Читать книгу Premier League. Historia taktyki w najlepszej piłkarskiej lidze świata - Michael Cox - Страница 6

2
Cantona i kontry

Оглавление

Być Francuzem oznacza dla mnie przede wszystkim być rewolucjonistą.

Éric Cantona

Przed 1992 rokiem piłkarze Manchesteru United przez ćwierć wieku nie wygrali ligi, co tym bardziej podkreśla, jak bardzo zdominowali rozgrywki Premier League w początkowych latach. Zespół Aleksa Fergusona wygrał je w czterech z pięciu pierwszych sezonów.

Ta seria zbiegła się w czasie z trwającym połowę dekady panowaniem Érica Cantony, a jedyne niepowodzenie w tym okresie – gdy United zakończyli ligę na drugim miejscu w rozgrywkach 1994/95 – zdarzyło się Czerwonym Diabłom wtedy, gdy fantastyczny francuski napastnik został zawieszony na pół sezonu. Miał niewiarygodny wpływ na tę drużynę, niemal z dnia na dzień zmieniając ją z ekipy spoza czołówki w etatowego mistrza. Nikt też nie odcisnął takiego piętna na Premier League jak Cantona – bo nikt tak jak on nie spopularyzował futbolu technicznego.

W czasie gdy Francuz z włoskim i hiszpańskim rodowodem przechadzał się z podniesionym kołnierzykiem po angielskich stadionach, jakby do niego należały, piłkarze z zagranicy nadal byli w Anglii rzadkością. Cantona nie przypominał niczego, z czym na Wyspach się wcześniej spotkano: gdy mówił o swoich inspiracjach, wspominał o Diego Maradonie i Johanie Cruyffie, ale wymieniał także Pablo Picasso, Jima Morrisona oraz Wolfganga Amadeusza Mozarta. A kiedy odwoływał się do francuskiego poety Rimbauda, dziennikarze – to paradne! – błędnie uważali, że mówi o Rambo, bohaterze filmu akcji z lat 80. Cantona był postacią niemal satyryczną, francuskim filozofem zamkniętym w angielskiej szatni piłkarskiej, gdzie obcinanie ubrań kumplom z zespołu było uznawane za szczyt dowcipu – i zdecydowanie wczuł się w rolę. Koledzy z drużyny twierdzili, że dobrze mówi po angielsku, ale kiedy nagabywali go dziennikarze z tabloidów, zdolności językowe nagle go zawodziły, dzięki czemu zachowywał status speszonego autsajdera. Gdy gracze Manchesteru szli się napić po meczu, standardowa kolejka oznaczała 17 lagerów i kieliszek szampana.

W przypadku Cantony nie chodziło jednak wyłącznie o to, że był z zagranicy. Zyskał sobie podobną reputację już we Francji, gdzie przeskakiwał z klubu do klubu Ligue 1 z niepokojącą regularnością, zwykle po serii problemów dyscyplinarnych. W pouczającej biografii francuskiego napastnika Philippe Auclair zauważa, że pod koniec lat 80. Cantona został „pierwszym piłkarzem celebrytą w historii swego kraju”, znanym bardziej ze specyficznych odwołań do kultury niż z czysto piłkarskich umiejętności. Osiągnął wysoką pozycję w kraju po występach w reprezentacji do lat 21 i zyskał sporą sławę dzięki sportowym transmisjom Canal+, nowej, innowacyjnej telewizji na kartę. Piłkarz był doskonałym bohaterem dla modnego kanału i faktycznie – okazał się jakby skrojony pod stację Sky i Premier League.

Najbardziej haniebny moment w czasie swej przygody z angielską piłką Cantona przeżył w styczniu 1995 roku. Zaraz po tym, jak wyleciał z boiska po kopnięciu obrońcy Crystal Palace Richarda Shawa, Francuz, obrażany przez fana gospodarzy Matthew Simmonsa, przeskoczył przez bandy reklamowe na Selhurst Park i wykonał ekstrawaganckie kopnięcie w stylu kung-fu. Incydent ten poskutkował ośmiomiesięcznym wykluczeniem Cantony z wszelkich rozgrywek i w praktyce zakończył jego reprezentacyjną karierę. Zachowanie Francuza było haniebne, niemniej wydarzenie to okazało się doniosłe dla Premier League; pojawiło się w mnóstwie serwisów informacyjnych w tak odległych miejscach, jak Australia czy Nowa Zelandia. Tak naprawdę to właśnie wtedy nowa angielska klasa rozgrywkowa po raz pierwszy znalazła się na ustach całego świata.

Biorąc pod uwagę problemy lat 80., prawdopodobnie nieuchronne było, że liga z początku ściągnie na siebie uwagę nie z tych powodów, co powinna, ale gdy w relacjach tłumaczono, co stało za zachowaniem Cantony, zaprezentowano jedną z najbardziej intrygujących postaci w angielskim futbolu, kogoś, kto łamie stereotypy. Brytyjskie gazety wzięły byka za rogi: „The Sun” dwa razy poświęcił incydentowi okładkę, za drugim razem opatrując ją podpisem: „Wstyd Cantony: więcej na stronach 2, 3, 4, 5, 6, 22, 43, 44, 45, 46, 47 i 48”. Premier League pojawiała się na początku wiadomości. Po tym, jak Cantona złożył zwieńczoną powodzeniem apelację od wyroku dwóch tygodni więzienia za atak na kibica, niechętnie zwołał konferencję prasową, na której powoli, w zamyśleniu oświadczył zgromadzonym dziennikarzom: „Mewy podążają za kutrem, bo myślą, że sardynki zostaną wrzucone z powrotem do morza. Dziękuję bardzo”. Następnie podniósł się, uścisnął dłoń swojemu prawnikowi i szybko wyszedł, co wzbudziło pełen zdumienia śmiech.

Niemniej kluczowym elementem image’u Cantony nie było po prostu to, że tak różnił się pod względem osobowościowym od wszystkich innych graczy Premier League; różnił się od nich także, jeśli chodzi o sposób gry w piłkę. Odniesienia do filozofów i artystów działały właśnie dlatego, że Francuz był piłkarskim geniuszem, który mógł się poszczycić przebiegłością, kreatywnością oraz nieprzewidywalnością. Doskonale odnajdywał się między liniami przeciwnika i był w takim samym stopniu reżyserem gry, co strzelcem, odnotowując największą przeciętną asyst na mecz w Premier League. Uwielbiał lobować bramkarzy, od niechcenia strzelał karne i wielokrotnie uderzał zewnętrzną częścią stopy oraz wykonywał w ten sposób wycyzelowane, przeszywające linię obrony podcinki do partnerów z drużyny.

Cantona był także niebywały pod względem fizycznym, przygotowany na twardość i chaos najwyższej angielskiej klasy rozgrywkowej. Gdy napastnik ostatecznie spalił za sobą wszystkie mosty w ojczyźnie, asystent selekcjonera tamtejszej reprezentacji, Gérard Houllier – ze względu na kadrę narodową chcący znaleźć Cantonie klub z najwyższej półki – szczególnie polecał zawodnikowi właśnie Anglię, ponieważ był wystarczająco silny i na tyle dobry w pojedynkach powietrznych, żeby tam sobie poradzić. Cantona miał 188 centymetrów wzrostu i w jego posturze największą uwagę zwracała wiecznie napompowana, wypięta klatka piersiowa. Doskonale potrafił utrzymać się przy piłce, nic sobie nie robiąc z rywali, a zaskakująco wiele goli i asyst zanotował po zagraniach głową. Był też szybszy, niż można by się spodziewać, o czym często wspominał Ryan Giggs, znany z prędkości kolega z drużyny Cantony.

Cantona nie przybył jednak do Manchesteru bezpośrednio z Francji, a jego początki w angielskiej piłce nie wróżyły sukcesu. Przez tydzień przebywał w Sheffield Wednesday, choć dokładny cel tego przedsięwzięcia był, jak się zdaje, niejasny; Cantona wierzył, że przyjechał podpisać kontrakt, dziennikarze zakładali, że chodzi o testy, a tymczasem menedżer Trevor Francis utrzymuje, że wyświadczał tylko Francuzowi przyjacielską przysługę, pozwalając mu trenować z drużyną. Jakkolwiek wyglądała prawda, Cantona wystąpił w barwach Sheffield Wednesday tylko raz – i co naprawdę dziwaczne, był to towarzyski mecz sześcioosobowych zespołów z amerykańską drużyną Baltimore Blast, która specjalizowała się w grze na hali; zakończone porażką 3:8 spotkanie rozegrano w Sheffield Arena, gdzie kilka dni wcześniej Francis był na koncercie Simply Red.

Cantona wylądował 50 kilometrów dalej na północ, podpisując kontrakt z Leeds w połowie sezonu 1991/92, w którym drużyna sięgnęła po mistrzostwo. Mimo że zdobył zaledwie trzy bramki w 15 występach, a żadna z nich nie przyniosła bezpośrednio punktów zespołowi, dla kibiców stał się kultową postacią, a pewnego razu zaintonowali dyskusyjną wersję Marsylianki na cześć swojej gwiazdy ze środka ataku. Ale Leeds nie pasowało Cantonie. Menedżer Howard Wilkinson nie ufał pełnym polotu graczom i stwierdził bez ogródek, że żaden zagraniczny napastnik nigdy nie odniósł sukcesu w angielskim futbolu, uwypuklając fakt, że Cantona idzie pod prąd. „Czy Éric może się dostosować do Leeds albo czy my możemy się dostosować do Cantony? Mam prosić go, żeby się zmienił, czy prosić drużynę, by zaczęła grać po francusku? – rozważał menedżer, by w końcu zadeklarować: – Nie będzie żadnej francuskiej rewolucji, ponieważ, po piłkarsku mówiąc, nieuchronnie poniosłaby ona klęskę”. Jako że Leeds raz po raz grało długimi piłkami, podania często omijały Cantonę, mimo to sezon 1992/93 rozpoczął fantastycznie, zostając jedynym strzelcem trzech goli w meczu o Tarczę Dobroczynności, a następnie zaliczając pierwszego hat-tricka w historii Premier League. Mimo to jego stosunki z Wilkinsonem i ciągłe bunty przeciwko autorytarnym menedżerom oznaczały, że na Elland Road nie ma przed nim długiej przyszłości. Do akcji wkroczyli Ferguson i Manchester United.

Historia transferu Cantony jest znana – Wilkinson zadzwonił do siedziby Manchester United, by zasięgnąć informacji, czy dałoby się kupić bocznego obrońcę Denisa Irwina, a Ferguson wykorzystał tę sposobność, by podpytać o Cantonę. Nie był to jednak po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności – menedżer Czerwonych Diabłów już wcześniej zainteresował się Francuzem i po tym, jak Leeds odwiedziło Old Trafford, poprosił Gary’ego Pallistera i Steve’a Bruce’a o opinię na temat Cantony. Obaj stwierdzili, że był trudnym przeciwnikiem, ponieważ nie trzymał się własnej pozycji; Cantona zanotował też w tym spotkaniu obronioną przez Petera Schmeichela spektakularną przewrotkę, po której przez trybuny Old Trafford poniosły się – co za rzadkie zjawisko – brawa dla gracza gości.

Jak ujawnił Auclair w biografii Francuza, decydująca była wizyta Fergusona na meczu Ligi Mistrzów, w którym Leeds grało z Glasgow Rangers. Po tym, jak Cantona zareagował gniewem na zmianę, Houllier wydawał się zmartwiony i gorzko zauważył, że będzie musiał znaleźć napastnikowi nowy klub. Menedżer Manchesteru natychmiast się tym zainteresował, ale uderzył dopiero wtedy, gdy młody Dion Dublin, napastnik o wiele bardziej tradycyjny, złamał nogę. Ferguson węszył wokół innych zawodników: zarówno kreatywnych ofensywnych graczy, takich jak Matt Le Tissier i Peter Beardsley, jak i typowych strzelców w rodzaju Davida Hirsta i Briana Deane’a. Zachowywał otwarty umysł, jeśli chodzi o to, jakiego napastnika potrzebuje, bo Mark Hughes, podstawowy gracz na tej pozycji w United, nie był klasycznym łowcą bramek i pojawiało się wiele głosów, że powinien mieć u boku bezwzględnego egzekutora. Skłoniło to Fergusona, by zainteresować się Alanem Shearerem, zanim ten podpisał tego lata kontrakt z Blackburn. Ale Cantona, w przeciwieństwie do innych, był na sprzedaż za śmiesznie małe pieniądze, 1,2 miliona funtów – niewiarygodne, zważywszy, że Ferguson bezskutecznie oferował trzy miliony za Hirsta.

Zakup gracza w typie Cantony z dnia na dzień zrewolucjonizował taktykę United. Choć z racji sukcesów klubu w tym okresie Ferguson bezsprzecznie zasługiwał na ogromny kredyt zaufania, do ściągnięcia Francuza jego zespołowi brakowało wyraźnego stylu. Menedżer Czerwonych Diabłów, w zgodzie z klubową tradycją, preferował ofensywny futbol oparty na grze skrzydłami, ale pod polem karnym przeciwnika obowiązywała prosta, schematyczna gra. Świetnie uwypukla to sytuacja, gdy po kolejnym treningu dośrodkowań sfrustrowany Andriej Kanczelskis opuścił nagle boisko treningowe, mamrocząc pod nosem, że „angielski futbol to gówno” – i nie był to w owym czasie nieuzasadniony komentarz. Fergusona postrzegano wówczas raczej jako menedżera potrafiącego zarządzać ludźmi niż piłkarskiego filozofa lub przebiegłego taktyka. Schmeichel, który dzielił pokój z Cantoną podczas wyjazdów, krótko podsumował pierwszy trening Francuza: „Od tego dnia styl Manchesteru United się zmienił. Przybycie Cantony sprawiło, że nagle sztab szkoleniowy uświadomił sobie, jak zespół powinien grać, by osiągać sukcesy”. Cantona był katalizatorem rewolucji w United, a sukcesy klubu nadały ton rozwojowi taktycznemu rywali z Premier League, który początkowo przyśpieszył raczej za sprawą wpływu inspirujących graczy z zagranicy niż menedżerskich koncepcji.

Cantona potrafił grać zarówno jako tradycyjny środkowy napastnik, jak i rozgrywający, pełniąc obie te funkcje na różnych etapach kariery. W United zasadniczo występował jako dziesiątka za tradycyjnym egzekutorem, dzięki czemu ustawienie zespołu przeszło z 4-4-2 na 4-4-1-1. W Premier League grało bardzo niewielu napastników w tym typie; Teddy Sheringham, który zastąpił później Cantonę w United, zyskał sławę jako „cofnięty napastnik”, ale w owym czasie grał raczej na szpicy; po trzech kolejkach sezonu 1992/93 przeniósł się z Nottingham Forest do Tottenhamu i zdobył w całych rozgrywkach 22 bramki, zostając pierwszym królem strzelców Premier League. Matt Le Tissier z Southampton przypominał Cantonę, ale cierpiał pod menedżerem Ianem Branfootem, który chciał, by obrońcy zagrywali długie piłki pod pole karne przeciwnika. Ani Sheringham, ani Le Tissier nie dostawali jeszcze wtedy powołań do reprezentacji Anglii. Inny cel Fergusona, Peter Beardsley, był najbardziej podobnym do Francuza typem napastnika, chociaż często lądował w Evertonie na ławce. Ponadto brakowało mu ekstrawagancji Cantony i nie był materiałem na supergwiazdę – należał do najcichszych i najskromniejszych zawodników w najwyższej klasie rozgrywkowej, podczas gdy Francuz z pewnością był najbardziej aroganckim graczem, aczkolwiek miało to pewne uzasadnienie.

Angielski futbol był tradycyjnie podejrzliwy wobec cofniętych napastników, mimo że tacy gracze, jak Diego Maradona i Ferenc Puskás, okazali się dla reprezentacji Albionu źródłem tylu cierpień. Pozycję tę uważano za cudzoziemski wymysł, a ekstrawagancja w angielskiej piłce zarezerwowana była głównie dla sprytnych skrzydłowych, wśród których najbardziej czczono Toma Finneya, Stanleya Matthewsa i George’a Besta. Nawet Paul Gascoigne, najbardziej utalentowany zawodnik z Wysp owej ery, był raczej ósemką niż dziesiątką, pomocnikiem, który ruszał naprzód z głębi pola. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że Gascoigne najlepsze lata spędził poza Premier League – grał przez sześć sezonów w Lazio, a później w Glasgow Rangers i wrócił do Anglii po trzydziestce, by występować jeszcze w Middlesbrough i Evertonie. Nawiasem mówiąc, Ferguson twierdzi, że niewielu rzeczy żałuje w karierze bardziej niż tego, że w 1988 roku Koguty przelicytowały United w wyścigu o Gascoigne’a, który miał dzwonić do menedżera Czerwonych Diabłów latem 1995 roku (kiedy to Cantona odsiadywał swoje ośmiomiesięczne zawieszenie i zamierzał opuścić Anglię), błagając o transfer do Manchesteru. Ferguson jednak skoncentrował się na przekonaniu Francuza, by został w klubie.

W ciągu pięciu lat występów Cantony na Old Trafford Szkot nawiązał ze swym napastnikiem bliskie relacje. Francuz każdego dnia przed treningiem mógł napić się z menedżerem herbaty, co było rzadkim przywilejem, zważywszy na to, że Ferguson traktował większość piłkarzy z pozycji nauczyciela. I choć trudno sobie wyobrazić, że ktoś mógłby w 100 procentach zrozumieć Cantonę, to właśnie Ferguson był tego najbliżej. Szkoleniowcy często powtarzają, że najtrudniejszą częścią ich pracy jest dylemat, jak w szczególny sposób traktować gwiazdy, nie wzbudzając niesnasek w drużynie, a Ferguson szybko pojął, że musi być wyrozumiały wobec Cantony i oszczędzać mu „suszarki”, jak zawodnicy Manchesteru United nazywali zwyczaj menedżera, by wrzeszczeć im prosto w twarz po nieudanych meczach.

Skrzydłowy Lee Sharpe opowiada zabawną, pouczającą anegdotę o przyjęciu w manchesterskim ratuszu, po tym jak zespół zdobył pierwszy tytuł. Cała drużyna miała na sobie eleganckie czarne garnitury, jedynie Sharpe pojawił się tam w oliwkowym stroju i w zielonym krawacie. Ferguson oczywiście ruszył, by zmyć mu głowę, a wtedy do pomieszczenia spacerowym krokiem wszedł Cantona – w garniturze, ale bez krawata i w czerwonych tenisówkach Nike. Szkot zawył z frustracji i wypadł z pokoju jak burza. Podobna sytuacja zdarzyła się, gdy menedżer United chciał skrytykować Sharpe’a za ścięcie się na pałę podczas przedsezonowego tournée; ponieważ jednak nagle zauważył, że Francuz ma taką samą fryzurę, ugryzł się w język. „To aż śmiechu warte, jak odmiennie traktowany był czasem Éric – skarżył się Sharpe. – Istniał zbiór zasad dla niego i zbiór zasad dla takich jak ja”. Po niesławnym kopie kung-fu Cantony na Selhurst Park Ferguson w pierwszym odruchu zaczął narzekać w szatni na byle jakie zachowanie obrony przy wyrównującym trafieniu Crystal Palace.

Zasadniczo piłkarze akceptują, że folguje się gwiazdom, a na boisku Cantona miał w gruncie rzeczy całkowicie wolną rękę; mógł wałęsać się po murawie, gdzie tylko chciał. W niewielkim stopniu angażował się w grę obronną, o czym wspominał później Roy Keane: „Opierdalaliśmy go często za to, że nie wraca. Z pewnością robiliśmy coś więcej niż tylko bieganie za niego. A później, gdy dopadała nas irytacja, której dawaliśmy wyraz, Éric wyczarowywał coś, co zmieniało bieg meczu”. Angielski futbol nauczył się, że graczy w typie Cantony warto brać, jakimi są, warto uwolnić ich od obowiązków defensywnych. Trzeba było także przemyśleć na nowo zasady piłkarskiej kultury, w której ponad wszystko ceniono ciężką pracę i zaangażowanie. Gdy Eric Harrison, trener juniorów w United, po raz pierwszy zobaczył Cantonę na treningu, powiedział: „Chciałem go porwać i przez tydzień gadać z nim o piłce”.

Rywale nie byli przygotowani pod względem taktycznym, by powstrzymać Francuza. Zazwyczaj środkowi obrońcy walczyli ze środkowymi napastnikami, a środkowi pomocnicy toczyli pojedynki biegowe z ich odpowiednikami w przeciwnej drużynie. Tacy gracze jak Cantona, schodzący między linie obrony i pomocy, mieli mnóstwo czasu, by cieszyć się piłką. „Éric, niezależnie od tempa i zamętu podczas meczów w Premier League – mówił Ferguson – potrafi zagrać jedno z tych swoich podań. Samo to jest właściwie cudem”. Miało to jednak wiele wspólnego z wyjściową pozycją Cantony na boisku i umiejętnością odpierania ataków obrońców. Wcześniej gra United koncentrowała się na natarciach skrzydłami albo rzucaniu długich podań do grającego na środku ataku Hughesa, który znakomicie potrafił ściągnąć piłkę do ziemi i odegrać ją partnerom. Ale Cantona w cudowny sposób reżyserował ataki Czerwonych Diabłów i jak najlepsze dziesiątki w dziejach – szczególnie Maradona, lecz także, jeśli chodzi o Premier League, Dennis Bergkamp i Gianfranco Zola – był bezinteresownym graczem, który rozumiał, że indywidualną wolność na boisku należy spożytkować dla dobra drużyny.

Cantona miał nie tylko swój wkład w grę United podczas meczów, był także wspaniałym przykładem dla swych kolegów z drużyny na treningach. Nalegał na to, by mieć pewną swobodę – na przykład sam się rozgrzewał, zanim dołączył do reszty graczy – ale zawodnicy Czerwonych Diabłów zgadzają się, że wyraźnie podniósł standardy treningowe. Inspirował dopiero wchodzących w dorosłą piłkę graczy, także tych, których nazwano później „klasą ’92”: Giggsa, Davida Beckhama, Nicky Butta, Paula Scholesa oraz Gary’ego i Phila Neville’ów – była to zdecydowanie najlepsza grupa piłkarzy, która wyszła kiedykolwiek z angielskiej akademii młodzieżowej.

Ferguson napisał w autobiografii: „W czasie, który spędziłem w Manchesterze United, miałem szczęście do ludzi, którzy poświęcali niezliczone dodatkowe godziny, by się doskonalić. Gary Neville dzięki swej etyce pracy z przeciętnego piłkarza własnymi siłami zrobił z siebie wspaniałego gracza, podobnie jak David Beckham. Pamiętam pierwszy dzień Érica w klubie. Po skończonym treningu poprosił o bramkarza, dwóch przebywających tam wciąż zawodników z drużyny juniorów i kilka piłek. Spytałem, po co mu to, a on odrzekł, że chce poćwiczyć. Kiedy wieść o tym dotarła do innych piłkarzy, jeden czy dwóch zdecydowało się na dodatkowe ćwiczenia następnego dnia, ich liczba zaś z czasem rosła. A to wszystko dzięki etyce pracy Cantony i wpływowi, jaki miał na innych zawodników”. Phil Neville widzi to trochę inaczej, a zważywszy, że istnieje wiele opowieści o tym, z jakim poświęceniem trenowali Neville’owie czy Beckham jeszcze przed przyjściem Cantony, wydaje się, że to bardziej przekonująca interpretacja: obrońca twierdzi, że Cantona nie zachęcił najmłodszych piłkarzy do ciężkiej pracy – bo już ciężko trenowali – ale sprawił, że stało się to „dopuszczalne” i doświadczeni członkowie zespołu przestali spoglądać na młodszych piłkarzy jak na „pupilków trenera”.

Tam gdzie należało, czyli na murawie, Cantona z miejsca robił różnicę. Czasem pomija się, jak niewiarygodny i natychmiastowy wpływ wywarł na drużynę: przybył na Old Trafford pod koniec listopada 1992 roku, gdy United zajmowali ósme miejsce w tabeli, tracąc dziewięć punktów do niespodziewanego lidera, zespołu Norwich City, z żałosnymi 17 trafieniami w 16 meczach na koncie. Trudno było w ogóle pomyśleć o walce o tytuł. Ale po przyjściu Cantony Czerwone Diabły zaczęły strzelać dwa razy więcej goli i wspięły się na szczyt tabeli po pierwszym styczniowym meczu.

Najsłynniejszą wygraną Manchesteru w ich drodze po mistrzowski tytuł było bez wątpienia zwycięstwo 2:1 z Sheffield Wednesday na Old Trafford. Pięć minut przed końcem United przegrywali 0:1, gdy niespodziewanie środkowy obrońca Steve Bruce dwoma główkami odwrócił losy meczu. Jego drugie trafienie, już pod koniec doliczonego czasu gry (mecz zresztą niezwykle się wydłużył ze względu na konieczność zastąpienia kontuzjowanego sędziego), było początkiem nowego zwyczaju Czerwonych Diabłów – strzelania w erze Premier League decydujących goli w ostatnich minutach – i przyczyniło się do powstania określenia Fergie time (czas Fergiego). Ferguson i jego asystent Brian Kidd rzucili się na murawę, świętując wygraną, dzięki której United znaleźli się na szczycie tabeli. Do końca sezonu nie oddali już tego miejsca. Niemniej najistotniejsze pod względem taktycznym zwycięstwo drużyna Fergusona odniosła pięć dni wcześniej, w wyjazdowym meczu z Norwich. To spotkanie na kolejne lata zdefiniowało podejście Czerwonych Diabłów Fergusona do wielkich meczów i jest zarazem występem, który wpłynął na Premier League najbardziej w całej historii tych rozgrywek.

Przez znaczną część sezonu 1992/93 drużyna Norwich była faworytem do zdobycia mistrzostwa. Po zaskakującej wygranej 4:2 nad Arsenalem, która wydawała się niczym więcej niż kuriozalnym wynikiem na otwarcie sezonu, Kanarki zostały pierwszym liderem Premier League. W poprzednich rozgrywkach zespół ten uratował się przed degradacją w ostatnim meczu, a teraz, po sprzedaży do Chelsea swojej gwiazdy, napastnika Roberta Flecka, był powszechnie skazywany na spadek. W rzeczywistości jednak człowiekiem odgrywającym w klubie kluczową rolę był Mike Walker, sympatyczny, spokojny siwowłosy Walijczyk, jeden z najbardziej obiecujących menedżerów na Wyspach. W czasie gdy wciąż jeszcze dominowała laga do przodu, gra podaniami piłkarzy Norwich, ich zwyczaj zdobywania spektakularnych bramek i fakt, że byli skazywani na pożarcie, zapewniły im przychylność neutralnych kibiców. Inni menedżerowie pracujący w Premier League zarządzali piłkarzami i stawiali na dyscyplinę, ale Walker uwielbiał dyskutować o taktyce i zaproponował drużynie jasną, nakierunkowaną na atak filozofię futbolu. Z poprzedniej pracy, w Colchester, został zwolniony, ponieważ prezes klubu uważał, że preferowany przez Walkera futbol oparty na krótkich podaniach jest „zbyt miękki” jak na wymogi niższych lig, mimo że drużyna miała tylko punkt straty do pierwszego miejsca w czwartej lidze[2]. Walker mówił, że „byłby szczęśliwy, gdyby wygrywał wszystkie mecze 4:3”, choć w istocie Norwich doznało kilku srogich porażek. Co osobliwe, Kanarki zajęły w lidze trzecie miejsce, tracąc o cztery gole więcej, niż strzelając.

Podstawową taktyką Norwich było 4-4-2, tyle że traktowane elastycznie, godne uwagi głównie ze względu na wysuniętych bocznych obrońców, Marka Bowena i Iana Culverhouse’a. Występujący na prawej stronie Ruel Fox należał do najszybszych skrzydłowych w lidze, środkowy pomocnik Ian Crook imponował świetnymi podaniami, a Mark Robins walił gola za golem w napadzie. Kanarki były pierwszą dobrą piłkarsko drużyną w Premier League, a kiedy w grudniu pokonały 2:1 Wimbledon, po 18 meczach miały nad drugą drużyną w tabeli niesamowitą przewagę ośmiu punktów.

Później jednak Norwich nie strzeliło gola w pięciu kolejnych spotkaniach, nieomal dowodząc prawdziwości starej brytyjskiej prawdy, że gdy nadchodzi zima, a boiska zamieniają się w bagna, kontynentalna piłka przestaje się sprawdzać. Kanarkom udało się powrócić do walki o tytuł i kwiecień zaczęły ponownie na szczycie tabeli, z przewagą jednego punktu nad Aston Villą i Manchesterem United. W następnej kolejce Norwich miało się zmierzyć u siebie z United i choć nie można było ignorować Aston Villi, mecz traktowano jako pojedynek, który zdecyduje o mistrzostwie. Wydawało się, że Czerwone Diabły są w kryzysie – nie wygrały od czterech spotkań, a w ich szeregach nie mógł wystąpić zawieszony środkowy napastnik Mark Hughes. Powszechnie przewidywano, że Ferguson postawi w środku pola na weterana Bryana Robsona, a Brian McClair wróci do ataku, czyli tam, gdzie występował przed przybyciem Cantony do Manchesteru.

Zamiast tego jednak McClair zagrał jak zwykle u boku Paula Ince’a w środku pomocy, a Ferguson wystawił na Carrow Road trzech nominalnych skrzydłowych: Kanczelskisa, Sharpe’a i Giggsa, który zasadniczo zagrał jako środkowy napastnik ustawiony przed Cantoną. W efekcie United w pierwszej fazie meczu grało zadziwiający futbol oparty na szybkich atakach; Norwich wprawdzie utrzymywało się dłużej przy piłce, ale to ich rywale w pierwszych 21 minutach zdobyli z kontry trzy bramki.

Gole wpadały po niewiarygodnie prostych akcjach. Przy pierwszym trafieniu Schmeichel w klasyczny dla siebie sposób cisnął piłkę na 40 metrów do stojącego na lewym skrzydle Sharpe’a, który zewnętrzną częścią lewej stopy posłał podanie do Cantony, czekającego między pomocnikami a obrońcami przeciwnika. Francuz opanował futbolówkę, przystopował na chwilę, dopóki nie nadbiegli pomocnicy, a później mógł zagrać w uliczkę do jednego z trzech zawodników United – Sharpe’a, Ince’a albo Giggsa – którzy jednocześnie uniknęli zastawionej przez graczy Norwich pułapki ofsajdowej. Piłkę przejął Giggs, objechał bramkarza Bryana Gunna i mógł podawać, ale sam wtoczył futbolówkę do siatki. Od momentu wyrzutu Schmeichela do chwili, gdy padła bramka, minęło 12 sekund, a zawodnicy United dotknęli piłki osiem razy.

Druga akcja bramkowa została rozegrana nawet lepiej. Schmeichel chciał przejąć piłkę w polu karnym, ale Steve Bruce uprzedził go i wywalił ją pod prawą linię, gdzie stał Kanczelskis, który z woleja odegrał do stojącego w kole środkowym Ince’a, a ten również z powietrza podał futbolówkę do Giggsa. Walijczyk wycofał ją do McClaira, ten zaś z pierwszej piłki uruchomił biegnącego na bramkę rywala Kanczelskisa. Wspomagał go Cantona, ale rosyjski skrzydłowy minął Gunna i trafił do siatki. Od podania z pola karnego United do gola minęło tym razem 14 sekund, a gracze w czerwonych koszulkach dotknęli piłki dziewięć razy.

Zaledwie minutę później Ince – zawodnik, który miał być rzekomo ostoją linii pomocy, grając za pięcioma graczami ofensywnymi – przejął bezpańską piłkę w środku pola i zaraz potem minął trzech atakujących go rywali, ruszył wściekle w stronę Gunna, a następnie posłał piłkę na prawo do Cantony, który zasadził do pustej bramki. Tym razem akcja zaczęła się na połowie Manchesteru przed kołem środkowym, trwała dziewięć sekund i składała się z sześciu dotknięć piłki.

Gra z kontry wyglądała tak prosto – piłkarze United zwyczajnie czekali, aż przeciwnik naciśnie, następnie ruszali z zatrważającą prędkością, wykorzystując wolną przestrzeń na boisku. Za każdym razem wdzierali się za linię obrony kilkoma zawodnikami i za każdym razem przed strzałem do pustej bramki wyciągali z niej Gunna. „Dobrze radziliśmy sobie w grze z kontry, ale nasz występ w tym meczu przekroczył nawet nasze oczekiwania – zachwycał się Bruce. – Tempo i precyzja naszych akcji, jakość podań były z najwyższej półki i Norwich nie mogło sobie z tym poradzić”.

Ferguson ledwie był w stanie powściągnąć entuzjazm: „Niektóre nasze akcje zapierały dech w piersiach, to było coś niewiarygodnego”. Najlepiej występ United podsumował jednak Cantona: „To punkt zwrotny. Zagraliśmy mecz doskonały. Zagraliśmy doskonałą piłkę”. Czerwone Diabły ruszyły po tytuł, a to spotkanie wyznaczyło drogę do triumfu w Premier League. Gdyby Norwich wygrało to starcie i samo sięgnęło po mistrzostwo, niewiarygodny sukces zespołu skazanego na pożarcie mógłby sprawić, że w Anglii rozpowszechniłby się futbol bazujący na posiadaniu piłki. Ale to prędkość United stała się inspiracją dla innych drużyn.

Manchester zdobył pierwsze mistrzostwo w Premier League, gdy wszystko wskoczyło na swoje miejsce niejako przypadkiem, lecz w sezonie 1993/94 Czerwone Diabły osiągnęły całkiem nowy poziom. Piłkarze często zwracają uwagę, jak trudno jest obronić tytuł – zespół ma mniejszą motywację, by odnieść sukces, a przeciwnicy bardziej spinają się na mecze z mistrzami – ale Ferguson, który w połowie lat 80. wywalczył dwa razy z rzędu tytuł mistrza Szkocji, w przebiegły sposób dopilnował, by jego zawodnicy wciąż pragnęli zwyciężać. Przed startem sezonu ogłosił w szatni United, że w szufladzie biurka w jego gabinecie leży zalakowana koperta, a w niej znajduje się lista zawodników, którzy jego zdaniem nie czują głodu zdobycia następnego tytułu. Sztuczka okazała się bardzo skuteczna, bo piłkarze chcieli udowodnić menedżerowi, że się myli.

Ferguson, co było dla niego typowe w tym okresie, pytał swoich graczy o opinie na temat zawodników, których chciał ściągnąć do klubu, i po tym, jak ci zgodzili się, że Roy Keane z Nottingham Forest to absolutny top wśród pomocników, menedżer Czerwonych Diabłów przeprowadził jedną ze swoich najważniejszych transakcji, bijąc przy tym brytyjski rekord transferowy. W United zmienił się tym samym układ sił – McClair wylądował na ławie, a Keane stworzył z Ince’em wspaniały, agresywny i waleczny środek pola. Wpływ Cantony na drużynę był jednak naturalnie większy, bo grał w Manchesterze dłużej. Giggs stanowił dla przeciwników ciągłe zagrożenie na lewej stronie, a Kanczelskis, w poprzednim sezonie zawodnik drugiego szeregu, okazał się niewiarygodny na prawym skrzydle. Rolę walecznych pomocników i dynamicznych skrzydłowych podkreślano tak bardzo, że niektórzy dziennikarze przedstawiali ustawienie United jako 4-2-4, choć w rzeczywistości zespół grał taktyką 4-4-1-1, nie bardzo różniącą się od 4-2-3-1, którą dekadę później znała cała Premier League.

Manchester United całkowicie dominował w sezonie 1993/94. W ciągu dwóch pierwszych tygodni Czerwone Diabły pokonały na wyjeździe Norwich i Aston Villę, dwóch rywali, z którymi w poprzednich rozgrywkach walczyły o mistrzostwo, a pod koniec sierpnia usadowiły się na pozycji lidera, której nie oddały do końca ligi. Do końca marca United przegrali tylko dwukrotnie, w obu przypadkach z Chelsea – mimo to pokonali The Blues 4:0 w finale Pucharu Anglii, co zdecydowało o zdobyciu przez klub z Manchesteru pierwszej podwójnej korony w historii. Piłkarze tworzący podstawową jedenastkę Fergusona zagrali ze sobą 13 razy i tyle samo razy zwyciężyli.

Kolejne drużyny United będą coraz bardziej wyrafinowane, zwłaszcza gdy rozwiną się Paul Scholes i David Beckham, wnosząc do gry zespołu lepsze rozegranie z linii pomocy, co pozwoli drużynie zrobić też postęp w europejskich pucharach. Ale biorąc pod uwagę wymogi Premier League, pierwsza jedenastka z sezonu 1993/94 doskonale pasowała do wciąż bazującej na piłce siłowej i ostrych wślizgach ligi, w której tydzień po tygodniu trzeba było rozgrywać na kiepskich boiskach 42 mecze – o cztery więcej niż od rozgrywek 1995/96, kiedy zredukowano liczbę zespołów z 22 do 20. Tamta drużyna składała się z „naprawdę twardych sukinsynów”, jak określił to sam Ferguson; menedżer sugerował później, że ten skład był równie dobry co zespół, który pięć lat później sięgnął po potrójną koronę.

Ustawienie United 4-4-1-1, z walecznym środkiem pola i sprinterami na bokach, stało się w gruncie rzeczy standardową taktyką w ciągu pierwszej dekady istnienia Premier League. Drużyny, które żywiły nadzieję, że podążą śladami United, miały jednak pewien oczywisty problem – musiały znaleźć swojego Cantonę.

Premier League. Historia taktyki w najlepszej piłkarskiej lidze świata

Подняться наверх