Читать книгу Dziewczyna z Wenecji - Martin Cruz Smith - Страница 8
Rozdział 1
ОглавлениеBez księżyca małe wysepki zniknęły i Wenecja tonęła w ciemności. Ale gwiazdy były tak jasne, że przyciągały Cenza jak magnes, chociaż spomiędzy palców jego stóp sączyło się błoto. Nad laguną niósł się słaby pogłos dzwonów kościelnych, znad farm napływał zapach gnoju, a parę razy doszło z oddali tremolo silnika niemieckiej kanonierki prującej wodę.
Godzina policyjna zabraniała wszelkiej nocnej aktywności wszystkim z wyjątkiem rybaków. Jako stworzenia nocne rybacy spali za dnia i łowili nocą. Bywało, że spędzali na lagunie wiele dni i kiedy wracali na ląd, tak bardzo cuchnęli rybą, że snuły się za nimi koty.
Jedynym źródłem światła była lampka oliwna wisząca na maszcie, ale Cenzo nie musiał widzieć zdobyczy – wystarczyło jedno dotknięcie i już wiedział, czy jest to okoń morski, barwena czy zgubiony but. On sam nie nosił butów ani kaloszy – błoto by je wessało. Miał mnóstwo różnych sieci, pułapek, harpunów i podbieraków oraz wilgotne płótno żeglarskie do przykrywania ryb. Każda noc była inna. Dzisiaj brały głównie mątwy, które przypłynęły tu złożyć jaja. Miały oczy jak nie z tego świata i przewracały nimi, gapiąc się na lampkę. Połowa rybaków twierdziła, że najlepiej łowić je podczas pełni. Druga połowa, że broń Boże. Sole, okonie i orata Cenzo wkładał do wiklinowego koszyka. Sumiki – te małe, karłowate – wrzucał z powrotem do wody.
Powietrze zawibrowało i wysoko w górze przeleciały bombowce aliantów, by siać spustoszenie w Turynie, Mediolanie czy Weronie. Wszędzie, tylko nie w Wenecji. Świętą Wenecję atakowały jedynie gołębie. Podczas zaciemnienia nadciągali uchodźcy i mieszkało tam teraz trzy razy więcej ludzi niż zwykle.
Cenzo zamierzał najpierw popłynąć na targ, a potem do domu. Od tygodnia nie kąpał się w zwykłej wodzie, od tygodnia jadł tylko pieczoną rybę i placki z polenty. Właśnie zepchnął łódź z trawy i już chciał opuścić ster, kiedy na powierzchnię wypłynęło coś dużego. Podniósł wyżej lampkę i zobaczył ciało dziewczyny.
Przeszedł go zimny dreszcz. Pomyślał, że ma zwidy i ciało zaraz zniknie. Rybacy widywali różne rzeczy na morzu, a nocą wzrok często płatał figle. Pod dotykiem trup mógł zmienić się w biały brzuch płaszczki albo martwą twarz ośmiornicy. Ale nie, ten się nie zmienił.
Leżała na plecach, w brudnej koszuli nocnej. Cenzo nie umiał określać wieku młodych kobiet, ale ta nie miała chyba jeszcze dwudziestu lat. Była bosa, miała zamknięte oczy i skórę tak białą, że prawie przezroczystą. Cenzo nie należał do ludzi wierzących, mimo to odruchowo przeżegnał się i wciągnął ją na pokład – trudne zadanie, bo trupy są bezwładne. Już kładąc ją na dnie, pomyślał, że nie powinien tego robić. Kobieta na pokładzie łodzi przynosi pecha, a martwa dziewczyna pewnie jeszcze coś gorszego.
Ot, i kłopot. A on nie chciał kłopotów. Po jednej stronie byli faszyści, po drugiej partyzanci, a po trzeciej niemieccy żołnierze, którzy mogli na kogoś tylko spojrzeć i z miejsca go zastrzelić. Jedynie szaleniec podniósłby rękę i powiedział: „Bardzo przepraszam, signori, ale wyłowiłem z wody trupa dziewczyny”.
Zastanawiał się, jakim cudem znalazła się tak daleko od brzegu. Zgoda, większość laguny zajmowały płycizny, lecz były tu również labirynty kanałów, a w kanałach, wiadomo, prądy są tak silne i zmienne, że każdy może utknąć tam jak ryba w sieci. Ktoś musiał ją tu przywieźć i z jakiegoś powodu porzucić, choć Cenzo nie dostrzegał na jej ciele siniaków ani śladów przemocy.
Rozplótł jej włosy. Miała długie czarne rzęsy i delikatny podbródek; taka młodziutka, z zamkniętymi oczami, wyglądała spokojnie jak Najświętsza Panienka na obrazie. Nie, nie mógł jej wrzucić do wody jak worka śmieci. Z przyzwoitości skrzyżował jej ręce na piersi i przykrył ją wilgotnym płótnem do chłodzenia ryb.
Co tu robić? Biblia mówi, że martwi muszą pogrzebać martwych, a zadaniem żywych jest żyć dalej. Ale… Ale śmierć kogoś młodego jest jak obelga. Cenzo nie uważał się za świętego. Z doświadczenia wiedział, że nie może nim być ten, kto chce przeżyć. Chociaż może wybrać kompromis. W tej ciemnicy nikt go nie widział. Mógłby podrzucić ciało na Ponte della Paglia w Wenecji, gdzie wystawiano zwłoki do identyfikacji, i zdążyłby jeszcze sprzedać ryby przed zamknięciem targu.
Dość! Wystarczy! Postanowione. Stanął twarzą do dziobu, włożył wiosła w dulki i zaczął wiosłować, z każdym ruchem mocno pochylając się do przodu. Po chwili złapał rytm i popłynął szybko w stronę granicy między nocą a otchłanią.
Skąd ta dziewczyna się tu wzięła? Nie chciał o tym myśleć. Okrutny ojciec, zazdrosny kochanek, samobójstwo, obłęd? A może przysłał ją diabeł, aby wiodła ku zgubie porządnych rybaków? Wraz z pierwszym podmuchem wiatru postawił żagiel, kawał płótna z podobiznami trzech amorków, ledwo widocznymi w ciemności.
Rybacy wierzyli w demony i zjawy. Każdy słyszał opowieści o mężczyznach, którzy zasiadali przy rodzinnym stole dzień po tym, jak utonęli. Albo o cudownym objawieniu świętego Michała Archanioła, który uciszył sztorm. Albo o kapitanie, który zlekceważył samą Madonnę i za karę wir wessał go do kubka z drinkiem. Przesądy. Bajki. Bajeczki na dobranoc, po których przerażone dzieci nie mogą zasnąć.
Ledwo wypłynął z moczarów na otwarte wody, kiedy znowu usłyszał dudnienie silnika, tym razem znacznie bliżej. Niemiecka kanonierka pędziła na niego jak pociąg i jaskrawe światło szperacza nagle obrysowało jego sylwetkę przeraźliwą bielą.