Читать книгу Pańskie dziady - Michał Bałucki - Страница 6

3

Оглавление

DAMA WIELKIEGO MIŁOSIERDZIA.

Przed mieszkaniem hrabiny Gilskiej stało kilka eleganckich ekwipaży z herbami na drzwiczkach i galonowymi stangretami na kozłach. Damy arystokratycznego światka przybyły niemi na jakąś konferencyę w kwestyi dobroczynności.

Powiesz może, szanowny czytelniku, że nie znasz żadnych hrabiów Gilskich: przyznam ci się, że i ja nie znam, przynajmniej o ile sięgają moje skromne wiadomości w tym względzie, a jeżeli są jacy hrabiowie tego nazwiska, to hrabina Gilska z pewnością do nich nie należała. Hrabiowstwo tych Gilskich datuje od pierwszego ich wyjazdu za granicę, gdzie służba hotelowa za hojne naddatki zaszczyciła ich po raz pierwszy tym tytułem, następnie Mosiek arendarz, a za nim dzierżawcy i służba domowa sankcyonowała ten tytuł i oswajała z nim uszy gości i okolicznych mieszkańców. Po jakimś czasie, jako widomy znak hrabiostwa, ukazał się herb z koroną na drzwiczkach karety, wyszukany przez starego guwernera w herbarzu: zwyczaj potwierdził te prawa do korony z dziewięciu pałkami, a niezadługo zapewne jaki nowy Paprocki, układając herbarz szlachetnie urodzonych, mając przedstawione sobie przez rodzinę Gilskich dowody ich hrabiostwa w biletach bankowych, wydrukuje ich nazwiska i herby, co będzie dla przyszłości niezbitym dowodem, i za lat sto hrabiowie Gilscy będą liczyć się już do starych rodów magnackich, zasłużonych wielce krajowi. Jest to dość utarty sposób nobilitowania się, praktykowany z pomyślnym skutkiem przez wielu hrabiów galicyjskich. Hrabiowie Gilscy nie byli oryginalnymi w tym względzie, poszli tylko za przykładem innych.

Hrabina Gilska nie oddawna ukazała się na horyzoncie Krakowa. Przybyła tu nieznana prawie w arystokratycznem kółku; prędko jednak dała się poznać, afiszując się ze swoją gorliwością religijną i kwestą dla biednych; tą drogą otworzyła sobie wstęp do kilku dam wyższego świata, poświęcających się kultowi miłosierdzia chrześcijańskiego. Hrabina Gilska stała się prędko arcykapłanką tego kultu, przesadzając inne w gorliwości i pomysłach. Niedość, że należała do wszystkich stowarzyszeń religijnych i dobroczynnych, ale sama jeszcze na własną rękę założyła dwa nowe, a mianowicie: Stowarzyszenie misyonarek i Towarzystwo opieki nad upadłemi kobietami, które tem się różniło od stowarzyszenia zakonnego, założonego w tym samym celu, że gdy to dzialało w obrębie murów klasztornych, tamto rozwijało czynonść swoją w mieście, naprowadzając zbłąkane owieczki na dobrą drogę nie za pomocą klauzury, ale innemi, więcej światowemi sposobami, a nawet małżeństwem.

Do misyi religijnych miała hrabina Gilska swoich agentów, łudzi świeckich, często nawet podejrzanej konduity, które młode żydówki werbowali na łono katolickiego Kościoła, rozumie się za dobrem wynagrodzeniem. Powiadano nawet, nie wiem jednak, o ile w tem było prawdy, że hrabina gorliwość swoją o krzewienie wiary katolickiej posuwała ła tak daleko, iż swego dalekiego kuzyna, donżuana dość pośledniego gatunku, który z jakąś piękną żydóweczką, dość wątpliwej konduity, prowizoryczne zawarł związki, wspierała stałą pensyjką, pod warunkiem, aby starał się żydóweczkę ową pozyskac dla katolickiego Kościoła. Takie zasługi zrobiły hrabinie rozgłos w mieście bigotów, gdzie zewnętrzna pobożność jest najlepszą rekomendacyą na salony, a miernościom wyrabia sławę geniuszów. To też przed hrabiną otwarły się drzwi wielu dystyngowanych domów. Wiedziano tam wprawdzie o wątpliwem pochodzeniu jej hrabiowskiego tytułu, wiedziano nawet więcej, bo o jakichś skandalikach; ale świat wyższy umie być wyrozumiałym na podobne słabości, a hrabina miała wiele przymiotów; które ją robiły cennym nabytkiem w tych sferach: miała majątek, towarzyskie zalety w wysokim stopniu, ducha inicyatywy i, choć nie była rzeczywistą hrabiną, umiała odgrywać jej rolę lepiej, niźli niejedna rzeczywista.

Po dwóch, czy trzech latach, hrabina stała się duszą wszystkich dobroczynnych zebrań, prezydowała na nich i zyskała sobie w mieście opinią damy wielkiego miłosierdzia.

Ośmielimy się wprowadzić czytelników na jedno takie zebranie, które właśnie odbywa się w mieszkaniu hrabiny. Miejscem zebrania jest salon, wytapetowany biało w moire antique, z kilku okrągłemi lustrami w złoconych ramach. Meble żółtym atłasem kryte, bo ten kolor jest bardzo do twarzy hrabinie Aurelii, która, pomimo pobożnych westchnień do nieba, nie zapomina i o przyjemnościach doczesnego żywota. Palisandrowy fortepian berlinski i stół na środku, na którym przygotowano papiery, potrzebne do sesyi. Kwiaty w koszyku ozdobnym i papuga w złotej klatce dopełniały umeblowania salonu.

Kilka osób siedziało w salonie, między niemy trzy hrabiny, ubrane z szykiem i elegancją loretek paryskich, jedna księżna, już niemłoda, w poważnej toalecie, młody ksiądz, nauczyciel dzieci hrabiny, a zarazem sekretarz Towarzystwa misjonarek, jakiś członek Towarzystwa dobroczynności, zarazem radca i senator byłej Rzeczypospolitej krakowskiej, a wreszcie jedna dama z miasta, którą zaproszono do towarzystwa dla pokazania, że dobroczynne damy rekrutują się nietylko z arystokratycznych rodzin. Ponieważ dama ta czuła się obcą w tem towarzystwie hrabina Aurelia uważała sobie za obowiązek gospodyni bawić ją rozmową i usiadła przy niej.

Hrabina Aurelia mogła mieć lat trzydzieści kilka, nieco śniadej cery, oczy miała duże, a białka ich połyskiwały blaskiem perłowej konchy, spojrzenie zaś było leniwe, przeciągłe; włosy bujne, kasztanowate, upięte na głowie z fantazją i pewnym artystycznym nieładem, z którym jej było do twarzy. Wzrost więcej niż średni nadawał jej postawę majestatyczną, a rozwinięte w całej pełni kształty imponowały okazałością i nęciły powabera. W ruchach zdradzała się natura energiczna, Damiętna, którą jednak umiała trzymać na wodzy przybraną powagą i spokojem.

W czasie, kiedy rozmawiała z ową damą, reprezentującą miasto, księżna, usiadłszy przy fortepianie, przegrywała sobie jedną ręką jakiegoś Szopenowskiega mazurka, radca z księdzem prowadzili cichą pod oknem rozmowę, damy zaś udzielały sobie różnych nowinek o skandalikach najświeższych i najświeższych modach, rozumie się po francusku. Czekano na przybycie jeszcze kilku osób, a głównie na redaktora miejscowego dziennika. Była to figura ważna na posiedzeniach dobroczynnych, bo on miłosierne czyny kwestarek, które bez jego pomocy byłyby utonęły w wiecznej pamięci kilku biedaków, podawał do wiadomości całemu światu i przekazywał potomności drukiem.

Nadszedł niebawem ten pożądany historyograf, reprezentant opinji publicznej. Był to mężczyzna długi, chudy, z pergaminową twarzą, na której dominował nos w kształcie sępiego dzioba. Chuda jego szyja, poruszająca się wolno w obszernym halsztuchu, i kilka kosmyków długich, siwych włosów, które spływały na ramię z wyłysiałej głowy, robiły go rzeczywiście bardzo podobnym do kondora.

Z nim razem wszedł do salonu jakiś cherlaczek, jakby w occie wymoczony, ze szkiełkiem w oku.

Był to podobno potomek jakiejś znakomitej rodziny, który w genealogicznem drzewie swojem liczył szereg wojewodów i biskupów, sam zaś piastował zaszczytną godność członka Towarzystwa Świętego Wincentego á Paulo.

Z przybyciem tych panów rozpoczęło się posiedzenie, a rozpoczęło się modlitwą do Ducha Świętego, którą odmówił głośno nie ksiądz, jak się tego można było spodziewać, ale owo hrabiątko ze szkiełkiem na nosie. Wszyscy obecni za jego przykładem poklękli i szmerem ust powtarzali jego słowa, w których zaklinał na wszystkie świętości Ducha Świętego, aby raczył oświecić ich umysły i kierował ich czynnościami. Po dopełnieniu tej formalności, —była to bowiem formalność, przyjęta zwyczajem na podobnych zebraniach,—siedli wszyscy koło stołu, a sekretarz Towarzystwa odczytał sprawozdanie z ostatniej wenty, urządzonej na biednych, wydatki i dochody, z czego w rezultacie okazał się czysty dochód w kwocie 1,752 florenów 15 krajcarów, oprócz tego dwa dukaty w złocie i jeden napoleondor. Z tej sumy księżna zażądała 500 florenów na pokrycie deficytu w swoich ochronkach, zostających pod jej opieką; jedna z hrabin 100 florenów, jako miesięcznej pensyi dla potomka znacznego rodu, zrujnowanego nieszczęśliwemi okolicznościami; druga także 100 florenów dla sierot po hrabi X; członek Towarzystwa Świętego Wincentego á Paulo zastrzegł sobie 500 florenów dla swego Towarzystwa, hrabina Aurelia zaś ofiarowała się wziąć resztę na cele misyjne i dla kilku familji, wstydzących się żebrać, i tak w krótkim czasie uporały się z całym funduszem, i, uważając tę sprawę już jako załatwioną, wróciły znowu do żywej pogawędki prywatnej, podczas której księdzu polecono pójść do kasyera po pieniądze i wypłacić je według ułożonego programatu. Kasyerem był ongi mąż hrabiny, Aurelji, który podług objaśnienia hrabiny, był cierpiącym mocno i z tego powodu nie mógł być obecnym na posiedzeniu.

Ksiądz jednak, pomimo, że mu hrabina powtórzyła dwukrotnie, aby poszedł po pieniądze, nie spieszył się z tem wcale, spojrzał parę razy na swego radcę, jakby mu dawał jakieś zachęcające znaki, a widząc, że ten nie może jakoś zdecydować się na zabranie głosu, odezwał się sam:

— Za pozwoleniem pani hrabiny, pan radca chce zrobić jakąś uwagę.

Hrabina zmierzyła mówiącego chłodnem spojrzeniem i, zwracając się do zmieszanego trochę radcy, spytała niezadowolona:

— Pan chcesz coś powiedzieć?

— Ta... tak jest, pani hrabino, w kewstyi rozdzielenia zapomogi.

— Słuchamy.

— Bo też to nie wchodzi w zakres naszych czynności — odrzekł za hrabinę redaktor. — My mamy

— Mojem zdaniem, podział, jaki państwo raczyliście zrobić, nie uwzględnia wszystkich instytucyi dobroczynnych.

swoje instytucye, a że nasze panie z uwielbienia godną gorliwością zajmowały się urządzeniem wenty, sądzę więc, że mają wszelkie prawo rozporządzać zebranym przez siebie groszem na instytucye, które stoją pod ich dobroczynną opieką.

— Nie mamy obowiązku — dodało hrabiątko nosowym głosem — wspierać bezbożników i literatów; my mamy naszych biednych, których moralne przekonania są nam znane.

— W tym względzie — rzekł ksiądz z surową powagą — sąd Panu Bogu zostawić należy; Chrystus nakazał wspierać ubogich bez wyjątku i sam dał nam najwznioślejszy przykład, uzdrawiając nawet pogan.

Hrabina Aurelia ruszyła się niespokojnie na krześle, inne damy także ruchami i spojrzeniami okazywały nieukontentowanie swoje, ale głośno nikt nie śmiał wystąpić przeciw kapłanowi. Radca, ośmielony tem milczeniem, odważył się zrobić uwagę, że pieniądze zbierano dla wszystkich biednych, że więc i Towarzystwo dobroczynności ma prawo domagać się przynależnej mu części, a ksiądz poparł jego żądanie uwagą, że w mieście chodzą pogłoski, iż z instytucyi dobroczynnych korzystają po największej części ludzie, którzy nietyle wstydzą się żebrać, ile raczej wstydzą się pracować.

— Kto to może utrzymywać?—spytał redaktor.

— Mówią o tem dość głośno w mieście.

— Ulica— rzekło pogardliwie hrabiątko. —Nam wcale nie chodzi o to, co ulica sobie myśli.

— Ale ta „ulica“ — rzekł ksiądz, mierząc mówiącego poważnym wzrokiem — składa się po największej części na te ofiary dobroczynne, ma więc prawo wiedzieć, jak jej wdowi grosz jest użytym i czy nie idzie na marne.

— Demagog — szepnęła cicho zgorszona księżna do hrabiny Aurelii. — Jak możesz takiemu człowiekowi powierzać edukacyą twoich dzieci!

Hrabina ruszyła ramionami i rzekła tak samo cicho:

— Mój mąż ma słabość do niego.

W czasie kiedy te panie udzielały sobie nawzajem powyższych zwierzeń, zawiązała się żywa polemika między hrabiątkiem i redaktorem z jednej, a księdzem i radcą z drugiej strony. Pierwsi, osłaniając się powagą religji, występowali w obronie „swoich biednych“, drudzy zbijali ich argumenta, wykazując fałszywą podstawę, na jakiej się opierały. Pomimo, że używali dowodów głośnych, rozumnych i nacechowanych prawdziwą miłością bliźniego, nie byli-by się utrzymali wobec większości, gdyby nie to, że radca w imieniu rady miejskiej oświadczył, że, jeżeli przy podziale funduszów wszystkie instytucye dobroczynne nie będą uwzględnione, prezydent miasta będzie zmuszonym zabronić wszelkich went, loteryi, eksploatujących grosz publiczny dla niektórych tylko uprzywilejowanych. Odezwanie się to radcy zamknęło usta opozycyi, i ta, robiąc z potrzeby cnotę, zdecydowała się część funduszów odstąpić na rzecz Towarzystwa dobroczynności.

Pańskie dziady

Подняться наверх