Читать книгу Mocni ojcowie, mocne córki - Meg Meeker - Страница 3
Wstęp
ОглавлениеChwila wytchnienia w pracy, bo do pokoju wchodzi sympatyczny kolega, mistrz w opowiadaniu dowcipów. Wszyscy odwracają wzrok od komputerów, palce przestają stukać w klawiaturę. A on roztacza przed słuchaczami wizję wieczoru w firmie, gdzie znudzeni mężczyźni spoglądają co jakiś czas na zegarek. Wreszcie jeden mówi: „Wychodzę, żona pewnie już położyła dzieci spać”. „A ja jeszcze posiedzę, może wyprowadzi też psa”. Słuchacze parskają śmiechem, ale po chwili cichną.
Gdy z ogromnym zaciekawieniem czytałam książkę MegMeeker, nachodziły mnie na przemian osobiste wspomnienia oraz refleksje związane z wieloletnią pracą w redakcji „Małego Gościa Niedzielnego”.
Najstarszy obraz pochodzi z mojego bardzo wczesnego dzieciństwa. Niechcący usłyszałam rozmowę mamy z sąsiadką. Opowiadała z oburzeniem, że rośnie ze mnie spryciara, ponieważ gdy idę z nią do sklepów lub do kościoła, to wciąż narzekam, że bolą mnie nogi, i wymuszam branie na ręce. Tymczasem poprzedniego dnia powędrowałam z ojcem do sąsiedniego miasta, pokonując radośnie kilka kilometrów. Do dzisiaj pamiętam własne zdumienie. Przecież naprawdę bolały mnie nogi, gdy szłam z mamą, a nic mi nie dolegało podczas wędrówki z ojcem. To nie był spryt małego dziecka. MegMeeker tłumaczy to zjawisko. Dowiadujemy się z jej niezwykłego poradnika, że nawet niemowlęta wypadają w testach lepiej, jeśli ojciec angażuje się w opiekę. Dziewczęta mające kochających ojców potrafią być asertywne, a otoczone czułością nie mają problemów z poczuciem własnej wartości i nie szukają zbyt wcześnie bliskości u kolegów.
Po latach właśnie ojciec pomagał mi najlepiej przy gromadce małych dzieci. Przychodził w środy i bez względu na pogodę ruszali na pola i łąki, wracali wykończeni i szczęśliwi. A dziadek mówił: „Gdy jako bardzo młody mężczyzna zostałem ojcem, to wydawało mi się, że dziecko ogranicza mi dostęp do wszystkiego, co ważne – meczów, koncertów, kolegów, imprez. Jako dziadek już wiem, że to wszystko jest bardzo mało ważne w porównaniu z tym, co możemy z siebie dać małemu człowiekowi”.
Od kilkunastu lat prowadzę w „Małym Gościu Niedzielnym” rubrykę „Darmowe korepetycje”. Odpowiadam nastolatkom na listy, w których przedstawiają swoje problemy. Nie ma tygodnia, bym nie czytała wynurzeń tego rodzaju: „Moje życie nie ma sensu. Już prawie nic mnie nie cieszy, najchętniej zrezygnowałabym z życia, ale wiem, że nie wolno”. Młode autorki nie radzą sobie z poczuciem pustki, nie widzą wokół siebie powodów do radości, brakuje im entuzjazmu. Takie listy często prowokują do dłuższej korespondencji. Siłą rzeczy poznaję sytuację rodzinną autorek. Dosyć szybko zauważyłam, że problemy z niską samooceną mają nastolatki, które są surowo wychowywane, nie czują w domu wsparcia, które są nieustannie krytykowane. Od kilku lat próbuję wspierać i przekonywać dziewczyny, które się okaleczają. Ich ramiona i uda są regularnie rozdzierane przez cyrkle, nożyczki lub inne narzędzia, a rodzina nie ma o tym pojęcia. I znowu okazuje się, że przyczyna tkwi często w chorych układach rodzinnych. Wyjątkowo często są to dzieci rozwiedzionych rodziców lub córki zasadniczych i oschłych ojców prowadzących życie na pokaz. Od ponad roku coraz więcej listów dotyczy odchudzania. Atakowane przez kulturę masową dziewczyny są przekonane, że staną się popularne, podziwiane i atrakcyjne, jeśli tylko stracą kilogramy. Ten problem dopiero do nas dociera. Tym bardziej pomocna będzie książka, w której bardzo wiele miejsca autorka poświęca temu problemowi. Okazuje się, że najlepszym sposobem, by córka nie cierpiała na zaburzenia w odżywianiu, jest czas spędzany z ojcem, który wie, jak swoje dziecko podbudować, gdy media narzucają bzdurne wzorce. Rozdziały poświęcone temu problemowi pełne są cennych i konkretnych wskazówek. Warto je sobie przyswoić, bo plaga zaburzeń w odżywianiu, na które cierpi wielka liczba nastolatek w USA, szybko dotrze i do nas.
Czytając tę niezwykle mądrą książkę, wspominałam wciąż moją najwytrwalszą czytelniczkę. Pierwszy raz napisała w gimnazjum. Jej list to był wielki protest przeciwko temu, że tato wyjechał do pracy za granicę, a ona tego nie wytrzyma. Ojciec wrócił przed czasem i wbrew obawom nie tylko dostał pracę, ale założył własną firmę i świetnie prosperuje. Nie podejrzewam, by przeczytał jakiś poradnik na temat wychowania. On po prostu kocha żonę i córki, żyje dla nich i z nimi, spędza z rodziną bardzo dużo czasu, świetnie godzi zwaśnione często kobiety, wprowadzając męskie opanowanie, inny punkt widzenia. Rezultaty są niesamowite – córka nie tylko uczy się rewelacyjnie, ale jest w pełni dojrzała emocjonalnie, nie ma kompleksów, spokojnie przeszła przez dojrzewanie, działa w szkolnym samorządzie, w hospicjum, w lokalnych pismach, potrafi nawet zarabiać, nie miała zachwiania w wierze, z dumą nosi obrączkę Ruchu Czystych Serc i nie ma tematu, którego by z ojcem nie omawiała. Oto fragment jej listu pisanego tuż przed półmetkiem w liceum:
„Moi rodzice nie są za grosz uciążliwi. Dlatego idą na półmetek, bo mi to wszystko jedno. Nie będę przemycać wódki pod płaszczem, więc co tam. Niech idą i finał. Koleżanki mi zazdroszczą rodziców. I tak ich lubią, że pisały mojemu tacie SMS-y, żeby poszedł na półmetek. Jak się dowiedziały, że pójdzie, to skakały z radości, a on im obiecał, że z nimi zatańczy. Moi rodzice są inni niż ich – z moimi luz, moim mówimy, cośmy głupiego zrobiły, nie musimy niczego ukrywać. One swoim nic nie powiedzą. Moi są jak pogotowie. Córka dzwoni, tato przyjeżdża. Córka ma wrócić, ale jednak zostanie dłużej, to pisze SMS-a i siedzi. Tylko ja ich nigdy nie zawiodłam. Jak się umawiałam, to minutę przed umówioną godziną byłam w domu albo dzwoniłam. A jak mi się coś zmienia, zawsze SMS. No i to, że oni zawsze wiedzą, gdzie jestem, co robię i z kim. Nigdy ich nie oszukałam. Znają moje zasady, wiedzą, że pewnych granic nie przekroczę. Jesteśmy wobec siebie szczerzy”.
Wzruszające były jej wcześniejsze listy, gdy jako gimnazjalistka biegała z ojcem do sklepów, a widząc rówieśników z piwem w parku, potrafiła zawiadomić straż miejską i dochodziła, kto im sprzedaje alkohol.
Tak bardzo było mi żal jej rówieśniczki, która przez rok w liceum zmagała się z depresją. Nie potrafiła porozumieć się ze zgorzkniałą mamą, trudno było jej prosić o pomoc ojca, który kilka ulic dalej żyje pochłonięty nową rodziną. Zresztą nigdy nie mieli kontaktu, odszedł, gdy była mała. Udało się ją namówić, by poszła do specjalisty, który udzielił skutecznej pomocy.
Bardzo chętnie odpowiadam na listy, w których nastolatki skarżą się, że rodzice nie pozwalają im późno wracać do domu, kontrolują ich życie. Pewnie, że czasami przesadzają z nadopiekuńczością lub rygorem czy też hamowaniem rozwoju. Ale mogę wówczas spokojnie tłumaczyć, że autorki mają odpowiedzialnych rodziców, którzy kochają swoje dziecko i chcą dla niego samego dobra. Czas szybko płynie i samodzielność nadejdzie, czy tego rodzice chcą, czy też nie.
Książka MegMeeker powinna się znaleźć w każdym domu. Jest bowiem bardzo życiowa i w przystępny sposób pokazuje ojcom, jak wielki jest ich wpływ na życie córek. Nie jest to teoria oddalona od życia, nie jest to poradnik wyłącznie dla młodych ojców, którzy dopiero wchodzą w nową rolę. Autorka świetnie zna życie, jest doświadczoną lekarką, matką czworga dzieci, żoną, przez wiele lat studiowała relacje między ojcami i córkami, badała wpływ roli ojca na życie córki. Widzi, jak bardzo współczesny świat eliminuje ojca z życia rodziny, ograniczając jego rolę do kwestii finansowych. W kolejnych rozdziałach poznajemy problemy, z którymi zetknie się każda nastolatka i z którymi poradzi sobie, o ile wesprze ją w tym ojciec. Rola, którą proponuje ojcom MegMeeker, nie jest niczym nowym. To powrót do początku, do dzieła stworzenia, bo to Bóg powołał nas do życia w rodzinie i dla rodziny. Zadania ojca absolutnie nie przekraczają możliwości mężczyzn, o czym ich autorka sugestywnie przekonuje, dodając otuchy.
Są rozdziały, które polski czytelnik przyjmie jako oczywiste. Bez względu na kraj każdy zmaga się z nastolatką, która testuje wytrzymałość rodziców, która prowokuje, bo tylko sprawdza, czy jest dostrzegana w rodzinie, czy ojciec kocha ją bezwarunkowo. Pełne konkretów są rozdziały poświęcone korzystaniu z Internetu, telefonów, czytaniu kolorowej prasy, oglądaniu seriali. Na mnie szczególne wrażenie zrobiły rozważania na temat pokory i przekazywania wiary. Autorka definiuje pokorę jako widzenie siebie w prawdzie. Tylko taka pespektywa pozwoli rozwijać talenty, ale też przyjąć własne ograniczenia. Chroni przed obsesyjnym kręceniem się wokół samych siebie, do czego nakłania młodych ludzi kultura masowa. Gdy marketingowcy będą pchali nastolatki w stronę próżni, ojcowie znajdą w sobie moc, by je przekonać, że są wartościowe.
Są w tej książce rozdziały, które polski czytelnik przeczyta ze zdumieniem, może ze zgrozą. Bo pewne zachowania, normy i zwyczaje jeszcze do nas nie dotarły. Jednak świat stał się globalną wioską i nastąpi to bardzo szybko. Przecież jeszcze niedawno słuchaliśmy ze zgorszeniem o luźnych związkach, w których żyły dzieci naszych zagranicznych znajomych i krewnych, nie mając zamiaru zawierać ślubu. MegMeeker dokładnie analizuje zgubny wpływ nauczania o seksie w młodszych klasach szkół podstawowych oraz upowszechnienia swobody seksualnej wśród nastolatków. U nas rodzice wciąż jeszcze starają się decydować o tym, czego uczy się ich dzieci. Autorka posługuje się konkretnymi liczbami, by pokazać, jak odwrotny do zamierzonego skutek odnosi zbyt wczesne i brutalne uświadamianie dzieci. Od kiedy u nas gimnazja stały się miejscem, gdzie zbiera się młodzież w najtrudniejszym etapie rozwoju, nastąpiło przesunięcie wieku inicjacji seksualnej. Bywają środowiska, w których trzeba mieć partnera i trzeba współżyć, bo tylko wtedy zajmuje się wysoką pozycję w grupie. Problem ten, u nas nowy, dobrze znany jest w USA i autorka daje bardzo wiele konkretnych rad. Nie matka, lecz właśnie ojciec jest tą osobą, która może sprawić, że dziewczyna nie podejmie pochopnie współżycia, a tym samym ochroni się przed depresją. Za oceanem ogromna liczba nastolatek cierpi bowiem na depresję z powodu zbyt wczesnego rozpoczęcia współżycia, które nie daje im żadnej radości, do którego są zmuszane przez presję rówieśników. Brzmi to dla nas wciąż jeszcze nieprawdopodobnie, ale stanie się problemem naszych rodzin szybciej, niż się tego spodziewamy.
MegMeeker pisze z pozycji naukowca, lekarza praktyka, z pozycji matki i żony. Bywa chłodna, a czasami ponoszą ją emocje. Ale jak się ich pozbyć, jeśli walczy się o tak wysoką stawkę, jaką jest życie naszych dzieci? Autorka przekonuje, że współczesny ojciec powinien stanąć pomiędzy kulturą masową a córką i nie pozwolić, by media ją ukształtowały. Na każdej stronie autorka przekonuje ojców, że to zadanie nie jest ponad ich siły, że warto poświęcić osiemnaście lat życia, by pomóc własnemu dziecku i podołać swojej odwiecznej roli, do której każdy ojciec został powołany i odpowiednio przez Boga wyposażony w takie a nie inne cechy. Podczas lektury przypomniała mi się przeczytana kiedyś krótka informacja, że pod koniec lat trzydziestych XX wieku w przemysłowym okręgu Anglii zaobserwowano wyjątkowo dużą liczbę bardzo zdolnych i inteligentnych uczniów. Gruntowne badania wykazały, że przez pierwsze lata ich życia ojcowie byli bezrobotni. Siłą rzeczy spędzali wiele czasu w rodzinie. Mimo ograniczeń finansowych dali dzieciom coś o wiele cenniejszego. To ma na myśli MegMeeker, pisząc: „Gdy jesteś przy niej, twoja córka stara się wypaść jak najlepiej. Gdy uczysz ją czegoś, szybciej przyswaja wiedzę. Gdy kierujesz nią, nabiera pewności siebie. Gdybyś zdawał sobie w pełni sprawę, jak głęboki masz wpływ na życie i osobowość twojej córki, byłbyś sparaliżowany lękiem i odpowiedzialnością. Masz wpływ na całe jej życie, ponieważ ona daje takie prawo tylko tobie – i żadnemu innemu mężczyźnie na świecie”.
Iza Paszkowska redaktorka „Małego Gościa Niedzielnego”