Читать книгу Szelmostwa Skapena - Жан-Батист Поклен Мольер, Мольер (Жан-Батист Поклен), Molière - Страница 4
AKT PIERWSZY
SCENA DRUGA
ОглавлениеOKTAW, SYLWESTER, SKAPEN.
SKAPEN
Cóż to, panie Oktawie? Co panu? Co się stało? Co za nieszczęście? Widzę pana w takim pomieszaniu…
OKTAW
Och, poczciwy Skapenie, jestem zgubiony, zrozpaczony, jestem najnieszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
SKAPEN
Jak to?
OKTAW
Nic nie słyszałeś, co na mnie spadło?
SKAPEN
Nie.
OKTAW
Ojciec wraca z Gerontem i chcą mnie ożenić.
SKAPEN
No i cóż za nieszczęście?
OKTAW
Niestety! nie znasz przyczyn mej udręki!
SKAPEN
Nie; ale od pana zależy, bym ją poznał niebawem; jestem człowiek chętny w niesieniu pociechy, zdolny wejść w położenie młodego panicza.
OKTAW
Ach, Skapenie, gdybyś mógł wpaść na jaki pomysł, ukuć sztuczkę, aby mnie wydobyć z nieszczęścia, winien bym ci był więcej niż życie.
SKAPEN
Po prawdzie, niewiele jest dla mnie rzeczy niemożliwych, skoro się szczerze zabiorę do dzieła. Niebo obdarzyło mnie dość ładnym talencikiem do owych zmyślnych konceptów, owych finezji dowcipu, którym ciemne pospólstwo daje miano szelmostwa; mogę powiedzieć, bez próżnej chwalby, że nie widziano na świecie człowieka, który by był zręczniejszym majstrem owych sprężynek i kruczków, i więcej nabył chwały w tej szlachetnej profesji. Ale, na honor, prawdziwa zasługa spotyka się dziś ze smutną nagrodą; toteż zawiesiłem na kołku rzemiosło od czasu kłopotów, w jakie niedawno popadłem.
OKTAW
Cóż to było? Co takiego, Skapenie?
SKAPEN
Pewna przygoda, która mnie poróżniła trochę z prześwietnym sądem.
OKTAW
Z sądem?
SKAPEN
Tak; małe nieporozumienie.
SYLWESTER
Ty z sądem?
SKAPEN
Tak. Bardzo się brzydko obszedł ze mną; ta niewdzięczność społeczeństwa rozżaliła mnie do tego stopnia, że postanowiłem już palcem nie ruszyć. Basta! Bądź co bądź, niech mi pan opowie swoje utrapienia.
OKTAW
Wszak wiesz, Skapenie, że przed dwoma miesiącami stary Geront wraz z moim ojcem wybrali się w podróż w sprawach handlowych.
SKAPEN
Tak, słyszałem.
OKTAW
I że, zostawiając tu w domu mnie i Leandra, mnie powierzyli opiece Sylwestra, a Leandra twojej.
SKAPEN
Tak. Wywiązałem się bez zarzutu.
OKTAW
Wkrótce potem Leander poznał się z młodą Cyganką, w której się zadurzył.
SKAPEN
I o tym wiem także.
OKTAW
Ponieważ jestem jego najlepszym przyjacielem, zwierzył mi się i zaznajomił ze swą ukochaną; istotnie piękną, lecz nie tak znowu jak on mniema. Od tego czasu prawił codziennie o niej, wynosił pod niebiosy jej wdzięk i urodę, sławił dowcip, powtarzając najdrobniejsze słowa i siląc się je przedstawić jako istny cud świata. Nieraz wymawiał mi, że nie dość, jego zdaniem, przejmuję się tym, co mi opowiada i bez ustanku czynił mi wyrzuty za moją obojętność na sprawy miłości.
SKAPEN
Jeszcze nie widzę, dokąd to wszystko zmierza.
OKTAW
Pewnego dnia wyprawiliśmy się razem w miejsce, gdzie znajduje się jego bogdanka; przechodząc koło domku na ustronnej ulicy, usłyszeliśmy głośne szlochania i jęki. Zapytujemy o przyczynę; jakaś kobieta odpowiada z westchnieniem, że możemy być świadkami bardzo żałosnego zdarzenia i że jeśli nie jesteśmy zupełnie wyzuci z litości, nie zdołamy się oprzeć wzruszeniu.
SKAPEN
Gdzież to wszystko prowadzi?
OKTAW
Z prostej ciekawości namówiłem Leandra, aby zajrzeć. Wchodzimy do izby: widzimy na łóżku konającą staruszkę; koło niej klęczy służąca, odmawiając modlitwy, i młoda dziewczyna cała we łzach; najpiękniejsza i najbardziej chwytająca za serce istota, jaką sobie można wyobrazić.
SKAPEN
Aha!
OKTAW
Każda inna wydałaby się wstrętną w tej postaci: miała na sobie jedynie lichą spódniczynę i nocny kaftanik z prostego barchanu; włosy, wymykające się spod żółtego czepeczka, spadały w nieładzie na ramiona; a jednak mimo to twarzyczka jej jaśniała tysiącem powabów; jakiś dziwny urok był w całej osobie.
SKAPEN
Czuję już, na co się zanosi.
OKTAW
Gdybyś ją widział, Skapenie, w owej chwili, osłupiałbyś z zachwytu.
SKAPEN
Och, ani wątpię; nawet nie widząc, widzę, że była czarująca.
OKTAW
Łzy nie szpeciły bynajmniej jej twarzy; przeciwnie, płacz jej miał coś dziwnie wzruszającego, a boleść była najpowabniejsza w świecie.
SKAPEN
Jakbym był przy tym!
OKTAW
Każdy musiał się rozpłakać, widząc, jak czule obejmuje ciało umierającej, którą mieniła swą ukochaną matką; niepodobna było nie rozczulić się, patrząc na te skarby wrodzonej dobroci.
SKAPEN
W istocie, to rozczulające; ani wątpię, że ta jej wrodzona dobroć kazała się panu w niej zakochać.
OKTAW
Ach, Skapenie, barbarzyńca by ją pokochał.
SKAPEN
Rozumie się. Jakżeby inaczej?
OKTAW
Po kilku słowach, którymi starałem się ukoić rozpacz ślicznego biedactwa, opuściliśmy domek. Spytałem Leandra, co sądzi o młodej istocie; odpowiedział, że jest niebrzydka. Chłód tego określenia zmroził mnie; wolałem ukryć przed nim wrażenie, jakie czary jej wywarły na mym sercu.
SYLWESTER
do Oktawa
Jeśli pan nie skróci, to gotowe potrwać do jutra. Niech mi pan pozwoli dokończyć w dwóch słowach.
do Skapena
Od tej chwili serce mego pana rozpaliło się straszliwym ogniem: nie widzi w życiu innego celu, jak tylko pocieszać piękną żałobnicę. Próbuje ją odwiedzać: spotyka się z oporem służącej, która po śmierci matki stała się jedyną opiekunką sieroty. Nasz młodzian w rozpaczy: nalega, błaga, zaklina; na nic. Oświadcza mu, że dziewczę, choć ubogie i opuszczone, pochodzi z dobrej rodziny i że, kto nie ma zamiaru jej zaślubić, niech sobie co rychlej wybije zaloty z głowy. Przeszkody te potęgują oczywiście miłość mego pana: zaczyna robić głową, zastanawia się, waha, rozważa, godzi się wreszcie: i oto od trzech dni młoda para jest po ślubie.
SKAPEN
Rozumiem.
SYLWESTER
A teraz dorzuć tyle: ojciec, oczekiwany dopiero za dwa miesiące, wraca niespodzianie; wuj odkrył tajemnicę małżeństwa mego pana; zarazem zaś starzy planują związki z córką imć Geronta, którą poczciwina miał z drugiej żony, zaślubionej podobno w Tarencie.
OKTAW
Na domiar wszystkiego dodaj jeszcze nędzę, w jakiej znajduje się moja ukochana, i mą zupełną bezsilność przyjścia jej w czymkolwiek z pomocą.
SKAPEN
Już wszystko? Otoście mi obaj w straszliwym kłopocie dla takiej bagatelki! Jest o co doprawdy głowę tracić! I ty się nie wstydzisz, ty? Nie umieć sobie dać rady z takim głupstwem? Cóż u diabła! Wyrosłeś wielki i gruby jak ojciec i matka razem i nie potrafisz znaleźć w swej mózgownicy, wysmażyć w kuchni swego dowcipu jakiejś przemyślnej sztuczki, jakiegoś tęgiego hultajstwa, aby wybrnąć z kłopotu! Pfuj! To trzeba być doprawdy skończonym wałkoniem! Chciałbym bardzo mieć zawsze tylko z naszymi starymi do czynienia; zagrałbym na nich jak na kręconej fujarze; jeszczem od ziemi nie odrósł, a już sławny byłem z tego, że nie było rzeczy ni człowieka, z którymi bym sobie nie umiał dać rady.
SYLWESTER
Wyznaję, iż niebo nie dało mi twoich talentów; brak mi konceptu po temu, aby rozgrywać partyjkę z panami sędziami.
OKTAW
Oto i moja słodka Hiacynta.