Читать книгу Saga Wizji Paradoksalnych - Martyna Goszczycka - Страница 6
Rozdział II
ОглавлениеPowieki Haru rozwarły się gwałtownie, lecz oczy trzymały się jeszcze resztek snu. Choć patrzył przed siebie, nie widział ani pokoju, ani swojego łóżka. Nie mógł nabrać oddechu. Jakby jakaś niewidzialna obręcz ściskała mu pierś. Nie mógł się też poruszyć, jakby ktoś przybił go do pryczy. Pozbawiony władzy w rękach i nogach, ograbiony z oddechu, czuł się więźniem w cudzym i martwym ciele, nad którym nie posiadał żadnej kontroli. Co gorsza – pomimo wrażenia, że to ciało do niego nie należy – w pełni odczuwał skutki uboczne bezdechu. Zrobiło mu się gorąco z przerażenia, mózg rozsadzał skronie, jakby czaszka nagle poczęła się kurczyć. Pozbawione powietrza płuca opadały w dół, naciskając i spowalniając pracę serca. Dusił się!
Ktoś złapał go za ramię i brutalnie zrzucił z łóżka. Chłopiec runął na zimną podłogę, uderzając w nią plecami. Ostry ból przeszył nerki, a uwolnione żebra uniosły się wysoko, w nagłym, aż nazbyt głębokim wdechu. Zakrztusił się nadmiarem powietrza i błyskawicznie zwinął w kłębek, z jękiem przykładając dłonie do obolałych piersi. Chrapliwy kaszel targnął jego gardłem. Przy każdym ruchu ciała prawy policzek ocierał się o chropowatą posadzkę. Ledwo widział stojącego nad nim posiwiałego mężczyznę, który bez słowa przyglądał się walce chłopca o tlen. Uśmiechał się do niego z pobłażliwym ubolewaniem, ale nawet nie drgnął, by mu pomóc. Jego litość upokarzała rudzielca.
Kiedy wreszcie oddech Haru wrócił do normy, a przynajmniej uspokoił się i ustał męczący kaszel, chłopiec zmierzył mężczyznę wyzywającym spojrzeniem, nie chcąc okazać strachu. Siwowłosy skwitował to szerokim uśmiechem – właśnie takiej postawy oczekiwał.
– Gotowy na kolejną lekcję...
Rudzielec nie słuchał go. W jego głowie wciąż przewijały się obrazy ze snu. Dziwaczne i fascynujące. Lodowy kwiat tak pięknie lśnił w klatce męskich dłoni... Jasnowłosy mężczyzna budził w chłopcu niezrozumiały wstręt. Jeszcze nie wiedział, czy sen będzie należał do tych niesamowitych marzeń sennych, do których chce się wracać, czy okaże się niechciany koszmarem. A może był jednym i drugim?
Naraz Haru ogarnęło niesamowite uczucie, którego dotąd nie znał. Pewność. Absolutna. Przez jego dziecięcy i niewiele jeszcze pojmujący rozum przemknęła błyskawica absolutnej pewności, że ten piękno-straszny sen jest niebywale ważny.
– Mówiłem ci wczoraj o sile. – Jego nauczyciel przysiadł na łóżku, obserwując chłopca z góry. – O sile, której bała się twoja tchórzliwa rodzina. Chcę ci dziś pokazać, co w tobie drzemie.
Rudzielec momentalnie zapomniał o śnie, niezmiernie zaciekawiony słowami siwowłosego. Co w nim drzemie? Połowę nocy zastanawiał się właśnie nad tym. Jaką to niby tajemniczą mocą zraził do siebie całą rodzinę? Co takiego w nim siedziało, skoro nawet własna matka się go bała? Wciąż nieco roztrzęsiony podparł się na rękach i usiadł na ziemi. Skrzyżował nogi i zaintrygowany wlepił wzrok w nauczyciela. Zaczął go nazywać nauczycielem zupełnie bezwiednie.
Siwowłosy uśmiechnął się wyrozumiale, acz z nutą wyrachowania.
– Urodziłeś się i wychowałeś w rodzinie demonów. Ale czy nauczono cię, że demony dzielą się ze względu na kolor swojej energii? Wiesz w ogóle, czym jest demoniczna aura?
Chłopiec prychnął oburzony. Sam był demonem, więc jak mógłby nie wiedzieć o czymś tak prostym i oczywistym jak aura? Każdy z demonów naznaczony był kolorową poświatą własnej energii, której przebudzenie i intensywność zależały od sytuacji i emocji właściciela. Widywał to podczas treningów Straży, kiedy ubrani w lekkie zbroje mężczyźni ruszali do walki na miecze, okryci smugami jasnych aur. Matka tłumaczyła mu wtedy, iż rozbudzenie energii dodaje walczącym sił i sprawności.
Nigdy jednak nie słyszał o podziale ze względu na kolor. Był na tyle zaciekawiony, iż zapomniał o doskwierającym głodzie, coraz mocniej kąsającym żołądek.
– O jakim podziale mówisz? – wymamrotał.
Starzec skrzywił się. Jego siwe, krzaczaste brwi ściągnęły się w grymasie dezaprobaty, a pobrużdżone czoło zmarszczyło się jeszcze bardziej.
– Czy w tej twojej szlacheckiej rodzince nie nauczono cię okazywania szacunku, szczeniaku?! – Zamachnął się wielką dłonią, lecz uderzył tylko powietrze. Rudzielec zdołał się w porę uchylić. Nauczyciel trwał przez moment w zdumieniu, z szeroko otwartymi oczami i zastygłą w powietrzu dłonią. Potem zamrugał i zaśmiał się rubasznie.
– No proszę, proszę, masz lepsze predyspozycje, niż sądziłem! – wydusił wśród gasnących salw śmiechu i przetarł oczy palcami. – Wspaniały refleks, chłopcze.
Rudzielec kulił się na ziemi, przerażony i skołowany. Czekoladowe oczy wpatrywały się w opiekuna wzrokiem wystraszonego zająca, który cudem uniknął śmierci. Był zaskoczony własnym zachowaniem i dziwaczną reakcją nauczyciela – naprawdę go pochwalił czy igrał z nim jak kot z myszą? Chłopiec przez dłuższą chwilę leżał wtulony w lodowatą posadzkę. Opiekun zmierzył go ironicznym spojrzeniem i wycedził:
– Jednak to, że masz jakiś tam potencjał, nie zwalnia cię z okazywania mi szacunku. I nie tylko mnie. Ja poprowadzę twoje lekcje tylko do końca tego tygodnia, potem przyjdzie ktoś inny, znów jedynie na tydzień, i tak dalej. Nadążasz? Żadne z nas nie poda ci swojego imienia, bo jeszcze na to nie zasługujesz. Musisz zwracać się do swoich opiekunów należycie, bo kolejny może nie być tak wyrozumiały jak ja.
Słysząc to, Haru zaśmiał się gorzko w duchu. Wyrozumiałość nie miała tu nic do rzeczy, lecz zrozumiał, co jego nauczyciel miał na myśli. I wcale nie chciał zaleźć za skórę silniejszym od siebie dorosłym, od których zależało jego życie. Może był hardy, ale nie głupi. Poza tym w domu rodzinnym uczono go, jak okazywać starszym należyty respekt. Chłopiec nie znosił pokory, lecz wiedział, kiedy lepiej ustąpić.
– Przepraszam... Panie... – Te słowa opornie przeszły mu przez gardło, niemal poczuł w ustach smak wymiocin. Wzdragał się na myśl, że szybko zdąży do tego przywyknąć.
– Tak o wiele lepiej. – Siwowłosy wydął wargi w zadowoleniu i gestem głowy nakazał chłopcu podnieść się z posadzki. Młody demon ponownie usiadł, krzyżując nogi. Najchętniej stanąłby prosto i dumnie, lecz czuł, że kolana ma miękkie jak z waty. Pewnie przewróciłby się i zbłaźnił, a tego wolał uniknąć.
– Na czym polega podział aur, panie? – powtórzy swoje wcześniejsze pytanie, lecz w bardziej uniżonej formie. Podporządkował się, bo był złakniony wiedzy; musiał za wszelką cenę uzyskać odpowiedzi na dręczące go pytania i wątpliwości.
– Może zacznijmy od tego, jakiego koloru aury widziałeś w domu?
Chłopiec uniósł głowę, błądząc spojrzeniem po spękanym suficie. Zamyślił się, szperając w pamięci. Przywołał różne sytuacje, w których mógł ujrzeć energie swoich bliskich. Pamiętał treningi Straży, pamiętał gniew ojca, karcącego swoich podwładnych, pamiętał też smutek matki, gdy czasami samotnie przesiadywała w ogrodzie.
– Straże naszej rodziny miały aury w kolorze jasnego błękitu, energia mamy była jak ser, a taty zielona jak trawa – wyliczył.
– Tak jak myślałem. – Nauczyciel prychnął krótko. – Wszystkie te aury są jasne i ciepłe. A takie aury uznajemy za słabe. Poczynając od żółtych, idąc przez pastelowe biele i kremy, a kończąc na kolorach nieba i roślin. Każdy jasny czy blady kolor oznacza słabość.
Haru zamrugał, pospiesznie przetrawiając uzyskane informacje. Próbował przypomnieć sobie jakiś inny kolor, który może widział gdzieś przypadkiem. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Zawsze otaczały go jasne, przejrzyste energie. Jego rodzina, odwiedzający ich goście – każdy z nich posiadał aurę co najwyżej w kolorze nieco ciemniejszego nieba. Najciemniejsza barwa, jaką widział, należała do jego ojca.
– A ty...? – Przyciszone, chytre zapytanie nauczyciela zapaliło w rudowłosym nagłą lampkę olśnienia. No tak, jego aura zawsze wyróżniała go spośród rodziny. Była ciemna, bardzo ciemna, znacznie ciemniejsza niż energia ojca.
– Moja aura...
– Pokaż mi ją!
– Ale... Mama zawsze mówiła, że moja energia jest brudna, że nie powinienem nikomu jej pokazywać...
– Już zapomniałeś?! – huknął mężczyzna, uderzając dłońmi o stoliczek, który zatrzeszczał głośno. – Twoja rodzina to banda durnych słabeuszy, którzy wyparli się ciebie! Sprzedali cię, bo w swojej lękliwej głupocie uznali twoją siłę za coś złego! A siła to dar, o którym oni mogą tylko pomarzyć. Nie wolno ci wstydzić się swojej siły, masz być z niej dumny!
Rudzielec zgarbił się i pochylił kornie głowę. Zagryzł wargi i zacisnął powieki. Siła to jego dar, a rodzina – jego głupia rodzina – nie potrafiła tego pojąć. On był silny, oni słabi.
– Moja aura jest czarna jak noc i jestem z niej dumny – wycedził przez zaciśnięte zęby, wolno wypuszczając powietrze. Wraz z wydechem wokół jego ciała zatliła się ciemna poświata. Najpierw mdła i niewyraźna, podnosząca się z ziemi jak poranna mgła. Jednak z każdą chwilą gęstniała. Nabierała wyraźniejszej struktury i mocniejszego koloru. Węgliste smugi krążyły wokół siedzącego chłopca, oplatały jego nadgarstki, wiły się wokół piersi. Cieniste fale buchały spod niego, jak gorąco z rozpalonego pieca. W końcu mroczna mgła wystrzeliła żywo, ogarniając całą postać rudowłosego. Zdawało się, że chłopiec zajął się hebanowym ogniem.
W oczach mężczyzny błysnęła iskra fascynacji, a jego uśmiech po raz pierwszy był szczery. Potarł dłońmi kolana i zaśmiał się krótko, z satysfakcją. Był wielce zadowolony, niemal szczęśliwy.
– Niesamowite... – stęknął. – Nieskazitelnie czarna energia. Idealna. Masz w sobie niezmierzone pokłady siły, chłopcze.
Haru zamrugał wypełnionymi czernią oczami. Jego energia syknęła, zatańczyła pospiesznie wokół jego postaci i zgasła, opadając w dół. Chłopiec oddychał ciężko; był zmęczony pokazem swoich możliwości. Przywołanie tak dużych pokładów energii wykończyło go, kilka kropel potu zrosiło tętniące skronie.
– Siły...? – Tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić.
– Tak, siły. – Głos nauczyciela był ożywiony. – Tej siły, która dla twojej rodziny jest niepojęta i którą zmarnowałbyś, zostając w rodzie Saruku. Nauczymy cię, jak ją wykorzystywać. Jeśli tylko pozwolisz nam ją z siebie wydobyć. Możesz stać się dzięki niej kimś niezwykle potężnym. Takie osoby jak ty to cenny nabytek dla Syndykatu.
Czekoladowe oczy chłopca zapłonęły. Był zmęczony, głodny i spragniony. Lecz to wszystko zdawało się nieistotnym szczegółem w porównaniu z wiedzą, jaką zyskiwał. Czarna energia, którą od zawsze uważał za ohydną, bo rodzina jej nie akceptowała, okazała się jego darem. Mroczna aura, przez którą traktowano go jak wyrzutka, miała stać się źródłem jego potęgi. Wszystkie znane mu osoby gardziły nim, a Syndykat chciał go przyjąć w swoje szeregi, traktując jak kogoś wyjątkowego i posiadającego wielkie możliwości. Taka nagła zmiana przyjemnie grzała pełne smutku i żalu serce. No i łechtała chłopięcą próżność – wreszcie został przez kogoś doceniony.
– Chcę... chcę tu zostać, panie. Chcę stać się silny – powiedział, w pełni świadom znaczenia swoich słów. Nie chciał już wracać do swojej słabej rodziny, która nie umiała zobaczyć w nim niczego dobrego ani przydatnego. Tutaj poczuł się potrzebny i niezwykły.
– Spokojnie, zostaniesz tu. – Mężczyzna patrzył na małego rudzielca z powagą, jakby nagle zmienił swój stosunek do ucznia. – Posiadasz nieograniczone możliwości, ale musisz się jeszcze sporo nauczyć. Musisz przejść wiele prób, odbyć wiele lekcji, by w pełni poznać i rozwinąć swoje moce. Jesteś na to gotowy?
Rudzielec żywo potaknął głową, już nie mogąc doczekać się dalszego ciągu szkolenia. Miał jedynie nadzieję, że teraz, kiedy tak wiele zrozumiał, nauczyciel wypuści go z tego cuchnącego, więziennego pokoju.
– Dobrze więc, Haru. – Opiekun pierwszy raz zwrócił się do niego po imieniu i uśmiechnął się życzliwie. – Wróćmy do teorii na temat aur. W Syndykacie istnieje pewien podział. Do naszych szeregów przyjmujemy tylko osoby z wystarczająco ciemną, czyli silną aurą. Naszych uczniów pozyskujemy w różny sposób.
Pozyskujemy... To słowo nieprzyjemnie zazgrzytało w uszach chłopca. Nauczyciel mówił o ludziach jak o przedmiotach. Chłopiec chciał przełknąć ślinę, ale jego gardło było do cna wysuszone. Desperacko potrzebował wody. Nawet jego demoniczny organizm nie mógł wytrzymać zbyt długo bez nawilżenia.
– Niektórych, tak jak było w twoim przypadku – ciągnął mężczyzna – odnajdujemy wśród słabych rodzin, ze strachu chcących się pozbyć swoich dzieci. Inni rodzą się w Syndykacie. Ci, którzy rodzą się ze zbyt jasną energią, są natychmiast zabijani. – Oznajmił to przeraźliwie spokojnym głosem, najwidoczniej nie przejmując się reakcją Haru. A może celowo chciał go nastraszyć, otwarcie i bez ostrzeżenia wyznając, jak brutalne zasady rządzą w Syndykacie.
Rudowłosy znieruchomiał. Zimny dreszcz postawił mu włoski na karku. Nie umiał sobie nawet wyobrazić, jak trzeba być okrutnym lub... zdyscyplinowanym, by bez skrupułów zabijać noworodki. Niczym grom spadła na niego świadomość, że i jego zabiją bez wahania, gdy tylko przestanie być przydatny lub posłuszny. Już nie był tak pewny, czy pragnie tu zostać, ale wiedział, że nie ma wyboru. Trafił w szeregi zabójców i jeśli chciał przeżyć, nie mógł się wycofać.
Mężczyzna przeczesał dłonią resztki siwych włosów i przechylił głowę na bok.
– To cię przeraża? A nie powinno. Jeśli chcesz być silny i przydatny dla Syndykatu, nie możesz bać się zabijania i nie możesz czuć litości dla słabych. Słabeusze zasługują tylko na pogardę i na unicestwienie. Jeżeli okazujesz litość, sam stajesz się słaby. Na początek musisz się nauczyć braku skrupułów.
Haru bez przekonania potaknął głową. Miał mieszane uczucia, gubił się w tych pierwszych naukach. Z jednej strony przynależność do Syndykatu dawała mu poczucie wyjątkowości, z drugiej budziła w nim odrazę.
Nauczyciel przemknął po nim szarym spojrzeniem. Jego naznaczona bruzdami czasu twarz przybrała beznamiętny wyraz, taki sam jak podczas ich pierwszego spotkania.
– Wśród jasnych aur nie ma wyjątków. Wszystkie oznaczają po prostu niedołęstwo i zbędne cherlactwo. Ciemne aury są różne. Wymienię ci je od najsłabszej do najsilniejszej. Do Syndykatu przyjmujemy osoby z aurą granatową, brązową, fioletową, brunatną i wreszcie czarną.
Chłopiec zdębiał. Jego aura znajdowała się na końcu listy, czyli była najsilniejsza ze wszystkich akceptowanych w Syndykacie. Przeszedł go dreszcz podekscytowania. Tutaj naprawdę był kimś. To akurat bardzo mu się podobało.
– Aury granatowe i brązowe posiadają przeważnie Kapłani i Alchemicy – kontynuował mężczyzna. – Na pewno spotkasz kilku na swojej drodze. Fioletowe, brunatne i czarne energie należą do Skrytobójców.
– Skrytobójców?
– Tak właśnie nazywany zabójców, którzy zabijają na zlecenie. Dostają swój cel, osobę, którą muszą zabić, a potem otrzymują zapłatę za wykonane zadanie. Nadążasz?
Haru jedynie skinął głową, znowu nie mogąc wykrztusić ani słowa. Stanie się jednym z nich... Miał czarną aurę, więc przynależał do Skrytobójców... Do morderców, którzy zabijali w zamian za wynagrodzenie. Obrzydzenie wywracało mu żołądek, żółć podchodziła do gardła, lecz przemógł mdłości. Zdusił wątpliwości i skrupuły w zarodku. Musiał to przetrzymać, jeśli nadal chciał być uważany za cenny nabytek, jeśli chciał przetrwać tu dłużej niż kilka marnych dni.
– Będę jednym z nich... – wybełkotał pod nosem.
– O ile dotrwasz do końca. – Wargi mężczyzny rozciągnęły się w kpiącym uśmiechu. – Już na początku zdradzę ci kilka podstawowych zasad, na których przyswojenie będziesz miał sporo czasu. Jednak im szybciej to zrobisz, tym lepiej dla ciebie. Po pierwsze nie bierz zbyt dosłownie znaczenia słowa Kapłan. Są tu potrzebni do odprawiania rytuałów i zaklęć. Leczą rannych tylko czasami, jeśli sytuacja koniecznie tego wymaga. Nie przyjdą do ciebie, gdy rozboli cię brzuch, nie zajmą się tobą, gdy wrócisz poobijany z treningów. W Syndykacie nie ma miejsca na narzekanie, nie ma leków i specjałów uśmierzających ból. My nie tłumimy cierpienia, zadajemy je słabym, a sami akceptujemy ból, odnajdując w nim kolejne źródło siły.
Słowa nauczyciela brzmiały tak przerażająco, że od samego słuchania zawirowało rudzielcowi w głowie. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, ile cierpienia jeszcze go czeka. Nie miał dokąd uciec. Nie mógł wrócić do rodziny, której zaczynał szczerze nienawidzić. Bardzo chciał stać się silniejszy, by pokazać im wszystkim, na co go stać, co stracili. Lecz słuchając kolejnych brutalnych zasad, zaczynał żałować swojego wyboru. Zaraz, jakiego wyboru? Trafił do Syndykatu jako więzień, przed którym otwarto jedną możliwą drogę. Na jej końcu stanie się Skrytobójcą.
– Alchemicy – siwowłosy opiekun mówił dalej – tworzą trucizny i eliksiry, które potrzebne są Skrytobójcom do ich zadań. Siła bowiem nie polega wyłącznie na sile mięśni. To także spryt i pomysłowość, dzięki którym zabójcy pozbywają się wrogów cicho i bez świadków. Ciebie również nauczymy przygotowywać podstawowe, niezbędne w tym fachu trucizny. Jest ich tylko kilka, resztę możesz spokojnie zostawić Alchemikom.
– Mogę o coś zapytać, panie? – przerwał mu nagle Haru, wpatrując się w nauczyciela roziskrzonym wzrokiem.
– Pytaj.
– Jakiego koloru jest twoja aura?
Mężczyzna zmarszczył brwi z irytacją, lecz po chwili jego twarz wygładziło chłodne zadowolenie. Dociekliwość chłopca spodobała mu się.
– Jest czarna, tak samo jak twoja. Ale nie łudź się, na razie twoje talenty nie dorastają moim do pięt. Brak ci wyćwiczenia i praktyki. I zapamiętaj sobie, póki jesteś uczniem, musisz okazywać szacunek każdemu, kto ma więcej doświadczenia od ciebie. Kiedy już skończysz swoje szkolenie, kiedy przestaniesz podlegać nauczycielom, ze swoją czarną aurą zobowiązany będziesz do okazywania respektu tylko Przywódczyni.
– Przywódczyni? – Ciekawość chłopca wzrosła, rozpalając jego czekoladowe spojrzenie.
Nauczyciel zareagował nie mniejszym przejęciem. Jego surowa twarz rozpromieniła się. Szare oczy zasnuła mgiełka wzruszenia, głowa delikatnie opadła w dół. Oddawał Przywódczyni cześć nawet wtedy, gdy jedynie o niej myślał.
– Władczyni Syndykatu. Plage Fu-Setusa. Posiadaczka czerwonej aury. Jest to energia najsilniejsza spośród wszystkich, potężniejsza nawet od czerni. Czerwień to bowiem barwa krwi, a więc symbol okrucieństwa, cierpienia i morderstwa. Na dodatek nie posiada jej nikt inny, tylko Przywódczyni. Z tego, co mi wiadomo, Pani sama przyszła pod twój dom, smarkaty szczęściarzu. Musiała mieć naprawdę ważne sprawy w pobliżu, skoro stawiła się po ciebie osobiście. – W jego głosie zabrzmiała nuta zazdrości.
Haru oniemiał, przypominając sobie przerażającą białowłosą kobietę. Mimo iż widział ją tylko raz, zapamiętał jej twarz bardzo dokładnie, do najdrobniejszego szczegółu. Jej bezdenne i lodowate spojrzenie, przewiercające go na wylot, lisi uśmiech, porcelanową cerę, okrutne piękno oblicza. Zadygotał i pokręcił głową, chcąc odgonić wyobrażenie jej niemal namacalnej postaci.
Obserwujący go mężczyzna zaciskał dłonie na masywnych udach, starając się stłumić narastającą w nim złość. Podniósł się gwałtownie, opuszczając napięte ramiona wzdłuż ciała.
– To ci starczy na dziś, dzieciaku. Oswajaj się z tym, co ci powiedziałem. Ach tak. – Sięgnął za pazuchę rozpinanej kamizelki i z wewnętrznej kieszeni wyciągnął szeroki, płaski bukłak. – To w nagrodę. – Rzucił naczynie na posadzkę i obrócił się. Długimi krokami podszedł do wyjścia, gniewnie chwycił za klamkę i szybko rozwarł skrzypiące drzwi. Wkrótce rozległ się szczęk zamykanych z drugiej strony zamków.
Haru wbił pełen nadziei wzrok w ciemny bukłak. Powoli rozplótł nogi, lecz był zbyt osłabiony, by na nich stanąć. Na kolanach podczołgał się do naczynia i chwycił je w drżące dłonie. Wewnątrz zachlupotała jakaś ciecz... Woda, zbawienna woda. Nie mogła mu dodać sił, ale pomoże oszukać głód, nawilży wysuszone gardło, a przede wszystkim choć w małej części ugasi palące go pragnienie.
To musiało mu starczyć do następnej wizyty nauczyciela. I może do kolejnej nagrody, na którą zasłuży.
***
L odowe Kwiaty porastały cały pokój, zakrywając białe fale materiału. Tkanina niknęła pod nimi. Pomiędzy płatkami umieszczono palące się spokojnym płomieniem świece. Ich subtelny blask nasycał pokój czerwonym światłem. Wszystko tonęło w czerwieni – przegrywała z nią również biała poświata kwiatów. Ich niemal przezroczyste płatki traciły swój jasny połysk, przesiąkając barwą wina.
W centrum pokoju, pomiędzy miękkościami aksamitu, spoczywała nieruchoma postać. Otulona kwiatami, przykryta płatkami jak kołdrą. Nurzała się w nich jak w płytkim stawie z biało-czerwoną wodą. Miała drobniutkie i chudziutkie ciało dziesięciolatki. Spała ułożona na plecach. Jej długie, białe włosy rozrzucone wokół twarzy tonęły pod grubą rzęsą płatków. Jej naga, obsypana kwiatami skóra oślepiała i oszołamiała śnieżną bielą cery. Jej mleczna twarz, choć dziecięca i ukojona snem, wyglądała na poważną i bezduszną.
Ukryte w głębi pokoju drzwi otworzyły się cicho i ostrożnie. W progu zamajaczył cień wysokiej męskiej sylwetki.
Powieki nieruchomej jak posąg dziewczynki rozwarły się szeroko. Jej oczy jarzyły się krwistą czerwienią.