Читать книгу Wieża koronna. Cykl Kroniki Riyrii. Tom 1 - Michael J.Sullivan - Страница 6

Od autora

Оглавление

Oto „Kroniki Riyrii”.

Jeśli jesteś nowy w świecie Elanu, to pewnie zechcesz zajrzeć najpierw do wstępu, żeby zdecydować, od czego zacząć lekturę. Możliwe bowiem, że zdecydujesz, by nie zaczynać od tej książki. Nawet weterani „Odkryć Riyrii” mogą chcieć przeczytać ten wstęp, żeby dowiedzieć się nieco na temat tego, jak ta seria powstała i czego mogą się spodziewać.

„Kroniki Riyrii” poprzedzają wydarzenia z mojego debiutanckiego cyklu „Odkrycia Riyrii” (wydanego przez wydawnictwo Orbit poczynając od „Królewskiej krwi” w listopadzie 2011 roku, kończąc na „Pradawnej stolicy” w styczniu 2012). Jeśli wolicie poznawać historię w chronologicznym porządku, zacznijcie od tej książki, ponieważ bardzo się starałem, żeby „Kroniki” nie zdradziły niczego z „Odkryć”. Ponadto lektura nie wymaga znajomości wydarzeń z „Odkryć”. Chciałem uwzględnić interesy czytelników z obu obozów (tych czytających w porządku chronologicznym i tych trzymających się porządku wydawniczego). To powiedziawszy, dodam, że „Kroniki” zostały pomyślane tak, by czytać je po „Odkryciach Riyrii”, i fani cyklu natrafią na ukryte niespodzianki, które można docenić, znając całość historii. To nie są żadne kluczowe zwroty w akcji, ale drobne dodatki dla zorientowanych. Podsumowując, lekturę można zacząć zarówno od „Wieży Koronnej”, jak i „Królewskiej krwi”.

Chciałbym poświęcić chwilę różnicom w strukturze obu cyklów. Dla niezorientowanych przypomnę, że napisałem wszystkie sześć powieści „Odkryć Riyrii”, zanim którąkolwiek opublikowałem. To było absolutnie niezbędne w przypadku tego cyklu. Chociaż każda zawiera osobny konflikt i rozwiązanie, istniało wiele wątków, które pojawiały się w całości. Sugerowano pewne tajemnice, bohaterowie byli wpuszczani w maliny, a wszystko to miało doprowadzić do wielkiego finału, w którym wszystkie sekrety były... cóż... ujawnianie. Ponieważ to była pierwsza moja praca, mogłem sobie pozwolić na taki luksus. W końcu nikt nie czekał na następną część.

Zupełnie inaczej podszedłem do „Kronik Riyrii”. Nie mam pojęcia, ile części powstanie, więc obmyśliłem ten cykl jako otwartą historię, a nie pojedynczą opowieść podzieloną na odcinki. Każdy tom to raczej osobna powieść, mniej powiązana z następnymi. Dzięki temu będę mógł przerwać pisanie o Riyrii w dowolnym momencie, nie zostawiając pytań bez odpowiedzi i nierozwiązanych konfliktów. Istnieje kilka powodów takiego podejścia. Przede wszystkim bardzo chcę chronić Riyrię. Jestem naprawdę dumny z tego dokonania, a wszyscy widzieliśmy serie, które kiedyś były świetne, a potem ciągnęły się dłużej, niż powinny. Po drugie, nie mam pojęcia, czy ludzie nadal chcą kolejnych historii z tymi bohaterami. Dlatego napisałem i opublikowałem osiem powieści i możliwe, że tyle wystarczy.

Zatem czym dokładnie są „Kroniki Riyrii”? Dlaczego zdecydowałem się pisać o wydarzeniach poprzedzających „Odkrycia Riyrii” zamiast następujących później? Cóż, wielu ludzi już wie, że „Riyria” to elfickie określenie „dwóch”. To także imię, jakie przybrali Hadrian Blackwater i Royce Melborn jako złodzieje do wynajęcia. Nic dziwnego więc, że w „Kronikach Riyrii” będą występowali przede wszystkim ci dwaj. Jako precyzyjnie przemyślany cykl „Odkrycia Riyrii” zamykają się wraz z końcem ery i ogromnie podoba mi się sposób, w jaki wydarzania znajdują swój finał. Ciężko pracowałem nad idealnym zakończeniem i obawiałem się, że wszelka kontynuacja wyda się dołożona na siłę i może zniszczyć wszystko, co było mi drogie. Zatem oczywistym pomysłem było zbadanie drugiego końca.

„Kroniki” to zasadniczo początki Riyrii. W pierwszych scenach „Odkryć” Royce i Hadrian są już najlepszymi przyjaciółmi. Przepracowali wspólnie dwanaście lat i połączyła ich więź, dzięki której zjednali sobie wielu czytelników. Dla mnie jako pisarza najciekawsze było zgłębienie, w jaki sposób ci dwaj tak różni mężczyźni wpływali na siebie i jak rozwinęli tak niezachwiane wzajemne zaufanie, jakim się darzą. Dotarło do mnie, że przy pierwszym spotkaniu bynajmniej nie polubiliby się, a najpewniej serdecznie by się znienawidzili. Wyzwaniem dla mnie było realistyczne ukazanie, jak ukształtował się ich związek, a niczego tak nie lubię przy pisaniu jak prawdziwe wyzwania.

Niektórzy sugerowali, że „Kronik Riyrii” powstały, ponieważ wydawca nalegał, bym powrócił do towaru, który już wyrobił sobie markę. To nieprawda. Każdy, kto mnie zna, wie, że za żadne pieniądze nie skłoniłby mnie do napisania czegoś, co mnie nie ciekawi. Zatem jeśli nie Orbit odpowiada za powstanie „Kronik Riyrii”, to kto? W większości czytelnicy, którzy obstawali w sześciuset osiemdziesięciu pięciu tysiącach słów, że „Odkrycia Riyrii” to za mało. To dzięki waszemu wsparciu moja rodzina ma dach nad głową i nie przymiera głodem. Pod wieloma względami czuję się jak renesansowy artysta, a wy jesteście moim mecenasem. Jest jednak jeszcze jedna osoba, zapewne jedyna, która może mnie do czegokolwiek przekonać. To dzięki tej osobie powstały „Kroniki Riyrii”. Dałem się zwieść temu podstępnemu geniuszowi, a chytre manipulacje, do jakich się uciekł, stanowią opowieść samą w sobie.

To klasyczna opowieść o mężu, którego żona zakochuje się w innym, bardziej olśniewającym i czarującym dżentelmenie. To brzmi tragicznie, ale ta opowieść jest nieco inna, ponieważ romans dotyczy prawdziwej kobiety i fikcyjnego mężczyzny. Moja żona – nazwijmy ją Robin (ponieważ tak brzmi jej prawdziwe imię) – zadurzyła się w Hadrianie Blackwaterze. Nie jestem pewien, co czuję, umożliwiając własnej żonie związek z innym mężczyzną, ale wiem przynajmniej, że ten gość jest godny zaufania. Po skończeniu cyklu „Odkryć Riyrii” Robin popadła w depresję, bo musiała się pożegnać z Elanem, a w szczególności z Hadrianem... Dopóki nie zdała sobie sprawy, że mogę przywołać ponownie jego i Royce’a, opowiadając o zdarzeniach poprzedzających cykl. Kiedy to zrozumiała, rozpoczęła realizację diabolicznego planu mającego na celu wskrzeszenie pary bohaterów.

Zaczęło się, kiedy przekonała mnie, żebym napisał opowiadanie. Dzięki temu miałbym coś dla czytelników w czasie przestawiania się z samodzielnego publikowania na tradycyjną działalność wydawniczą. Zamówione wcześniej strony do wydań „Odkryć Riyrii” w Orbit już wysłałem (ale książki jeszcze się nie ukazały), a moje wcześniejsze pomysły zostały zepchnięte na bok. Po raz pierwszy od lat nie miałem niczego w zanadrzu, a ponieważ kontrakt pozwalał mi na pisanie tekstów krótszych niż powieść, a opowiadania są, cóż, krótkie, Robin poprosiła mnie, żebym stworzył historię o początkach Royce’a i Hadriana.

Rzecz w tym, że nie jestem dobry w pisaniu opowiadań. Postanowiłem podejść więc do tego tak, jakby to był rozdział – pierwszy rozdział powieści. Cofnąłem się w czasie i napisałem prostą opowieść o spotkaniu Royce’a i Hadriana z wicehrabią Albertem Winslowem. To się stało jakiś rok po tym, jak duet się poznał. Opublikowałem to opowiadanie darmowo pod tytułem „The Viscount and the Witch” i czytelnikom najwyraźniej się spodobało. Kiedy już napisałem ten tekst, ziarno zostało posiane, a gdy zająłem się innymi projektami, ono powoli kiełkowało. Gdy stało się oczywiste, że „Odkrycia Riyrii” uzyskały właściwy rozpęd, zacząłem pracę nad tym, co miało stać się „Różą i Cierniem”.

Tuż przy końcu powieści zdałem sobie sprawę, że mam problem. Jak mógłbym opublikować powieść o drugim roku współpracy Royce’a i Hadriana. Co ja sobie myślałem? Cofanie się w czasie pociąga za sobą pytanie, jak to się wszystko zaczęło. Na co zda się legenda bez początków? Im więcej o tym myślałem, tym bardziej docierało do mnie, że muszę napisać najpierw, jak Royce i Hadrian się poznali. Kiedy powiedziałem o tym żonie, udała, że mnie tylko wspiera, mówiąc: „Jak uważasz, kochanie”. Kiedy wyszedłem z pokoju, usłyszałem stłumione „Udało się!” i wyobraziłem sobie, jak triumfalnie potrząsa pięścią, jakby właśnie zdobyła decydujący punkt w rozgrywce. I tak narodziła się „Wieża Koronna”.

Napisawszy przypadkiem książki, których akcja toczy się w odstępie roku w świecie Elanu, wyobraziłem sobie teraz możliwość dwunastoczęściowego cyklu, po jednym tomie na rok poprzedzający wydarzenia w „Odkryciach Riyrii”. Czy te historie powstaną? Nie sposób powiedzieć, dopóki nie przekonam się, jak pójdzie mi z tymi dwiema. Jednak jak w przypadku wszystkiego, co wiąże się z pisarstwem, zostawiam otwarte drzwi i niech pomysły przychodzą. Jak na razie zbieram je jak ładne muszelki, pracując nad innymi rzeczami.

Zatem tak to było. Szczęśliwy wypadek, który narodził się dzięki miłości przebiegłej żony do fikcyjnego bohatera i legionowi czytelników, którzy chcieli przeczytać coś więcej. Jeśli znacie „Odkrycia Riyrii”, mam nadzieję, że będziecie bawili się przy „Kronikach Riyrii” równie dobrze, jak przy poprzednich powieściach. Jeśli dopiero poznajecie moje pisarstwo, możliwe, że za chwilę zdobędziecie nowych przyjaciół, i jeżeli tak się stanie, czeka na was jeszcze sześć innych tomów.

Na koniec rozważcie po lekturze, czy nie napisać do mnie kilku słów na adres michael.sullivan.dc.@gmail.com i podzielić się wrażeniami. To właśnie dzięki takim informacjom zwrotnym „Kroniki Riyrii” w ogóle powstały. Jeśli więc czekacie na więcej, powiedzcie mi – to najlepszy sposób, żeby do tego doprowadzić.

Porządek chronologiczny Porządek wydawniczy
Wieża Koronna Królewska krew. Wieża elfów
Róża i Cierń Nowe imperium. Szmaragdowy sztorm
Królewska krew. Wieża elfów Zdradziecki plan
Nowe imperium. Szmaragdowy sztorm Pradawna stolica
Zdradziecki plan Wieża Koronna
Pradawna stolica Róża i Cierń
Wieża koronna. Cykl Kroniki Riyrii. Tom 1

Подняться наверх