Читать книгу Wzlot i upadek D.O.D.O. - Nicole Galland - Страница 8
Diachronika
Оглавление(Wstęp, lipiec 1851)
Nazywam się Melisande Stokes i to będzie moja historia. Spisuję ją w roku 1851 (naszej ery, czy raczej, spójrzmy prawdzie w oczy, Roku Pańskiego) w pokoju gościnnym rodziny z klasy średniej na Kensington w Londynie. Nie jestem jednak rdzenną mieszkanką tego miejsca i czasu. Tak naprawdę to rozpaczliwie próbuję się z tego syfu stąd wydostać.
Ale to już wiecie. Ponieważ kiedy skończę pisać te słowa – i nazwę je Diachroniką, z pewnych powodów, które zaraz staną się jasne – zaniosę je do bardzo dyskretnego prywatnego biura Fugger Banku na Threadneedle Street, schowam do skrytki depozytowej i wręczę najpotężniejszemu bankierowi w Londynie, który zamknie ją w skarbcu i nie pozwoli otworzyć przez ponad sto sześćdziesiąt lat. Fuggerowie, jak nikt inny na świecie, rozumieją zagrożenia związane z Pęknięciem Diachronicznym. Wiedzą, że jeśli otworzą skrytkę i przeczytają dokument wcześniej, spowodują katastrofę, która wymaże z mapy całą londyńską dzielnicę finansową, tak że zostanie po niej tylko dymiący krater.
A właściwie coś o wiele gorszego niż dymiący krater... ale tak to będzie opisywać historia, po odesłaniu ocalałych naocznych świadków do domu wariatów.
Piszę to stalową, maczaną w kałamarzu stalówką numer 137B z firmy Hughes & Sons Ltd. z Birmingham. Poprosiłam o taką z bardzo cienką końcówką, trochę po to, by oszczędzać papier i pieniądze, a trochę po to, żeby móc ukłuć się nią w palec i upuścić kroplę krwi. Każde XXI-wieczne laboratorium jest w stanie zbadać DNA w tej brązowej smudze na górze strony. A potem porównacie to z moimi aktami w centrali DODO i będziecie wiedzieć, że jestem kobietą z Waszej ery, piszącą te słowa w połowie XIX wieku.
Zamierzam spisać wszystko, co wyjaśni, jak się tu znalazłam, obojętne jak będzie to nieprawdopodobne czy wydumane. Że zacytuję Petera Gabriela, wokalistę, muzyka i autora, który urodzi się za 99 lat: „This will be my testimony”. To będzie moje świadectwo.
* * *
Oświadczam, że znalazłam się w tym miejscu wbrew własnej woli – zostałam Posłana tutaj 8 września 1850 roku z San Francisco (na dzień przed przyznaniem Kalifornii statusu stanu).
Oświadczam, że pochodzę z Bostonu w Massachusetts, z pierwszej ćwiartki XXI stulecia. Tam, w tamtym czasie, jestem pracownicą Departamentu Operacji Diachronicznych, tajnej agendy rządu Stanów Zjednoczonych, która na skutek wewnętrznej zdrady dość fatalnie się wykoleiła.
W czasach, w których piszę te słowa, w roku 1851, magia zanika. Przeprowadzone przeze mnie na zlecenie DODO badania sugerują, że czary przestaną istnieć pod koniec tego miesiąca (dokładnie 28 lipca). Kiedy to się stanie, do końca moich dni stanę się więźniem postmagicznego świata. Tylko dzięki tej diachronice ktokolwiek dowie się o moich dalszych losach. O ile, jak na standardy roku 1851, udało mi się urządzić całkiem komfortowo – mam odrobinę prywatności, mam czas wolny, dostęp do pióra i atramentu, o tyle stało się to kosztem mojej wolności – moi gospodarze nie wypuszczą mnie samej z domu nawet na wieczorny spacer, nie mówiąc już o poszukiwaniu czarownic, które mogłyby mi pomóc.
Nim zacznę, jeszcze jedna uwaga. Jeśli, Drogi Czytelniku, jesteś pracownikiem DODO, mam do Ciebie prośbę: dopiszcie gorseciarki na listę rekomendowanego personelu pomocniczego, werbowanego w każdym DPC-u w czasach wiktoriańskich. Gorsety szyje się tu na miarę, powinny być dopasowane do kształtu ciała konkretnej damy, natomiast pożyczone albo kupione gotowe są bardzo niewygodne – używają ich tylko służące i co uboższe kobiety (choć one z kolei nie sznurują ich tak ciasno, bo muszą pracować fizycznie). A ja nie chcę prosić moich opiekunów o pieniądze na uszycie gorsetu, skoro i tak nadużywam ich dobroczynności – jednak ten, który noszę, pożyczony od gospodyni dobrodziejki, jest okropny. Przy nim gorset z czasów renesansu jest jak bikini – i wcale nie żartuję.