Читать книгу Młodzi i starzy - Michał Bałucki - Страница 8

IV. KRAKÓW PRZED ROKIEM 1859.

Оглавление

Wiemy już, po co Leon przyjechał do Krakowa, Zanim rękami dotknie starego paralityka i iskrę elektryczną puści w jego ciało, rozpatrzmy się nieco w stosunkach miejscowych.

Kraków upadać już począł od czasu przeniesienia stolicy do Warszawy. Nie było to miasto ani handlowe, ani przemysłowe; cała świetność jego i zamożność szła od blasku królewskiej korony, nawet stosunki jego z Hanzą zawiązały się przy tem świetle. Kiedy więc potok życia publicznego, który wrzał i szumiał w tych murach, rzucił się w inne koryto, miasto się wyludniło i stało podobne do wyschłego łożyska. Warszawa dźwigała trony królów, do Krakowa odsyłano ich trumny, tam było życie, tu po opustoszałych murach wałęsało się wspomnienie życia, tam tętniło serce narodu, tu słychać było ledwie słabe uderzenia jego pulsu. Z braku ruchu miasto zastygło, skrzepło i zachowało charakter średniowieczny. — Kościoły były jego wyrazem. Warszawa stawiała pałace, a od pałacu nagły przechód do Starego miasta; królewski zamek stoi pośród magnatów i klasy mało-mieszczańskiej. W Krakowie wyrobiła się arystokracya mieszczańska, poważna, mająca trochę nienaturalności a więc sztywna nieco. Trochę staroniemieckiej flegmy było w mieszczaństwie wyższem.

Tak było do roku 1815.

Zdawało się, że to miasto zyskując tak świetne warunki w porównaniu do innych miast Polski będzie umiało korzystać ze szczęśliwej chwili i przy tej odrobinie wolności nadanej rozwinie się, podniesie, rozrośnie. Nie mówię już o przemyśle, o handlu, bo może i nie godziłoby się takie poważne lica naszej przeszłości, takie muzeum okopcać dymem fabrycznym — z powagą i ciszą grobów może nie zgodziłby się gwar jarmarczny i turkot machin; — ale sztuki, ale umiejętność, ale życie narodowe, towarzyskie gdzież jeżeli nie tu przytułek znaleźć winny? — Z całej tak rozległej Polski jedyne miasto, któremu zostawiono trochę swobody, trochę wolności — to też tu powinno być słychać uderzenia narodowego tętna — tu winny być usta narodu — tu ognisko życia.

Tymczasem stało się całkiem inaczej. Kraków przyjął tę wolność nie jak syna, co w dom powraca pomagać ojcu do pracy, ale jak kapryśną żonę, o którą mąż się obawia, by za lada obrazą nie frunęła znowu z domu z jakim amantem; więc chodzi na palcach, mówi półgłosem, boi się kaszlnąć, kichnąć, ziewnąć, a wszystkie męki dla tego tylko znosi, aby sobie mógł powiedzieć: "jest, nie uciekła". Kraków się. cieszył wolnością, była to radość skąpca. Obawa utraty tej wolności zbezwładniła go. Ta wolność jego, to był największy despota, jaki go uciskał. Ztąd się też stało, że kiedy gdzie indziej pod skorupą niewoli wrzało życie, tu było cicho i głucho, — było „dobrze!"

Po trzydziestym pierwszym roku położenie stało się jeszcze trudniejsze. Martwota grobów przeszła do ludzi. A przecież z takich grobowców, jakie stoją przed obliczem tego miasta, nie martwota iść powinna na ludzi, z takich grobowców pełnia życia oddycha. Jeżeli murom, co czas swój przeżyły, wolno się pokłaść gruzem, to ludowi, co wśród nich się roi, grzechem jest sen bez pracy. — Ale Kraków nie spowiadał się z tego grzechu nigdy. Na dowód niewolności wolnego miasta, dość przytoczyć, że w egzemplarzu „Zbieracza literackiego" z r. 1837 cenzura (cenzorem był K. Majeranowski) wykreślała takie wyrazy jak: ojczyzna (zamiast tego: kraj), wojenny (rycerski), zamiast rewolucya francuzka — zmiany i t. p. — Czemże ta wolność różniła się od despotyzmu? —

Niedawno temu, na naszej scenie przedstawiono, nie pamiętam już dobrze czy „Zaręczyny djabła", czy „Zaślubiny w piekle," czy coś podobnego. Nędzna farsa niemiecka, licho przerobiona, ale w tej komedyjce jest jedna figura, którą możnaby wykuć w marmurze i postawić na bramie i podpisać: „Kraków". Jest to obywatel dość poważny, dobrze żywiony (czego są dowody), serdeczny, poczciwy, to jest: że nikomu nie chce źle zrobić, ale energii ani za grosz, ani za fenig. Po za dom nosa nie wystawi, a w domu nie pragnie od swej małżonki niczego tylko spokoju — do trawienia.

Jest to przykry, ale niestety wierny obraz naszego miasta. Konstytucya nadana była karłem, na którym rozparł się podtatusiały lud, aby odpoczywać, zdrzemnąć się przy kominku. Dwa razy ten wygodniś ruszył się, kichnął, ale to nie od siebie, francuzkiej tabaki do tego trzeba mu było. Podniósł się wtedy, zarumieniły się policzki z natężenia, sąsiedzi powiedzieli „vivat" — odkłonił się i usiadł Ruch, co nie wyszedł z niego, nie zostawił także śladów po sobie.

Są ludzie, którzy taki stan obojętnego spoczynku, w którym ani źle ani dobrze nie czynią, nazywają cnotą — i umarliby z tą myślą, gdyby im kto nie powiedział, że to występek.

To usposobienie miasta skrystalizowało się w stereotypowych wyrażeniach. U nas „polityką się zajmować" — to znaczy: gazety czytać; „patryotą dobrym" jest ten co „po polsku chodzi". Te wyrażenia same oskarżają, choćbym ja milczał. A milczeć trudno — dotykam słabości naszych, by je wyrzucić na śmiecisko i pokazać przez okno: patrzcie, to było w nas. Milczeć trudno, bo mnie boli, żeśmy upadli, że nasi bracia z politowaniem patrzą na nas, że pracy naszej nie znać, że idziemy jak niewolnik do pracy, a nie jak gospodarz. Małość nasza tym wybitniejsza, że stoimy na gruzach wielkości — od nas zależy, czy w wielkiej świątyni narodowej staniemy jako kapłani przy ołtarzu, czy jako dziady w kruchcie.

Charakterystyczną cechą Krakowa jest życie familijne. W większych miastach rodzina powiększając się, rozmnażając — dzieli się zarazem i każda cząstka stanowi początek nowej familii, taki rozdział stać się koniecznie musi już z powodu rozległości miasta, odmiennych zajęć i stosunków, często z powodów czysto ekonomicznych. — U nas, gdzie te przeszkody nie zachodzą, familia staje się ogromem rzadko kiedy rozdzielnym. Na przechadzkach, na zabawach, na zgromadzeniach — wszędzie występują nie ludzie, nie małżeństwa, ale familie. — Nie mam nic przeciw życiu rodzinnemu, owszem, życie rodzinne jest podstawą narodowego; gdzie nie ma rodzin, tam nie ma narodu, ale jeżeli życie rodzinne całkiem zużytkuje ludzi, obraca ich na swoje usługi, jeżeli po za ten mur nie wychodzi się, jeżeli w ojcu rodziny utonął obywatel, wtedy takie życie rodzinne rozdrabia siły narodu, niszczy go.

— Trzeba przypatrzeć się życiu krakowskiemu, żeby zrozumieć co znaczy tutaj familia.

Familia to kasta, to kółko ściśle zamknięte, złożone z blizkich i dalekich krewnych — ściśle oddzielone od innych. Tu się wzajemnie żenią, admirują, bawią — obmawiają, rozumie się, że nie siebie, cieszą się, smucą, pobłażają i t. p. — Co za tem kołem—to obce, obojętne. Wdarłszy się przypadkiem do takiej fortecy, dziwisz się zastawszy nieraz nieznanych geniuszów, artystów, ludzi wielkich na małą skalę, bohaterów niektórych przygód, talenta, o których w drugiej familii już nic a nic nie słychać. Familie mają swoje uprzywilejowane spacery, swoję upodobania, swój odrębny sposób myślenia, zapatrywania się, zwyczaje — słowem odrębne państewko. Życie rodzinne absorbuje całkiem obywatela dla siebie; od tego ogniska, gdy przyjdzie wyjść na ulicę do życia politycznego, obywatel krakowski nabawia się kataru i słabnie; w pierzynkach owego szczęścia zleniwiał hart męzki. Miękkość i zasiedziałość obywateli krakowskich stają się historycznemi. W życiu publicznem jeżeli wypadki gwałtem ich wyciągną do tego, obywatel ten dziwnie jest nieradny, krząta się, goni, poci się, ale więcej złego jak dobrego zrobi, mimo najuczciwszych nieraz chęci. On tam wygląda jak stary sługa cichego domu, któremu nagle kazano usługiwać na wielkiej fecie, więc lata, chce usłużyć a tłucze szklanki, potrąca lokai z półmiskami, nadeptuje panom na nogi i t. p. — Nic dziwnego, do każdej rzeczy potrzeba wprawy — a tu jej nie było —. to też powaga obywatelska taka wspaniała w stanie spoczynku, ruszając się szwank ponosi. Ta sama ciężkość robi go niezdolnym do wszelkiej usługi obywatelskiej. Chciej od obywatela krakowskiego, aby się zajął twoim interesem i ułatwił — nie ma czasu; aby cię wspomógł w potrzebie, nie ma pieniędzy, a w tej samej chwili wciągnie cię do sklepu jakiego na śniadanko, naco czas i pieniądze się znajdą. Uściska cię i obcałuje — roztworzy serce. Jest serdeczność bez użyteczności.

Powaga — to także charakterystyczny rys Krakowa. Myliłby się, ktoby ją uważał jako wykwit wewnętrznej siły, wyrób ducha — jest to powaga przybrana, miasto się w nią stroi jak w surdut świąteczny. Powaga ta stoi na straży obyczajów i zwyczajów, jak mistrz ceremonii.

Młodzi i starzy

Подняться наверх