Читать книгу W poszukiwaniu prawdy - Нора Робертс - Страница 9

ROZDZIAŁ TRZECI

Оглавление

Zane zastosował się do poleceń. Ból zelżał, sińce zeszły. Nikt w ośrodku nie kwestionował wyjaśnień doktora Bigelowa dotyczących wypadku rowerowego ani jego zalecenia, żeby nie przeszkadzano Zane’owi przebywającemu w swoim pokoju. Nikt w Lakeview nie podawał w wątpliwość opowieści o niefortunnym wypadku na nartach.

Może tylko Emily, która zastanawiała się, dlaczego Zane może jeździć na nartach, skoro dopiero co miał grypę, ale to i tak niczego nie zmieniało.

Życie toczyło się dalej.

Jeżeli chłopak otrzymał cenną nauczkę, to taką, że należy być ostrożnym.

Dbał o czystość i porządek w swoim pokoju bez przypominania, a obowiązki domowe wykonywał bez cienia protestu. Uczył się dobrze, bardziej ze strachu niż ciekawości. W razie gorszych stopni czekała go kara – straciłby baseball. A baseball był nie tylko jego pasją, jego życiowym marzeniem, ale stał się przyszłą ucieczką.

Kiedy podpisze umowę z drużyną pierwszoligową, wyjedzie z Lakeview i nigdy tu nie wróci.

Wszyscy zachowywali się tak, jakby dwudziestego trzeciego grudnia nic się nie wydarzyło. Wszyscy mieszkańcy domu w Lakeview Terrace żyli kłamstwem. Pomyślnie przeszedł próby, jakie urządzał mu ojciec – był wystarczająco bystry, żeby zorientować się, że są to testy. Niespodziewane pchnięcia albo mocne klepnięcia bez powodu – i ta usatysfakcjonowana mina na twarzy ojca, kiedy Zane nie podnosił wzroku i nic nie mówił.

W nocy, w zaciszu swojego pokoju, relacjonował.

12 stycznia. Graham pchnął mnie na ścianę. Powiedział, że dąsałem się podczas obiadu i nie okazałem wdzięczności. Poprosiłem tatę Micaha, żeby nikomu nie mówił, że pokazuje mi, jak podnosić ciężary, bo chciałbym, żeby to była niespodzianka. Ale on i tak nie rozmawia z Grahamem. Chyba nie za bardzo go lubi. Powiedział, żebym nie mówił do niego „proszę pana” co pięć minut, ponieważ czuje się przez to, jakby wrócił do wojska, a ponieważ ćwiczymy razem, powinienem mówić do niego Dave. Miły jest. 2 marca. Jestem coraz silniejszy!!! Potrafię już podnieść siedem kilogramów, dwanaście powtórzeń w trzech seriach. A dziś, leżąc, wycisnąłem trzydzieści pięć kilogramów i zrobiłem trzydzieści sześć pompek. Przytyłem ponad dwa kilogramy. Dave mówi, że to czyste mięśnie. Jutro mamy pierwszy mecz przed sezonem i trener mówi, że mam rakietę zamiast ręki! Też myślę, że to same mięśnie. Podczas ćwiczeń dotarłem raz do pierwszej i raz do trzeciej bazy, zdobyłem też dwa RBI. Eagles się jutro nie pozbierają. Eliza powiedziała, żebym opróżnił zmywarkę. Odpowiedziałem: „Jasne”. Graham mnie spoliczkował. „Nie mówi się: »Jasne«, tylko: »Tak, mamo«, ty bezwartościowy gnojku". A potem spoliczkował ją, bo mnie nie poprawiła, i nazwał ją głupią suką. Widziałem, że Britt jest bliska płaczu, i spojrzałem na nią znacząco, żeby tego nie robiła. Zostałaby spoliczkowana.

Każdej nocy szczegółowo opisywał mecze baseballowe, postępy w siłowni i przemoc ze strony ojca.

Pisał o poczuciu własnej godności i emocjach, kiedy Lakeview Wildcats zdobyli mistrzostwo. O tym, z jaką dumą zachowywał się jego ojciec podczas meczu i jak w drodze powrotnej mimochodem skrytykował syna za biegi do bazy i zachowanie w obronie. O tym, jak Dave Carter przybił mu piątkę i nazwał go „czempionem”.

Tamtego lata w swoje piętnaste urodziny miał metr osiemdziesiąt wzrostu i ważył pięćdziesiąt osiem kilogramów. Kiedy Dave nazwał go „mięśniakiem zaprogramowanym do walki”, nie miał pojęcia, że właśnie to było celem Zane’a.

W nocy dwudziestego trzeciego grudnia chłopak obudził się zlany zimnym potem. Śniło mu się, że jego ojciec znalazł zeszyty i pobił go na śmierć. Ale nic się nie stało, święta minęły spokojnie.

Pierwszą prawdziwą dziewczyną Zane’a była Ashley Kinsdale, blondynka o roześmianych oczach, wzorowa uczennica, gwiazda szkolnej drużyny futbolowej i jego pierwsza prawdziwa partnerka, którą zaprosił na majowe tańce z okazji zakończenia roku szkolnego.

Ponieważ szli razem z Micahem i jego dziewczyną – również fanką gier i maniaczką komputerową, Melissą Riley, zwaną Mel – Dave zaproponował, że ich zawiezie i przywiezie.

Zane potrzebował nowego garnituru i nowych butów, choć próbował udawać, że to niepotrzebne. W rzeczywistości był jednak zadowolony, że może się wyelegantować. W dodatku urósł o kolejne pięć centymetrów, miał też większe stopy.

Nie znosił swoich włosów – ojciec kazał mu je strzyc krótko, po żołniersku, co przypominało mu o możliwości szkoły wojskowej. Ale poza tym wyglądał naprawdę nieźle. Miał nadzieję, że przed zakończeniem szkoły osiągnie metr dziewięćdziesiąt, i miał na to spore szanse. Dzięki temu byłby tego samego wzrostu, co ojciec. Graham nazywał Ashley „irlandzką suką Zane’a”, kiedy nie było jej w pobliżu.

Brzuch nadal go bolał od uderzenia, które otrzymał, gdy dał się sprowokować Grahamowi – wystarczyło, że słysząc to wyzwisko, podniósł wzrok.

Napomniał się, że jeszcze tylko dwa lata i dwa miesiące. Skończy osiemnaście lat i będzie wolny. Rodzice sądzili, że pójdzie na Uniwersytet Karoliny Północnej studiować medycynę, ale nic z tego. Chciał dostać się na Uniwersytet Południowej Kalifornii. Nie tylko znajdował się po drugiej stronie tego cholernego kraju, lecz także miał profesjonalny program baseballowy.

Złoży tam papiery i na uniwersytecie stanowym Kalifornii w Fullerton oraz na stanowym Arizony. No bo jeżeli uniwersytet stanowy Arizony był wystarczająco dobry dla samego Barry’ego Bondsa, to będzie też dobry dla Zane’a Bigelowa.

Poda adres Emily, a kiedy już będzie blisko wyników, opowie jej o tym. Ciotka dochowa tajemnicy, tego był pewien. Nie chciał zostać lekarzem – ona to zrozumie. Gdyby zdobył stypendium, wszystko mogłoby się udać. Zdawał sobie sprawę, że Graham nie zapłaci, jeśli mu się nie podporządkuje, więc stypendium było jedyną możliwością.

Miał na nie spore szanse. Jego średnia ocen wynosiła 4,2. A wiedział, że trener go poprze w kwestii baseballu.

Matematyka i nauki przyrodnicze go wykańczały, jednak zdołał utrzymać dobre oceny.

Do końca życia nie odwdzięczy się za to Micahowi.

Na egzaminie dla uczniów szkół średnich uzyskał sto dziewięćdziesiąt punktów. Wprawdzie z matematyki tylko pięćdziesiąt, i za ten wynik dostał w głowę i cios w brzuch. Będzie musiał podejść do niego ponownie następnej wiosny i poprawić matematykę, ale lepiej się przygotuje.

Nakazał sobie myślenie o przyjemniejszych sprawach. Idzie na randkę!

Pukanie do drzwi sprawiło, że cały stężał, ale potem przypomniał sobie, że żadne z jego rodziców nie puka. Otworzył drzwi Britt.

– No, no, nieźle wyglądasz.

– Elegancko, co nie? Z wyjątkiem tych idiotycznie przystrzyżonych włosów.

– Przynajmniej nie musisz ich każdego dnia nosić spiętych w kucyk ani upinać w kok na zajęcia z tańca. Chloe obcięła swoje na krótko i teraz są lekko postawione. Ślicznie wygląda. Mam trzynaście lat, a fryzurę jak ośmiolatka.

– Micah i Mel zrobili sobie na dziś wieczór niebieskie pasemka.

– Cóż, oni są dziwni. – Klapnęła na jego łóżko. – Słuuuchaj… Znasz Majora Lowery’ego?

– No, tak trochę. Pierwszy rok, gra w kosza. Trafił do szkolnej drużyny. A co?

– Bez powodu, tak tylko pytam. – Zawinęła koniec kucyka na palcu.

– Akurat – prychnął Zane. – Jest w liceum. Ty nie.

– W przyszłym roku będę.

– Aaa, zabujałaś się w nim. – Teraz już otwarcie chichotał. – Ćwicz do lustra całowanie, żebyś…

– Zamknij się.

Jak przystało na starszego brata, zaczął cmokać. A potem nagle przestał i obrócił się na pięcie.

– Jezu, Britt. Daj sobie z nim spokój.

– To nie twoja sprawa.

Kiedy z wysoko uniesioną brodą zaczęła wstawać, machnięciem pokazał, żeby siedziała.

– Maj jest czarny.

– Jeżeli zamierzasz być rasistą, to ja… – Oczy jej zapłonęły.

– Przestań, Britt, dobrze wiesz, o co chodzi.

– Tak sądziłam, ale najwyraźniej się myliłam. – Zadarła brodę jeszcze wyżej.

– Słyszysz, jak on mówi o Ashley, tylko dlatego że jej rodzice przyjechali tu z Irlandii? Pomyśl o tym, pomyśl o tym, co powie, a może nawet zrobi, jeżeli zobaczy cię z czarnym dzieciakiem.

Opadła znowu na łóżko.

– To nie ma znaczenia. On i tak nie wie o moim istnieniu.

Gdyby Graham zaczął się czegoś domyślać…

– Posłuchaj. Musisz być ostrożna. Mądra i ostrożna. Jeszcze tylko pięć lat. Wiem, że to wieczność, ale tak się tylko wydaje.

– Mama mówi, że muszę to wszystko robić, żebym została zaproszona na bal debiutantek, kiedy skończę szesnaście lat. Balet, stopnie, styl ubierania się, sposób wysławiania. Ty przynajmniej możesz grać w baseball. Białe sukienki i perły, chrzanię to, Zane. – Znowu się poderwała, wyrzucając dłonie w powietrze. – To nie ja. Nie chcę taka być.

– Myślisz, że to jestem ja? – Dotknął swoich włosów. – Po prostu bądź sprytna, bądź ostrożna, zwłaszcza kiedy pojadę na studia. – Zerknął na drzwi. – Zastanawiałem się nad powiedzeniem o tym Emily, zanim stąd wyjadę.

– Nie możesz. – Strach sięgnął jej oczu, zakradł się do jej głosu. – On oszaleje.

– No właśnie. On oszaleje, kiedy zorientuje się, że nie pojadę do Chapell Hill, kiedy zda sobie sprawę, że stąd wyjeżdżam. Może odegrać się na tobie. Musisz tu kogoś mieć. Emily mogłaby pomóc.

– Co niby mogłaby zrobić?

– Nie wiem, ale coś. – Stale go to gryzło. – Nie wyjadę stąd, dopóki nie będę wiedział, że ktoś może ci pomóc.

– Nie możesz mnie wiecznie chronić.

– Jasne, że mogę. Porozmawiamy o tym później, gdzie indziej, nie w domu. Obgadamy to. Może rodzice Micaha.

– Zane, po prostu nie możesz tego zrobić. I tak w to nie uwierzą.

– Dave jest ratownikiem medycznym. Zna Grahama i myślę, że go nie lubi. Nic takiego nie powiedział, ale ja to widzę. Później porozmawiamy, na pewno nie pozwolę mu cię skrzywdzić.

Zaczęła coś mówić, ale zaraz pokręciła głową.

– Co?

– Nic. Pogadamy później. Jeżeli nas usłyszą…

Czytał o jeńcach wojennych, o tym, jak współpracowali potajemnie nad ucieczką. Uznał, że on i Britt są jak jeńcy wojenni we własnym domu.

Jednak przez całe cztery godziny miał być wolnym człowiekiem. Od chwili, kiedy wsiądzie do terenówki Carterów do momentu, kiedy z niej wysiądzie, wszystko będzie normalne. I fajne.

Tak, musiał podejść do drzwi domu Ashley i wejść do środka, i jakiś milion razy pozować z nią do zdjęć. Byli tam nawet jej dziadkowie i też robili zdjęcia, i mówili z tym swoim czadowym akcentem.

A Ashley wyglądała naprawdę pięknie z tymi falującymi włosami – mama je jej pokarbowała, cokolwiek to znaczyło. Powiedział dziewczynie, że podoba mu się jej sukienka, i rzeczywiście mu się podobała, ponieważ błękit pasował do jej oczu.

Komitet organizujący zabawę taneczną zamienił salę gimnastyczną w plażę. Surfuj! Fala cię poniesie! Nie kręciło go to, ale didżej i wszystkie te światełka były fajne.

A ponieważ Micah był najgorszym tancerzem w całej historii świata, Zane wiedział, że na jego tle wypadnie całkiem nieźle. Szczególnie lubił wolne tańce, kiedy wystarczyło się tylko kołysać, a Ashley się do niego przytulała.

Już pozwoliła mu dotknąć swoich piersi – przez koszulkę, ale położył na nich dłonie. Miał nadzieję, że niedługo zrobi to naprawdę.

A kiedy zobaczył, jak dziewczyna się do niego uśmiecha, pomyślał: „Może dziś?”.

Objęła go za szyję i lekko przyciągnęła, co oznaczało, że chce się pocałować. Smakowała żelkami, pachniała jak kwiaty.

– To najlepszy wieczór – wymruczała. – Tydzień szkoły, a potem wakacje.

– Trzy i pół dnia – poprawił ją.

– Jeszcze lepiej. Ale… Będę bardzo tęsknić, kiedy pojedziesz na wakacje do Włoch.

– A potem ty pojedziesz do Irlandii. – Znowu przyciągnął ją do siebie. – Szkoda, że nie wyjeżdżamy w tym samym czasie. Bylibyśmy w tej samej części świata.

– Musisz do mnie pisać. Ja będę pisać. Szkoda, że nie masz telefonu. Moglibyśmy sobie wtedy wysyłać wiadomości.

– Postaram się go mieć. Rodzice mi na to nie pozwolą, ale myślę, że może zdołałbym namówić Emily, żeby kupiła mi telefon na swoje nazwisko, a ja jej potem za to zapłacę.

I bardzo dobrze go schowa, jak te zeszyty.

– To byłoby super! Nie wiem, jak można nie mieć telefonu. Musisz się czuć odcięty od, no, wszystkiego. Każdy ma telefon. Twoi rodzice są przerażająco surowi.

Nawet nie masz pojęcia jak, pomyślał.

– To prawda.

– Cóż. – Kiedy piosenka się skończyła, jeszcze przez chwilę stała, przywierając do niego. – Będziemy w przedostatniej klasie. Może poluzują.

– Może. Chcesz wyjść na chwilę i…

Znowu się uśmiechnęła. Wiedziała, co oznacza to „i…”. „Zróbmy to”. Wiosenna noc była chłodna, więc Zane dał Ashley swoją marynarkę. Inne dzieciaki wyszły pogadać albo wykraść się na papierosa czy na skręta. Albo na „i…”.

Trzymał się z daleka od tych, którzy sięgali po nikotynę i trawkę. Nie było warto ryzykować szkoły wojskowej. Poprowadził Ashley wystarczająco daleko, żeby znaleźli się w zacienionym miejscu i mogli na tyle poważnie zająć się całowaniem, żeby mógł dotknąć jej piersi.

I akurat wtedy, kiedy myślał, że może mu się to uda, ona się odsunęła.

– Musimy zwolnić.

Czuł, że jej serce wali jak młotem, i słyszał jej urywany oddech. Pomyślał, że brakowało mu ledwie minuty, może nawet mniej.

– Nie chcę. – Wzięła go za rękę. – Ale musimy.

– Naprawdę cię lubię, Ashley.

– Ja ciebie też. Ale powinniśmy wrócić do środka. Nie bądź na mnie zły.

– Nie jestem. – Sfrustrowany, owszem, i z erekcją tak wielką, że nie był pewien, czy zdoła chodzić. – Rozumiem. Tylko… Myślę o tobie dużo. I myślę o byciu z tobą.

Pomyślał, że jej oczy, wpatrzone w niego, przypominają jezioro. Takie spokojne, takie niebieskie, nieomal płynne.

– Ja też, no wiesz, o tobie. Dlatego musimy wejść do środka. Moja babcia była w moim wieku, kiedy zaszła w ciążę i urodziła mojego tatę.

– Jezu!

– Wiem. Więc wracajmy na tańce.

Nie myślał o tym, a raczej nie myślał o tym w kategoriach możliwości. Nie był pewien, co sądzić o tym, że ona owszem.

I świadomość tego, że ona o tym myślała, nie pomagała na erekcję.

– Muszę tylko, no…

Zerknęła w dół i uśmiechnęła się szeroko. W płynny błękit jej oczu zakradł się śmiech.

– Ach. No dobrze. Porozmawiajmy o matematyce.

– To załatwi sprawę.

Świetnie się bawił. Kiedy odprowadził Ashley do drzwi, dostał prawdziwy pocałunek. I musiał znowu pomyśleć o matematyce, żeby wrócić do samochodu bez zakłopotania.

Uznał, że opisanie tego wieczoru w notatniku będzie sposobem na przeżycie go ponownie. No i będzie miał cały wpis, w którym nie wydarzy się nic gównianego, w którym nie napisze nic o klasówkach, pracy domowej ani upokorzeniach ze strony Grahama.

– Dzięki za podwiezienie – powiedział do Dave’a i przybił piątkę z Micahem.

Ruszył ku drzwiom, trochę żałując, że nie może się po prostu przespacerować po osiedlu, pomyśleć o Ashley, o tym ostatnim pocałunku. Ale wtedy wróciłby po nakazanej przez Grahama jedenastej trzydzieści.

Może zaryzykuje i weźmie sobie coś do jedzenia – co było stanowczo zabronione po kolacji – ponieważ po tych wszystkich tańcach umierał z głodu. Zastanowił się nad kanapką, ale nie był do końca przekonany, czy Graham nie liczy przypadkiem plasterków szynki.

Lepiej nie – zdecydował się nie ryzykować. Graham przez kilka ostatnich dni był szczególnie niemiły. Nie policzkował ani nie popychał, ale warczał. Przypominało to czekanie, aż szczekający pies zacznie gryźć.

Kiedy Zane otworzył drzwi i wszedł do środka, błysnęły zęby.

– Spóźniłeś się. – Graham stał w korytarzu ze szklanką szkockiej. Jego oczy były zimne jak lód w drinku.

– Ojcze, jest jedenasta trzydzieści.

– Jedenasta trzydzieści cztery. Zapomniałeś, jak czytać wskazówki na zegarku?

– Nie, ojcze.

– Czas jest ważny. Przestrzeganie zasad jest ważne. Wyjście z domu w celach rozrywkowych to przywilej, nie prawo.

– Tak, ojcze. – Dwa lata, dwa miesiące, pomyślał, powtarzając to w myślach niczym mantrę.

– Mój czas jest ważny. Uważasz, że nie mam nic lepszego do roboty, tylko czekać na syna, ponieważ nie mam pewności, czy przestrzega zasad?

Zane nie podnosił oczu znad podłogi, ponieważ instynkt ostrzegł go, że coś tu się kryje. Może ta szkocka, może to coś, co przez kilka ostatnich dni kłębiło się pod powierzchnią.

– Przepraszam. Chyba odwiezienie dziewczyn zajęło więcej czasu niż…

Spodziewał się tego pchnięcia, a nawet czegoś gorszego, więc od jego siły uderzenia postąpił kilka kroków do tyłu.

– Uważasz, że chcę słuchać usprawiedliwień? Powinieneś być na tyle odpowiedzialny, żeby wziąć to pod uwagę i dopilnować przestrzegania zasad. Ale ponieważ jesteś, jak zwykle, nieodpowiedzialny i nie okazujesz szacunku, przez dwa tygodnie będziesz miał karę. Żadnych przywilejów telefonicznych, żadnych przywilejów związanych z grami, żadnych aktywności na zewnątrz, w tym baseballu.

Teraz Zane poderwał głowę.

– Ojcze, jedziemy na stanowe. Drugi raz z rzędu będziemy walczyli o mistrzostwa. Będziemy…

Na wykrzywionej w grymasie twarzy pojawiło się zadowolenie.

– Więc przez brak odpowiedzialności zawiodłeś szkołę i kolegów z drużyny. Nie dla ciebie dni chwały. Jesteś nieudacznikiem, Zane, zawsze nim byłeś.

Zane nagle dostrzegł, w czym rzecz. Jakby nad jego głową rozbłysnął neon.

– Więc o to chodzi? Nie chcesz, żebym grał, żebym należał do zwycięskiej drużyny, a może nawet się wyróżnił? Wykorzystasz dowolną wymówkę, żeby mi to odebrać?

Nie spodziewał się zamaszystego ciosu tylko dlatego, że był tak bardzo wściekły.

– Masz dodatkowe dwa tygodnie. – Odrzucając szklankę z alkoholem na bok, Graham chwycił Zane’a za koszulę i cisnął na drzwi.

I w tym momencie Zane wiedział, że ma rację. Te cztery minuty były tylko wymówką do odebrania mu czegoś, co kocha. Dłonie same zwinęły mu się w pięści.

– Piłeś?

– Nie.

Graham znowu walnął nim o drzwi.

– Nie próbuj mnie okłamywać! Narkotyki?

– Nie.

– Wymknąłeś się w krzaki i obmacywałeś tę małą dziwkę, co?

– Nie! Ashley nie jest dziwką.

– Kolejną dziwką, a ty jesteś za głupi, żeby się zorientować, że próbuje cię złapać w swoje szpony, żeby dopchać się do moich pieniędzy. Nie przychodź mi tu spóźniony, rozchełstany i nie mów mi, że jej nie zerżnąłeś.

Zane zdjął wcześniej krawat i marynarkę, jak wszyscy chłopcy na tańcach.

– Nie piłem alkoholu, nie brałem narkotyków ani nie uprawiałem seksu. Byłem na szkolnych tańcach. – Cios w brzuch zabolał i pozbawił go tchu, ale był na niego gotowy.

– Kiepski z ciebie mężczyzna, jeśli nie dobrałeś się do majtek tej małej irlandzkiej dziwki.

– Graham!

Nawet się nie obejrzał, słysząc rozpaczliwe wołanie żony.

– Zamknij się, do cholery. Jestem zajęty.

– Britt się rozchorowała. Zwymiotowała na całą podłogę.

– Zajmij się tym!

– Graham, ona wymiotuje, histeryzuje. Zrób coś!

– Zrobię coś, jasne. – Odepchnął Zane’a na bok i wbiegł na górę.

Chłopak patrzył beznamiętnie, jak Graham zwinął dłonie w pięści, jak Eliza krzyknęła i próbowała go spoliczkować. Pomyślał, że niech się tłuką, niczym para cholernych zwierząt. On musi się tylko przedostać do Britt.

Ruszył po schodach do siostry, ale krzyki, ciosy i przekleństwa sprawiły, że Britt wybiegła. Biała jak duch zakrywała uszy.

– Przestańcie, przestańcie. Proszę. Nie wytrzymam. Po prostu dłużej nie wytrzymam.

Tym razem to Britt otrzymała silny cios wierzchem dłoni z półobrotu. Kiedy Zane usłyszał płacz siostry i zobaczył, jak upada, coś w nim pękło. Wbiegł z furią po schodach. Graham ledwo zdążył się obrócić, żeby przygotować na atak, a pięści Zane’a już popędziły ku niemu.

– Może też chcesz trochę?

Mięśnie, które trenował od ponad roku, poprowadziły jego zaciśnięte dłonie. Napędzała go mroczna przyjemność, jaką sprawiły szok i krew na twarzy Grahama.

Krzyczeli, wszyscy krzyczeli. Nie przestanie, nie może przestać, dopóki człowiek, który zamienił jego życie w piekło, nie zostanie powalony.

Gdzieś bardzo daleko słyszał, jak Britt woła o pomoc, jak podaje adres. Poczuł, że paznokcie Elizy rozorały mu twarz, ale nie przestawał.

A potem spadał, leciał, koziołkował. Jego łokieć uderzył o podnóżek stopnia schodów niczym młotek o gwóźdź. Poczuł, jak coś pękło, złamało się, strzaskało, a potem z bólu widział wszystko na czerwono, kiedy jego głowa uderzyła o kolejny stopień.

Oszołomiony usiłował wstać. Zdołał się podźwignąć na kolana, podniósł drżące pięści, żeby się bronić.

Ale Graham nie rzucił się do ataku. Na schodach nikogo nie było. A Britt przestała krzyczeć.

Rozumiejąc, że to może być gorsze, dźwignął się i znowu upadł. Zdał sobie sprawę, że coś dziwnego stało się z jego kostką i zaczął się czołgać.

Dotarł do podnóża schodów, kiedy zobaczył Grahama ciągnącego Britt – po podłodze, za włosy. W drugim ręku miał torbę lekarską.

Siostra nie walczyła, nie płakała, nie ruszała się. Zane po raz pierwszy zaczął się bać o jej życie.

– Nie waż się jej tknąć, ty skurwielu.

– To twoja sprawka. – Graham mówił to spokojnie i beznamiętnie, schodząc po schodach. – Możesz zapomnieć o szkole wojskowej. Będziesz jeszcze żałował, że do niej nie poszedłeś, ale już za późno.

Stanął nad synem, przyglądając się mu uważnie z przekrzywioną głową.

– Przypominasz rodzinę swojej matki. Masz po nich wygląd, brak ambicji, kiepskie nastawienie. Poważnie powątpiewam, czy jesteś moim biologicznym synem.

– Mam nadzieję, że masz rację.

Kopnięcie w brzuch było nieomal niedbałe.

– Ale z prawnego punktu widzenia jestem twoim ojcem i szanowanym liderem społeczności. Działania mają swoje konsekwencje. A ty zaraz poniesiesz konsekwencje swoich działań.

– Pieprzę ciebie i twoje konsekwencje. Co zrobiłeś Britt, ty draniu?

– Och nie, synu, chodzi o to, co ty jej zrobiłeś.

Zawyły syreny. Dzięki Bogu, dzięki Bogu, pomyślał Zane. Britt zadzwoniła p o pomoc. Musiała wybrać numer alarmowy.

– Już jadą, żeby cię zamknąć.

Graham zachichotał, pokręcił głową i odstawiwszy torbę, ruszył do drzwi.

– Nikt tak tępy, jak ty, nie może być moim synem.

– Eliza! – zawołał.

– Tak. Tak, Grahamie.

– Rób i mów to, co ci kazałem.

Otworzył drzwi, wziął głęboki oddech i wybiegł na zewnątrz.

– Tutaj! Tu! – Na zewnątrz Graham machał do radiowozu. Głos mu się trząsł; zmusił się nawet do kilku łez.

Nie był zaskoczony, widząc, że z radiowozu wyskoczył Tom Bost, komendant policji. W końcu dbał o przyjaźń tego człowieka. I uważał go za pożytecznego idiotę.

Graham pomyślał, że nie ma sensu przesadzać. Schylił się i oparł dłonie na kolanach, jakby łapał oddech.

– Mój Boże, Graham. Co się, do cholery, stało? Twoja rodzina…

– Tom, mój Boże, Tom. Potrzebujemy ambulansu.

– Już tu jedzie.

– Zane… Ja… Nie rozumiem… Zaatakował matkę. Uderzył ją, Tom, rzucił się na nią z pięściami. A potem na naszą małą Britt. Pobiegłem po schodach, żeby go powstrzymać. Walczyliśmy. Walczyliśmy. Spadł ze schodów. Musiałem dać Britt środek uspokajający. Mój syn jest ranny, Tom. Jest ranny. I chyba oszalał.

– Trzymaj się. Zostań tutaj. – Tom dał znak jednemu z policjantów.

Tak, faktycznie, wystarczył jeden telefon od Bigelowów, żeby przyjechała połowa posterunku, pomyślał Graham, kręcąc głową, i pokuśtykał za Tomem do domu.

– Tom, Tom… – Eliza stała u szczytu schodów, trzymając w ramionach bezwładną Britt. – Potrzebujemy ambulansu. Moja córeczka. Moje dziecko!

– Już jedzie. Jezu, Zane. – Tom kucnął. – Co cię napadło? Brałeś narkotyki?

– Nie. Nie. On znowu ją bił, a potem rzucił się na Britt. Próbowałem go powstrzymać.

– Jak możesz mówić takie rzeczy? – Eliza teraz szlochała, kołysząc Britt. – Graham nigdy w życiu nie podniósł na mnie ani na dzieci nawet palca! Dobry Boże, Zane, coś ty narobił?

Zane wpatrywał się w nią oszołomiony.

– Ona kłamie. Kłamie, bo jej kazał.

– Wrócił do domu z tańców. Czekałam, bo Britt była chora, wymiotowała. Próbowałam się nią zajmować i powiedziałam mu, że nie mogę teraz z nim rozmawiać. A on… wpadł w szał. Uderzył mnie. – Podniosła drżącą dłoń do twarzy.

Trzymając zranioną rękę, Zane poczuł, że coś w nim umarło.

– Kim ty jesteś? Co z ciebie za matka?

– Zawsze był zazdrosny o Britt, ale nie miałam pojęcia… – Eliza przytuliła córkę mocniej i zaczęła szlochać.

Do środka wpadło dwóch ratowników medycznych.

– Zajmijcie się najpierw nimi. – Tom wskazał w górę.

Graham wziął torbę lekarską.

– Chcę, żeby zawieziono ją do szpitala.

– Pojedziesz z nimi – powiedział Tom.

Graham skinął głową.

– Muszę z tobą porozmawiać, Tom. Na zewnątrz. – Zwrócił się do ratowników. – On mówi, że nie brał żadnych narkotyków ani nie pił. Nie mam pewności. Zdarzało mu się wcześniej.

– To kłamstwo!

– Spokojnie, Zane.

Zane rozpoznał jednego z ratowników. Nazywał się Nate i był znajomym Dave’a.

– Ja tego nie zrobiłem. Przysięgam na Boga, że tego nie zrobiłem.

– Okej, synu, zajmiemy się teraz tobą.

Zane tylko zamknął oczy.

– Ja tego nie zrobiłem.

– Nie zgadzam się na podawanie mu żadnych leków przeciwbólowych – powiedział Graham, wychodząc z Tomem. – Trzeba zrobić badania toksykologiczne. Nie można mu ufać.

– Nie biorę narkotyków. – Już nie płakał, czuł tylko beznadzieję i zmęczenie. – Nie piję. Za narkotyki albo alkohol natychmiast wylatuje się z drużyny. Jedziemy na międzystanowe.

Bolało, wszystko go bolało, więc znowu przypomniał sobie dwudziesty trzeci grudnia. Ale poczuł niewielką ulgę, kiedy ustabilizowano mu ramię i kostkę.

Przeniesiono go na nosze i zaczęto wywozić z domu. Tom wrócił do środka z ponurą twarzą.

– Muszę go skuć.

– Jezu, komendancie. – Nate położył dłoń na sprawnym ramieniu Zane’a. – Ma złamaną rękę, może strzaskany łokieć. Możliwe, że w kostce jest pęknięcie włoskowate. A nawet jeżeli nie, to jest mocno skręcona. Nie może na nią stawać. Ma wstrząśnienie mózgu, jest w szoku. Cholera, dokąd miałby pójść?

– Taka jest procedura. – Bost wypchnął brodę. – Jest oskarżony o napaść, trzy ofiary.

Zane spojrzał w oczy Toma, kiedy ten przykuł jego nadgarstek do noszy. Nie widział w nich litości, nie dostrzegał cienia wątpliwości. Tak jak jego ojciec zawsze powtarzał.

Mimo to spróbował.

– Ja tego nie zrobiłem.

– Zane, oboje twoi rodzice mówią to samo. Twoja siostra jest pod wpływem środka uspokajającego, będę rozmawiać z nią jutro. – Bost zamknął dłoń Zane w swojej, jakby to miało przynieść pociechę lub go uspokoić. – Otrzymasz pomoc, której potrzebujesz.

Wywieźli go na zewnątrz. Wszędzie byli sąsiedzi, słyszał ich. Kto mu uwierzy. Nikt z nich. Nikt.

Spojrzał w niebo. Te same gwiazdy, które oglądał z Ashley. Ale nic już nie było takie samo. Nic już nie będzie takie samo.

Usłyszał tupot stóp i wzdrygnął się. To ojciec wraca, żeby go wykończyć. Nikt go nie powstrzyma.

Ale to był Dave, który chwycił go za rękę.

– Zane. Będzie dobrze.

– Ja nie uderzyłem Britt. Nie skrzywdziłem naszej matki.

– Oczywiście, że nie. Dlaczego on jest skuty, cholera?

– Musisz się odsunąć, Dave.

– Co się dzieje, komendancie? Odwiozłem tego dzieciaka niecałe pół godziny temu. On i mój syn byli na tańcach w liceum. Dobrze się bawili. Co ci się stało, Zane?

– Znowu ją bił. Najpierw mnie, a potem ją. I tym razem uderzył Britt. Nie mogłem na to pozwolić, próbowałem go powstrzymać.

W oczach Dave zobaczył to, czego nie widział u komendanta Bosta. Zobaczył wiarę.

– Gdzie, do cholery, jest Graham Bigelow?

– W drodze do szpitala, razem z żoną i córką. Dave, mnie to się też nie podoba, ale Zane jest oskarżony o napaść. Dostanie pomoc lekarską, a potem jedzie do Buncombe.

– Chryste panie, Tom, znasz tego dzieciaka.

Bost był nieubłagany.

– Znam jego rodziców i oboje złożyli oświadczenia. Nie mam wyboru, Dave. Jest oskarżony, a sędzia Wallace wydał nakaz. Musisz odejść.

– Akurat. Jestem ratownikiem. Jadę z nim. Ktoś musi się za tym chłopakiem wstawić. – Dave wsiadł na tył ambulansu i pomógł wciągnąć nosze. – Podaj mi jego stan, Nate.

Zane wymacał dłoń Dave’a.

– To potwór – zdołał wykrztusić, kiedy drzwi pojazdu zostały zamknięte.

– Kto, mistrzu?

– Graham Bigelow. To potwór. Eliza też. Potwory. Nie pozwól im skrzywdzić mojej siostry.

– Nie martw się. Wyluzuj teraz. Pozwól nam się wszystkim zająć.

– Emily. – Zane pomyślał, że ktoś mu wierzy, i zamknął oczy. Ktoś. Dało mu tu promień nadziei, a to bolało niemal tak samo jak ręka. – Musisz powiedzieć Emily. Musisz zadzwonić do Emily i powiedzieć jej, co się stało. Proszę.

– Zrobię to. Teraz się tym nie martw.

– Ona musi się zająć Britt. Ja nie będę w stanie jej teraz chronić.

Poczuł łzy napływające do oczy, kiedy Dave pogładził go po włosach, więc odwrócił twarz i pozwolił sobie odpłynąć.

W poszukiwaniu prawdy

Подняться наверх