Читать книгу Projekt Koniczyna - Milena Pastuszak - Страница 3

Rozdział 1.

Оглавление

Najpierw czuję ten dziwny zapach. Kojarzy mi się z czymś, choć nie mam pojęcia, co to może być. Wyobraźnia, jak na zawołanie, zaczyna podsuwać mi różne obrazy, jakby chciała pomóc mi zrozumieć. „Lakier do paznokci? Nie... Farba? Też nie. Nie jest to tego typu woń, choć wydaje mi się równie intensywna. Może to płyn do szyb?” – zastanawiam się, mimowolnie wyobrażając sobie niewyraźną sylwetkę kobiety czyszczącej okna. Ta wizja na chwilę otula moje serce ciepłem i bezpieczeństwem, lecz zaraz ucieka wygnana dziwnym, rytmicznym dźwiękiem dochodzącym z miejsca obok mojego lewego ucha. Nie słyszałam tego wcześniej, a teraz dźwięk ten uparcie próbuje zwrócić moją uwagę. Mruczę, niezadowolona, i próbuję otworzyć oczy, aby zobaczyć, kim jest ten, kto nie pozwala mi się porządnie wyspać, a zamiast tego budzi mnie dziwnymi zapachami i dźwiękami. Poruszam się nieznacznie, a mój zmysł dotyku eksploduje od niezliczonej ilości bodźców. Miękkość pościeli, zimno, dyskomfort mięśni, jakbym długo ich nie używała, ale przede wszystkim milion igieł wbijanych mi w klatkę piersiową i głowę. Wydaję z siebie jęk i silę się na otwarcie oczu. Na początku powieki nie chcą ze mną współpracować, ciążąc mi niemiłosiernie, lecz już po chwili zaczyna pojawiać mi się przed oczyma niewyraźny obraz pomieszczenia, w którym się znajduję. Czuję, jak serce przyspiesza mi na widok nieznajomego miejsca. Spodziewałam się pobudki we własnym łóżku, natomiast teraz wyraźnie widzę, że to nie jest moja sypialnia. „Przecież w moim pokoju ściany nie są niebieskie! Są…”.

Nagle czuję delikatne ukłucie paniki. To, że nie wiem, gdzie jestem, to jedno, ale jak mogę nie pamiętać mojej własnej sypialni? „Spokojnie – myślę – po prostu jeszcze się nie dobudziłaś”. – Uspokajam się lekko, podczas gdy moje oczy przyzwyczajają się do światła, a obraz staje się wyraźniejszy. Rozglądam się po pomieszczeniu, w którym się obudziłam. Leżę na łóżku tak twardym, że boli mnie od niego całe ciało. Próbuję się poprawić, ale to sprawia mi jeszcze większy dyskomfort i nagle uświadamiam sobie, że jestem cała obandażowana. Uczucie paniki wraca, a obok mnie rozlega się bardzo głośne i szybkie pikanie. Szukam źródła tego dźwięku i widzę po lewej stronie maszynę, podobną do komputera. Co gorsza, jest podłączona do mnie jakimiś przewodami! „Ach tak, jestem w szpitalu!” – Panika zmienia się w przerażenie, szczególnie, że za Chiny nie mogę przypomnieć sobie, dlaczego tu jestem! Ale co gorsza – nie wiem nawet KIM jestem...

Nagle drzwi pokoju otwierają się, a do środka wpada kobieta w bieli, właśnie w momencie, kiedy ja próbuję sobie wyrwać z dłoni wenflon z kroplówką. Nie wiem, dlaczego to robię, po prostu chcę stąd uciec! Chcę być jak najdalej! Muszę się stąd wydostać! Pielęgniarka widzi, że się szamoczę i szybko chwyta mnie za dłonie.

– O nie, złotko. Nie możesz. Chcesz sobie zrobić krzywdę? – delikatnie rozluźnia mój uchwyt, sprawdzając, czy nie uszkodziłam sobie ciała.

Z jej oczu bije spokój, co mnie odrobinę odpręża. Ale tylko odrobinę.

– Co ja tu robię? – słyszę swój głos.

Nie rozpoznaję go. Jest lekko zachrypnięty i głęboki.

– Miałaś wypadek, słońce. Nie pamiętasz? – odpowiada, a jej głos za to brzmi melodyjnie i ciepło.

Wygląda na miłą osobę. Skupiam na niej wzrok i staram się przypomnieć sobie, czy ją znam. Jest kobietą z lekką nadwagą. Jej brązowe włosy, sięgające łopatek, są związane w koński ogon. Oczy również ma brązowe i kryje się w nich ciepło. Delikatna woń perfum cytrusowych jest zbawieniem przy tym ostrym, nieprzyjemnym, szpitalnym zapachu, który mnie obudził. Kobieta porusza się rześko i energicznie przy sprzętach i kroplówce, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Nagle patrzy mi w oczy, jakby na coś czekała. Szybko domyślam się, że przed chwilą zadała mi pytanie.

– Słucham? – pytam mało inteligentnie.

– Pytałam, czy pamiętasz coś z wypadku?

Natychmiast koncentruję swoje myśli, jednak nic nie przychodzi mi do głowy. Widzę tylko ciemność. Panika, jak stara nielubiana znajoma, znowu wprasza się do mojego umysłu. Komputer po lewej zaczyna wariować. Pielęgniarka widzi, co się dzieje i bardzo szybko reaguje. Łapie mnie za dłoń i głaszcze po głowie.

– Spokojnie, kochaniutka. – Jej głos jest bardzo łagodny. – Wszystko ci się przypomni. Ludzie często po takich wypadkach niczego nie pamiętają. Poczekaj kilka dni, a wszystko wróci do normy. – Kobieta wstaje i znowu zajmuje się kroplówką. – Co się właściwie wydarzyło? – pytam cicho.

– Wbiegłaś na ulicę pod nadjeżdżający autobus. Miałaś szczęście – mówi wesoło. – Kierowca skręcił, dzięki czemu nie przejechał po tobie, a jedynie uderzył cię bokiem. Poszybowałaś dobrych kilka metrów! Złotko, ciesz się, że skończyłaś tylko na poobijanych żebrach i lekkim wstrząśnieniu mózgu, mogło być znacznie gorzej. – Kończy regulować kroplówkę i patrzy na mnie z rękoma na biodrach.

– No, a teraz kładź się spać.

Zamiast tego jedynie uparcie i z przekorą podnoszę się wyżej. Przynajmniej o tyle, o ile udaje mi się nie naruszyć za bardzo obolałych żeber. Nie jestem pewna kompetencji lekarza, który mnie oglądał... To boli o wiele bardziej niż zwykłe siniaki. Ja bym stawiała na złamanie wszystkich kości wraz z kręgosłupem. Ale co ja tam wiem. Przecież doktorem nie jestem. No właśnie, à propos tego...

– Jak ja się nazywam? – pytam ciszej niż zamierzałam. Pielęgniarka natychmiast spogląda na mnie czujnie.

– Nie pamiętasz? – pyta, unosząc brwi.

– Nie – odpowiadam niepewnie.

Kobieta patrzy na kartę przypiętą do mojego łóżka. W tym samym momencie zaczynam czuć senność otulającą moje myśli.

– Nazywasz się Alexandra Moroz – oświadcza. – Przynajmniej tak wynika z dokumentów, jakie przy tobie znaleziono. Naprawdę nie pamiętasz, jak się nazywasz?

Nagle czuję niepokój, przytłumiony ospałością, i słyszę echo, zupełnie jakby wiele różnych głosów wołało mnie z głębin mojego umysłu: „Alex, Alex, Alex...”. Zerkam na kobietę obok.

– Zupełnie nic nie pamiętam – mruczę sennie.

– Ojej, kwiatuszku, to pewnie przez ten wstrząs mózgu. Zaraz powiem lekarzowi... – rzuca i kieruje się do wyjścia.

– Niech pani zaczeka! – wołam, podnosząc rękę w jej stronę i zdumiewając się jej nagłą ciężkością. Już w drzwiach kobieta odwraca się do mnie i słodkim głosem dodaje:

– Dałam ci trochę środków nasennych. Musisz dużo spać, żeby się wyleczyć. Nic się...

Niestety, nie słyszę reszty zdania. Ogarnia mnie ciemność. Gdy ponownie otwieram oczy, budzi mnie mdły aromat jedzenia, połączony z zapachem lekarstw i sterylności. Ze zdumieniem odkrywam, że po prawej stronie, tuż przy moim łóżku, siedzi pewna szatynka z dużym biustem, wesoło podśpiewując melodię, której nie znam. Nie zauważyła jeszcze, że już nie śpię. Jest bardzo zajęta piłowaniem długich tipsów. Zerkam na drugie łóżko, spodziewając się, że dziewczyna jest gościem innej pacjentki, ale łóżko jest puste. Pokój jest dwuosobowy, co oznacza, że dziewczyna przyszła do mnie. Odchrząkuję głośno.

– O, już wstałaś! – piszczy, zauważając, że jestem przytomna. – Spałaś tak długo, że nie wiedziałam, czy siedzieć, czy sobie iść. Już sobie zdążyłam wypiłować nawet paznokcie u stóp, patrz! – Podnosi wysoko prawą stopę odzianą w różowy, brokatowy sandałek. Jej paznokcie rzeczywiście wyglądają idealnie. Dziewczyna spogląda na mnie, wyraźnie oczekując moich słów uznania. Zamiast tego patrzę na nią bacznie. Opuszcza stopę, widząc, że nie będzie okrzyków zachwytu, których pragnie.

– Jejciu, mogłabyś się trochę uśmiechnąć – mruczy. – Jestem tu w końcu dla ciebie...

– A kim jesteś, tak właściwie? – chrypię.

– Ach, no tak! Lekarz mówił mi, że możesz mnie nie pamiętać! – woła. Maniery tej dziewczyny pozostawiają wiele do życzenia. Mówiąc, macha gwałtownie rękoma w powietrzu, robi dziwne miny, a pomiędzy tym mlaszcze, ponieważ żuje gumę. Owocową, sądząc po zapachu. Nie zdziwiłabym się, gdyby to był smak landrynkowy albo coś w tym guście. Pasowałby do jej ubioru. – Jestem Lisa – rzuca. – Twoja przyjaciółka. Mieszkamy razem.

– Przyjaźnimy się? – unoszę brwi. – Czyli możesz mi opowiedzieć coś więcej o moim życiu? – Moje serce bije mocniej. Delikatnie podnoszę się na łóżku, pamiętając o tym, żeby nie urazić sobie żeber. Boli jak diabli, nawet, gdy się nie ruszam.

– No wiesz, spróbuję. Powiem, co wiem – mlaszcze nieco lekceważąco.

– Dobrze. – Biorę głęboki oddech i zastanawiam się, od czego zacząć. Mam tyle pytań. – Ile mam lat?

– Dwadzieścia jeden. Ja mam dwadzieścia trzy.

Kiwam głową.

– Pracuję? Czym się zajmuję?

– Pracowałaś w księgarni, ale cię zwolnili niedługo przed wypadkiem, bo się obijałaś. Szukasz nowej pracy. Twoim hobby jest taniec, więc chodzisz na zajęcia taneczne – mówi jednym tchem, niemal jakby była tego wyuczona. – To znaczy, chodziłaś, bo teraz długo nie będziesz mogła wrócić. – Mlask. – No wiesz, przez te bandaże i w ogóle. – Wskazuje na mój tułów pilniczkiem. Mlask. – Mieszkamy razem zaraz obok Hyde Parku, wynajmujemy trzypokojowe mieszkanie. Ale nie przejmuj się, masz pieniądze na koncie. Przelali ci... To znaczy, pracodawca przelał ci sporą wypłatę, a ty zawsze byłaś oszczędna, więc masz dużo forsy jeszcze. – Zaczyna się odrobinę wiercić na krześle, przez co mało brakuje, abym zobaczyła jej majteczki pod (zbyt krótką, jak na mój gust) skórzaną, brązową spódniczką. Szybko odwracam wzrok, chcąc dać jej odrobinę prywatności i tym sposobem zauważam, że ktoś się nam przypatruje, stojąc za futryną drzwi. Zanim jednak zdążam mu się przyjrzeć, mężczyzna znika. Widzę jedynie czuprynę kręconych, czarnych włosów. Nagle do pokoju wchodzi pielęgniarka.

– Och, nasz skowroneczek w końcu się obudził! – woła wesoło, zbliżając się do mojego łóżka i chwytając kartę. Sprawdza w niej coś, a następnie podchodzi znowu do kroplówki.

– Tylko proszę mnie znowu nie usypiać! – wołam od razu.

Nie chcę spać. Chcę w końcu się czegoś dowiedzieć.

– Spokojnie, słoneczko – odpowiada melodyjnie. – Już nie muszę cię usypiać. Pospałaś sobie wystarczająco długo, bo ponad dwa tygodnie! – śmieje się do Lisy, a ta jej wtóruje, jakby to był dobry żart.

– Jak to?

– A tak, kochanieńka. Byłaś w śpiączce ponad dwa tygodnie – odpowiada wesoło. – Teraz wszystkie twoje badania wyglądają bardzo dobrze. Lekarz mówi, że za kilka dni będziesz mogła wracać do domu. Ach, tylko ta amnezja... Nadal nic nie pamiętasz? – spogląda na mnie troskliwie. Uznaję, że lubię tę kobietę. Wydaje się, jakby rzeczywiście uwielbiała swoją pracę i ludzi, którymi się opiekuje.

– Nic nie pamiętam – przyznaję. Mój głos brzmi smutniej niż zamierzałam.

– Spokojnie, słońce, z czasem wszystko powinno ci się przypomnieć. Twój wstrząs mózgu nie był znowu aż tak poważny. Zacznij od prostych rzeczy. Próbuj różnych potraw, spaceruj po różnych miejscach. Fakty same zaczną ci przychodzić do głowy...

– Lepiej, żebyś się nie spieszyła – wtrąca się Lisa, unikając mojego wzroku, a skupiając go z całych sił na swoich paznokciach i mlaskaniu.

– Co ty opowiadasz, rybko, im wcześniej zacznie, tym lepiej. Ach, zapomniałabym! – woła kobieta i podchodzi do szafki nocnej, która stoi obok mojego łóżka. Wyciąga torbę foliową z supermarketu i podaje mi ją. – Obejrzyj sobie. To są rzeczy, które miałaś ze sobą, gdy wpadłaś pod ten autobus.

Lisa otwiera szeroko oczy ze zdumienia i całkowicie zapomina o pilniczku. O mlaskaniu również. Teraz jej spłoszony wzrok utrzymuje się na torbie w moich dłoniach. Zastanawiam się, co ją tak przestraszyło. Otwieram torbę z bijącym sercem i wyrzucam zawartość na pościel. Jest tego niewiele: pomadka ochronna o smaku pistacjowym (najwyraźniej lubię orzechy, notuję sobie w głowie, aby to później sprawdzić), mały portfelik z trzema kieszonkami, a w środku kilka drobnych i dowód tożsamości. Przyglądam się zdjęciu i dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że nawet nie pamiętam, jak wyglądam. Ze zdjęcia uśmiecha się do mnie wesoło całkiem ładna dziewczyna o rudych, falowanych włosach. Zdjęcie jest czarno-białe. Kolor włosów zauważyłam na swoich ramionach, ponieważ sięgają mi one prawie do pasa. Ale największą niespodzianką okazuje się dziennik, który ląduje na moich kolanach. Zalewa mnie fala radości, bo właśnie to może okazać się moją przepustką do wspomnień! Zerkam radośnie na Lisę. Z jej miny wynika, że ona myśli coś całkiem odwrotnego. Pobladła i zerka teraz spłoszona to na dziennik w moich dłoniach, to na drzwi. Idę za jej przykładem i znowu jestem prawie przekonana, że ktoś nas obserwuje. Zbyt szybko jednak znika. „Chociaż mogła to być również pielęgniarka” – myślę. Nawet nie zauważyłam kiedy wyszła z pokoju. Nie zważając na przyjaciółkę, zajmuję się dziennikiem. Wygląda, jakby był skórzany, chociaż nie jestem pewna, czy to nie podróbka. Nie znam się na tym. Zastanawiam się, czy to też wynik mojej amnezji. „Może kiedyś umiałam odróżnić prawdziwą skórę od sztucznej, ale zapomniałam? Czy amnezja na takie rzeczy też działa? Przecież nadal pamiętam, jak się mówi i umiem czytać. Nieważne. Najważniejsze teraz to odkryć swoje tajemnice, które tak przerażają Lisę. Może w tym dzienniku zapisałam, że odbiła mi chłopaka, a teraz dziewczyna się boi, że sobie o tym przypomnę? A może sama mnie wepchnęła pod ten autobus? Nie, Alex, nie twórz teorii spiskowych”. – Otwieram dziennik. Ma zamek na zatrzask. W środku widzę, że jest to dziennik z wymiennymi wkładami. Pierwsza strona jest brązowa, w stylu podróżniczym. Zawiera małe rysunki i symbole podróży, jak samoloty, miniaturki map i znaczków pocztowych. W samym środku zapisane jest moje imię i nazwisko oraz numer telefonu.

– Znaleziono moją komórkę? – pytam Lisę. – Chyba nie – szepcze. Wydaje się teraz jednocześnie napięta, jak i zaintrygowana tym, co znajdę w środku. Wracam do oglądania dziennika. Kolejne kartki to dni tygodnia oraz strona kalendarzowa na jeden miesiąc. Maj. Wygląda, jakby została stworzona odręcznie.

– Który dzisiaj jest? – pytam.

– Czternasty czerwca – odpowiada cicho.

W takim razie mam wgląd w kilka dni, przed moim wypadkiem.

– Kiedy mnie potrącono?

Lisa robi wielkie oczy ze zdziwienia.

– Myślisz, że pamiętam? Co, mam datę twojego wypadku traktować jak rocznicę? – bulwersuje się.

– Podaj mi moją kartę zdrowia, jeśli możesz – proszę ją grzecznie, jednocześnie hamując niemiłą ripostę, którą mam ochotę rzucić.

Jako przyjaciółka chyba powinna ten dzień jakoś przeżyć emocjonalnie i zapamiętać, prawda? Z drugiej strony jest tu ze mną, jako jedyna. Nie mogę być dla niej zbyt surowa. Biorę od niej kartę i dowiaduję się, że zostałam przyjęta do szpitala dwudziestego ósmego maja. Data pokrywa się z zapiskami w moim kalendarzu, co by oznaczało, że to właśnie wtedy wydarzył się wypadek. Do tego dnia mój plan zajęć jest pełny. Oprócz tego jeszcze tylko dnia trzydziestego zapisany mam trening. Domyślam się, że jest to trening taneczny, o którym mówiła Lisa. Zadaję kolejne pytanie, które mnie nurtuje od dłuższego czasu, ale jednocześnie obawiam się odpowiedzi.

– Dlaczego nie ma tu mojej rodziny? Dlaczego mnie nie odwiedzili?

– Nie masz rodziny – rzuca niedbale. – Twoi rodzice zginęli w pożarze, jak byłaś mała, a ty trafiłaś do domu dziecka. Oboje byli jedynakami i nie miał cię kto przygarnąć.

Przypomniałam sobie, jak zaledwie kilka godzin temu, budząc się w szpitalu pierwszy raz, wyobraziłam sobie moją mamę myjącą okna. Teraz zdaję sobie sprawę, że nawet nie wiem, jak wyglądała. Jaka była? Czy to było moje wspomnienie czy też tylko wyobraźnia? Zastanawiam się czy to, że straciłam pamięć to dobrze czy źle? Może wspomnienia o dzieciństwie to nie jest coś, co chciałabym sobie przypomnieć...?

Przeglądam kalendarz dalej i nie widzę tu nic, co mogłoby mnie bardziej zaciekawić. Jest tu dużo wpisów o treningu. Trenowałam pięć razy w tygodniu, co dziwne w różnych porach. Pytam o to Lisę, na co ona odpowiada, iż byłam tak dobra, że miałam zajęcia prywatne, a instruktorka dostosowywała swój harmonogram do mnie. Zauważam brak podstawowej wiedzy o mnie u mojej własnej – jak siebie samą nazywa – najlepszej przyjaciółki. Nie wie, jaki rodzaj tańca uprawiam, co jest chyba wręcz karygodne w przyjaźni. Postanawiam zastanowić się głęboko, czy ja rzeczywiście tę przyjaźń nadal chcę utrzymywać. Oprócz tego w kalendarzu jest jeszcze kilka standardowych dla młodej dziewczyny zapisków, jak zakupy odzieżowe czy zrobienie sobie maseczki na twarz. W dwóch miejscach pojawia się „spotkanie z A.”. Lisa nie potrafi mi wyjaśnić, kim jest ów tajemniczy A. Jest też polecenie: „pamiętać o A. i M.”. Zastanawiam się, dlaczego nie prowadziłam całorocznych notatek. Mam tutaj tylko wgląd w ostatni miesiąc. Nie ma poprzednich, ani następnych. Jednak być może kolejne kartki nieco mi wyjaśnią. Och tak... Tutaj robi się nieco ciekawiej...

– Witam, panno Moroz. Jak się dzisiaj pani czuje? Drgam, kiedy do mojej sali wchodzi wysoki mężczyzna w białym fartuchu. Porusza się szybko i pewnie. Mimowolnie zaczynam zastanawiać się, jak ci ludzie to robią. Widać po ich sińcach pod oczami, że pracują bardzo długo i ciężko, mimo to energia ich rozpiera bardziej niż mnie. A przecież ja spałam ponad dwa tygodnie bez przerwy!

– Dobrze – mruczę, lekko onieśmielona, bo mimo swego wieku (a wygląda, jakby był blisko pięćdziesiątki) nadal jest bardzo przystojny. Włosy ma ciemne, lecz siwiejące. Jest szczupły, ale postawny. Jednak najlepsze ze wszystkiego są jego błękitne oczy, które po prostu pięknie kontrastują z jego ciemnymi włosami. Na lewym policzku ma całkiem spory pieprzyk, który idealnie komponuje się z całością. Zauważam, że Lisa myśli dokładnie o tym samym. Gdybyśmy były w kreskówce, byłaby teraz śliniącym się psem z oczami w kształcie serc. Chichoczę pod nosem na tę myśl, czym zwracam uwagę doktora.

– Humorek dopisuje dzisiaj, ha? – uśmiecha się, a jego uśmiech również okazuje się obłędny. Lisa na ten widok prostuje się, eksponując swój obfity biust. Zakłada flirciarsko nogę na nogę. Nie jest szczupła niczym modelka, ale krągłości nadają jej wiele kobiecości. Zdaje się o tym doskonale wiedzieć i korzystać z tego w pełni. I rzeczywiście, zwraca uwagę lekarza, ale nie tak, jakby tego chciała.

– Witam i panią – mówi szarmancko, lekko się kłaniając. – Niestety, musi pani wyjść z sali. Trzeba obejrzeć obrażenia panny Moroz i zrobić badania.

– Och. – Mina Lisy całkiem rzednie. Widać, że poczuła się urażona. – OK. W takim razie zajrzę do ciebie później, Alex. – Spoglądając na mnie kwaśno, zabiera swoją małą, różową torebkę i wychodzi. Lekarz wydaje się nie zauważać jej zmiany humoru. Całą uwagę skupia na mojej karcie pacjenta.

– Pani mnie jeszcze nie zna. – Patrzy na mnie, uśmiechając się szeroko. – Jestem doktor Mark Fitzroy. Jest pani pod moją opieką. Sprawdzimy, czy wszystko u pani w porządku. Proszę się rozebrać.

Natychmiast czuję, jak moje policzki oblewa rumieniec. Wiem, że to doktor, ale mimo wszystko… Mężczyzna zauważa moje skrępowanie, śmieje się i uściśla.

– Panno Moroz, spokojnie. Proszę tylko zdjąć górną część piżamy. Rozwinę pani bandaże i sprawdzę, jak się goją pani obrażenia. Powoli i z zażenowaniem robię, co każe, krzywiąc się przy tym lekko ze względu na ból. Wychodzi mi to dość niezdarnie. Gdy w końcu udaje mi się uporać z koszulką, doktor Fitzroy podchodzi bliżej i zabiera się za rozwijanie bandaży na moim tułowiu. Okazuje się, że ktoś wcześniej zadbał o mój komfort psychiczny i owinął moje piersi dodatkowym materiałem bandaża, dzięki czemu teraz nie muszę świecić gołym dekoltem. Doktor Fitzroy dotyka różnych miejsc na moim brzuchu oraz plecach i przygląda się im. Co chwilę pyta, czy mnie boli tu czy tam, a ja odpowiadam grzecznie, siląc się na powagę. „To doktor” – pocieszam się w myślach. „Widział już wszystko, nie masz się czego wstydzić”. – Po oględzinach, doktor każe mi się podnieść i zrobić kilka kroków po pokoju, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku z moimi nogami. Na szczęście one nie ucierpiały.

– Ma pani ogromne szczęście – twierdzi lekarz, przyglądając się, jak chodzę w tę i z powrotem. – Wielu ludzi na pani miejscu nie przeżyłoby takiego wypadku. Ale pani udało się wyjść z niego prawie bez szwanku.

Hmm... jeśli on uważa ból przy każdym kroku oraz amnezję za nic wielkiego, to nie chcę wiedzieć, z czym przyjeżdżają ludzie do tego szpitala.

– Jak to możliwe, że prawie nic mi nie jest? – pytam po chwili. – W końcu uderzył we mnie autobus!

– Ma pani dużą tkankę mięśniową na całym ciele. Jest pani też wysportowana, co, jak sądzę, wpłynęło na pani refleks w trakcie wypadku. Tak zresztą mówią również świadkowie. Twierdzą, że szybko zauważyła pani autobus i wykonała manewr w taki sposób, że siła uderzenia pojazdu trafiła panią pod mniejszym naciskiem. Nic, tylko gratulować pani trenerowi! Co pani trenowała?

– Taniec – rzucam. – Tak mówi moja przyjaciółka.

Doktor Fitzroy unosi wysoko brwi. Wyraźnie spodziewał się innej odpowiedzi.

– Ciekawy musiał być to taniec... – mruczy pod nosem. – Na razie nie będzie mogła pani wrócić na zajęcia przez jakiś miesiąc.

– Dobrze – mruczę, nie przejmując się tym. Jednak ciekawi mnie inna kwestia. – Wie pan coś więcej o tym wypadku? Dlaczego wbiegłam na ulicę? Czy to było z mojej winy?

– Świadkowie twierdzą, że biegła pani jak szalona, jakby się pani gdzieś spieszyła. Jednak przebiegała pani przez pasy, a autobus przejechał na żółtym świetle, dlatego wina leży po stronie kierowcy, z technicznego punktu widzenia. Nie będzie musiała pani płacić mu odszkodowania.

Cieszy mnie ta informacja, bo nawet nie wiem, czy miałabym na to odpowiednie środki.

– A czy wiadomo dokąd biegłam?

– Nie było z panią nikogo, kto mógłby nam to wyjaśnić – odpowiada.

Zasępiam się nieco. Staram się hamować swoje emocje, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że cała ta sytuacja jest jakaś dziwna. Nie umiem również wytłumaczyć niejasnego wrażenia, że miałam zrobić coś bardzo ważnego, i że jest pewna osoba, która na mnie czeka. Czuję, że coś jej grozi. To wszystko powoduje, że pustka w mojej głowie tylko mnie frustruje. Chciałabym wyjść z tego szpitala już w tej chwili i zrobić to, co powinnam zrobić. Ale co to jest...?

Kiedy ja przeżywam wewnętrzną bitwę z myślami, mój lekarz zbiera się i wychodzi. Żegnam się z nim niemrawo i już jestem sama w swoim pokoju. Mam pozwolenie, aby wyjść z łóżka i się poruszać. Tak sądzę. W każdym razie nie zakazano mi tego. Postanawiam odwiedzić łazienkę. Liczę na to, że będzie tam lustro i rzeczywiście je odnajduję. Co prawda jest dość małe i wysoko powieszone, przez co muszę nieco wspiąć się na palce, aby obejrzeć ciało, ale to lepsze niż nic. Widzę bladą dziewczynę z sińcami pod oczami jak u doktora i pielęgniarki. „Ale oni przynajmniej poruszali się o wiele sprawniej niż ja” – myślę zazdrośnie.

Biorę głęboki wdech, zbierając się na odwagę, aby spojrzeć na swój tułów. Na ten widok kuje mnie w piersi. Całe żebra są fioletowo-pomarańczowe oraz spuchnięte. Do tego lewy bok jest cały w strupach. Ale oprócz tego nie widzę więcej obrażeń. Dostrzegam natomiast całkiem niezłe mięśnie na całym ciele, choć nie są one tak mocno widoczne jak u kulturystki. Notuję sobie w głowie, że muszę odnaleźć moją instruktorkę i podziękować jej. Dzięki jej naukom przeżyłam w bliskim spotkaniu z autobusem.

Kiedy kończę oględziny własnego ciała, wracam do swojego pokoju i zaskoczona staję w progu. Na stoliku nocnym stoi duży bukiet różowych róż. Jestem pewna, że nie było go tu, gdy wychodziłam! W drzwiach miga mi sylwetka dziewczyny o czerwonych włosach. Znika bardzo szybko. Rzucam się natychmiast w jej stronę, ale zanim udaje mi się doczłapać do korytarza, dziewczyny już nie ma. Uznaję, że pościg za nią byłby idiotyzmem w moim obecnym stanie, więc wracam do szafki nocnej i szukam w bukiecie listu. „W filmach zawsze dostaje się liścik. Zaraz, dlaczego pamiętam stereotypy filmowe, a na temat mojego życia mam pustkę w głowie? Nieważne”. – Wróćmy do bukietu. Jeśli to ona mi go dała to może wyjaśni kim jest? Nie rozumiem, dlaczego uciekła. Nie czekała przecież na mnie długo, bo w łazience byłam zaledwie kilka minut. A poza tym to moja prywatna łazienka. Na pewno mnie w niej słyszała. Mogła tylko zawołać, jeśli się gdzieś spieszyła. Nie chodziło więc o to, że była spóźniona. Z jakiegoś powodu nie chciała ze mną rozmawiać. Frustracja rośnie we mnie z każdą chwilą, szczególnie, że nie znajduję wśród kwiatów żadnej wiadomości. Zdenerwowana wracam do jedynej wskazówki na temat mojego życia, jaką aktualnie mam – mojego dziennika. Otwieram go w miejscu, gdzie ostatnio skończyłam czytać i odnajduję kategorię ,,Notatki". Tutaj się dopiero dzieje! Jest tu bardzo dużo różnych myśli, jednak im dłużej je czytam, tym bardziej zastanawiam się, czy nie jestem przypadkiem obłąkana… Nic tu się ze sobą nie łączy. Nic nie ma większego sensu. Często występują pojedyncze słowa i tylko czasem całe zdania. Przewijają tu się również liczby i myśli oraz krótkie plany dnia albo zadania do wykonania. Wszystko jest takie chaotyczne, jednak jedno zdanie zwraca moją uwagę, ponieważ jest podkreślone kilka razy, napisane dużymi literami oraz oznaczone wykrzyknikami, a brzmi ono: ,,NIE UFAĆ WARNEROWI!”.

Projekt Koniczyna

Подняться наверх