Читать книгу W łóżku z twoim mężem - Ника Набокова - Страница 5

ROZDZIAŁ 1
KIM JESTEM

Оглавление

Za takimi jak ja oglądają się i obgadują za plecami. W towarzystwie zazwyczaj witają mnie uśmiechem, ale wystarczy, że odejdę, a oni krzywią się i znacząco kręcą głowami. Zastanawiające jest to, że gdybym żyła w osiemnastym wieku, mój status społeczny byłby dumnie określany mianem „królewskiej faworyty” i dawałby mi różne przywileje. Miałabym damy dworu i brylanty, wszyscy kłanialiby się w pas i uczestniczyłabym w ekscytujących intrygach. Teraz, w czasach zaawansowanych technologii, lotów kosmicznych i rewolucji seksualnej wszystko jest bardziej przyziemne.

Jestem kochanką.

Szczerze mówiąc, nigdy nie marzyłam o takim statusie i, powiem wprost, nie byłam na to przygotowana.

Miałam inne cele i plany, w które nie wpisywał się zaplątany we własne sidła mężczyzna z żoną i dziećmi u boku. Mało tego, zawsze krytycznie oceniałam kochanki i nawet nimi pogardzałam, uważając, że zadawanie się z cudzym facetem jest poniżające.

Jednak stało się tak, że w okolicach trzydziestki, będąc niegłupią, dość dojrzałą i raczej rozsądną kobietą z bagażem przykrych małżeńskich doświadczeń, znalazłam się nagle w środku cudzej rodziny.

Właściwie nie w środku, tylko na uboczu.

Domyślam się, że osoby pochodzące z obozu żon już poczuły niesmak i chęć wyrzucenia tej książki, ciskając komentarze typu „farbowana suka”, „z brudnymi buciorami w cudzą rodzinę”, „ma wściekliznę macicy”.

Drogie panie, proszę o spokój, wam także mam coś do powiedzenia. Zgadza się, będę dawać wam rady, mimo że uważacie, iż powinnam zamknąć się i spadać.

Jak dobrze się zastanowić, „karma kochanki” prześladowała mnie od pierwszej klasy, gdy podły Griszka podrywał mnie i Alonę z trzeciej ławki. Przyznaję szczerze, że kochałam go do piątej klasy. I nawet żądałam, aby mama wplatała mi sztuczny warkocz, ponieważ nasz casanova miał słabość do dziewczyn z długimi włosami.

Później był Igorek. Przyjaźniliśmy się. Chodził z Daszą. A ja byłam w nim potajemnie zakochana. Ukrywałam swoje uczucia i kolegowaliśmy się przez trzy klasy. Po skończeniu szkoły poszłam z nim do łóżka i przestałam odpowiadać na jego telefony. Wydzwaniał przez kolejne trzy lata. Daszę rzucił.

Zadurzyłam się w wieku dwudziestu jeden lat.

Zakochałam się po uszy z wzajemnością. Było bardzo romantycznie; wschody słońca na balkonie i szalony, z perspektywy dwudziestojednolatki, seks do rana. A potem jak grom z jasnego nieba: „Mam inną”. Przez pół roku zalewałam się łzami. A on krążył wokół mnie. Listy, telefony, propozycje. Byłam dumna i nieprzystępna. I zaklinałam się, że nigdy więcej.

„Nigdy więcej” przytrafiło się pięć lat później.

Byłam już zamężna, a on miał partnerkę. Namiętność dopadła nas w pracy. Pokątne spotkania, potajemne schadzki w mieszkaniach, długie spacery z psem, żeby porozmawiać przez telefon, gorące zapewnienia. Miłość niczym w Romeo i Julii Szekspira. Wszystko mogło się udać, gdybyśmy nie zwlekali z zakończeniem swoich związków. W końcu i on, i ja rozstaliśmy się z partnerami, ale było już za późno.

Oczywiście znów się zarzekałam, że „nigdy więcej”, i „to już się nie powtórzy”, żadnych podwójnych gierek. Dobrze mówią: Nie obiecuj. Trzy lata później, koło trzydziestki, stało się. Spotkałam JEGO. Żonatego, z trójką dzieci, i oczywiście był mi pisany.

Tak w ogóle, gdy ludzie słyszą „kochanka”, wyobrażają sobie zazwyczaj seksowną długonogą nimfę z pełniejszymi ustami, dużym biustem i długimi włosami. Nieziemsko uwodzicielską, poruszającą się jak kotka, z niezwykłą gracją i zimnym spojrzeniem. Wyrachowaną femme fatale, uwodzicielkę naiwnych żonatych facetów.

Jestem zwyczajną kobietą. Z niewielkim syndromem „ofiary losu”. Tak, jestem atrakcyjna, ponoć nawet ładna. Urodę mam naturalną, bez botoksu, choć wkrótce i mnie to czeka. Nie pretenduję do roli ikony stylu czy femme fatale. Z przyjemnością oglądam fotki uznanych klasycznych piękności, wzoruję się na nich. Jestem jednak sobą. I lubię siebie za to. Mało tego, nie wiem, jak się rozbija rodziny, to nie moja specjalność. Oczywiście miło mieć władzę nad ludźmi, ale tylko dwie osoby są w stanie zniszczyć rodzinę: mąż i żona. Nikt poza nimi.

Prowadzę niewielki biznes związany z reklamą i mediami. Zajmuję się tym oraz dziennikarstwem od zawsze. Jestem niezależna finansowo i bardzo dużo pracuję. Nie wyglądam jak szykowna modelka, nie jestem amatorką imprez, bywam na nich z konieczności.

Krótko mówiąc, niczego mi nie brakuje. Jestem pociągająca, niegłupia, mam własną firmę i robię karierę. Co z punktu widzenia faceta jest tylko obciążeniem.

Oczywiście nasza miłość z bohaterem tej książki była nieziemska. Taka, jakie opisywane są w powieściach i pokazywane w filmach. Wszyscy zalewają się łzami, dławią popcornem i marzą: Ja też tak chcę. Akurat!

Nasz rycerz nie może oddychać, spać i w ogóle istnieć beze mnie. Oczywiście ja bez niego również. Jednak będąc kobietą rozważną, doświadczoną po relacji z podłym Griszką z pierwszej klasy, zapytałam go, co z legalną pretendentką do seksu, chrapania i brudnych skarpetek… Przepraszam, do cudownej możliwości zasypiania u boku ukochanego, wicia mu gniazdka i bycia oparciem. Nasz bohater zachował się jak prawdziwy mężczyzna i oznajmił, że jego żona jest w porządku i nie może powiedzieć o niej złego słowa, ale tak mocno mnie kocha, że nie wyobraża sobie pozostania z nią w związku. Potrzebuje jednak trochę czasu, by przygotować grunt. Najwyżej miesiąc. Padłam mu w objęcia, urzeczona jego szlachetnością i zdecydowaniem, z jakim wyznaczał sobie cele i czas na ich realizację.

Minęły dwa lata…

Zapraszam więc na drugą stronę lustra fatalnych niszczycielek domowego ogniska.

PS: À propos sumienia. W trakcie mojego „potajemnego” romansu przechodziłam różne etapy. Od „nie robię nic złego” do „mój Boże, sprawiam ludziom tyle bólu”. Jednak na żadnym nie czułam się dobrze, zawsze coś nie dawało mi spokoju. W końcu doszłam do jedynego słusznego wniosku. Za cierpienia żony i dzieci odpowiada tylko jedna osoba: mąż. To on składał przysięgę, to on podjął decyzję, że ją złamie, to on nie poświęcał czasu swojej rodzinie. Owszem, poruszają mnie cierpienia innych. Jednak kiedy chodzi o ludzi, których nie znam i z którymi nic mnie nie wiąże, ich dramaty poruszają mnie tak samo, jak wzruszam się na smutnym filmie o Hachikō lub gdy słyszę o dziejącej się na świecie niesprawiedliwości. Obciążanie się odpowiedzialnością za dramaty cudzych rodzin to, delikatnie mówiąc, nie najlepszy pomysł. Lepiej skupić się na własnych problemach…

W łóżku z twoim mężem

Подняться наверх