.
– Założyłaś rajstopy?
– Mamo, no pewka!
A Natalii wydawało się, że wychowuje ją na intelektualistkę.
Wiele rzeczy jej się wydawało, ale klimat rzeczywiście się ociepla, i w dodatku ludzie ludziom zgotowali ten los. To jej się nie wydaje. Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, skoro od człowieka, który przecież poza tym, że miał być płodny i rozmnażać się, miał również zaludnić ziemię i uczynić ją sobie poddaną.
Tak więc, wedle nakazu z dnia szóstego, panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi i nad każdą rzeczą, która – jak sądzi – jego jest. I czyni sobie tę ziemię poddaną.
To było piękne samobójstwo ziemi, myśli Natalia, zgoda na pojawienie się na niej człowieka. Ale już nic się na to nie poradzi, a w ciągu ostatnich stu lat odnotowano wzrost globalnej temperatury powietrza o 0,74 stopnia. To dużo.
W wyniku podnoszenia się temperatury topnieją lodowce i zwiększa się objętość wód oceanicznych. Pod wpływem ciepła jest więcej wody. Pod wpływem ciepła puchnie ciało. Obrączki nie dają się zdjąć z palców, zły czas dla potajemnych kochanków.
Ocieplenie spowoduje podniesienie się wód we wszechoceanie z poziomu 0,2 do 2,2 metra, i to jeszcze przed rokiem 2050. Bo lodowce roztapiają się niczym lody Bambino, które Natalia pamięta z dzieciństwa. A może wcale nie pamięta, tylko jej opowiadali. Ale raczej nie, raczej były takie lody, w srebrnym papierku, które wyglądały jak kostka masła koziego. Czy może to były lody Calypso, a Bambino były na patyku? Znaczy jednak nie pamięta.
Ale te wody to dopiero około 2050 roku. Wtedy Natalii już nie będzie, więc właściwie co z tego? Niech się martwią ci, którzy będą. Natalia jest zupełnie nieekologiczna. Nawet wody nie zakręca podczas mycia zębów. Zmiany klimatyczne – kogo to obchodzi? Ma to w dupie. Ludzie mają to w dupie; po nas choćby potop.
Zmiany będą jednak zachodzić, ma tego świadomość. Sama przygotowała opracowanie o ich wpływie na ziemię i gospodarowanie wodami. Czterdzieści siedem stron, sześć rozdziałów, wydrukowano na papierze ekologicznym, ISBN 968-83-756-223-9. Coraz więcej będzie takich skutków klimatycznych jak ekstremalne gradobicia, huragany, powodzie, zatopienia terenów przybrzeżnych – różnych anomalii pogodowych. Niewątpliwą anomalią jest dwadzieścia siedem stopni Celsjusza w cieniu na początku maja w Polsce, pod Warszawą.
Będzie się tak nadal działo, aż w końcu.
Nastąpiło wielkie trzęsienie ziemi i słońce stało się czarne jak włosienny wór, a cały księżyc stał się jak krew. I gwiazdy spadły z nieba na ziemię, podobnie jak figowiec wstrząsany silnym wiatrem zrzuca na ziemię niedojrzałe owoce. Niebo zostało usunięte jak księga, którą się zwija, a wszelka góra i wyspa z miejsc swych poruszone... Potem ujrzałem czterech aniołów stojących na czterech narożnikach ziemi, jak powstrzymywali cztery wiatry ziemi, aby wiatr nie wiał na ziemi ani po morzu, ani na żadne drzewo. I to będzie piękny koniec świata. I przyjdzie wtedy ten, który przeniknie nasze nerki oraz serca i każdemu da wedle zasług.
A póki co zimy będą zimniejsze, lata gorętsze – albo odwrotnie. Wszystko da się wytłumaczyć zmianami klimatycznymi i na tym polega urok pracy eksperta od spraw klimatu.
Pot spływa po plecach eksperta, przyklejając czarną sukienkę do skóry. To bardzo nieprzyjemne. Niehigieniczne. Do tego gałąź bzu denerwująco łaskocze ją w tył głowy.
– To nie jest bez, Natalio. To lilak.
– Srilak.
– Sprawdź sama. To są dwie zupełnie inne rośliny.
Sprawdziła. Ojciec miał irytujący zwyczaj bycia najmądrzejszym. Tym razem jednak się nie mylił. Zapisała w swoim notesie: bez, Sambucus L., rząd szczeciowce, rodzina piżmaczkowate, rodzaj bez. Najczęstszy w Polsce jest bez czarny, Sambucus nigra L. Śmierdzi, ma baldachowate, białawe kwiaty i czarnofioletowe owoce. Z pewnością nie sprzedają go na bazarze pod Halą Mirowską. Sprzedają tam lilaka pospolitego, Syringa vulgaris L., rząd jasnotowce, rodzina oliwkowate, rodzaj lilak. Mylnie nazywany bzem, ale bez tej nazwy nie byłoby przecież Tuwima. Nie rwaliby, nie szarpali, nie darli i nie targali; nie nieśli świeżego, mokrego, białego i tego bzowego. Z lilakiem poezja nie idzie, chociaż pachnie dusząco.
Lilak, który łaskocze w tył głowy Natalię siedzącą na schodach domu rodziców, pachnie bardzo intensywnie tego dnia na początku maja. To jest kolejny dzień z wielu dni boleści, które przyszły razem z majowym upałem, duszącym zapachem i muchami końskimi. Apokalipsa według nieświętej Natalii. A oto jestem żyjący na wieki wieków i mam klucze śmierci i Otchłani. Napisz więc to, co widziałeś i co jest, i co potem musi się stać. Już coś zaciska się wokół jej szyi. Zatyka ją, jakby płuca gwałtownie zmniejszały swoją objętość albo jakby ktoś pięścią uciskał jej serce – takie uczucie. Może to ten zapach, może upał.
Istnieje jakaś niewidoczna otchłań. Pozaprzestrzeń. Właściwie niewyobrażalna, ale Natalia ją wyczuwa. Tak wygląda piekło, myśli i wstaje, żeby otworzyć bramę.
– Naspacerowaliście się? – rzuca w stronę niewielkiej procesji zmierzającej wolnym krokiem w jej kierunku.
Pochód otwiera córka Natalii, Anastazja. Nastka. Bo Natalia jest Natka. Miało być szałowo i zabawnie, a wymyślił to Piotr, który również idzie w jej kierunku, rozgniatając ślimaki na drodze.
– Wiesz, jak to będzie szałowo? Będę miał Natkę i Nastkę, ale czad!
Dość krótko jednak było tak szałowo, że miał Nastkę i Natkę i był taki czad.
– Postanowiłem objąć katedrę w Gdańsku – powiedział po prostu któregoś dnia przy obiedzie i odszedł.
Ale Natalia nie chce o tym teraz myśleć. Ani o tym, że po raz kolejny uporczywie dzwoni jej komórka, a na ekranie wyświetla się biblijne imię męskie pochodzące od jednego z archaniołów, które po hebrajsku znaczy „któż [jest taki] jak Bóg”.
Nikt nie jest, on jednak trochę tak, szczególnie kiedy przesuwa językiem od koniuszka ucha Natalii w dół. Bardzo w dół, och, jeszcze bardziej w dół. A potem już tylko ciemność i jęk. Coraz głośniejszy.
Natalia kolejny raz ignoruje brzęczący telefon, bo nie teraz, nie teraz. Teraz jest otchłań i ciemność, ale zupełnie inna.
Trzecią osobą w procesji jest jej babcia. Ma siedemdziesiąt dziewięć lat i mniej siwych włosów niż Natalia. Jak to możliwe? Może to Bóg jest dla babci taki łaskawy w zamian za gorliwe modlitwy. Babcina prostracja codzienna: Panie, nie dawaj mi siwych włosów, abym była wciąż młoda, a przynajmniej tak wyglądała. Po co babcia je dodatkowo farbuje? I to na kruczoczarno? Przecież to sztucznie wygląda. Wyostrzają jej się przez to rysy twarzy i wcale nie jest łagodną staruszką, chociaż z charakteru właśnie bardziej taką.
– Tak tu spokojnie – mówi babcia, wręczając Natalii kilka gałązek oblepionych zielonymi listkami.
Ale po co te gałązki, babciu? – myśli Natalia. Po co mi te świeże, żywozielone listki, skoro wszystko powinno umierać?
– I tak ładnie, zielono – dodaje babcia. – Nie wiem, Natalko, czemu nie chcecie tu jednak zamieszkać. Tak sobie pochodziliśmy troszkę po okolicy i od razu lepiej.
Co lepiej? – myśli Natalia. Lepiej się czujesz po zjaraniu córki, jak sobie pospacerowałaś?
– Och, rozmawialiśmy już o tym. – Natalia macha gałązkami ze zniecierpliwieniem. – Chcecie herbaty?
Bo co można im zaproponować z takiej okazji. Przecież nie alkohol, chociaż teraz Natalia największą ochotę miałaby się napić.
– Ja chętnie – mówi Piotr. – Wypiję herbatę i odwiozę babcię.
To już nie jest twoja babcia, myśli Natalia i uprzejmie się do niego uśmiecha. Nie musisz być taki milutki, ty fircyku sopocki! Dziesięć lat temu postanowiłeś mieć inną babcię, składając papiery rozwodowe.
– To świetnie – odpowiada głośno i bierze Anastazję za rękę. – Chodź, pomożesz mi zrobić.
Jakże przy tej herbacie jest uroczo. I wszystko z delikatnymi uśmiechami. Rozmowa o upale, o filiżankach, o herbacie: zielona czy czarna, a w ogóle to najlepiej ziółka o zapachu starej ściery.
– A kiedy zakończenie roku, Nastusiu?
– Dwudziestego czerwca, babciu. Robimy przedstawienie.
– No to pięknie, pięknie.
– Słuchajcie, a czy mówiło się dawniej „prababciu”? Bo przecież ty jesteś moją prababcią, a nie babcią. Babcia to właśnie...
Nie, nie, nie, zakaz wjazdu!
– No to... no to mówiło się? Bo to w sumie dziwnie brzmi w mówieniu, to całe prababciu, nie uważacie?
– Uważamy.
– A mówiło się, mówiło. Wszystko było bardziej elegancko i uroczyście. I mówiło się nawet „pani babciu”. I „pani matko”...
Wróć, zła droga, nie jedźmy w tę uliczkę. Matka – to słowo dziś jest zakazane.
– No więc jakie to będzie przedstawienie, Anastazjo? – wtrąca się Natalia.
– Ferdydurke Gombrowicza.
– O, ambitnie, Nastusiu, ambitnie.
Wszystko, byle nie poruszyć tematu.
– Dobra ta herbata, Natalko, rzeczywiście, bardzo dobra. Gdzie kupiłaś? – pyta babcia.
– Nie wiem, to herbata mamy.
Zawracaj, Natalio, znowu pod prąd, znowu nie ten kierunek. Mama, mama, mama, nie ma już tego słowa. Może trzeba będzie je powtarzać nieskończenie wiele razy, to podobno zawsze działa. Może Natalia zacznie się zastanawiać, czy takie słowo w ogóle istnieje.
– Aha, no tak, no tak. To może ja już bym pojechała do siebie, troszkę się pomodlić.
– Pomodlić – powtarza bardzo wolno za babcią Natalia.
Zupełnie jakby było jeszcze o co się modlić.
Cały ten pyszałkowaty babciny Bóg. I co babcia ma z tego, że biega do kościoła, odmawia różaniec i klęczy przed łóżkiem codziennie wieczorem? A kto wie, może i rano też klęczy? Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, dziękuję ci, że w swej szczodrobliwości i łasce dałeś mi w dzieciństwie wojnę, podczas której zginęła prawie cała moja rodzina, w tym moja matka, którą przebiła sztacheta z płotu w trakcie bombardowania. Na szczęście tego nie widziałam, bo byłam za mała i leżałam w piwnicy przysypana gnijącymi kartoflami i gruzem, żeby mnie nie znaleźli. Dziękuję ci za to, że nie znałam wcale swojego ojca, bo to chyba było tak, że matkę zgwałcili podczas pierwszej wojny. Ale nie wiadomo, tajemnica rodzinna i na wieki wieków, amen. Dziękuję ci za to, że kilka lat temu zabrałeś mi w mękach ukochanego męża, dwa lata temu zięcia, chociaż lubiłam go bardzo, żeby nie powiedzieć kochałam jak synka, którego mi nigdy nie dałeś, ale to też nie szkodzi, dziękuję, bo mogłam dzięki temu dać więcej swojej córce. Tyle że tydzień temu zmasakrowałeś mi ją, Panie, na murze jej sąsiada. Ale jak dobrze, że przynajmniej się nie męczyła. Zaprawdę godne to i sprawiedliwe.
I co ona sobie wyobraża? Że pójdzie dzięki temu do Nieba? Przecież ani dziadka tam nie ma, ani matki, myśli Natalia, a już na pewno nie ma tam ojca. Więc do kogo babcia chciałaby pójść? Dziadek nie może być w Niebie, bo kochał Stalina. Matka nie może być w Niebie, bo kochała martini. Ojciec nie może być w Niebie, bo wszystko. I my też tam na pewno nie pójdziemy. Przecież w ogóle nie ma Nieba i dlaczego myślę o tym miejscu z dużej litery?
Natalia nie wierzy w niebo, ale bywa w piekle.
Bywa w czarnej, przejmującej pustce i miewa poczucie, że nic jest. Przerażające nic, w którym nagle się znajduje.
To jest takie uczucie jak podczas zasypiania, kiedy jeszcze się nie śpi, ale właściwie już tak. To drgnięcie ciała odczuwane pomiędzy rzeczywistością a snem, jak gdyby się upadało. Trwa to ułamek sekundy, ciało drga i człowiek czuje, jakby rzeczywiście spadał, chociaż leży na łóżku. Jest w tym coś nieprzyjemnego. Nauka ma oczywiście odpowiedź na wszystko, więc niech wujek Google będzie przewodnikiem. Natalia przeczytała w Internecie, że to tak zwane mioklonie, czyli zrywania mięśniowe. Mimo że zaliczane są do zaburzeń snu, zasadniczo nie ma w nich nic nadzwyczajnego ani niebezpiecznego. Nauka ma odpowiedź na jej piekło.
Ale to jest tylko tak jakby w tym stanie.
Spadanie Natalii trwa jednak całe sekundy. I to jest o te właśnie sekundy za długo, a przerażające jest wcale nie samo spadanie, lecz otchłań – ta przestrzeń, w której Natalia spada; przestrzeń bez właściwości. Czeluści tej nie da się określić i niczym ograniczyć. Natalia jest w przestrzeni, której samej w sobie nie ma. Niebyt. Bezczas. Pozaprzestrzeń. Tak musi wyglądać dziewiąty krąg piekła Dantego. To musi być dziewiąty krąg.
Ogarnia ją wówczas przejmujący i obezwładniający strach. Trudno nawet nazwać go strachem. To jest coś innego, większego.
Zupełnie tak jak teraz, jakby lęk, może panika? Uczucie, którego nie można zdefiniować. A Natalia lubi definiować, nazywać uczucia i chęci po imieniu, wprost.
Teraz wie, że ma chęć się napić, ale chyba bardziej jeszcze ma chęć nie istnieć. Nie jest w stanie się zdecydować. Do tego jest jej bardzo gorąco i na pewno skoczyło jej ciśnienie. Może zaraz poleci jej krew z nosa, tak jak bez przerwy leciała jej w dzieciństwie. Po co jednak cofać się tak daleko, aż do dzieciństwa? Wystarczy cofnąć się o zaledwie kilka dni, a może nawet godzin. Natalia nie za bardzo potrafi uporządkować chronologicznie ostatnie wydarzenia. Ale poleciała jej krew z nosa w krematorium, tak. A to było wczoraj czy dzisiaj?
Ostatnie dni zlewają jej się w jeden ciąg zdarzeń, na który nie mają wpływu ani mijające godziny, ani zmieniająca się pora dnia, ani przechodzenie jednego dnia w drugi. Czas stracił znaczenie, liczą się zdarzenia. Od momentu, kiedy zadzwonili do niej ze szpitala czy może z policji, nie pamięta skąd, ale pani miała bardzo miły i spokojny głos. Ciekawe, czy specjalnie wybierają takie panie i czy jedynym ich zadaniem jest dzwonienie i przekazywanie podobnych wieści. Czy robią im testy głosowe? Wybierają niczym lektora do filmów przyrodniczych?
Jak ta pani mnie w ogóle znalazła? Jak mnie znaleźli? – dziwi się Natalia. Czy matka trzymała w portfelu kartkę z jej numerem z dopiskiem „dzwonić w razie wypadku”, a może było to po angielsku? Czy w telefonie miała ją wpisaną jako „córeczka” i stąd wzięli numer? Natalia wstaje i chce natychmiast iść po telefon matki, żeby sprawdzić. Ale zaraz siada. Sprawdzi to, kiedy ich tutaj nie będzie.
Zadzwonili. Tak, zadzwonili i powiedzieli, a potem musiała pojechać i jakoś od tego wszystko się zaczęło. Odebrała telefon od miłej pani i przestała mieć nad czymkolwiek kontrolę. Nie była na to gotowa, ale nie płakała. Dlaczego właściwie nie płakałam? – zastanawia się Natalia, przyglądając się bardzo uważnie swoim dłoniom.
– Jezu, jakie mam stare i popękane dłonie!
– Co mówisz? – Babcia patrzy na nią znad filiżanki herbaty, bo przecież nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, w błahych rzeczach.
– Nie, nic. Nic – odpowiada Natalia z roztargnieniem.
– No to tak – mówi Piotr nie wiadomo do kogo i wstaje z fotela, w którym zawsze siedziała jego była już, ulubiona teściowa, wdowa, matka Natalii, córka babci, babcia wnuczki. Tyle określeń na jedno martwe i spopielone ciało.
Ten dom jest skażony jej obecnością i jeszcze pachnie plackami ziemniaczanymi, które smażyła w zeszłym tygodniu. A może to były placki z cukinii. A może to niemożliwe. Matką pachnie za to na pewno, Natalia wyraźnie wyczuwa ten specyficzny zapach pomimo lilaka. To zresztą nic dziwnego, przecież to jej dom. Nie, teraz to dom Natalii, kurwa mać, i co ja z nim zrobię, co ja z nim zrobię? Chyba że Maciuś. Ale Maciuś od dwudziestu lat zaginiony, a może i martwy. I w sumie bardzo dobrze, bo po co dzielić się z Maciusiem, skoro można się samemu użerać i kosić trawnik? Nic Maciusiowi do Zbyniowego trawnika. Po moim trupie taki Maciuś tutaj, myśli Natalia hardo. Ale Maryśka powiedziała jej jasno, że nie da się olać Maciusia, bo, kochanie, twoi rodzice mieli majątek wspólny.
– Nie możesz dziedziczyć wszystkiego. Dziedziczenie córki z drugiego małżeństwa i syna z pierwszego wyglądałoby tak, że ten syn przed złożeniem w sądzie wniosku o dział spadku, jeżeli jest wkurwiony i idzie prosto do sądu, równocześnie ze złożeniem takiego wniosku mógłby wnieść o podział majątku swojego ojca i jego drugiej żony. Czyli twojej matki. Ewentualnie o odpowiednie ustalenie udziałów oraz dokonanie rozliczenia wydatków i nakładów.
Natalia nic nie rozumie z tego prawniczego bełkotu Maryśki, ale to nie szkodzi, bo jeśli wniosek o podział majątku nie zostanie złożony, sąd zawiesi postępowanie o dział spadku i będzie miała kłopoty i tak. Artykuł czterdziesty trzeci, paragraf pierwszy Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego wskazuje, że oboje małżonkowie mają równe udziały w majątku wspólnym.
– Taka jest zasada, Nata, więc zgodnie z zasadą powinno to wyglądać tak, że majątek po twoich rodzicach będzie po połowie dla każdego z was.
– No dobrze, rodzice nie żyją, a Maciusia nie ma. Jesteśmy ja i Nastka. No i co? – niecierpliwi się Natalia.
– Tak, kochanie, ale tak czy siak musi nastąpić podział majątku – tłumaczy Maryśka. – Ze względu na twojego przyrodniego brata. Syna twojego ojca. Jako że nie wiemy, co z nim, i nie został uznany za zmarłego – dodaje po namyśle.
– Chociaż mógł. – Natalia wzdycha.
– Tak, chociaż mógł – powtarza Maryśka. – I to już dziesięć lat temu, skoro mówisz, że to dwadzieścia, odkąd...
– No dobrze, to co z tym dziedziczeniem?
– Po tym podziale dokładnie na pół po matce wszystko dziedziczy wspólna córka, czyli ty, a po ojcu – połowę córka, a połowę syn. Więc syn ma w efekcie jedną czwartą wszystkiego, a córka trzy czwarte.
– A jeśli Maciuś nie jest moim przyrodnim bratem, tylko kuzynem? Co robimy? – pyta Natalia, bo przecież to Maryśka jest prawniczką. Ona jest tylko ekspertem od spraw klimatu po Wydziale Geologii Uniwersytetu Warszawskiego, bez wyróżnienia, ale za to z oceną bardzo dobrą.
– Zastanowimy się – odpowiada Maryśka, bo też nie wie, co zrobimy. – Najpierw musisz złożyć wniosek do Wydziału Cywilnego Sądu Rejonowego odpowiadającego ostatniemu miejscu zamieszkania spadkodawców.
Natalia mówi, że rodziców, a nie spadkodawców, ale Maryśka poprawia ją, że jednak spadkodawców, bo rozmawiamy prawniczo, a nie tkliwie i prywatnie i zwracamy się do sądu.
– I teraz tak... – dalej mądrzy się Maryśka. – Jeśli nie ma twojego brata, to i tak niczego nie dostajesz z automatu.
– Bo?!
– Nie bo, tylko tak. W tym wniosku o stwierdzenie nabycia spadku musisz go wymienić jako dziecko swojego ojca.
Jeśli jakiś mąż będzie miał dwie żony, jedną kochaną, a drugą niekochaną, i one urodzą mu synów – kochana i niekochana – a pierworodnym będzie syn niekochanej, to w dniu przekazywania dziedzictwa nie może za pierworodnego uznać syna kochanej, gdy pierworodnym jest syn niekochanej.
– Więc piszesz tam – kontynuuje Maryśka – że miejsce pobytu brata nie jest znane. Wtedy sąd ustanowi dla niego kuratora, który będzie go reprezentował w postępowaniu. Tak jakby on sam w nim uczestniczył. Sąd Najwyższy określił to w ten sposób, że kurator za stronę, której miejsce pobytu nie jest znane, ma podejmować czynności niezbędne dla obrony jej praw.
Obrona praw domniemanego brata, myśli Natalia. A kto będzie bronił jej praw? Sama ma bronić? Czy będzie potrafiła zrobić to dobrze, skoro nic w życiu nie wychodzi jej dobrze, poza grzeszeniem?
– To ja odwiozę babcię – ponownie nie wiadomo do kogo odzywa się Piotr.
Twoją byłą babcię, myśli Natalia. Ale rzeczywiście, trzeba odwieźć do domu tę siedemdziesięciodziewięcioletnią żwawą staruszkę ze sztucznoczarnymi włosami, która właśnie otrzymała swoją córkę w innym stanie skupienia. I chce teraz podziękować Bogu nie wiadomo za co, bo już coraz mniej rzeczy, za które można dziękować, zostaje jej na tym świecie.
– Chodźmy, babciu – mówi Piotr, otwierając przed nią drzwi, i patrzy przeciągle na swoją córkę. Temu pokrewieństwu nie da się zaprzeczyć, ponieważ Anastazja jest ciałem zdjętym z matki i twarzą zdjętą z ojca, chociaż mogło pewnie być na odwrót i może wtedy byłoby lepiej. – Jedziesz ze mną czy zostajesz z mamą?
– Zostaję – mówi Anastazja, bo myśli, że tak trzeba, że tak wypada. Ma, co prawda, dopiero trzynaście lat, ale rozumie, że jej matka właśnie spaliła swoją matkę i może matka, czyli córka, nie powinna być w takiej sytuacji całkiem sama.
Kurwa mać, nie mówi Natalia, tylko myśli, ale za to bardzo głośno. Przecież chciała być sama. Chciała się napić, a kto wie, może też zapalić papierosa w cienkiej fifce, jak mama, i włożyć jakąś jej sukienkę. Albo poleżeć zamknięta w szafie na jej skotłowanych szlafrokach. Chciała poprzeżywać swój ból w samotności, bo to jej ból i nikomu nic do tego. A tymczasem będzie musiała robić placki z jabłkami albo naleśniki, kurwa mać.
Babcia nic nie mówi. Babcia już przeżywa swój ból w samotności, chociaż w obecności ich oraz Tego. Na pewno Pan jest jej pasterzem i zaraz, mimo że brak jej wszystkiego, może położy się na zielonym pastwisku.
– Przyjadę jutro, wezmę was gdzieś na obiad – mówi Piotr, wsiadając do samochodu.
Potrafię jeszcze gotować, myśli Natalia, zawsze lubiłeś moją kuchnię, więc nie kombinuj. Odzwyczaiłeś się od domowego jedzenia, co? Teraz masz pewnie wytworną i ekskluzywną kuchnię molekularną i niedługo zaczniesz oddychać ciekłym azotem. Jeśli ona, ta twoja elegancka żonka, je coś więcej niż korzonki. Względnie pędy i korzonki. No widzisz. Pewnie raczej wyłącznie prezesuje, a nie lepi ci pierogi i kaszanę smaży. A lubiłeś kaszankę z jabłkiem i cebulą. I do tego koniecznie świeża bagietka. Albo taki prawdziwy wiejski chleb. Ale nie krojony, bo ten krojony to już nie to samo.
– Przyjedź, przyjedź – odpowiada mu z miłym uśmiechem.
Powspominamy, jak to szczęśliwie było, kiedy byliśmy młodzi, nie mieliśmy zmarszczek i nowych eleganckich żon z białymi pieskami, a nasza córka radośnie i beztrosko srała w pieluchy. I kiedy miałam mamę.
– To na razie, babciu, jutro zadzwonię – mówi do babci i całuje ją w pomarszczony policzek.
– Zadzwoń, Natalko, zadzwoń. Może przyjedziecie, to pójdziemy razem do kościoła. Teraz, kiedy Haneczka...
Po moim trupie, babciu, bo po trupie Haneczki to już na pewno. Natalia chciałaby kiedyś głośno powiedzieć, co myśli o tym całym babcinym Kościele i Bogu, który tydzień temu zabił jej matkę na chwałę swoją. Ale może nie dzisiaj. Nie teraz, kiedy Haneczka.
Zamyka za nimi bramę i wolnym krokiem, omijając ślimaki, wraca do córki, która czeka na schodach pokrytych terakotą zupełnie nijakiego koloru.
Dopiero teraz spostrzega, że Anastazja ma na nogach czarne wysokie glany, z których wystają jaskraworóżowe skarpetki. Później. Później się tym zajmę, myśli i czuje nagle ogromne zmęczenie. Wchodzą razem do domu, w którym pachnie plackami ziemniaczanymi z zeszłego tygodnia. A może to były placki z cukinii?
– Idę na górę. – Anastazja niedbale zrzuca glany w przedpokoju, który, jak już ustalono, nie jest sienią, bo to przecież nie wieś, chociaż wieś. Kafelki na podłodze są przyjemnie zimne i chłodzą stopy.
– Nie rób bałaganu – strofuje Natalia, chociaż bez sensu. Bałagan jest już taki, że glany niczego nie zmieniają.
Anastazja posłusznie ustawia jednak buty w szafce i bierze po drodze plecak z książkami i zeszytami, a także ze wszystkimi tajemnicami swojego trzynastoletniego życia. Natalia jeszcze nie zdobyła się na to, żeby dokładnie przeszukać ten plecak i sprawdzić, co jest w środku, ale to, rzecz jasna, jedynie kwestia czasu. Idą boso do pokoju, w którym dawniej sama mieszkała. Schody trzeszczą dokładnie tak, jak trzeszczały pod jej ciężarem, kiedy przemykała po nich kilkanaście lat temu, wracając z nocnych imprez. Kilkanaście? Czy dwadzieścia to wciąż jest kilkanaście?
Ściany są brudne, pokryte setkami, a może tysiącami odcisków palców. Wśród nich są na pewno linie papilarne Natalii, która teraz pieszczotliwie dotyka tych ścian, wchodząc bardzo powoli na górę. Po lewej stronie holu są drzwi do jej pokoju, okleina sosnowa. Sosna zwyczajna, pospolita (Pinus sylvestris L.), gatunek wiecznie zielonego drzewa z rodziny sosnowatych, jego drewno służy do wyrobu drzwi oraz trumien kremacyjnych.
Ciekawe, dlaczego rodzice zostawili ten pokój w nienaruszonym stanie przez tyle lat? Mogli sobie tu zrobić drugą sypialnię albo cokolwiek, myśli Natalia, otwierając drzwi.
Pokój wygląda dokładnie tak jak w dniu, kiedy się z niego wyprowadziła. Ciągle stoi tam jej panieńskie łóżko przykryte błękitną narzutą i małe biurko, na którym nic się nie mieściło i nigdy nie było komputera.
– Z komputerem to poczekamy, aż na niego zarobisz, moja droga córko – powiedział ojciec tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Bo trzeba uczyć się odpowiedzialności i zaradności.
Każdy miał komputer, ona nie. I nie mogła grać w Quake’a i Pac-mana, a wszyscy grali. Dobrze, że przynajmniej pracy magisterskiej nie musiała pisać na maszynie w ramach uczenia się zaradności. Miała już wtedy Piotra z komputerem.
Czasy się zmieniły, teraz jej córka ma, naturalnie, komputer, ale i tak jęczy, bo nie dostała jeszcze iPhone’a. A wszyscy mają. To wyznacznik statusu w gimnazjum. Biedna mała Anastazja i biedni jej rówieśnicy, którzy powodzenie w życiu określają na podstawie modelu smartfona i liczby lajków na portalach społecznościowych.
W oknach dawnego pokoju Natalii wiszą firanki w motylki i pszczółki. Ale festyn, myśli teraz Natalia i pewnie też Anastazja, która uwielbia ciężki styl rockowy, glany i ciemne kolory. Matka chyba nie prała tych firanek od dwudziestu lat. Natalia odsuwa jedną i patrzy na ogród i las. Dawno tu nie były. Zbyt dawno. Ile czasu minęło, odkąd Anastazja zostawała u babci na noc albo nawet na całe weekendy? Nie mówiąc już o Natalii. Nie jest w stanie sobie przypomnieć, czy w którekolwiek święta po rozwodzie z Piotrem nocowała w tym domu. Chyba nie. Próżne żale.
– Co będziesz robić? – pyta córkę. Pozory opiekuńczości należy zachować, nawet w takim dniu jak dzisiaj.
– Posłucham jakiejś muzy. Może coś poczytam i pójdę spać. – Anastazja wzrusza ramionami. – Nie przejmuj się mną.
Natalia wcale nie zamierzała się przejmować. Dzisiaj przejmuje się jedynie sobą. Nic zresztą nowego.
– Nie jesteś głodna? – pyta na odchodnym.
– Nie, za upał. Soka wzięłam.
– Odpowiadaj normalnie – strofuje córkę. – No dobrze, będę na dole – z mamą, chciała dodać, ale zabrzmiałoby to zbyt abstrakcyjnie. Odwraca się i chce zamknąć drzwi, ale w miejscu zatrzymuje ją pytanie Anastazji.
– Mamo, czy ty pukasz się z tatą Janki?
– Z Michałem? – pyta Natalia, co w tym kontekście jest bardzo bez sensu.
– No ja nie mówię do taty Janki po imieniu... – odpowiada rezolutnie córka, nie patrząc na matkę. Bardzo wnikliwie przygląda się notatkom w zeszycie i gryzie końcówkę ołówka.
– A co to w ogóle za pytanie? – reflektuje się Natalia.
– Masz od niego dwanaście nieodebranych połączeń...
– Grzebiesz w mojej komórce?! – Natalia prawie krzyczy. Zalewa ją fala gorąca. Podchodzi bardzo blisko do łóżka, na którym siedzi Anastazja.
– Nie grzebię – odpowiada spokojnie Anastazja, wciąż na nią nie patrząc – tylko chciałam zobaczyć, czy masz net na tym zadupiu.
– Nie wyrażaj się – mówi Natalia ostro i myśli, że zaraz, ale to natychmiast musi ustawić kod blokujący w komórce. – Nie życzę sobie, żebyś grzebała w moim telefonie! Ja nie grzebię w twoim! – Jeszcze, ale zacznę, dodaje w myślach. – Nie życzę sobie też takich pytań i wnikania w moje sprawy. To są sprawy dorosłych. – Wypowiadając te słowa, ma świadomość, że gdyby była swoją córką, wyśmiałaby ten tekst.
– Janka ma też mamę Janki – mówi Anastazja dobitnie i patrzy w oczy Natalii wzrokiem, z którego nie da się niczego wyczytać.
Natalia wychodzi z pokoju, zamykając drzwi mocniej, niżby chciała. Co za cyrk! Przecież ona ma trzynaście lat, myśli, stojąc na schodach bez ruchu. A rozmawia ze mną, jakby była moją rówieśnicą! I co teraz, dać jej szlaban? Tylko za co?
Całe szczęście, że w tym domu piwnica jest zaopatrzona w kilka butelek, na których etykietach wesoło błyskają procenty. Alkohol ma przecież odpowiedzi na wszystko. Błogosławione łono, które cię nosiło, i piersi, dziękuję, mamusiu. Natalia bierze pierwszą z brzegu butelkę i wychodzi na dwór, gdzie wita ją ściana gorąca i masa brzęczących owadów. A przecież powinna być cisza, w takim dniu jak dziś. Powinno być cicho i uroczyście. Bez owadów.
1 Nieoznaczone cytaty pochodzą z Biblii. Jeśli nie podano inaczej, są to tłum. z Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu, wyd. 5, Wydawnictwo Pallotinum, Poznań 2013 (wszystkie przyp. od red.).