Читать книгу (Nie)piękność - Natasza Socha - Страница 7
ОглавлениеNasturcja nie była filipińskim chłopcem i na razie nie miała żadnych zaburzeń żywieniowych. Jadła, co chciała, co jej smakowało, bo i tak nie miało to większego znaczenia. Przynajmniej dla niej. Kogo obchodzi, czy wybrała wegańską kanapkę ze zmielonym burakiem, czy pasztet ze zmielonym jeżem? Jej organizm też na razie się nie buntował.
W zasadzie co innego było zdecydowanie większym problemem. Nasturcja uważała, że na świecie jest kilka brzydkich rzeczy. Każdy z nas ma oczywiście inny algorytm brzydoty, ale pewne elementy są powtarzalne. Brzydki jest flak po wątrobiance. Sama wątrobianka ma z kolei brzydką nazwę. Brzydkie są zgniłe liście, które przyklejają się do butów. I chyba nie ma na świecie człowieka, któremu podobałby się zwinięty kłąb włosów wyciągnięty z umywalki. W przypadku Nasturcji było jednak trochę gorzej, bowiem do najbrzydszych rzeczy na świecie zaliczała siebie samą. I bardzo bolał ją fakt, że rodzice dali jej tak bardzo niepasujące do reszty imię. Jak można było wybrać nazwę całkiem ładnego kwiatu dla kogoś, kto bardziej przypominał buraka cukrowego?
Najbardziej nietrafiony wybór w historii żeńskich imion.
Większość ludzi ma problemy z samooceną, ale jednak potrafi znaleźć w sobie coś, co chociaż odrobinę im się podoba. Nawet filipiński chłopiec coś by u siebie znalazł. Niestety Nasturcja nie należała do tych osób. Wszystko, absolutnie wszystko, co było nią, co było częścią jej osoby, uznawała za paskudne, odrzucające i tak bardzo nieatrakcyjne, że na wszelki wypadek w jej mieszkaniu nie wisiało żadne lustro. Nawet w łazience. Faktycznie, trudno byłoby nazwać ją pięknością, może nawet nie była specjalnie ładna, ale z pewnością nie przypominała też flaka od wątrobianki ani zgniłych liści. Problem z jej urodą polegał na tym, że wszystko było niespójne. Oczy nie pasowały do nosa, usta do twarzy, ręce były jakieś długie, a nogi z kolei za krótkie. Zupełnie jakby Nasturcja została ulepiona z odrzuconych elementów ludzkiego ciała, takich, które innym się nie spodobały. Każdy z nas ma oczy określonego koloru. Niebieskie, zielone, piwne. Barwa tęczówek Nasturcji była żadna. Tak, to chyba najlepsze określenie. Czasem wpadała w popiel, choć to może zależało od światła. W słońcu wydawały się trochę niebieskie, trochę zielone, ale kiedy człowiek wreszcie uznał, że owszem, zielone, wtedy okazywało się, że jednak nie do końca. I że zwycięzcą zostaje kolor popielaty. Następnego dnia zabawa z kolorami zaczynała się od nowa.
Nos. W zasadzie prosty, kiedy patrzyło się na niego z przodu. Z profilu jednak wyraźnie dało się zauważyć mały garb pośrodku, na dodatek obsypany piegami. Zresztą piegi były zupełnie osobnym tematem. Wyglądały tak, jakby ktoś wziął garść ciemnobrązowych plamek i rzucił je Nasturcji w twarz. Żadnej symetrii, żadnego planu w tym nie było. Na jednym policzku miała ich znacznie więcej niż na drugim, zupełnie nie wiadomo dlaczego. W okolicach nosa piegi tworzyły jakieś dziwne konstelacje, podobnie zresztą jak na podbródku. Niektóre zatrzymały się na powiekach, a kilka zastygło w okolicach prawego ucha. Naprawdę wyglądało to dziwnie i Nasturcja miała powód, żeby tych swoich piegów nie lubić. Był czas, kiedy próbowała jej wywabić – sokiem z cytryny, sodą oczyszczoną, a nawet jakimś drogim kremem, który obiecywał alabastrową cerę, ale słowa nie dotrzymał. Nasturcja podejrzewała, że to dlatego, iż krem był rodzaju męskiego. W końcu machnęła ręką. Piegi się uparły, że zostaną na jej twarzy, a ona nie miała najmniejszego zamiaru ciągle przegrywać z naturą.
Usta. Wąskie i jednocześnie szerokie. Nie wpisywały się w żaden obowiązujący trend. Nie były jędrne, nie były pełne, nie miały kształtu serduszka, a żadna szminka czy nawet zwykły błyszczyk nie chciały zostać na nich dłużej. Wskutek tego Nasturcja miała zazwyczaj spierzchnięte usta, które non stop oblizywała, co tylko pogarszało ten stan. Zwłaszcza zimą. Wokół warg robiła się wtedy taka czerwona otoczka, która okropnie szczypała. Ale kto by się tym przejmował, skoro całość była po prostu nieudana. Przynajmniej tak uważała Nasturcja, a nie od dzisiaj wiadomo, że kiedy wmawiasz coś sobie niemal bez przerwy i jednocześnie wmawiasz to całemu światu, to prędzej czy później wszyscy ci uwierzą.
I właśnie dlatego Nasturcja w wieku dwudziestu ośmiu lat uznawana była za nieatrakcyjną, a nawet brzydką kobietę, która nie miała w sobie absolutnie nic ładnego. Takich kobiet było na świecie znacznie więcej. Przemykały niezauważane po ulicach, jeździły środkami komunikacji miejskiej, kupowały bułki w okolicznych piekarniach i nikt nigdy nie potrafił zapamiętać ich twarzy. Nic dziwnego zatem, że czuły się przezroczyste i tak bardzo nijakie, że pewnie same nie zauważyłyby swojej śmierci. Zwłaszcza w czasach, w których uroda determinowała absolutnie wszystko. Nawet jeśli ktoś próbował temu zaprzeczyć. Na każdym kroku dotyka nas milcząca ocena drugiej osoby. Spojrzenie, opinia, werdykt. I niemal zawsze podświadomie czekamy na końcowe podsumowanie. Na tabliczki z ocenami.
Nasturcja westchnęła nad miską obrzydliwych płatków owsianych, które jadła wyłącznie dlatego, że wystarczyło je zalać gorącą wodą. Z kanapkami wbrew pozorom był o wiele większy problem. Pokroić, posmarować, wymyślić, co położyć. Poza tym Nasturcja nie lubiła starego chleba, a w dzisiejszych czasach chleb starzał się już po kilku godzinach. Nie lubiła również codziennie rano wychodzić z domu po świeże bułki i wystawiać się na publiczny widok. Zawsze wydawało jej się, że ktoś się z niej śmieje, nawet jeśli to był tylko wiatr. Tak naprawdę to jej życie składało się z przemykania i siedzenia w domu. Pracę miała nietypową, ale za to w miarę dobrze płatną. Była ghostwriterem wszystkiego, co takiego ghosta wymagało. Najczęściej były to prace magisterskie, choć zdarzały jej się również doktoraty, fragmenty do książek naukowych, opowiadania, a nawet jakaś powieść erotyczna, z której jednak nie była szczególnie dumna. Ważne jednak, że dobrze się sprzedała, a Nasturcja z przyjemnością zaobserwowała wpływ gotówki na swoje konto. Lubiła pisać. Chowała się wtedy za wielkim ekranem komputera i nikt nie musiał jej oglądać. Liczyła się tylko wykonana praca, a nie to, jak wygląda osoba, która jest ghostem. Zresztą, kto tak naprawdę widział ducha? Niestety wydawnictwo, dla którego robiła najwięcej zleceń, domagało się, aby przynajmniej dwa razy w tygodniu pracowała w firmie. Nasturcja kompletnie nie rozumiała dlaczego, skoro wszystko mogła zrobić w domu.
– Ale są zebrania, na których omawiamy tematy i zastanawiamy się, kto z naszych autorów będzie potrzebował wsparcia. Twoje zdanie też ma dla nas znaczenie. W końcu to ty piszesz większość tekstów.
Nie lubiła tam przychodzić. Musiała się wtedy jakoś inaczej ubrać, musiała stanąć twarzą w twarz z innymi, musiała poddać się ich spojrzeniom, które były dość jednoznaczne. Z jednej strony nie czuła wyraźnej niechęci, z drugiej wiedziała, że patrzą na nią z litością lub przynajmniej ze współczuciem. Z tego też powodu nie przychodziła na firmowe imprezy, szerokim łukiem omijając zwłaszcza wspólne wigilie i zabawy karnawałowe.
– Nasti… – Jej Szef miał dziwny zwyczaj zdrabniania imion i dokładania im końcówki „i”, Patrycja była Pati, Monika Moni, a ona Nasti. – Chcę ci zaproponować etat. Jesteś jedną z moich lepszych redaktorek, a zdecydowanie najlepszym ghostem. A może chcesz coś napisać sama?
Nigdy w życiu.
Pisanie pod własnym nazwiskiem oznaczałoby wystawienie się na światło dziennie. Pokazanie twarzy. Pokazanie ciała. Publiczny lincz i stawienie czoła szyderczym uśmiechom. I nawet jeśli odrobinę przesadzała, to i tak nic nie przekonałoby jej do napisania książki jako Nasturcja Malczak.
– Etat? – Spojrzała na Szefa z umiarkowanym zachwytem. – Wolę pracować w domu. Naprawdę lepiej mi wtedy idzie. Mam spokój, mam ciszę, nikt niczego ode mnie nie chce.
– Zgodzę się na trzydniową pracę w domu i dwudniową w redakcji. Co ty na to? Będziesz miała lepszą pensję i ubezpieczenie. To chyba nie jest bez znaczenia.
Niby nie.
Tylko tak ciężko jest zmienić przyzwyczajenia. I patrzeć na tych wszystkich ludzi, którym w życiu trochę bardziej się poszczęściło. Taka Patrycja. Dyrektorka kreatywna czy coś w tym rodzaju. Długie ciemne włosy, ciemne oczy, zgrabna i z ładnym biustem. Poruszała się jakoś kocio. Nosiła obcisłe półprzezroczyste bluzki i do tego ołówkowe spódnice. Tak to się chyba nazywało. Miała gładką cerę i bardzo długie rzęsy. I miała długie nogi, które kończyły się idealną pupą. Kształt jabłka, na dodatek takiego prosto z drzewa. Chrupiące, twarde, okrągłe.
Monika z działu sprzedaży. Za każdym razem, kiedy Nasturcja ją spotykała, Moni miała inny kolor paznokci, idealnie dobraną do nich pomadkę oraz… buty. Tak, właśnie buty. Nie była wysoka i wiotka, więc nadrabiała te niedociągnięcia szpilkami i perlistym śmiechem. Fantastycznie wybielone zęby dopełniały całości. Nie. Jednak całości dopełniały sztuczne rzęsy. Kurwa, naprawdę było ich jakieś sto siedemdziesiąt razy więcej niż u normalnej kobiety. Więcej niż u Pati. Nasturcja czasem zastanawiała się, czy Moni używa jakiejś specjalnej szczoteczki, czy nakłada na nie miniaturowe wałki i odżywkę z olejku kokosowego, aby lśniły niczym dupa niemowlaka. Oczywiście, że była troszkę zazdrosna, a nawet bardziej niż troszkę, bo jej rzęsy przypominały wyleniałego kocura, na dodatek z problemami skórnymi.
W wydawnictwie pracował jeszcze Mateusz zwanym Matim, Jola, zwana Joli, i pięć innych osób, których imion Nasturcja już nie kojarzyła. Mati nosił wszystko w kratkę oraz zawsze dwie różne skarpetki. Były one co prawda dobrane tematycznie – na przykład łączył je temat wakacje, co oznaczało, że na jednej widoczne były góry, a na drugiej morze, ale różniły się kolorem. Mati nie był gejem, choć większość tak właśnie o nim myślała, uruchamiając swoje stereotypowe wizje. On po prostu kochał wszystko, co kolorowe, kraciaste i trochę chaotyczne.
A Joli?
Trudno było coś o niej powiedzieć, bo jej twarz przypominała maskę. Joli niemal nigdy się nie uśmiechała i bardzo powoli zamykała powieki. Zupełnie jakby za każdym razem miała już ich nie otworzyć. Co nie znaczy, że nie obserwowała wszystkich i wszystkiego bardzo uważnie.
– Ona naprawdę wygląda jak ghost. – Nasturcja usłyszała kiedyś rozmowę Joli z Moni albo Joli z Pati. W sumie to było bez znaczenia. – Jest taka nijaka. Przemyka w tych swoich swetrach, z niewidzącym wzrokiem i okropnymi włosami. Czasem miałabym ochotę namalować jej od nowa twarz.
Nasturcja oczywiście zdawała sobie sprawę, że nie mieści się w żadnych wymaganych ramach piękna, co więcej, nawet się z nimi nie styka. Tym trudniej było jej przeżyć dwa całe dni w miejscu, w którym większość pracowników zdecydowanie wiedziała, że wygląd jest równie ważny jak posiadanie zdrowej wątroby oraz dziesięciu palców u rąk. Może z czasem uda się zredukować te dwa dni do jednego? A może nawet nikt nie zauważy, że jej nie ma? Z drugiej strony fajnie byłoby mieć stałą pensję. A dodatkowe zlecenia może brać tak czy inaczej. Całe dnie spędzała na pisaniu, więc czasu miała wystarczająco dużo.
Zgodziła się zatem na propozycję Szefa, sto razy upewniając się jeszcze, że na pewno chodzi o dwa dni i ani jednego więcej.
– Ale my nie gryziemy – zdumiał się Szef.
Owszem, wzrokiem.
Nasturcja miała również pewne hobby, albo raczej niegroźną fascynację, którą sama uważała jednak za dość wstydliwą. Otóż od jakiegoś czasu podglądała swoją sąsiadkę, która mieszkała w klatce obok. Ponieważ jednak była to stara kamienica, wybudowana w dziwnym kształcie litery L, mieszkańcy z klatek A i B mogli zaglądać przez okna do swoich sąsiadów z klatek D oraz E. Ci z C mieli najgorzej – nie mogli nikogo obserwować, z drugiej jednak strony – im również nikt nie przeszkadzał. Nasturcja mieszkała w klatce A, a jej okna znajdowały się naprzeciwko okien przepięknej blondynki w wieku bliżej nieokreślonym, za to z pewnością z bardzo określoną urodą. Jeśli ktoś miał jakiekolwiek wyobrażenie piękna, to blondynka na pewno idealnie do niego pasowała. Wszystko w niej było doskonałe. Zupełnie jakby ktoś poświęcił wyjątkowo dużo czasu na stworzenie jej osoby. Bawił się poszczególnymi częściami ciała i starannie je do siebie dopasowywał. A potem zwieńczył dzieło prześlicznym uśmiechem i dorzucił parę drobnych szczegółów, które spinały całość. Dołeczek w brodzie. Niby nic, a urocze. Długie palce u dłoni. Nieistotne? Pewnie nie, ale kiedy ktoś ma serdelki zwieńczone szerokimi paznokciami, długie palce wydają mu się szczytem marzeń. Podobnie jak włosy, które nie sterczą po spaniu każdy w inną stronę. Które są miękkie, gęste i mają naturalnie przyjemny kolor. Blondynka rzeczywiście zgarnęła wszystko, łącznie z jakimś wrodzonym talentem do poruszania się z wdziękiem i gracją. Nasturcja czasem odnosiła wrażenie, że zna ją lepiej niż siebie samą. Wiedziała, o której i co zje na kolację, co założy do spania, w jakim jest nastroju, czy wybierze wieczorem film, czy może raczej potańczy w samotności. Zawsze dobrze typowała rodzaj ubrania, który blondynka danego dnia wybierze. Kiedy upinała włosy w kok, zakładała kobiece sukienki, rozpuszczone nosiła do zwykłych dżinsów i dużych koszul. Czasem zaplatała je w luźny warkocz, do którego dobierała ciemne, obszerne swetry i wąskie spodnie, najchętniej skórzane. Może to były i schematy, może i obrazki jak z katalogów, ale Nasturcji wszystko się w tej kobiecie podobało. Najchętniej żyłaby tak jak ona, ale kiedy ktoś jest brzydki, nieatrakcyjny i nijaki – nie powinien nawet próbować tańczyć, zakładać kobiecych sukienek i malować ust choćby błyszczykiem. Podobno piękno rodzi się w głowie. Bzdura. Wszyscy wiedzą, że najważniejsze jest odbicie w lustrze. Jeśli ono patrzy na ciebie z uznaniem i kiwa z zadowoleniem głową, masz szansę na szczęśliwe życie. Gorzej, kiedy się wzdryga.
A w przypadku Nasturcji wzdrygało się zawsze. Dlatego usunęła lustra.
Wieczorami zaś gasiła światło i patrzyła na drugą stronę, gdzie piękno było czymś tak naturalnym jak oliwka w martini.