Читать книгу Projekt Koniczyna - Milena Pastuszak - Страница 4

Rozdział 2. Chris

Оглавление

Nie pijam kawy. Nie lubię jej smaku, choć zapach czasem mnie wabi. Zwykle jednak to zbyt błahy powód, aby ten brązowy płyn mnie skusił. Szczególnie, jeśli mówimy o kawie z automatu. Nie rozumiem więc, dlaczego właśnie wrzucam monetę, aby wyciągnąć już trzeci tego dnia kubek. „Nie jestem przecież nawet zmęczony. Jest dopiero lekko po dwunastej, a ja grzecznie przespałem całą poprzednią noc. Bez żadnej koleżanki u boku”. – Wzdycham głośno, myśląc, że nie mam w tej chwili ochoty na rozstrzyganie, co mną powoduje, bo mam trochę ważniejsze sprawy na głowie. Jedną z nich jest dopilnowanie, aby ona niczego nie pamiętała. Biorę gorący, plastikowy kubek do ręki, nie zważając na ból poparzonych palców i kieruję się z powrotem w stronę korytarza, na którym spędzam ostatnio najwięcej czasu. – Dzień dobry! – macha do mnie jedna z pielęgniarek. Jest całkiem ładna. Teraz uśmiecha się szeroko, a jej oczy błyszczą. Widzę, że nie zapięła swojego fartuszka, odsłaniając kusą, beżową bluzeczkę. Domyślam się, że wystroiła się specjalnie dla mnie, bo już od wielu dni mizdrzy się do mnie. Mimo że nie interesują mnie kobiety jej pokroju, to przyznaję jej punkt za odwagę. Reszta pielęgniarek jedynie szepcze o mnie za moimi plecami. Podnoszę kubek wyżej i lekko skłaniam głowę na przywitanie, a ona natychmiast rozpromienia się jeszcze bardziej. Staram się przyspieszyć kroku, aby mnie nie dogoniła, ale kogo ja oszukuję? Jestem na jej terytorium.

– Pan ciągle tutaj! – woła, wyrównując ze mną krok. – Pańska siostra jest ogromną szczęściarą, że ma takiego brata! Nie ma pan pojęcia, jak często obserwuję rodziny, które mają w nosie swoich bliskich. Przychodzą tylko na pół godziny trzy razy w tygodniu, żeby odbębnić ten obowiązek i uciekają! – szczebiocze przejęta. – A pan jest tu ciągle! Od rana do nocy! No, może nie aż tyle, bo godziny odwiedzin są ograniczone, ale jeśli pan tylko może, to pan tu jest. Musi być pan bardzo zmęczony i głodny! Mam pomysł! – rzuca nagle, zachłystując się powietrzem i klaszcząc w dłonie, udając, że dopiero teraz na to wpadła. – Może zje pan ze mną obiad dzisiaj, kiedy będę miała przerwę? Musi pan przecież coś jeść!

Nie jestem w nastroju na te gierki. Siedzę w tym szpitalu już od ponad dwóch tygodni, dzień w dzień, zamiast zająć się prawdziwą robotą, a w tym czasie muszę jeszcze łamać kobiece serca… Już nie mówiąc o wpadce, która może zniweczyć całą moją pracę! Nie okażę się chyba draniem, jeśli w perspektywie tych wydarzeń po prostu odmówię? Zanim jednak to zrobię, mój wzrok pada nieco niżej, na biust młodej damy, która idzie obok mnie, a ja zaczynam się zastanawiać, czy nie należy mi się za to wszystko coś od życia. Dziewczyna wyraźnie widzi, gdzie spoglądam, ale zamiast mnie zbesztać, prostuje się bardziej, udostępniając mi lepszy widok. No cóż, sama tego chce. Pochylam się więc nieco w jej stronę i używając głębokiego głosu, który rezerwuję na podobne chwile, a który wspaniale działa na kobiety, mówię:

– A może zamiast obiadu zjemy późną kolację u mnie?

Wyraźnie widzę, jak bardzo dziewczyna stara się nie odpowiedzieć natychmiast. Udaje, że zastanawia się, czy dzisiejszy wieczór ma wolny. Czekam cierpliwie i nie pokazuję, że wiem, co dzieje się w jej głowie. Tak długo, jak będzie myślała, że wygrywa w naszej rozmowie, tak długo ja będę wygrywał w sypialni.

– Dobrze, może być – odpowiada po chwili obojętnym tonem, jednak jej błyszczące oczy zdradzają mi, co naprawdę myśli.

– W takim razie zabieram cię po twojej zmianie – rzucam z uśmiechem, który zawsze działa cuda w moich relacjach z kobietami i nie czekając na jej odpowiedź, kieruję się wreszcie na swoje miejsce. Mijam jeszcze kilka innych pielęgniarek, które uprzejmie mnie witają i już prawie jestem na miejscu, gdy czuję rękę na swoim ramieniu.

– Wszędzie cię szukałam – słyszę cienki, dziewczęcy głos.

Odwracam się w stronę dziewczyny i z ulgą stwierdzam, że to nie śliczna pielęgniareczka, której imienia nawet nie znam. Nie mam ochoty teraz się od niej opędzać. Zajmę się nią w nocy. Natomiast teraz czas zająć się robotą. – Byłam u Alex i tak jak mówiłeś, poczekałam, aż wyjdzie do łazienki, zanim postawiłam bukiet, ale myślę, że mogła mnie widzieć... – dziewczyna mówi szybko i jest bardzo przejęta. Spuszcza wzrok. – Czy narobiłam wam kłopotów? Przepraszam...

– Jak to mogła cię widzieć? – syczę. Czuję, jak krew zaczyna mi buzować, jednak nie jestem pewien czy ze złości, czy z ekscytacji. W każdym razie na tę dziewczynę nie mógłbym się wściekać. Teraz przestraszona zwiesza głowę, jej czerwone włosy zasłaniają jej większą część twarzy, ale nadal widzę, że nerwowo skubie swoją imitację kolczyka w wardze. Delikatnie łapię ją za ramiona i prostuję, żeby spojrzała mi w oczy. – Widziała cię czy nie?

– Nie wiem. Kiedy wychodziłam z pokoju ona właśnie wracała z łazienki – mówi nieco piskliwie, a jej ramiona zaczynają się trząść. Zawsze szybko się stresuje.

– Spokojnie – odpowiadam łagodnie na ten widok. – Nic się nie stało.

– Nie będziesz miał kłopotów przeze mnie? Chciałam tylko jej przynieść kwiaty, żeby nie było jej przykro. Przecież nie ma nikogo innego, kto by to zrobił... – bąka, trzęsąc się coraz bardziej i widzę, że lada moment może się rozpłakać. Jest bardzo wrażliwą osóbką.

– Amy – mówię głośno i zmuszam ją, aby znowu na mnie spojrzała, bo jej wzrok zdążył już powędrować w stronę dłoni schowanych w zbyt dużej bluzie po bracie. – Nic się nie stało. Nikt nie będzie miał kłopotów. To miło, że robisz to dla Alex.

Nieco uspokojona wzdycha ciężko.

– To dobrze. Bo nie chcę robić kłopotów – mruczy. Następuje chwila ciszy, przerwana jednak jej pytaniem, którego najbardziej nie chciałem słyszeć, bo nie znoszę kłamać. – A ile to jeszcze potrwa? Kiedy będę w końcu mogła z nią porozmawiać?

– Niedługo – rzucam. – Masz. To dla ciebie. Wręczam jej kawę, którą wcześniej zakupiłem. Chcę tym sposobem odwrócić jej uwagę od tego, czego wiedzieć nie powinna, a kawa z automatu wydaje się do tego idealna. Alex wiele razy opowiadała mi, jak bardzo Amy ją lubi. Do tej pory zastanawiam się dlaczego.

– Ooo, dziękuję – uśmiecha się szeroko. – Miło, że pomyślałeś.

– Nie ma sprawy. A teraz przepraszam cię, muszę porozmawiać z lekarzami... – kłamię znowu.

– Pewnie. To ja lecę. Dzwoń, jak czegoś się dowiesz – odwraca się i znika za rogiem.

Ja natomiast kieruję się do sali, w której leży Alex. Ostrożnie zerkam zza futryny i widzę ją. Siedzi na swoim łóżku. Porusza się z ociąganiem. Wyraźnie widzę, że jest obolała. Burza rudych włosów osłania jej twarz, ponieważ dziewczyna pochyla się nad czymś. Zerkam niżej i widzę jej dziennik. Klnę w myślach! Oczywiście, wiem o tym dzienniku od Lisy, która zdała mi wcześniej raport, ale to nie zmienia faktu, że jego widok mimo wszystko mocno mnie stresuje. Że też wcześniej nikt nie pomyślał, żeby sprawdzić rzeczy osobiste, z którymi tu przyjechała! Oczywiście, to ja powinienem to zrobić. Ja jestem za to odpowiedzialny, więc nie mam kogo obwiniać. To mnie się oberwie od Jacka. Nikt nie wie, co ona tam dokładnie zapisała. Pamiętam, że przed wypadkiem często chodziła gdzieś z tym dziennikiem, notowała coś i rysowała, ale nigdy nie pozwoliła mi do niego zajrzeć. A co, jeśli ma jakieś informacje? W sumie mogłoby to nam wyjść na dobre... Nagle dziewczyna unosi wzrok, najwyraźniej wyczuwając, że jest obserwowana, a ja w ostatniej chwili odskakuję i szybkim krokiem odchodzę za róg.

– To już trzeci raz dzisiaj, Chris! – szepczę do siebie. – Otrząśnij się!

Następnego dnia budzi mnie dźwięk telefonu. Reaguję szybko, tego mnie nauczono. Momentalnie siadam i łapię za komórkę, wyciszając jednocześnie dźwięk. Chwilę później orientuję się, że coś porusza się po mojej prawej stronie. Pierwszą moją myślą jest Pik – czarny kundel, którym się opiekuję, ale gdy zerkam w tę stronę przypominam sobie poprzednią noc. Obok mnie leży pielęgniarka, której imienia nadal nie pamiętam. Poruszyła się delikatnie, gdy zadzwonił telefon, jednak nie zdążył jej obudzić. Wstaję ostrożnie, szukając jednocześnie bokserek, które walają się gdzieś w stercie ubrań na podłodze. Znajduję je obok czarnego stanika i wkładam na siebie, jednocześnie odbierając telefon.

– Tak, Jack? – szepczę. Nie chcę zbudzić młodej blondynki, która jeszcze cicho pochrapuje. Pik natychmiast zeskoczył z łóżka, na którym spał razem z nami, wyczuwając, że szykuje się poranny spacer i teraz tańczy wesoło pod moimi nogami, machając ogonem.

– Dostałem twoją wiadomość, Chris – mówi Jack. Nie mogę niczego wyczytać z tonu jego głosu, ale nie dziwi mnie to. Jack zawsze był powściągliwy w emocjach. Nieważne czy słyszy dobre, czy złe informacje. Nieważne czy składa ci życzenia urodzinowe, czy chce cię zabić... – Zająłeś się tym?

– Nie mogę – wzdycham. – Alex nie rozstaje się z tym dziennikiem. Obserwuję ją odkąd się obudziła. Śpi z nim pod poduszką. Nawet zabiera go ze sobą do łazienki.

– A co z dziewczyną, którą zwerbowałeś? Ta... Lisa, zdaję się? – mówi wciąż tym samym głębokim i lekko chropowatym, ale spokojnym tonem. – Nie może tego zrobić? W końcu po to ją do niej przysłałeś.

– Nie ufa jej – szepczę. Zerkam na łóżko. Pielęgniareczka nadal śpi mocno. Podejmuję decyzję, aby nie budząc jej, wyjść z psem i jeśli zrobię to wystarczająco szybko, może uda mi się odprowadzić Pika do domu i wyjść niepostrzeżenie, zanim dziewczyna wstanie. Jednak kiedy zaczynam zbierać ciuchy z podłogi, głośne stukanie zbyt długich pazurków kundelka o podłogę sprawia, że zaczynam wątpić w powodzenie misji.

– No to spraw, aby jej zaufała.

– To trochę potrwa, Jack – rzucam, ziewając. – Już nie jest taka jak kiedyś. Milczenie ze strony Jacka nigdy nie zwiastuje niczego dobrego, dlatego też, gdy cisza się przedłuża, wzdycham głośno i mówię:

– Zajmę się tym.

– Wiem – odpowiada i słyszę jak się rozłącza. Wzdycham jeszcze raz, jednak zanim zdążę zrobić coś więcej, mój drugi telefon odzywa się z szafki kuchennej. Odbieram natychmiast, tłumiąc przekleństwa i zerkam szybko w stronę łóżka. Ładna blondynka jedynie mruczy marudnie i przewraca się na drugi bok.

– Tak? – szepczę znowu.

– No i jak tam? Jak sprawy?

Rozluźniam się, gdy słyszę wesoły głos.

– Cześć, Richie.

– Dostałem twoją wiadomość – mówi podekscytowany. – Nie żartujesz? Ma swój dziennik?

– Tak – mówię, ubierając się i wciąż przeganiając spod nóg kundelka, który ma przynajmniej tyle przyzwoitości, aby nie szczekać z radości. – Ma ten swój dziennik, z którym wszędzie chodziła przed wypadkiem.

– Co w nim jest? – Słyszę ogromną ciekawość mężczyzny i widzę oczyma wyobraźni jak wciąż siada i wstaje z krzesła, nie mogąc się zdecydować. Zawsze tak robi, gdy jakiś temat wyjątkowo go zainteresuje.

– Nie wiem – mówię z lekką frustracją. – Nie mam pojęcia. Nigdy mi go nie pokazywała, ale często coś w nim zapisywała. – Może to pamiętnik? – Richie ekscytuje się jak dziecko, które dostało prezent i nie mogąc się doczekać, żeby zobaczyć, co jest w środku, potrząsa nim i nasłuchuje. – To mogłoby nam bardzo wiele ułatwić!

„I skomplikować” – dodaję w myślach.

– Nie sądzę – odpowiadam. – Myślę, że to coś bardziej w stylu notatnika. Ona nie pisała w nim długich notatek. A przynajmniej ja nigdy tego nie zauważyłem...

– Nieważne co to jest, na pewno nam to tylko pomoże! – śmieje się. – Lepiej być nie mogło!

– Jack tak nie uważa... – krzywię się.

– Co tylko nas utwierdza w przekonaniu, że to musi być coś dobrego! – Słyszę w tle dźwięk nalewanej do szklanki whisky.

„Wiem, że Richie ma rację. To dobra wiadomość dla naszej sprawy, ale czy dobra dla mnie...? Tego nie jestem taki pewny. Jeśli zapisała tam coś tuż przed wypadkiem, to może zdecydowanie utrudnić mi zadanie... No cóż, myślenie o tym tego nie załatwi. Muszę działać”. – Spoglądam w dół na kundelka, który z radością patrzy mi w oczy. „No tak, ale najpierw muszę zająć się tym sierściuchem. I kobietą w łóżku. Co za los...” – Wzdycham głęboko po raz kolejny.

– Muszę lecieć. – mówię kwaśno, wiedząc, jak ciężki dzień mnie czeka.

– Dobra. – Richie z kolei jest dziś bardzo wesoły. – A! Warner, jesteś jeszcze?

– No? – pytam, mimo że wiem, co powie. Zawsze wygłasza ten sam tekst na koniec każdej rozmowy. Myśli, że tym podnosi wszystkich na duchu, a tak naprawdę tylko nas irytuje.

– Los nam sprzyja! – woła wesoło.

Projekt Koniczyna

Подняться наверх