Читать книгу (Nie)piękność - Natasza Socha - Страница 11
ОглавлениеDzień zaczął się bardzo podobnie, ale to właściwie nie jest odkrywcze stwierdzenie. Być może na świecie istnieją ludzie, których poranki są od siebie tak różne jak linie papilarne na opuszkach palców, ale Nasturcja należała raczej do grona tych osób, których identyczność dnia codziennego zlewała się w jedną wielką masę. Trudno było nawet rozróżnić poszczególne miesiące, nie wspominając o tygodniach. Marzec, kwiecień, listopad, maj, tak naprawdę kolejność nie miała tu większego znaczenia. Ten sam dźwięk budzika, to samo otwarcie oczu i niedowierzenie, że znowu trzeba przeczołgać się przez dzień, wykonując prozaiczne czynności, tylko po to, by wieczorem paść do łóżka i zasnąć najszybciej, jak się da. Człowiek niewiarygodnie szybko traci sens życia. Kiedy nie dostaje żadnych bodźców z zewnątrz, że jest potrzebny, kochany, doceniany, nagle dociera do niego bezsensowność wszystkiego, co robi. Bo dla kogo?
Nasturcja nie chciała myśleć destrukcyjne, ale co innego nie chcieć, a co innego zderzać się codziennie ze smutnym faktem, że nikogo nie obchodziło to, co robi. No, może z wyjątkiem jej aktualnych zleceniodawców, którzy czekali, aż skończy za nich pracę. Ale czy ktoś chciał wiedzieć, jaki rodzaj kawy pije? Jakie filmy lubi oglądać? Czy zasypia na prawym czy lewym boku? Miliony drobiazgów, które wypełniają nasze codzienne życie, są być może nieistotne, jeśli patrzymy na nie oddzielnie. W całości jednak pokazują człowieka, to, kim jest i jak bardzo jego paleta zachowań i przyzwyczajeń oddziałuje na kogoś drugiego.
– Jestem samodzielna, samowystarczalna i w dupie mam innych ludzi – powtarzała sobie Nasturcja każdego dnia, bo przecież nie od dzisiaj wiadomo, że coś powtórzone po stokroć po pewnym czasie staje się odrobinę prawdziwe.
Za wszystko, co ją spotkało do tej pory, obwiniała własny wygląd. Ludzie naprawdę wolą tych ładniejszych, tych bardziej pachnących, tych o pięknych ustach, oczach i włosach. Uroda przyciąga, tak jakby obiecywała, że jej część dotknie każdego, kto się do niej zbliży.
– A teraz naleję sobie kawy do niebieskiego kubka i wypiję ją, pisząc jakieś debilne opowiadanie.
Rozmowa z samą sobą jest przykra, jeśli wynika z braku możliwości dialogu z kimś innym, ale jednocześnie daje złudne poczucie, że kogoś jednak obchodzimy.
Nasturcja postawiła kubek na stole i stanęła przed szafą. Dżinsy i czarny sweter, zestaw nijaki, a jednocześnie dość klasyczny, więc sprawdzał się za każdym razem. Włosy spięła byle jak. Być może dlatego, że również same włosy były byle jakie. Nikt nie potrafiłby jednoznacznie ustalić, jaki miały kolor, ale coś pomiędzy umaszczeniem myszy polnej a łasicy. Nadal nie wiadomo, jak go nazwać, prawda? Podpadała raczej pod blondynkę, choć taką bardziej nieudaną. Włosy nie układały się oczywiście tak, jak by sobie tego życzyła, bo były zbyt cienkie. Nasturcja próbowała je raz pofarbować, ale tylko wybuchnęła śmiechem, kiedy odkręciła tubkę z napisem „Jesienny kasztan”. To zupełnie jakby ktoś owinął czerwoną wstążką końską kupę. Niczego to nie zmienia – kupa pozostaje kupą, na dodatek wstążka zaczyna cuchnąć.
Kiedy długość włosów sprawiała, że mycie stawało się zbyt męczące, Nasturcja obcinała je do ramion i szybko związywała gumką, żeby nie musieć się zastanawiać, czy jej to równo wyszło. Zresztą, jakie to miało znaczenie? I dla kogo? Kiedy w końcu dokonała swojej codziennej toalety, a nawet nałożyła na twarz pierwszy lepszy krem, siadała do komputera, wypijała zimną już kawę i rozpoczynała pracę. Potrafiła pisać kilka godzin bez przerwy i dopiero kiedy głód zaczynał jej wytrącać z głowy myśli i nie pozwalał się dłużej na niczym skupić, wstawała z krzesła i szła w kierunku lodówki.
Tak, rodzice zawsze jej powtarzali, że śniadanie jest najważniejsze i że od niego zależy reszta dnia. Tak jakby po zjedzeniu bułki z pasztetem i pomidorem miało wydarzyć się coś niezwykłego, a gdyby dołożyć do tego jeszcze jajecznicę, to Nasturcja prawdopodobnie przeżyłaby dzień roku. Ale ponieważ to się nigdy nie wydarzyło, odpuściła sobie śniadania, stawiając tylko na kawę. Nie żeby ją jakoś specjalnie lubiła, to była raczej kwestia przyzwyczajenia. Czasami jadła owsiankę, ale bardziej w okolicach południa niż wczesnym rankiem. Trudno to było nazwać śniadaniem.
Lodówka powitała ją przede wszystkim chłodem. To, co znajdowało się na półkach, nadawało się wprawdzie do jedzenia, ale częściowo było już przeterminowane albo najzwyczajniej w świecie nie smakowało tak, jak obiecywało opakowanie. Humus z buraków wyglądał naprawdę pięknie, a jego różowość zapowiadała niebiańskie doznania kulinarne, niestety rozczarowanie było ogromne. Humus smakował zgniłą ziemią. Nasturcja próbowała zaczarować ten posmak solą, pieprzem, ziołami, oliwą, a nawet sporą ilością soku z cytryny, ale efekt był jeszcze gorszy. Humus smakował wtedy jak kwaśna zgniła ziemia. Zamieszkał więc na środkowej półce w lodówce, choć tak naprawdę jego miejsce powinno być w koszu. Ale Nasturcja miała jakieś dziwne opory przed wyrzucaniem jedzenia.
„Kiedy raz wyrzucisz chleb, będziesz już zawsze głodna”. Babcia. Powtarzała to za każdym razem, aż w końcu wnuczka naprawdę jej uwierzyła. Teraz bała się cokolwiek wyrzucić, no chyba że samo zaczynało cuchnąć tak podle, że nie było innego wyjścia.
Nasturcja zdecydowała się tym razem na kanapkę z odtłuszczonym twarożkiem, przy czym fakt, że był odtłuszczony, nie miał tu żadnego znaczenia. Po prostu wzięła pierwszy lepszy z półki, nie patrząc na informacje o jego magicznym składzie oraz narysowaną figurę smukłej dziewczyny. Smakował niczym, więc faktycznie musiał być mocno odtłuszczony. Ale Nasturcji kompletnie to nie przeszkadzało. Lepszy smak nijaki niż ziemisty. Podeszła tradycyjnie do okna, chociaż o tej porze kobieta z naprzeciwka powinna być raczej w pracy.
– O, kurwa – wyszeptała do siebie Nasturcja.
Sąsiadka nie poszła do pracy, tylko leżała na podłodze i najwyraźniej zanosiła się płaczem. Właściwie to był atak histerii, bo co chwila uderzała się jedną ręką w głowę, a drugą próbowała najwyraźniej zdrapać farbę z białych desek podłogowych. W końcu usiadła, objęła dłońmi kolana i zaczęła się kiwać raz w przód, raz w tył. Włosy miała potargane, twarzy nie było widać. Nagle zerwała się na równe nogi, chwyciła jakiś jasny żakiet i wybiegła z domu.
Nasturcja uznała, że koniecznie musi wkroczyć do akcji, choć kompletnie nie wiedziała dlaczego. Coś jej jednak również kazało wybiec i zupełnie przypadkowo doprowadzić do spotkania.
– Ojej, przepraszam – powiedziała chwilę później, kiedy na nią wpadła, w sposób zaplanowanie „niechcący”.
Zero reakcji, ale Nasturcja dostrzegła opuchniętą od płaczu twarz i charakterystyczny czerwony nos. Nawet przez chwilę pomyślała, że to pocieszające, iż nos tej piękności w chwilach rozpaczy wygląda podobnie.
– Czy coś się pani stało? – spytała ostrożnie.
– Spierdalaj – otrzymała krótką, zwięzłą i bardzo konkretną odpowiedź.
Przełknęła ślinę. Poczuła się trochę tak, jakby ją ktoś kopnął w podbrzusze, ale przecież dość często tak się właśnie czuła. Nie powinna robić z tego dramatu.
– Może mogłabym jakoś pomóc? – spróbowała raz jeszcze, zupełnie nie rozumiejąc samej siebie. Co ją obchodzi ta kobieta? Co ją w ogóle obchodzą inni ludzie?
– Spierdalaj – usłyszała po raz drugi i nagle coś w niej pękło.
– Kurwa! Gdybym ja tak wyglądała, to nic nie wycisnęłoby ze mnie nawet jednej łzy! Ty się chyba w lustrze nie widziałaś!
Zdumienie na twarzy kobiety było bardziej dobitne niż jej „spierdalaj”.
– A co tutaj do rzeczy ma mój wygląd? – zapytała w końcu i nawet na moment przestała płakać
Przynajmniej tyle.
– Gówno. – Nasturcja wzruszyła ramionami i uciekła do swojego mieszkania.
Co za bezsensowna sytuacja! Na dodatek sama do niej doprowadziła. Zamiast zostać u siebie, jeść dalej odtłuszczone nic i dokończyć pracę, zachciało jej się zbawiać świat. Po jaką cholerę? Ludzie mają czasem dziwną tendencję do ratowania innych, chociaż nikt ich o to nie prosi. Zupełnie jakby chcieli sobie coś udowodnić. Albo może kieruje nimi jakiś dziwny instynkt? Coś, co każe ratować osobnika tej samej rasy w celu zachowania gatunku?
Nie, to raczej chore myślenie.
Nalała sobie szklankę wody, którą duszkiem wypiła. Jedynym plusem tej całej akcji było to, że przełamała rutynę dnia codziennego. Nagle zrobiła coś spontanicznego, co zabrało jej wprawdzie dwadzieścia minut z życia, ale i tak było czymś nowym. Czymś kompletnie niespodziewanym. Nawiązała przy okazji relację, dotknęła wzrokiem drugiego człowieka, weszła z nim w interakcję, nawet jeśli słowa, które przy tej okazji padły, nie zapowiadały raczej ciągu dalszego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki