Читать книгу Wspaniałość życia - Michael Kumpfmuller - Страница 12
5
ОглавлениеOdkąd wie, że Doktor niebawem wyjedzie, Dora jest dość spokojna. Doktor wielokrotnie zapewniał, że podjął decyzję, mimo to jest pełen niepokoju i wątpliwości. W ostatnich dniach prawie nie sypia, boli go głowa, zmiana miejsca pobytu nie musi przynieść poprawy, ani nawet zmiana pogody, zwłaszcza że wreszcie i tutaj wydaje się przejaśniać, po południu raz jeszcze wszyscy idą na plażę. Więc dlaczego Doktor nie zostanie? Mówi Dorze, że to również z powodu Berlina. Bo po drodze chce ponownie tam wpaść, trochę powęszyć, przejść się po jednej czy drugiej dzielnicy, a gdy za kilka tygodni będzie miał siły, wróci na zawsze. Zostały jeszcze dwa dni, jest zmęczony. Dora głaszcze go parę razy po czole i skroniach, Doktor czuje, jak bardzo jest smutna, kolację w ośrodku już odwołał.
Obawia się, że będzie nim rozczarowana. Opuszcza ją, nie potrafi powiedzieć, co będzie, już samo to jest rozczarowaniem. Nie, mówi ona. Przestań. Potem siedzi przed nim po turecku na piasku, uśmiecha się, trochę pytająco, bo siedzą tutaj ostatni raz, jest przyjemnie ciepło. Dora uważa, że jest wspaniale, prawie jak na początku lipca, zanim ją odkrył.
Chociaż Doktor jeszcze się nie spakował, pokój jest mu już obcy. Nie dalej jak wczoraj pisał tu przy stole do Tile, a kilka dni temu kartkę do rodziców, ale poza tym w ostatnim miesiącu prawie nic, trochę w dzienniku, ale też tylko od niechcenia, kilka szkiców, w których Dora się nie pojawia. Od dawna leży list od Roberta, który skarży się, że jest chory albo to sobie wmawia. Doktor nie ma ochoty litować się, w zamian narzeka sam, marnie jest z głową i snem, w poniedziałek wyjeżdża. Mógłby przynajmniej wymienić jej imię, ale zamiast tego opowiada o kolonii i swoim statusie gościa, który jednakże nie jest jednoznaczny, bo stosunki ogólne krzyżują się z osobistymi. Bądź co bądź w ten sposób Dora się pojawia. O swych planach ani słowa. Z kim miałby o nich rozmawiać? Z Maksem, o którym od tygodni nic nie wie? Mógłby prawdopodobnie z Ottlą i nagle, wobec zbliżającego się wyjazdu, pojawia się nadzieja, że po powrocie porozmawia z Ottlą. Siada na balkonie posłuchać znajomych odgłosów, niedługo, żeby odejście nie stało się zbyt trudne. Tych odgłosów będzie mu niewątpliwie brak, myśli, morza, z niego ewentualnie można zrezygnować, i lasu, chociaż gdzie indziej też są lasy, jakieś pokoje, gdzie można pisać.
Pożegnanie jest krótkie i pogodne. Doktor uważa, że Dora jest bardzo dzielna, znów ma na sobie tę suknię, przed którą najchętniej natychmiast padłby na kolana, tutaj, w kuchni. Dzisiaj nie zjedzą razem, bo ostatni wieczór obiecał dzieciom, za to był z nią jeszcze raz na plaży. Niewiele zostało do powiedzenia. Prosi, żeby go w żadnym razie nie odprowadzała na dworzec. Dobrze, mówi ona, na co on: Na razie, i znowu ona: Tak, na razie.
Na górze w pokoju odczuwa ulgę, że po prostu pozwoliła mu odejść. Zatelegrafuje już z Berlina, obiecał, a ona: Proszę, nie zapomnij tego, co było, a teraz idź, wszystko w porządku. Doktor zaczyna się pakować, na kolonii akurat jedzą kolację, jakże ona może myśleć, że zapomni choćby o najmniejszym szczególe. Elli również się pakuje, dzieci nie chcą go puścić, dopiero koło dziesiątej wraca do swojego pokoju. W ośrodku wyraźnie się uspokoiło, patrzy na dzieci przy długim stole, ale bez żalu, jakby był już nie tutaj, lecz w Berlinie, w drodze do hotelu.
Gdy rozlega się pukanie, początkowo go nie słyszy, jakby w nie nie wierzył, okazuje się, że to Dora. Widać, że tym razem nie biegła, przeciwnie, jest bardzo spokojna, trochę blada. Mówi, że nie płakała, ale przez pół wieczora tam w ośrodku rozmyślała. Prosi go z całego serca, żeby odłożył wyjazd, na kilka dni, jutro rano nie może i nie powinien jechać. Proszę cię, mówi, i jeszcze raz: proszę. Znowu siedzi na kanapie, osobliwie młoda i poważna, jakby sama była zdziwiona, że przyszła. Potrząsa głową, przez chwilę nie mówi nic, potem: nie wiedziała, że to będzie takie trudne. Ale nie dlatego przyszła. Ja tylko zawsze myślałam, że tak nie możesz odejść. Możesz? Nie, mówi Doktor. Może mógłby, ale teraz już nie.
Przez całą drogę w pociągu Doktorowi towarzyszy jej zapach, czasem jedno zdanie, cień ruchu, gdy tymczasem Feliks i Gerti zadręczają go pytaniami, pokazują rozmaite zwierzęta w przesuwającym się krajobrazie, płaskim i rozległym pod bezchmurnym niebem. Nawet jaskółki znów latają, ale to początek września, ostatecznie muszą jeszcze latać.
Żegnając się koło wpół do pierwszej, mówili niewiele. Jego przepełniała myśl, jak bardzo człowiek się myli, zwłaszcza co do siebie samego, bo niepojęty cud trwa, zdumienie, że jest tak cierpliwa, łagodna i mądra. Pożegnała go prawie beztrosko, zmieszana i szczęśliwa, jakby teraz miała ochronę, tak mniej więcej powiedziała. A teraz śpij, obiecaj mi, że będziesz spał. I rzeczywiście, kilka godzin spał, w jej zapachu, niezbyt głęboko, jakby liczył się z tym, że ona powróci, albo jakby tym razem nie miało to znaczenia, bo jest tutaj z nim, a jednocześnie tam, w swoim pokoju. Następnego ranka może nawet jeść, budzi się o wpół do siódmej i pakuje ostatnie rzeczy, wypatrując, czy jest w tym coś, co mu przeszkadza, mała zdrada, ale jest tylko zdziwienie.
Doktorowi niespieszno do miasta, tym bardziej że pierwsze kroki zna: recepcję w Askanischen Hof, służbę w liberii niosącą bagaż do pokoju, czerwono-złoty sufit nad łóżkiem, fotele i krzesła, ciężkie biurko pod oknem. Chociaż obiecał Elli, że zje, nie wyszedł już z pokoju, za to teraz, po częściowo udanej nocy i jak na niego obfitym śniadaniu, czuje potrzebę działania. W kantorze przy dworcu zaznajamia się z najnowszymi banknotami o wartości miliona, kupuje wszystkie berlińskie gazety, by potem w kawiarni studiować ogłoszenia. Ceny są horrendalne, w każdym razie sądząc po cyfrach. Dora powiedziała, w jakiej okolicy powinien szukać, powiedziała we Friedenau, nazwa podoba mu się, więc jedzie do Friedenau.
Dwie godziny później jest prawie zdecydowany. W okolicy jest dużo zieleni, cicho jak na wsi, wszędzie ogrody, alejki, młode matki z wózkami, koło ratusza w pobliskim Steglitz jest kilka tramwajów, tak że w razie potrzeby w kwadrans można być w centrum. Wysyła telegram do Dory, że dojechał bez problemów, swoje pierwsze wrażenia. Czy zamieszkasz ze mną we Friedenau?
Po południu odwiedza Tile w księgarni, jej również opowiada o Friedenau, prawie jakby musiał siebie uspokoić, bo po drodze widział straszne rzeczy: ludzi w łachmanach żebrzących na ulicach, straszny hałas, tłok i popychanie, bo wszędzie są tłumy. Tile czekała na Doktora, pokazuje jego książki na wystawie, z tyłu, po lewej, obok nowej powieści Brennera. Cieszy się, myślała o nim, czerwonej patery strzeże jak oka w głowie. Zrobiła mu herbatę, Doktor siedzi z tyłu za przepierzeniem, gdzie jest biuro, podczas gdy ona od frontu obsługuje ostatniego klienta, pozostawiając Doktora z jego zmęczeniem czy jak to zwać, może swego rodzaju pustką, która nie jest przykra, krótka chwila, kiedy rzeczy są takimi, jakimi są.
Następnego dnia Doktor idzie dalej, odkrywa dwa parki, w ogrodzie botanicznym siedzi godzinę na zacienionej ławce, ponieważ, podobnie jak wczoraj, jest bardzo gorąco i właściwie nie chce się chodzić. Cieszy się, jeśli coś poznaje w cichych ulicach wokół ratusza, ogród z malwami, jasnowłosą dziewczynkę kijkiem toczącą wielką obręcz po chodniku. Wczesnym popołudniem zamawia w kawiarnianym ogródku porcję lodów, zaczyna list do Maksa, odkłada, czuje się porzucony. Później napisze, że z każdą godziną silniej odczuwa złe skutki zaledwie jednodniowej samotności, teraz po prostu siedzi, miejsce nie ma znaczenia. Wokół niego rodziny z dziećmi, jest środa, ogródek niezbyt przepełniony, gruba kelnerka przynosi płaczącemu chłopcu zgubiony balonik, zewsząd głosy, paplanina, pojedyncze śmiechy, dwa stoliki dalej dwie pary rozmawiające o pieniądzach, coś o walizkach, które ostatnio są potrzebne. Przydają się teraz w banku, mówi blondynka, a potem śmieją się, jakby złe czasy były chwilowym żartem. Ich rozbawienie dodaje Doktorowi otuchy, próbuje siebie upomnieć: wprawdzie jest sam, ale właśnie tego chciał, poza tym nie jest sam, ledwie wczoraj wieczorem był w teatrze z Tile i jej dwiema przyjaciółkami na przedstawieniu „Zbójców”.
Opuściwszy Berlin, traci odwagę. W mieście było źle, ale to, co go czeka, jest o wiele gorsze. Siedzi w pociągu i musi uważać, żeby jej nie zgubić, jak stała w jego pokoju, oddana i zarazem dumna, jakby nie można było jej zranić.
Tym Doktor próbuje się uzbroić. Elli i Valli pewno doniosły w domu, jak bardzo schudł, że wyjazd był chybiony; już wiosenny wyjazd był chybiony, mimo to za każdym razem jest to nowe rozczarowanie. Nie dadzą mu spokoju, będą zmuszać do jedzenia, kręcić głową, gdy koło południa jeszcze nie wstanie, nie rozumiejąc, jak powinno się żyć.