Читать книгу Wspaniałość życia - Michael Kumpfmuller - Страница 8

1

Оглавление

Doktor przyjeżdża pewnego lipcowego piątku późnym wieczorem. Ostatni odcinek drogi, od dworca, w otwartym powozie, dłuży się w nieskończoność, wciąż jeszcze jest bardzo gorąco, Doktor jest zmęczony, ale u celu. Elli i dzieci czekają w holu. Ledwie odstawia bagaż, Feliks i Gerti rzucają się na niego, naprzykrzają się. Od wczesnego ranka były nad morzem, chcą od razu tam wracać i pokazać, co zbudowały: olbrzymi zamek z piasku, na plaży jest ich pełno. Zostawcie go w tej chwili, upomina Elli, trzymając na ręku zaspaną Hannę, ale one wciąż opowiadają o swoim dniu. Elli pyta: Jaką miałeś podróż? Zjesz coś? Doktor zastanawia się, czy będzie jadł, bo nie ma apetytu. Na chwilę wchodzi na górę do mieszkania, dzieci pokazują, gdzie śpią, mają jedenaście i dwanaście lat i szukają tysięcy wytłumaczeń, dlaczego jeszcze nie są w łóżkach. Służąca przygotowała talerz orzechów i owoców, postawiła karafkę z wodą, Doktor pije, mówi siostrze, że bardzo jest jej wdzięczny, bo przez najbliższe trzy tygodnie będzie tutaj jadał, będą dużo czasu spędzać ze sobą, wtedy okaże się, czy mu się to na dłuższą metę spodoba.

Doktor nie obiecuje sobie wiele po tym pobycie. Ma za sobą niedobre miesiące, nie chciał dłużej pozostawać w domu u rodziców, zaproszenie nad Bałtyk przyszło w samą porę. Siostra znalazła w gazecie kwaterę, ogłoszenie obiecywało wygodne łóżka i przyzwoite ceny, do tego balkony, werandy, loggie, na skraju lasu, ze wspaniałym widokiem na morze.

Pokój mieści się na drugim końcu korytarza. Niezbyt duży, ale z biurkiem, materac jest twardy, wąski balkon od strony lasu zapowiada spokój, chociaż z budynku położonego nieopodal dobiegają dziecięce głosy. Doktor wypakowuje swoje rzeczy, trochę ubrań, bieliznę, lektury, papier do pisania. Mógłby donieść Maksowi, jak przebiegły rozmowy w nowym wydawnictwie, ale to może zrobić jeszcze w tych dniach. Było dziwnie znaleźć się w Berlinie po tylu latach, a teraz, dwadzieścia cztery godziny później, jest tutaj, w Müritz, w domu, który nazywa się „Szczęść Boże”. Elli już sobie z tego żartowała, ma nadzieję, że Doktor dzięki morskiemu powietrzu przytyje kilka kilogramów, chociaż oboje wiedzą, że to mało prawdopodobne. Wszystko się powtarza, myśli Doktor, od dawna lato w jakimś hotelu lub sanatorium, potem długa zima w mieście, gdzie czasem tygodniami nie opuszcza łóżka. Cieszy się, że jest sam, siada na chwilę na balkonie, gdzie wciąż jeszcze słychać te głosy, potem kładzie się do łóżka i bez trudu zapada w sen.

Budzi się następnego dnia, spał więcej niż osiem godzin. Od razu wie, gdzie jest, w pokoju nad morzem, daleko od wszystkiego, co zna do znudzenia. Słyszy znowu dziecięce głosy, które wczoraj towarzyszyły mu przy zasypianiu; śpiewają piosenkę, łatwo się zorientować, że po hebrajsku. Są ze Wschodu, myśli. Istnieją domy wczasowe dla nich, dwa dni temu napomknęła Puah, jego nauczycielka hebrajskiego, że jeden taki jest też w Müritz, a teraz okazuje się, że tuż obok. Doktor wychodzi na balkon i spogląda na dzieci. Skończyły piosenkę, siedzą przed domem przy długim stole i jedzą śniadanie, bardzo głośno i wesoło. Rok temu w Planie podobne hałasy bardzo mu przeszkadzały, teraz niemal cieszy się z tej paplaniny. Pyta siostrę, czy coś o nich wie, ale ona nie wie niczego i dziwi się, że Doktor nagle jest taki poruszony. Pyta, jak minęła noc, czy jest zadowolony ze swego pokoju, tak, jest zadowolony, cieszy się na plażę.

Droga jest dłuższa, niż myślał, idzie się prawie kwadrans. Gerti i Feliks niosą torby z utensyliami kąpielowymi i prowiantem, wybiegają kawałek do przodu i wracają do niego, kroczącego powoli za nimi. Morze jest gładkie i srebrzy się w słońcu, wszędzie widać dzieci w kolorowych strojach kąpielowych pluskające się w płytkiej wodzie lub bawiące się piłkami. Na szczęście Elli wynajęła dla niego oddzielny kosz na prawo od molo, skąd ma doskonały widok. Wokół pasiastych koszy wszędzie wznoszą się zamki z piasku sięgające kolan, przynajmniej co drugi ozdobiony jest gwiazdą Dawida z muszelek.

Gerti i Feliks chcą do wody i cieszą się, że Doktor idzie z nimi. Przy brzegu woda jest ciepła jak w wannie, ale potem Doktor wypływa z obojgiem dalej, gdzie czuje się również chłodniejsze prądy. Gerti chciałaby, żeby pokazał, jak się robi „topielca”; to wcale nietrudne, przez chwilę unoszą się w migoczącej wodzie, aż z brzegu rozbrzmiewa głos Elli. Niech Doktor nie przesadza, upomina. Czyż nie miał wczoraj wieczorem trochę gorączki? Tak, przyznaje Doktor, ale dzisiejszego ranka gorączka znikła. Miło jest teraz posiedzieć w koszu, musi być dobrze ponad trzydzieści stopni, w słońcu nie sposób wytrzymać. Również Gerti i Feliks nie powinni przesadzać ze słońcem, akurat układają na piasku jego inicjały z szyszek. Dłuższą chwilę Doktor po prostu siedzi i przygląda się dzieciom, od czasu do czasu słyszy kilka słów w jidysz, upominający głos jednego z opiekunów, mających najwyżej po dwadzieścia kilka lat. Gerti nawiązała kontakt z grupą dziewczynek, zapytana o nie, mówi, że są z Berlina, są jak my na wakacjach, w sąsiednim pensjonacie.

Doktor mógłby tak siedzieć godzinami. Elli wciąż pyta, jak się czuje, zawsze z tym matczynym zatroskaniem, tak dla niej typowym. Z Elli nigdy nie mógł tak pogadać jak z Ottlą, jednak teraz zaczyna mówić o Hugonie i Elsie Bergmannach, którzy zaproponowali, by jechał z nimi do Palestyny, do Tel Awiwu, gdzie również jest plaża i roześmiane dzieci. Elli nie musi wiele mówić, Doktor wie, co sądzi o takich planach, w gruncie rzeczy sam w nie nie wierzy. Ale dzieci to wielka radość, jest wdzięczny, że może być tutaj wśród nich. W całym tym rozgardiaszu, w najgorszym południowym upale przesypia ponad godzinę, potem Gerti i Feliks ponownie ciągną go do wody.

Drugiego dnia zaczyna rozróżniać twarze. Nie wodzi już wzrokiem bez wyboru, pojawiają się preferencje, odkrywa parę długich dziewczęcych nóg, usta, włosy, szczotkę przejeżdżającą po nich, od czasu do czasu spojrzenie; ta wysoka brunetka, która kilkakrotnie zerka na niego, a potem udaje, że tego nie zrobiła. Dwie, trzy dziewczynki rozpoznaje po głosie, obserwuje, jak skaczą do wody, jak biegną po gorącym piasku, ręka w rękę, wciąż chichocząc. Ma trudności z określeniem ich wieku. Raz uważa je za siedemnastolatki, potem wydaje mu się, że to jednak jeszcze dzieci, i właśnie ta niepewność jest dla niego przyjemna.

Zauroczyła go zwłaszcza ta wysoka brunetka. Mógłby zapytać Gerti, jak ma na imię, bo Gerti już z nią rozmawiała, ale nie chce ujawnić swego zainteresowania. Chętnie rozbawiłby ją, bo ona, niestety, nigdy się nie śmieje. Robi wrażenie upartej, jakby zirytowanej. Późnym popołudniem Doktor widzi z balkonu, jak w ogrodzie kolonijnym nakrywa do stołu, a potem wieczorem gra główną rolę w jakiejś teatralnej sztuce. Nie może zrozumieć, co mówi, ale widzi, jak się porusza, z jakim oddaniem gra, najwyraźniej narzeczoną, która wbrew woli ma zostać wydana za mąż, w każdym razie tak zdaje się układać fabuła, Doktor słyszy śmiech dzieci, aplauz, przy którym brunetka kilkakrotnie się kłania.

Kiedy opowiada o tym Elli i dzieciom, jest pełen smutku. Przed wojną znał ludzi teatru, szalonego Icchaka Löwego, którym ojciec Doktora tak bardzo pogardzał, młode aktorki, które ledwie umiały swój tekst w języku jidisz, ale jakaż siła tkwi w ich grze, myślał wtedy jeszcze.

Następnego dnia Gerti przyprowadza dziewczynę do jego kosza, wtedy po raz pierwszy widzi ją uśmiechniętą. Zrazu jest nieśmiała, ale gdy mówi, że widział jej występ, otwiera się. Doktor słyszy, że ma na imię Tile, prawi jej komplementy: wyglądała jak prawdziwa aktorka; na co ona odpowiada, że ma nadzieję, iż wyglądała jak narzeczona, bowiem nie aktorkę grała. Doktorowi podoba się jej odpowiedź, śmieją się, poznają bliżej. Dziewczyna mówi, że jest z Berlina, wie, kim jest Doktor, ponieważ w księgarni, w której pracuje, kilka tygodni temu wykładała na wystawę jedną z jego książek. Więcej nie zamierza niczego o sobie ujawnić, dopóki Gerti stoi obok, więc Doktor zaprasza ją na spacer po molo. Jak się okazuje, dziewczyna chce zostać tancerką, co też jest przyczyną jej frustracji: ma kłopoty z rodzicami, którzy za wszelką cenę chcą to uniemożliwić. Doktor nie bardzo wie, jak ją pocieszyć, zawód jest równie piękny, jak trudny, ale jeśli ona w to wierzy, pewnego dnia będzie tańczyć. Już wyobraża ją sobie frunącą nad sceną, jak ramionami i nogami wyraża błaganie. Ona wie to całą sobą, odkąd skończyła osiem lat. Doktor długo nic nie mówi, ona zaś patrzy na niego wyczekująco, na poły dziecko, na poły kobieta.

Idą na spacer również następnego dnia i jeszcze następnego. Dziewczyna długo zastanawiała się nad słowami Doktora, ale nie jest pewna, czy dobrze go zrozumiała. On jest niezadowolony ze swojej odpowiedzi, być może błędem jest utwierdzanie jej w marzeniach, może on nie ma do tego żadnego prawa. Opowiada o swojej pracy w zakładzie ubezpieczeń, jak to tam jest, że pisze nocami, chociaż obecnie nie pisze. Również w zakładzie już nie pracuje, od roku jest na emeryturze, dlatego siedzi tutaj, na molo, z ładną mieszkanką Berlina, która za kilka lat będzie tancerką. Tila uśmiecha się znowu i zaprasza Doktora na jutrzejszą kolację, w piątkowy wieczór jest w pensjonacie zawsze mała uroczystość, przedtem zapytała opiekunów. On natychmiast przyjmuje zaproszenie, także ze względu na piątek, i w ten sposób, mając czterdzieści lat, po raz pierwszy w życiu będzie świętować piątkowy wieczór.

Już po południu może z balkonu obserwować przygotowania. Idzie do pokoju i pisze kartki pocztowe, o morzu i upiorach, którym, jak się wydaje, na razie umknął. Pisze do Roberta i Bergmannów, częściowo te same sformułowania, bardzo dużo o dzieciach. Od Tile wie, że kolonia nazywa się „Dziecięce szczęście”, a więc pisze: Aby wypróbować swoją mobilność po wielu latach przykucia do łóżka i bólów głowy, podniosłem się w celu małej przejażdżki nad Bałtyk. Miałem przy tym szczęście: 50 kroków od mojego balkonu jest pensjonat Żydowskiego Ogniska Ludowego w Berlinie. Przez drzewa widzę bawiące się dzieci. Wesołe, zdrowe, pełne zapału. Żydzi wschodni, uratowani przez Żydów zachodnich przed berlińskim niebezpieczeństwem. Przez pół dnia i nocy dom, las i plaża pełne są śpiewu. Gdy jestem wśród nich, nie jestem szczęśliwy, lecz u progu szczęścia.

Starcza jeszcze czasu na mały spacer, potem Doktor powoli szykuje się na wieczór, wyjmuje z szafy ciemny garnitur, sprawdza przed lustrem krawat. Ciekaw jest, co go tam czeka, dokładnego przebiegu uroczystości, pieśni, twarzy, niczego ponadto; dla siebie nie spodziewa się niczego.

Wspaniałość życia

Подняться наверх