Читать книгу To nie tak miało być - Michał Piedziewicz - Страница 7

Rozdział 3 Qui pro quo, czyli pomyłka

Оглавление

Szukając drogi do szatni, przez dłuższą chwilę błądziliśmy po labiryncie stadionowych korytarzy. A i na nich, istnych lochach pod trybunami, wiele się działo: trwały kiermasze i giełdy, kręciły się waty cukrowe i lody, smażyły kiełbasy oraz kotlety, a do tego wciąż dudniła muzyka.

Wreszcie wskazano nam drogę. By dotrzeć do szatni, musieliśmy okrążyć stadion i przejść przez parking. I właśnie na parkingu wydarzyło się coś śmiesznego.

– Jesteśmy, kierowniku – zaczepił selekcjonera Arka niepozorny i ogolony na łyso mężczyzna ubrany w ciemną, spłowiałą koszulkę z obrazkiem wielkiej armaty i napisem „AC piorun DC”. Towarzyszył mu kolega – wysoki i barczysty, z wielką szopą sterczących na wszystkie strony włosów. On koszulkę miał równie spłowiałą, ale za to z napisem „Strzeż się tych miejsc”.

– Przyjechaliśmy, jesteśmy – dodał od razu niepozorny, zupełnie nic sobie nie robiąc ze zdumionej miny Selekcjonera.

– Nie rozumiem… – Selekcjoner zrobił wielkie oczy.

– Z rowerami przyjechaliśmy, kierowniku. Z grami oraz smartfonami. Kierownik wie, o co chodzi.

Selekcjoner rozłożył ręce.

– Chciałbym panom pomóc, ale nie wiem – podkreślił – w jaki sposób. Panowie szukają magazyniera?

Wreszcie i oni spojrzeli po sobie niepewnie.

– Przecież mamy umowę. Kierownik wie… A wy, chłopaki, co? – Niepozorny obrócił się w naszą stronę. – Podsłuchujecie? Jazda mi stąd, kiedy dorośli rozmawiają!

A myśmy przecież po prostu sobie stali.

– To moi piłkarze – wyjaśnił Selekcjoner. – Za pół godziny grają swój najważniejszy w życiu mecz.

– Kierowniku – zdenerwował się wtedy ten większy, z włosami jak ptasie gniazdo po wichurze. – Kierowniku, nas mecze nie interesują, my nie mamy czasu na głupstwa. Załatwmy sprawę i do widzenia. Umówił się pan z Maliną na wymianę gadżetów, tak czy nie?

– Z Maliną? – chrząknął coraz bardziej zaskoczony Selekcjoner Arek.

– Źle się pan czuje? Maliny pan nie zna?

– Czy chodzi może o doktor Malinę Całuśną, uwielbianą przez studentów wykładowczynię Akademii Wychowania Fizycznego? – zapytał Selekcjoner, który właśnie na AWF studiował.

Tamci zarechotali.

– Malina… cha, cha… Całuśna! Panie, co pan, Malina to facet, w dodatku nasz szef i postrach całego…

– Postrach? – Selekcjoner uniósł brwi. – Czego postrach?

– Nieważne. – Łysy i mniejszy chrząknął i przestał się śmiać. Jednocześnie zmrużył oczy i ponownie uważnie przyjrzał się Selekcjonerowi.

– Czyżbyśmy się pomylili?

– Z całą pewnością, panowie – zapewnił go Selekcjoner. – Doktor Malinę, owszem, znam, poza tym widuję maliny w supermarkecie. A wkrótce, bo lato za pasem, będzie ich mnóstwo również na straganach…

– Tylko bez takich żartów!

– Natomiast osoby płci męskiej o takim nazwisku lub przezwisku nie poznałem…

– Więc nie ma pan rowerów? Ani smartfonów? Na wymianę?

– Stanowczo nie mam. – Selekcjoner gotów był przysiąc.

– I co teraz? – Tamci spojrzeli po sobie bezradnie.

Wtedy do tej dziwnej rozmowy wtrącił się ktoś jeszcze.

– Halo! Halo! Panowie! Tu jestem! – usłyszeliśmy dobiegający z oddali głos. Dobiegający, bo też i biegł w naszą stronę szanowny i znany nam już pan Organizator: magister, specjalista, poskramiacz.

Niepozorny i Kędzierzawy – bo tak postanowiłem ich nazywać – ponownie zerknęli po sobie. I zaraz na Selekcjonera. I na Organizatora. I znów na Selekcjonera.

– Panowie są braćmi? – zaciekawił się niepozorny.

Selekcjoner wzruszył ramionami. I nawet się tak jakby skrzywił – z niesmakiem.

– A może braćmi ciotecznymi? Lub stryjecznymi? Też nie? A może jednak braćmi rodzonymi, ale takimi, którzy o sobie nie wiedzą, nie znają się, bo jednego porwano w dzieciństwie ze szpitala i wychowywał się z dala od drugiego? W innym mieście lub nawet na innym kontynencie?

– Nie sądzę, żeby tak było – odparł sucho Selekcjoner.

– Ale pewien pan nie jest? – Niepozorny drążył temat. – Bo wie pan, takie rzeczy zdarzają się w filmach. I to bardzo często.

– Obawiam się, że w życiu – odparł Selekcjoner – w prawdziwym życiu takie przypadki zdarzają się niezwykle rzadko. A właściwie to nigdy.

– Myśli pan? – zasmucił się Niepozorny. – Bo ja to właściwie chciałbym mieć brata… Nawet takiego odnalezionego…

Teraz to Organizator-Poskramiacz mrugał intensywnie. Bo nic z rozmowy, której fragment zdążył usłyszeć, nie rozumiał.

– Panowie, o czym wy mówicie? – zapytał wreszcie.

– Przyjechaliśmy, kierowniku – zaczął wyjaśniać Niepozorny – przyjechaliśmy od Maliny. Ze sprzętem. Kierownik wie, z jakim… – W tym momencie chciał mrugnąć znacząco okiem, ale nie bardzo mu to wyszło, więc tylko wykrzywił szkaradnie niedogoloną gębę. – Z tym że, kierowniku, najwyraźniej zaszło nieporozumienie i zaczepiliśmy tego oto pana…


– Cicho, człowieku, gaduło! – Organizator wreszcie zrozumiał, w czym rzecz, i natychmiast zgromił Niepozornego. – A ci chłopcy to kto? Ach! – Rozpoznał nas wreszcie albo tak mu się tylko wydawało. – Z baletu! Balet za pięć minut!

Nawet nie zdążyliśmy otworzyć ust, by zaprotestować, kiedy Organizator nachylił się ku Niepozornemu i dysząc wściekle, wysyczał:

– Malina obiecał, że wszystko odbędzie się sprawnie. Bez rozgłosu. Bez ryzyka. Że przyśle zaufanych i sprawdzonych ludzi. Że nikt się o niczym nie dowie!

– Kiedy myśmy… – Niepozorny zgarbił się i nie dokończył… A Kędzierzawy w tym czasie ogryzać zaczął paznokcie. Widać było, że też bardzo się zdenerwował.

– Chłopcy, idźcie już sobie. Tu się odbywają rozmowy dorosłych. – Wciąż rozgniewany Organizator jeszcze raz przypomniał sobie o nas. Głos miał przy tym spokojny, za to spojrzenie zimne jak sople lodu. Takim spojrzeniem rzeczywiście mógłby poskramiać najdziksze z dzikich zwierząt.

– Oczywiście, że idziemy – zgodził się Selekcjoner. – To nie nasze sprawy.

– No właśnie… – ucieszył się Organizator-Poskramiacz.

– A poza tym jesteśmy piłkarzami – dorzucił na odchodnym Miki.

A kiedy już się oddaliliśmy, Selekcjoner zapytał:

– Czy ja rzeczywiście jestem podobny do tamtego?

Z zapałem kiwaliśmy głowami, śmiejąc się głośno.

– Proszę was, nie mówcie mi tego! Do takiego brzydala?

– A Malinę Selekcjoner zna? – zawołał Żaba.

– A rowery Selekcjoner ma?

– A smartfony?

– Kierowniku, bo myśmy przyjechali!

Właśnie tak się wygłupialiśmy – jeden przez drugiego. Gdybyśmy tylko widzieli, co wyniknie z tego spotkania… A ja? Czy mogłem się spodziewać, że jeszcze tego samego dnia piłka nożna przestanie być dla mnie najważniejsza?

Oczywiście, że nie mogłem. To nie tak miało być!

– To się nazywa qui pro quo – przypomniałem sobie na razie. – Kiedyś ktoś zostaje przez kogoś wzięty za innego i robi się strasznie śmiesznie…

To nie tak miało być

Подняться наверх