Читать книгу Dziewczyna z Wenecji - Martin Cruz Smith - Страница 10
Rozdział 3
ОглавлениеCenzo znał lagunę jak własną kieszeń, wszystkie jej ukryte prądy i kanały, głębokie fosy i fałszywe wyspy, które ukazywały się i znikały wraz z przypływem, i miał nadzieję, że dziewczyna była jedynie mirażem. A tu proszę: dojadając resztki placka i oblizując palce, patrzyła na niego w przyćmionym świetle lampki.
– Dobre? – spytał. – To moja kolacja. Smakuje?
Nie odpowiedziała.
– Co ty tu robisz?
Cisza.
– Jak ci na imię?
Ani słowa. I dobrze. Im mniej o niej wiedział, tym lepiej. Była jak ryba, która wpadła do łodzi. Teraz musiał ją tylko wyrzucić. A może sama wyskoczy. W tym, że raz ukazywała się, raz znikała, było coś nienaturalnego. Nie wiedział, ile ma lat, bo mogła mieć zarówno piętnaście, jak i dwadzieścia.
– Myślałem, że nie żyjesz. Nie żyłaś? Zmartwychwstałaś? Nie powiesz? Dobrze, niech ci będzie. Zawiozę cię na policję. Jeśli nie chcesz, zawsze możesz wrócić do wody.
Wstał, odepchnął się wiosłem i Fatima ruszyła przez sitowie. Była piękna noc, gwiazdy dosłownie spływały z nieba na ziemię. Nad wodą dźwięk rozchodzi się jak nigdzie indziej, więc tym lepiej, że dziewczyna milczała. Nie rozumiał jednak, jakim cudem dotarła aż tak daleko. Zgoda, laguna jest płytka i można nią przejść kawał drogi, ale tylko brodząc w wodzie i walcząc ze zdradzieckimi prądami. Mokradła też są labiryntem kanałów, w jednym miejscu sięgających ledwie do pasa, ale już krok dalej bezdennych.
Powiał wiatr i Cenzo postawił żagiel. Fatima wyglądała jak toporny drewniany chodak, ale prostota była jej siłą. Miała wysoko podniesiony dziób – na złą pogodę – i pozbawione kila płaskie dno – na płycizny. Zerknął ukradkiem na dziewczynę: rozczesywała włosy palcami, smukłymi jak u prawdziwej damy. Czuł, że się rozgląda, próbuje się zorientować, gdzie są. Nie bała się, musiał jej to oddać. Tylko że wciąż milczała.
Do łodzi wpadło kilka sardynek, które podskakiwały na pokładzie. Ochotniczki, pewnie uciekły przed szczupakiem. Żeby się na nich nie poślizgnąć, wrzucił je do wody. Dziewczyna ani drgnęła. Nie spuszczała z niego oczu, jak niechciana, lecz zdeterminowana pasażerka na gapę.
Cenzo nie miał serca z kamienia. Ale opiekował się dwiema rodzinami, utrzymywał wiele osób. Nie mógł ryzykować. Nie dalej jak przed miesiącem znaleziono na brzegu laguny ciało niemieckiego żołnierza. Hitlerowcy ustawili pod ścianą siedmiu Włochów i ich rozstrzelali. Ot tak.
W oddali majaczyła wyspa Lazzaretto Vecchio, z lazaretem, gdzie kiedyś izolowano chorych na dżumę. Porzucano ich tam, a potem palono. Wyspa nie zapisała się najpiękniej w historii Wenecji, ale Cenzo uznał, że jest miejscem w sam raz dla kogoś, kogo właśnie wyłowiono z wody i uratowano. Myślał tak do chwili, gdy zobaczył kanonierkę, która jakby czekała na nich przy molo.
Wyglądała jak olbrzymi skorupiak, który wylazł z morza. Na karabinie maszynowym na górnym pokładzie siedział okrakiem porucznik Hoff, romantycznym tenorem śpiewając Wie einst, Lili Marleen. Cenzo pomyślał, że przegrywającemu wojnę niełatwo zachować poczucie solidarności zbiorowej, stąd te hulanki. Ci ludzie byli chodzącymi trupami. Walczyli i ponieśli klęskę pod Anzio, walczyli i przegrali pod Monte Cassino. Bili się na tyle długo, by wiedzieć, że ta wojna skończy się dla nich grobem.
Szybko opuścił żagiel i skręcił, żeby ominąć kanonierkę, lecz niesiona siłą rozpędu łódź sunęła prosto do ujścia kanału. Dziewczyna łypnęła na Cenza spode łba, jakby dogadał się z Niemcami i chciał ją wydać. Posłała go spojrzeniem do piekła i wskoczyła do wody.
Hoff zszedł na ląd, rozpiął spodnie i chwiejnie pomaszerował w mrok, żeby odpowiedzieć na zew natury. Oddał mocz, zadrżał i ujrzawszy wspinającą się na brzeg dziewczynę, stanął na palcach. Cierpliwość została nagrodzona.
Uciekinierka pędziła już w stronę ścieżek i ławek zapuszczonego ogrodu, płosząc szczury, które uciekały falami spod dzikich pnączy. Wzdłuż kanału biegł marmurowo-ceglany mur i dziewczynie wydawało się, że widzi twarze w oknach na najwyższym piętrze. Pomachała do nich, niemo wołając o pomoc, lecz one przesunęły się dalej, jak we śnie. Pchnęła zardzewiałe drzwi, wpadła do środka, poczuła ukłucia odłamków stłuczonej szyby i odruchowo pochyliła głowę, nadziawszy się na wielką białą ćmę, która ścigała ją korytarzem, tak jak promień latarki.
– Mein kleines Liebchen, kochanie ty moje, czy wiesz, gdzie jesteśmy? – spytał Hoff. – W szpitalu dla umysłowo chorych. Ale na tej wyspie był kiedyś lazaret dla zadżumionych. Trzymano ich tu, dopóki nie wydobrzeli albo nie umarli. Zwykle umierali.
Dziewczyna wślizgnęła się do starego magazynu. Pozostali tam jedynie święci bez głów, wyrwane ze ścian rury i zdezorientowane nietoperze. Tymczasem Hoff bawił się latarką jak dewizką zegarka. Szedł i mówił, teraz głosem pogrążonego w zadumie filozofa.
– Wojna stała się zbyt anonimowa. O dzisiejszych bohaterach nikt nie napisze pięknych ód. Nie będzie kolejnej Pieśni Horsta Wessla czy Szarży lekkiej brygady. Nawet w obozach koncentracyjnych tożsamość redukuje się do wytatuowanego na ramieniu numeru. Powinnaś mi podziękować, że oszczędziłem wam tego poniżenia.
Dziewczyna wymknęła się na dziedziniec porośnięty zdziczałymi oleandrami. Światło latarki bawiło się z nią w chowanego, aż przycupnęła za sięgającą jej do piersi marmurową studnią z rzeźbionym skrzydlatym lwem, symbolem Wenecji. Światło krążyło, odbijając się od kafelków i ciągle zbliżając, wreszcie znalazło jej oczy.
– Tęskniliśmy za tobą, Giulio – ciągnął Niemiec. – Już wykreśliliśmy cię z listy, co sprawiło nam wielki zawód. – Chwycił ją za włosy, a gdy go kopnęła, odsunął ją od siebie na długość ramienia, jak piękny okaz ryby. – Wkrótce spotkasz się z ojcem. Czas ucieka. – Porucznik poszukał natchnienia w otworze studni. – A więc kwarantanna. Oczywiście. To najlepsza recepta na wszelkie szkodniki.
Ale kiedy podniósł dziewczynę, głowa odskoczyła mu w bok. Zachwiał się, odwrócił i zobaczył Cenza, który ściskał w ręku żelazną rurkę. Niemiec parsknął śmiechem: czy to możliwe, żeby takie zero – durny Włoch, bosonogi rybak! – miało czelność uderzyć esesmana? Uchyliwszy się przed drugim ciosem, wyrwał Cenzowi gazrurkę i rozpiął kaburę, ale wtedy dziewczyna ugryzła go w dłoń i pistolet zaklekotał na kafelkach. Hoff odepchnął ją i zaczął siłować się z głównym napastnikiem, ciało przy ciele, jak w intymnym tańcu. Walcząc, kopali pistolet to w jedną, to w drugą stronę. W końcu Hoff zdołał podnieść broń, lecz Włoch już pochwycił rurę i zdzielił go w czoło. Dziewczyna złapała latarkę i poświeciła: oczy Niemca zaszły mgłą. Przez jego twarz przemknął wyraz niedowierzania, a potem objawienia. Cenzo pchnął Hoffa na cembrowinę. Ten przechylił się jak szalka wagi, zawisł w powietrzu i runął w otchłań. Z szybu dobiegł głuchy stukot, po czym zapadła cisza.
Cenzo zgarnął pistolet, rurkę i latarkę i wrzucił to wszystko do studni.
Niemcy już wołali porucznika, rozcinając ciemność światłem latarek. Cenzo i dziewczyna uciekli z dziedzińca do ogrodu. Cenzo ją niósł, bo miała delikatne stopy, a on twarde i zahartowane. Poza tym bywał na tej wyspie od dzieciństwa i zbadał tu każdy zakamarek. Znał tę plątaninę ścieżek i wiedział, gdzie karczochy wyrastają do rozmiarów rycerza w zbroi i gdzie między drzewkami oliwnymi pomykają dzikie kozy. Podążył krętą dróżką, która biegła przez gąszcz aż do brzegu. Tu postawił dziewczynę na ziemi i wszedł do wody.
Zakładał, że część Niemców pozostała na kanonierce. Kazał dziewczynie przytrzymać się cumy, wypchnął łódź z grząskich traw i skierował ją na otwarte wody. Wdrapał się na pokład i na stojąco powiosłował przed siebie, zostawiając za rufą ślad nie większy niż ledwo widoczne zawirowania. Nie słyszał już krzyków na brzegu, ale postawił żagiel dopiero wtedy, gdy znaleźli się poza zasięgiem szperacza.
– Po ciemku nie dadzą rady, ale są tak dokładni, że prędzej czy później go znajdą. I wrócą po nas. Więc jeśli masz jakąś kryjówkę, powiedz, gdzie mam płynąć.
Dziewczyna milczała.
– Ten Niemiec mówił do ciebie „Giulia”. Tak masz na imię? – Jakby próbował otworzyć ostrygę gołymi rękami. – Dlaczego wspomniał o jakiejś liście? Co to za lista? Nazwisk? Żydowskich? – Ciągle nic. Cisza. – Może nie rozumiesz: w porównaniu z kanonierką Fatima jest niewiele szybsza od korka. Trudno uwierzyć, że tak po prostu wskoczyłaś do wody. Taki miałaś plan?
Drgnęła, kiedy podszedł bliżej i okrył ją swoją kurtką. Wciąż milczała. Nic o niej nie wiedział, ale znał niemieckich esesmanów. Jedynie dwie grupy ludzi ścigali równie zawzięcie jak ją: partyzantów i Żydów. I tych, którzy im pomagali.
– Giulia?
Cisza. Zmęczenie wzięło górę i dziewczyna zasnęła. Cenzo podniósł wzrok i spojrzał na utkany z gwiazd całun, na konstelacje, które dodawały mu otuchy, kiedy był dzieckiem.
◆ ◆ ◆
Gdy się obudziła, niebo było już jasne i błękitne, a Fatima dobijała do rzędu podniszczonych bud na palach. Jego chata stała najdalej od brzegu. Cenzo zwinął żagiel, zacumował i pomógł dziewczynie wejść po drabinie na molo.
Chata, zbudowana z tak dużej ilości pakuł, że można by nimi uszczelnić łódź, miała prowizoryczne iluminatory zamiast okien i szpary w podłodze, przez które widać było wodę.Obok szafki i torby z praniem stały gumowe kalosze. Suchary i ser wisiały w siatce, żeby nie dopadły ich szczury. W kącie leżały zwinięte sieci. Stało tam również biurko, zbite z kilku skrzynek po pomarańczach, z szufladami na sztućce i naczynia, papier, nici i kleszczki do cerowania sieci. Na ścianach były haczyki na ubrania i obraz przedstawiający łódź rybacką na wzburzonym morzu. Na podłodze stały słoiki z pędzlami, pudełko z farbami, terpentyna. Leżała tam również usmarowana farbami paleta.
– Pewnie chcesz się przebrać. – Rzucił jej sztywną od soli koszulę i spodnie i odciął kawałek liny, żeby miała się czym przepasać.
Odwrócił się, kiedy się przebierała. Wyobraził sobie, jakim go widzi: rozczochrane włosy, skóra ciemna jak u Indianina – pewnie był dla niej na wpół nagim dzikusem.
– Siadaj.
Niechętnie usiadła i obejrzał jej stopy. Były nie tyle pocięte, ile podrapane od biegu po szkle. Teraz mógł się jej przyjrzeć w świetle dnia. Władcza i wyniosła, miała proste włosy i ostre rysy twarzy. Tak, w świecie, który oglądała, jej nazwisko musiało być na jakiejś liście. Sprowadzała duchy.
– Mam na imię Cenzo. Moja łódź nazywa się Fatima, a to jest… powiedzmy, że mój dom. Będziesz tu bezpieczna, pod warunkiem że pozostaniesz w ukryciu. Wiesz, że Fatima jest pokiereszowana, dlatego muszę zdobyć sprzęt i materiały do naprawy. Rzecz w tym, że kolaboranci i faszyści mają oczy dookoła głowy. Muszę zachowywać się normalnie i robić to, co zwykle. Dlatego zajrzę teraz do matki, wykąpię się, wpadnę do baru i pogram w karty. Przykro mi, ale to potrwa kilka godzin. Nie rób nic głupiego, nie próbuj przepłynąć laguny. Nie dasz rady. A przede wszystkim nie dotykaj farb. Jak dotąd nie widziałem kanonierki ani esesmanów. Ale kto ich tam wie. Może jeszcze nie znaleźli porucznika, a nawet jeśli, może pomyśleli, że po pijanemu wpadł do studni. Albo zabrakło im paliwa. Wszystko jest możliwe. Jesteś głodna?
Wyjął z siatki ser i odkroił kawałek. Patrzyła na niego podejrzliwie, kiedy szukał grappy; grappa była domowa i dech w piersi zapierał już sam jej zapach.
– Posłuchaj, nie znam się na tym. Zupełnie. Spróbuję ci pomóc, ale musisz być bardzo ostrożna. Słyszałaś, żeby nasi partyzanci uratowali kiedyś amerykańskiego pilota i zaprowadzili go w bezpieczne miejsce? Ja jeszcze tych bohaterów nie spotkałem.
– Byron – powiedziała.
– Kto? – spytał zaskoczony.
– Byron, ten słynny poeta. Przepłynął lagunę. – Musiała nałykać się morskiej wody, bo miała ochrypły głos.
– Serio?
– Chcę iść z tobą.
– Nie możesz, a jeśli z kolei ja tu zostanę, to nie będę mógł znaleźć takiego bohatera, co cię stąd wyprowadzi.
– Bo sam nie jesteś bohaterem?
– Chyba zaczynasz rozumieć.