Читать книгу Assassin's Creed - Oliver Bowden - Страница 5
Оглавление2
W uliczce nieopodal Ethana przyczaił się jegomość o imieniu Boot. Miał na sobie obszarpaną kurtkę myśliwską i zniszczony kapelusz i uważnie oglądał zegarek kieszonkowy zwędzony przed momentem pewnemu gentlemanowi.
Było jednak coś, czego Boot o swoim nowym nabytku nie wiedział, a mianowicie, że jego poprzedni właściciel tego właśnie dnia zamierzał go oddać do naprawy z powodu, który miał wkrótce wywrzeć ogromny wpływ na życie Ethana Frye’a, Boota, młodego człowieka zwanego Duchem i innych osób wplątanych w odwieczną walkę pomiędzy Zakonem Templariuszy a Bractwem Asasynów. Boot nie wiedział bowiem, że jego kieszonkowy zegarek był niemal godzinę spóźniony.
Nieświadomy tego faktu zamknął wieczko, myśląc sobie, że niezły teraz z niego elegant. Następnie wyszedł z uliczki, popatrzył w lewo i w prawo, po czym wszedł do opustoszałej hali targowej. Gdy tak szedł, przygarbiony, z rękami w kieszeniach, spojrzał przez ramię, by sprawdzić, czy nikt go nie śledzi, i zadowolony z wyniku obserwacji ruszył dalej, zostawiając Covent Garden za sobą i wchodząc do Kolonii St Giles – dzielnicy nędzy zwanej Old Nichol. Zmianę dało się wyczuć natychmiast. Wcześniej jego obcasy dzwoniły na kocich łbach, teraz zaś grzęzły w nieczystościach ulicy, wzbijając falę smrodu gnijących warzyw i ludzkich odchodów. Trotuary były ich pełne, powietrze cuchnęło. Boot uniósł szalik do ust i nosa, by choć w jakimś stopniu się od tego odgrodzić.
Podobny do wilka pies truchtał u jego nóg przez kilka kroków, z jego zapadłych boków sterczały żebra. Błagał głodnymi oczami w czerwonych obwódkach, ale Boot kopnął go tak, że pies odskoczył i zniknął za jego plecami. Nieopodal w drzwiach domu siedziała kobieta w strzępach ubrania związanych sznurkiem, z dzieckiem przyciśniętym do piersi, i patrzyła na niego szklanymi martwymi oczami, oczami slumsu. Mogła być matką prostytutki, czekającą, aż córka wróci do domu z pieniędzmi, i biada dziewczynie, jeśli przyjdzie z pustymi rękami. Albo dowodziła szajką złodziei i naciągaczy, którzy wkrótce mieli się pojawić z całodniowym łupem. A może wynajmowała kwatery. Tu, w dzielnicy nędzy, wspaniałe niegdyś domy zamieniono na mieszkania i kamienice czynszowe, które w nocy zapewniały schronienie potrzebującym: uciekinierom i ich rodzinom, prostytutkom, handlarzom i robotnikom – każdemu, kto płacił z góry za miejsce na podłodze; łóżko dostawał tylko ten, kto miał szczęście i pieniądze, lecz zwykle za posłanie musiała wystarczyć słoma lub trociny. Chociaż i tak nie można tu było liczyć na spokojny sen: zajęty był każdy skrawek podłogi, a ciszę nocy rozdzierał płacz dzieci.
I choć wielu z tych ludzi nie mogło, bądź nie chciało pracować, znaczna większość miała jakieś zajęcie. Tresowali psy i handlowali ptakami. Sprzedawali rukiew, cebulę, szproty i śledzie. Byli przekupniami, zamiataczami ulic, sprzedawcami kawy, rozklejali afisze i nosili tablice ogłoszeniowe. Zabierali do środka swoje towary, co tylko wzmagało ciasnotę i odór. W nocy domy były zamykane, wybite okna zatykano szmatami lub gazetami, uszczelniano je tak, by nie wpuszczać trującego powietrza, pełnego dymu, które miasto nocą wypluwało do atmosfery. Nocne powietrze potrafiło dusić całe rodziny. Takie przynajmniej były plotki. A jedyną rzeczą, która obiegała dzielnice nędzy szybciej niż choroby, była plotka. Więc jeśli chodzi o mieszkańców slumsów, słynna pielęgniarka Florence Nightingale mogła głosić swoje kazania do woli. I tak będą spać ze szczelnie zamkniętymi oknami.
„Trudno ich winić”, pomyślał Boot. Śmierć była zawsze blisko mieszkańców dzielnic nędzy. Szerzyły się w nich choroby i przemoc. Dzieci narażone były na zmiażdżenie przez śpiących rodziców. Przyczyna śmierci: uduszenie. Zdarzało się to częściej w weekendy, kiedy cały gin już wypito i szynki pustoszały. Ojciec i matka odnajdywali drogę do domu przez gęstą jak zupa mgłę, wchodzili po wyślizganych kamiennych stopniach do ciepłego, śmierdzącego pokoju, w którym wreszcie mogli się położyć na spoczynek…
A rano, kiedy słońce już wstało, choć smog jeszcze się nie rozwiał, slumsy rozbrzmiewają krzykami nieszczęsnych rodziców.
Boot zapuścił się w głąb dzielnicy nędzy, tam gdzie wysokie budynki zasłaniały nawet wątłe światło księżyca, a latarnie żarzyły się złowrogo otulone mgłą i ciemnościami. Słyszał wrzaskliwe śpiewy dobiegające z szynków o kilka ulic dalej. Co jakiś czas śpiew stawał się głośniejszy, kiedy zapewne otwierano drzwi, by wyrzucić jakiegoś pijaka na zewnątrz.
Przy tej ulicy nie było jednak szynków. Tylko drzwi i okna pozatykane gazetami, pranie zwisające ze sznurów nad jego głową, prześcieradła jak żagle statku. Oprócz odległych śpiewów słychać było ciurkającą wodę i jego własny oddech. Był tylko on… sam.
Przynajmniej tak mu się zdawało.
A teraz ustały nawet pijackie śpiewy. Słyszał jedynie dźwięk kapiącej wody.
Tupot stóp sprawił, że aż podskoczył.
– Kto tam? – zapytał, ale domyślił się natychmiast, że to szczur. Ładne rzeczy, kiedy człowiek jest tak przestraszony, że podskakuje, słysząc szczura. Rzeczywiście ładne rzeczy.
Ale dźwięk się powtórzył. Obrócił się i gęste powietrze zatańczyło, zawirowało wokół niego, rozchyliło się niczym zasłony i przez chwilę wydawało mu się, że coś widzi. Cień. Postać we mgle.
Potem zdało mu się, że słyszy czyjś oddech. On sam oddychał szybko i płytko, niemal dyszał, ale ten dźwięk był głośny i miarowy i dochodził… skąd? W jednej sekundzie zdawało się, że jest przed nim, w następnej – że za nim. Znów usłyszał tupot. Przestraszył go jakiś trzask, ale ten dochodził z mieszkań nad jego głową. Jakaś para zaczęła się kłócić – on znów wrócił pijany do domu. Nie, to ona znów wróciła pijana do domu. Boot pozwolił sobie na delikatny uśmiech, nieco się rozluźnił. Proszę bardzo, chce uciekać przed duchami, wystraszony przez kilka szczurów i parkę kłócących się starych lumpów. Jeszcze czego!
Ruszył dalej. W tej samej chwili mgła przed nim zgęstniała i wyłoniła się z niej postać w długim płaszczu, która chwyciła go, zanim zdążył zareagować, i zamachnęła się pięścią, jakby chcąc zadać cios, tyle że zamiast uderzyć, obróciła nadgarstek i z jej rękawa z cichym trzaskiem wyskoczyło ostrze.
Boot zacisnął powieki. Kiedy je rozchylił, zobaczył mężczyznę w płaszczu i ostrze, które znieruchomiało o cal od jego oka.
Boot posikał się ze strachu.