Читать книгу Krótki sznur - Matthew Fitzsimmons - Страница 9

Rozdział 2

Оглавление

Jenn Charles siedziała z tyłu nieoznakowanej białej furgonetki parkującej naprzeciwko Nocnego Marka. I miała nieodparte wrażenie, że wszyscy ją widzą i wytykają palcami. Cholera jasna, gdyby przerzucili ją do wysuniętej bazy operacyjnej na pakistańskiej granicy, od razu poczułaby się jak w domu, ale północna Wirginia? Biała furgonetka? Nie, to nie w jej stylu.

Spojrzała na zegarek i odnotowała czas w dzienniku. Gibson Vaughn. Facet nie należał do przewidywalnych. Miało to swoje plusy i minusy. Plusem był fakt, że obserwacja nie przysparzała żadnych trudności, minusem, że szybko się nudziła. Wpisy w dzienniku wyglądały jak robione przez kalkę. Jego dzień zaczynał się o wpół do szóstej rano, od ośmiokilometrowej przebieżki. Potem wykonywał dwieście pompek, dwieście skłonów z pozycji leżącej do siedzącej, jeszcze potem brał prysznic. Po prysznicu jadł śniadanie, zawsze w tej samej taniej restauracji, zawsze na tym samym stołku przy ladzie. Chodził tam dzień w dzień, cholera, jak do kościoła.

Założyła za ucho niesforny kosmyk kruczoczarnych włosów. Marzyła o prysznicu i chciałaby się porządnie wyspać, najlepiej we własnym łóżku. Przydałoby się jej trochę słońca. Tak, to też. Po dziesięciu dniach w furgonetce, w której – co było dość żałosne – zaczynała czuć się jak w domu, jakby wyblakła, powoli pogrążając się w szarym letargu. Furgonetkę, i tak już ciasną, wyładowano sprzętem do prowadzenia obserwacji. W przedniej części kabiny stało małe łóżko polowe, dzięki czemu mogli pracować na zmianę, ale poza tym nie było tam żadnych udogodnień.

Życie jak w Madrycie. O tak, życie jak w Madrycie.

Jeśli Vaughn nie zmienił rozkładu dnia, za dwadzieścia minut, już po godzinie śniadaniowego szczytu, powinien przejść na tyły restauracji i usiąść przy stoliku w boksie. Przyjaźnił się z właścicielem, który pozwolił mu urządzić tam prowizoryczne biuro. Wciąż szukał pracy, choć minęły już trzy tygodnie, odkąd wyrzucono go z małej, podupadającej firmy biotechnologicznej, gdzie był dyrektorem do spraw informatycznych. Jak dotąd nie miał szczęścia i zważywszy na jego przeszłość, Jenn nie spodziewała się, żeby szybko coś znalazł.

Dan Hendricks, jej partner, był pierwszorzędnym fachowcem. Przed tygodniem włamał się do jego mieszkania i dokładnie w półtorej godziny nafaszerował je urządzeniami monitorującymi. Aktywowanymi ruchem kamerami na podczerwień, pluskwami i tak dalej. Dzięki temu mogli śledzić na bieżąco to, co się tam działo, i podziwiać surowość jego warunków życia.

Po rozwodzie przeprowadził się do taniej kawalerki w bloku. W jego saloniku stał używany stół z Ikei i drewniane krzesło. Nie było tam nic więcej, ani telewizora, ani tapicerowanych mebli, dosłownie nic. Sypialnię też urządził po spartańsku, ale utrzymywał tam idealny wprost porządek – osiem lat w piechocie morskiej odciska piętno na wszystkich. Na podłodze, obok lampki do czytania na niskim stoliku, leżał materac na stelażu. W kącie stała nielakierowana komoda ze złamaną nogą, którą sam naprawił. I koniec, nic więcej. Wystrój wnętrza rodem z Franza Kafki.

Trudno było uwierzyć, że mając szesnaście lat, znalazł się na liście najbardziej poszukiwanych hakerów w Ameryce. Gibson Vaughn, okryty złą sławą BrnChr0m, prekursor współczesnego, politycznie motywowanego ruchu hakerskiego. Nastolatek, który omal nie pogrążył senatora Benjamina Lombarda, gdy wykradł dziesięcioletni zbiór jego mejli i rozliczeń finansowych i przekazał go „Washington Post”. Anonimowo, a przynajmniej tak myślał, agenci FBI aresztowali go w szkole i w kajdankach wyprowadzili z lekcji chemii. Jenn wyświetliła na monitorze jego zdjęcie z kartoteki policyjnej i przyjrzała się mu uważnie, jego wystraszonej, lecz aroganckiej twarzy. A teraz? Teraz skończył dwadzieścia osiem lat i miał za sobą bogate życie.

Szybkie zatrzymanie szesnastoletniego hakera było wielką sensacją. Ale dokumenty, które przekazał prasie, okazały się prawdziwą bombą. Wynikało z nich jednoznacznie, że przeznaczone na kampanię pieniądze w sposób cyniczny i przestępczy przelewano do banków na Kajmanach. Co więcej, tym, który je przelewał, był nie kto inny jak Benjamin Lombard. Przez jakiś czas wszystko wskazywało na to, że kariera polityczna senatora dobiegła kresu i media oszalały na wieść, że do upadku doprowadził go amerykański nastolatek. Cóż, opowieść o walce Dawida z Goliatem podoba się każdemu, nawet jeśli Dawid złamał przy okazji kilkanaście praw stanowych i federalnych.

Czy aby na pewno cel uświęca środki? Jenn studiowała wtedy w college’u i dobrze pamiętała te wkurzające dyskusje. Ten wzniosły, czysto abstrakcyjny bełkot, który drażnił jej pragmatyczną naturę. Urażona tym, że większość kolegów uważała Vaughna za kogoś w rodzaju cyfrowego Robin Hooda, poczuła mściwą satysfakcję, gdy odkryto, że BrnChr0m popełnił fatalny błąd.

Okazało się, że wiele z najbardziej obciążających dokumentów spreparowano, a nawet bezczelnie sfałszowano. Owszem, doszło do przestępstwa, jak najbardziej, FBI stwierdziło jednak, że popełnił je nie Benjamin Lombard, tylko Duke Vaughn, jego były szef sztabu, który niedawno odebrał sobie życie. Duke Vaughn nie tylko sprzeniewierzył miliony dolarów, ale też zatarł za sobą ślady i zwalił winę na Lombarda. Już samo to było iście szekspirowskim aktem zdrady, lecz gdy okazało się, że zatrzymany przez FBI anonimowy haker jest jego synem... Wybuchła kolejna sensacja i BrnChr0m stał się legendą.

Dzisiejszy Gibson Vaughn nie używał tego nicka i już przed laty przestał być legendą.

Mężczyzna całymi dniami przesiadywał w restauracji, toteż Hendricks chciał założyć podsłuch i tam. Jenn zaprotestowała, chociaż powstała w ten sposób duża luka obserwacyjna, z którą musieli jakoś żyć. O szóstej Vaughn szedł prosto na siłownię, gdzie spędzał dokładnie półtorej godziny. O ósmej był już w domu. Jadł przy komputerze kolację z mikrofalówki i o jedenastej gasił światło. Rano wstawał i wszystko się powtarzało. Dzień w dzień. Chryste. Jenn doceniała wagę samodyscypliny i kondycji fizycznej, ale prędzej palnęłaby sobie w łeb, niż zdecydowała się na takie życie.

Zdążyła już zauważyć, że cały jego świat kręci się wokół byłej żony i dziecka. Było również oczywiste, że Vaughn umartwia się celowo. Ale czy próbował w ten sposób odzyskać żonę, czy też po prostu oddawał się pokucie? Bo najpierw ją zdradził, a potem zmienił się w świętego Franciszka ze Springfield w Wirginii. Jenn nie rozumiała mężczyzn, a zwłaszcza jego. Ten facet nie wydawał na siebie ani centa, pozwalając sobie tylko na jeden luksus: na siłownię. Chociaż musiała przyznać, że były to pieniądze dobrze zainwestowane.

Nie żeby był w jej typie. Przeciwnie. Tak, oczywiście, miał swój przaśny urok i fascynowały ją jego bladozielone oczy, to, jak patrzył nimi na, a raczej przez ludzi. Widziała jednak, że czuje się gorszy i wciąż ma pretensje do całego świata za to, że najpierw trafił pod sąd, a potem do marines. Bez względu na dawne przeżycia nie miał żadnego powodu, żeby ciągle się tym katować. Przeszłość nie może nikogo przekreślać, to niedopuszczalne.

Przesunęła językiem po górnych zębach. Znowu. Nerwowy tik. Irytował ją, ale nie mogła się powstrzymać. Co irytowało ją jeszcze bardziej. Gdzie jest ten Hendricks z kawą?

Jak na zawołanie stanął w drzwiach z dwoma kubkami i pączkiem z dziurką. Starszy od niej o dwadzieścia kilka lat, przekroczył już pewnie pięćdziesiątkę, ale tylko się tego domyślała. Pracowała z nim od dwóch lat i wciąż nie znała daty jego urodzin. Włosy rzedły mu na skroniach, a w kącikach ust i wokół oczu bielactwo wykroiło białe placki, ostro kontrastujące z ciemną skórą.

– Ciągle tam siedzi?

Jenn kiwnęła głową.

– Jak w zegarku – mruknął Hendricks. – Jak poranna kupa.

Podał jej kubek i ugryzł solidny kawałek pączka.

– Skończyły im się z marmoladą. Dasz wiarę? Przed dziewiątą rano. Co to za piekarnia?! Ten stan potrzebuje porządnego kręgarza.

Faktycznie Wirginia była wspólnotą narodową, nie stanem, ale Jenn nie chciała go poprawiać. Każdy prztyczek tylko go prowokował.

– To już dzisiaj – powiedziała.

– Ano dzisiaj.

– Wiesz o której?

– George da nam znać.

Tego dnia byli w pełnym pogotowiu. Mieli nawiązać bezpośredni kontakt z Vaughnem. Oni, a raczej ich szef, George Abe. Oczywiście dobrze o tym wiedziała, ale skierowanie rozmowy na tematy służbowe zwykle powstrzymywało Hendricksa od wygłaszania tyrad.

Zwykle.

Osiem lat pracy w CIA nauczyło ją bliskiej współpracy z mężczyznami – bliskiej w sensie fizycznym. Na pierwszej lekcji dowiedziała się, że mężczyźni nigdy nie przystosowują się do kobiet. To był klub tylko dla chłopców, dlatego kobieta albo zmieniała płeć, albo stawała się wyrzutkiem. Wszystko, co kobiece, uważano za mięczakowate. Kwitły tylko te, które głośniej przeklinały, pieprzyły większe bzdury i nie okazywały słabości. I tylko tym przyznawano w końcu miano „twardej suki”, i tylko te niechętnie tolerowano.

Ona zdobyła ten tytuł po ciężkich trudach. W wysuniętych bazach operacyjnych w Afganistanie przez wiele tygodni nie widywała ani jednej kobiety. Jako jedyna w promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów, musiała być naprawdę twarda, inaczej nie dałaby rady. Widziała, jak z wygłodniałych mężczyźni stają się wrodzy, a potem drapieżni, i nauczyła się spać lekkim, ale to bardzo lekkim snem. Bywało, że czuła się jak w więzieniu, bo wszyscy ją oceniali, szukając słabych punktów. W jednej z baz było tak źle, że zastanawiała się nawet, czy nie pójść do łóżka z dowódcą – miała nadzieję, że obroni ją jego ranga. Ale myśl, że mogłaby zostać czyjąś więzienną zdzirą, jakoś jej nie leżała.

Znowu przesunęła językiem po górnych zębach. Wydawały się prawdziwe, choć język wciąż miał wątpliwości. Gdy wypisano ją ze szpitala w bazie lotniczej Ramstein, spec od chirurgii szczękowej odwalił kawał dobrej roboty. Przeżyłaby to jeszcze bardziej, gdyby wiedziała, że jest to jej ostatni dzień pracy w CIA, ale minęło wiele miesięcy, zanim to do niej dotarło. Tak, agencji brakowało jej bardziej niż zębów.

Ten, który je wybił, nie potrzebował dentysty. Nie potrzebował nikogo, może z wyjątkiem księdza. Jednak jego wspólnik wrócił bezpiecznie do domu. Wciąż był na jej liście wraz z paroma innymi, wyżej postawionymi, którzy zwrócili się przeciwko niej, kiedy im odmówiła. Chciała, żeby napastnik stanął przed sądem, ale wtedy agencja musiałaby ujawnić tajniki bardzo wrażliwej operacji. Leżąc w niemieckim szpitalu ze zdrutowaną szczęką, słuchała, jak jeden z przełożonych tłumaczy jej twarde realia. „Niestety – mówił – taka jest cena robienia interesów w tej części świata”. Jakby zamiast dwóch sierżantów armii Stanów Zjednoczonych napadło ją dwóch talibów.

Wciągnęła go na listę dopiero wtedy, kiedy poklepał ją po ręce, jakby robił jej przysługę.

Język i przednie zęby. Znowu. „Zawsze reguluj wszystkie rachunki”. Babcia ją tego nauczyła.

W porównaniu z tamtymi Dan Hendricks był świetnym partnerem. Miał za sobą dwadzieścia dwa lata służby w policji w Los Angeles, co wyraźnie przekładało się na prostotę i pewność siebie, z jaką robił swoje. Zwłaszcza w ciasnej furgonetce, bo miał ledwie metr sześćdziesiąt siedem wzrostu i ważył najwyżej pięćdziesiąt dziewięć kilo, na dodatek z indykiem na Święto Dziękczynienia w ręku. Był też schludny i nie przepadał za wulgaryzmami. Najbardziej ceniła w nim to, że nie musiała być przy nim twardą suką, tylko po prostu dobrze pracować. Sęk w tym – co zaczynała powoli odkrywać – że kiedy już się w nią zmieniła, trudno było się wycofać.

Nie żeby Hendricks tego nie lubił. Przeciwnie, mógłby zrobić doktorat z ponurego nastawienia do świata. Należał do największych czarnowidzów, jakich kiedykolwiek poznała, i jeśli umiał się uśmiechać, robił to pewnie tylko w największej tajemnicy. Nie miała wątpliwości, że bycie czarnym w policji w Los Angeles – organizacji słynącej z historycznie złych relacji rasowych – może wprawić w rozgoryczenie nawet najbardziej odpornego. George Abe znał go od wielu lat i twierdził, że jego czarnowidztwo nie ma nic wspólnego z faktem, że kiedyś służył w LA. To był po prostu cały Hendricks, nic więcej.

Zadzwonił telefon i oboje wyjęli komórki. Odebrał Hendricks. Rozmowa była krótka.

– Wygląda na to, że już czas – mruknął.

– Przyjechał?

– Już jedzie. Chce, żebyś tam weszła. Nie wiadomo, jak gość zareaguje.

Fakt. Jej szef i Gibson Vaughn mieli ze sobą na pieńku.

I to bardzo.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Krótki sznur

Подняться наверх