Читать книгу To nie tak miało być - Michał Piedziewicz - Страница 5

Rozdział 1 Wielkie święto, czyli cyrk

Оглавление

– Cyrk! – powiedział Żaba, kiedy stanęliśmy na trybunach stadionu. W dole, na zielonej murawie trwało wielkie święto naszego miasta.

Strażacy dęli w trąby, emerytki pląsały, śpiewając (a jednocześnie śpiewały, pląsając), w długim wężu rozciągała się parada jamników, a modelarze śmigali pod niebem dronami. Do tego maluchy ścigały się w workach, akrobaci wspinali się na siebie, aby budować żywe wieże, siłacze zmagali się z ciężarami, a prezydent odznaczał zasłużonych.

To wszystko działo się jednocześnie: psy szczekały, ich właściciele pokrzykiwali nerwowo, strażacy zagłuszali emerytki (zaś emerytki strażaków), dzieci wrzeszczały, drony bzyczały, a jeszcze wyżej warczał helikopter.

– Prawda, że cyrk? – powtórzył Żaba.

– Dla każdego coś miłego – odparł niepewnie Miki, mój najlepszy przyjaciel. – Dla melomanów, czyli miłośników muzyki…

– Dla właścicieli sympatycznych czworonogów – dodałem.

– Dla amatorów tężyzny fizycznej zrzeszonych w sieci dzielnicowych siłowni „Piwnica”…

– I dla dzieci, czyli, jak to mówią dorośli, naszych milusińskich.

– Cyrk – upierał się Żaba. – Igrzyska dla mało wymagającego ludu. W dodatku na karygodnym poziomie estetycznym i duchowym.

– Ty, Żabczyński, jak już coś powiesz… – westchnął opiekun i trener naszej drużyny, a mój osobisty kuzyn, Arek.

– Staram się, Selekcjonerze. – Żaba ukłonił się i skromnie spuścił oczęta. Widziałby go kto, niewiniątko.


I wtedy znienacka doskoczył do nas pewien pan. W złotej marynarce i z czerwoną muchą pod szyją. Oraz w czarnym cylindrze na głowie. Wyglądał, jakby faktycznie pracował w cyrku – jako poskramiacz dzikich zwierząt.

– Panowie z grupy teatralnej „Romeo szuka Julii”? – zapytał, a spojrzenie miał rozbiegane, a przy tym świdrujące.

– My? Z grupy teatralnej? – Jak jeden mąż zrobiliśmy wielkie oczy.

– Prędko, prędko, za kwadrans wchodzicie na scenę!

– To pomyłka – zaprotestował Miki. – Nie jesteśmy aktorami, jesteśmy piłkarzami.

– Piłkarzami? Kopaczami? – Pan jeszcze raz przyjrzał nam się uważnie. Wręcz zmierzył nas wzrokiem, każdego z osobna, od stóp do głów. – No tak, tak, być może… Piłkarze… piłkarze… – Wertował gruby zeszyt. – Ach tak! Piłkarze zaczynają o jedenastej, po nich siatkarze, deskorolkarze, w przerwie kominiarze, na koniec balet. W takim razie macie panowie trochę czasu. A przy okazji: powiedzcie, jak wam się podoba święto naszego miasta? Tak wspaniale zorganizowane! – W tym momencie pan wypiął dumnie pierś, do której miał przypiętą dobrze teraz widoczną plakietkę z napisem: „Magister inżynier, st. spec. ds. marketingu i wizerunku, ORGANIZATOR”. – Prawda, że wspaniale? No, przybijcie, chłopaki, piątkę i świetnie się bawcie. Na naszym święcie. Tak wspaniale zorganizowanym… – powtarzał.

Wymuszone piątki przybijaliśmy niechętnie. Bo nie mamy w zwyczaju tak prędko zaprzyjaźniać się z byle kim. Za to pan Poskramiacz, magister, specjalista i organizator w jednym, aż podskakiwał z radości.

– Patrz, jacy oni są do siebie podobni – szturchnął mnie Miki.

Rzeczywiście: zarówno pan organizator, jak i selekcjoner Arek mieli długie, jasne i związane gumką włosy, obaj nosili okulary i obaj byli wysocy, a przy tym szczupli.

– Swoją drogą ciekawe, ile on może mieć lat? – zastanowił się Żaba, kiedy facet wreszcie się oddalił.

– Ten… poskramiacz…? – Zawahałem się.

– Poskramiacz? – zawołały chłopaki. – Poskramiacz dzikich zwierząt? Świetnie go nazwałeś…

I tylko Żabie nie spodobało się moje powodzenie:

– Ja pierwszy powiedziałem, że to cyrk. – Wskazał przed siebie na płytę stadionu. – Fajkowski po mnie powtórzył… Wróćmy do tematu. Jak myślicie, ile on może mieć lat, ten… poskramiacz?

– Osiemnaście? – rzuciłem.

– E… – skrzywił się Żaba. – Ma ponad czterdzieści, może nawet pięćdziesiąt, założę się.

– Taki stary?

– Tylko udaje młodego. – Żaba zaśmiał się złośliwie.

Nieważne. Oto emerytki, chcąc zagłuszyć strażaków, zaczęły śpiewać jeszcze głośniej, na co strażacy donośniej dmuchnęli w trąby. Hałas stał się nie do wytrzymania.

– Koledzy, poszukajmy szatni – zadecydował Selekcjoner, bo tak się właśnie do nas zwracał, nazywając kolegami. – Koledzy, musimy przygotować się do meczu. To przecież dziś najważniejsze.

To nie tak miało być

Подняться наверх