Читать книгу Nigdziebądź (wydanie 8) - Нил Гейман - Страница 8

Prolog

Оглавление

W wieczór przed wyjazdem do Londynu Richard Mayhew fatalnie się bawił.

Z początku bawił się nieźle. Z przyjemnością czytał pożegnalne karty i odbierał uściski od kilkunastu całkiem atrakcyjnych młodych dam; z radością słuchał ostrzeżeń o pułapkach i niebezpieczeństwach Londynu oraz przyjął prezent w postaci białego parasola z mapą metra, na który zrzucili się kumple; wypił ze smakiem kilka pierwszych szklanek piwa, potem jednak z każdą kolejną szklanką bawił się zdecydowanie gorzej, aż w końcu odkrył, że siedzi, dygocząc, na chodniku przed pubem w małym szkockim miasteczku, porównując w duchu pozytywne i negatywne aspekty zwrócenia kolacji, i bawi się wręcz fatalnie.

W pubie przyjaciele nadal świętowali z entuzjazmem jego zbliżający się wyjazd, który według Richarda powoli zaczynał się stawać złowrogi. On sam siedział na chodniku, zaciskając dłoń na złożonym parasolu, i zastanawiał się, czy przeprowadzka do Londynu to naprawdę dobry pomysł.

– Lepiej uważaj, złociutki – powiedział ktoś trzeszczącym starczym głosem. – Zgarną cię, zanim zdążysz mrug­nąć. Albo i przymkną, jak nic. – Z kanciastej brudnej twarzy spojrzało na niego dwoje bystrych oczu. – Wszystko w porządku?

– Tak, dziękuję – odparł Richard.

Był młodym mężczyzną o wciąż chłopięcej twarzy, ciemnych, lekko kręconych włosach i dużych zielonkawych oczach; zwykle wyglądał nieco nieporządnie, jakby dopiero co wstał, i podobał się płci przeciwnej o wiele bardziej, niż mógł przypuszczać czy uwierzyć.

Brudna twarz złagodniała.

– Masz, biedaku – powiedziała kobieta, wciskając mu pięćdziesięciopensówkę. – Jak długo jesteś na ulicy?

– Nie jestem bezdomny – wyjaśnił zawstydzony Richard, usiłując oddać staruszce monetę. – Proszę, niech pani weźmie pieniądze. Nic mi nie jest. Wyszedłem tylko odetchnąć świeżym powietrzem. Jutro jadę do Londynu – wyjaśnił.

Przyjrzała mu się podejrzliwe, po czym odebrała pieniążek, który zniknął gdzieś pod warstwami ubrania i chust.

– Byłam w Londynie. Wyszłam tam za mąż, ale kiepsko trafiłam. Mama zawsze powtarzała, że męża trzeba wybierać wśród swoich, ale ja byłam młoda i piękna, choć teraz trudno uwierzyć, i poszłam za głosem serca.

– Z pewnością – mruknął Richard. Powoli opuszczało go niezłomne przekonanie, że zaraz zwymiotuje.

– I żeby chociaż coś mi z tego przyszło. Byłam bezdomna, więc wiem, jak to jest – oznajmiła stara kobieta. – Dlatego do ciebie podeszłam. Co będziesz robił w Londynie?

– Mam tam pracę – rzekł z dumą.

– W czym?

– W finansach.

– Ja byłam tancerką – powiedziała stara kobieta i zaczęła dreptać chwiejnie po chodniku, nucąc fałszywie pod nosem. W końcu zakołysała się z boku na bok jak przystający bąk i znieruchomiała, patrząc na Richarda.

– Daj mi rękę, a przepowiem ci przyszłość.

Posłuchał.

Ujęła jego dłoń i ścisnęła mocno, a potem zamrugała kilka razy niczym sowa, która połknęła mysz i odkryła, że kąsek był nieświeży.

– Czeka cię długa podróż... – zaczęła.

– Do Londynu – domyślił się Richard.

– Nie tylko do Londynu... Nie do Londynu, jaki znam.

Zaczęło padać.

– Przykro mi – oznajmiła stara kobieta. – Wszystko zaczyna się od drzwi.

– Drzwi?

Przytaknęła. Deszcz padał coraz mocniej, krople bębniły o dachy i asfalt ulicy.

– Na twoim miejscu uważałabym na drzwi.

Richard wstał, chwiejąc się na nogach.

– Dobrze – rzekł niepewny, jak powinno się traktować podobne informacje. – Będę uważał. Dziękuję.

Otwarły się drzwi pubu. Na ulicę wypłynęła fala światła i dźwięku.

– Richard, jesteś tam?

– Tak, nic mi nie jest. Za moment wracam.

Stara kobieta odchodziła już w głąb ulicy kolebiącym się krokiem, moknąc na gęstniejącym deszczu. Richard poczuł, że musi coś dla niej zrobić. Ale nie mógł po prostu dać jej pieniędzy. Pobiegł za nią wąską ulicą, po włosach i twarzy ściekała mu woda.

– Proszę – rzekł.

Zaczął się zmagać z parasolem, próbując znaleźć otwierający go przycisk. Nagle rozległ się szczęk i nad ich głowami rozkwitła wielka mapa londyńskiego metra, każda linia w innym kolorze, każda stacja opatrzona stosownym opisem.

Stara kobieta z wdzięcznością wzięła parasol i uśmiechnęła się do niego.

– Masz dobre serce. Czasami to wystarczy, by bezpiecznie doprowadzić cię do celu. – Pokręciła głową. – Ale najczęściej nie.

Nagły powiew wiatru próbował wyrwać jej podarunek. Chwyciła mocniej parasol, obejmując go oburącz, zgięta niemal wpół, i odeszła w deszcz i noc. Biała plama pokryta nazwami stacji: Earl’s Court, Marble Arch, Blackfriars, White City, Victoria, Angel, Oxford Circus...

Richard odkrył, że zastanawia się z pijacką ciekawością, czy na Oxford Circus naprawdę był kiedyś cyrk, prawdziwy cyrk, pełen klownów, pięknych kobiet i groźnych zwierząt. Drzwi pubu znowu się otwarły, wypuszczając strumień hałasu, zupełnie jakby ktoś w środku mocno podkręcił głoś­ność.

– Richard, ty fiucie, to twoje pieprzone przyjęcie! Ominie cię cała zabawa.

Wrócił do pubu, w oszołomieniu zapominając o mdłościach.

– Wyglądasz jak podtopiony szczur – powiedział ktoś z tłumu.

– Nigdy nie widziałeś podtopionego szczura – odparł Richard.

Ktoś inny wręczył mu dużą whisky.

– Masz, łyknij. To cię rozgrzeje. Wiesz, że w Londynie nie dostaniesz prawdziwej szkockiej.

– Na pewno dostanę – westchnął Richard. Z włosów ściekała mu woda, kapiąc wprost do drinka. – W Londynie mają wszystko.

Opróżnił szklankę, potem kolejną, a potem wieczór rozpłynął mu się przed oczami i rozpadł na kawałki. Później pamiętał już tylko wrażenie, że opuszcza małą, poukładaną, sensowną przystań, zmierzając ku czemuś wielkiemu, staremu i niebezpiecznemu. Pamiętał też, że nad ranem wymiotował bez końca do pełnego deszczówki rynsztoka, a gdzieś w deszczu oddalała się od niego biała, pokryta kolorowymi znakami postać przypominająca małego okrągłego żuka.

Następnego ranka wsiadł do pociągu, rozpoczynając sześciogodzinną podróż na południe, pomiędzy gotyckie iglice i łuki dworca St. Pancras. Matka dała mu na drogę kawałek ciasta orzechowego, upieczonego specjalnie na tę okazję, i termos z herbatą, i Richard Mayhew pojechał do Londynu. Czuł się koszmarnie.

Nigdziebądź (wydanie 8)

Подняться наверх