Читать книгу Assassin's Creed - Oliver Bowden - Страница 6

Оглавление

3

Ethan Frye pozwolił sobie na krótką chwilę satysfakcji z faktu, że tak perfekcyjnie operował swoim ostrzem, a potem podciął kolana mężczyzny i rzucił go na brudny bruk. Asasyn przygwoździł go kolanami i przytknął mu ostrze do gardła.

– A teraz, przyjacielu – wyszczerzył zęby – może zaczniesz od tego, że powiesz mi, jak się nazywasz?

– Boot, sir. – Mężczyzna wił się, czując ostrze wcinające się boleśnie w jego skórę.

– Dobry chłopiec… – powiedział Ethan. – Prawda to zawsze dobry wybór. A teraz sobie pogawędzimy, co ty na to?

Leżący pod nim człowiek zaczął się trząść. Ethan uznał to za potwierdzenie.

– Masz za zadanie odebrać szklaną płytkę z fotografią, mam rację, panie Boot?

Ten zadrżał. Ethan wziął to również za przytaknięcie. Jak dotąd wszystko się zgadzało. Jego informacje miały solidne podstawy; ten Boot był ogniwem łańcucha, który prowadził do sprzedawców erotycznych fotografii w niektórych londyńskich szynkach.

– I jesteś umówiony w barze Jack Simmons, gdzie masz tę fotografię odebrać, mam rację?

Boot skinął głową.

– A jak brzmi nazwisko jegomościa, z którym się masz spotkać, panie Boot?

– Nie… Nie wiem, sir…

Ethan uśmiechnął się i nachylił jeszcze niżej nad Bootem.

– Mój drogi chłopcze, jesteś jeszcze gorszym łgarzem niż kurierem. – Nacisk ostrza nieco się zwiększył. – Czujesz, gdzie teraz jest? – zapytał.

Boot mrugnął twierdząco.

– To tętnica. Twoja tętnica szyjna. Jeśli ją otworzę, pomalujesz miasto na czerwono, mój przyjacielu. No, przynajmniej tę ulicę. Ale żaden z nas nie chce, żebym to zrobił. Po co psuć taki uroczy wieczór? Więc zamiast tego może lepiej powiesz mi, z kim zamierzasz się spotkać.

Boot zamrugał.

– Zabije mnie, jeśli panu powiem.

– To możliwe, ale jeśli nie powiesz, to ja cię zabiję, a tylko jeden z nas jest tu z nożem przy twoim gardle i nie jest to on, nieprawdaż? – Ethan zwiększył nacisk. – Wybieraj, przyjacielu. Wolisz zginąć teraz czy później?

Właśnie wtedy Ethan usłyszał coś po swojej lewej stronie. Pół sekundy później, z ostrzem wciąż przy gardle Boota, trzymał w drugiej dłoni colta, celując nim w nowe zagrożenie.

Była to mała dziewczynka wracająca ze studni. Stała z szeroko otwartymi oczami, trzymając wiadro wypełnione po brzegi brudną wodą.

– Przepraszam, panienko, nie miałem zamiaru cię przestraszyć. – Ethan uśmiechnął się. Rewolwer wrócił pod połę jego płaszcza i wysunęła się spod niej jego pusta ręka, by upewnić dziewczynkę, że nie jest zagrożeniem. – Mam złe zamiary tylko wobec opryszków i złodziei, takich jak ten tutaj. Może lepiej wróć do domu. – Gestykulował do niej, ale dziewczynka nigdzie się nie wybierała, wpatrywała się w nich wytrzeszczonymi oczami, jedynymi jasnymi punktami na brudnej twarzy, skamieniała ze strachu.

Ethan zaklął w duchu. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebował, to publiczność. Szczególnie jeśli była nią mała dziewczynka patrząca, jak trzyma ostrze przy czyimś gardle.

– W porządku, panie Boot – powiedział ciszej niż poprzednio – sytuacja się zmieniła, więc będę zmuszony nalegać, żebyś opowiedział mi dokładnie, z kim zamierzałeś się spotkać…

Boot otworzył usta. Może zamierzał podać Ethanowi informację, której ten od niego żądał, a może chciał mu powiedzieć, gdzie może sobie wsadzić swoje groźby, albo co bardziej prawdopodobne, po prostu wyjęczeć, że niczego nie wie.

Ethan nigdy się tego nie dowiedział, bo gdy tylko Boot zaczął mówić, jego twarz rozpadła się na kawałki.

Stało się to ułamek sekundy, zanim Ethan usłyszał strzał, odturlał się od ciała i wyciągnął rewolwer, kiedy usłyszał kolejny trzask, i przypominając sobie o dziewczynce, obrócił głowę. Zdążył zobaczyć, jak pada na ziemię, a krew tryska z jej piersi i wiadro leci z rąk – umarła, zanim dotknęła bruku, zabita kulą przeznaczoną dla niego.

Ethan nie odważył się odpowiedzieć ogniem, chcąc uniknąć kolejnej niewinnej ofiary skrytej we mgle. Przykucnął, oczekując następnego strzału, trzeciego ataku z ciemności.

Atak nie nastąpił. Zamiast tego rozległ się tupot stóp, więc Ethan starł z twarzy odłamki kości i strzępki mózgu, schował colta do kabury i wsunął ukryte ostrze z powrotem do karwasza, a następnie skoczył na ścianę. Z trudem znajdując na mokrych cegłach oparcie dla butów, wdrapał się po rynnie na dach kamienicy, gdzie w świetle nocnego nieba mógł podążyć za odgłosem kroków uciekającego napastnika. Tak Ethan dostał się do dzielnicy i wyglądało na to, że w ten sam sposób miał ją opuścić, wykonując krótkie skoki z jednego dachu na drugi, cicho i bezlitośnie tropiąc swoją zwierzynę, wciąż mając przed oczami małą dziewczynkę, a w nozdrzach woń resztek mózgu Boota.

Teraz liczyło się tylko jedno. Zabójca zasmakuje jego ostrza, zanim ta noc się skończy.

Ethan słyszał w dole kroki strzelca stukające o bruk i śledził go bezszelestnie, nie widział go, ale wiedział, że go wyprzedził. Dotarł do krawędzi budynku i pewien, że ma wystarczającą przewagę, zsunął się na dół, używając parapetów, by szybciej schodzić, aż stanął na ulicy, gdzie przywarł do ściany w oczekiwaniu.

Kilka sekund później usłyszał stukot butów biegnącego człowieka. Chwilę potem mgła jakby się poruszyła i rozjaśniła, zdając się zapowiadać pojawienie oczekiwanej osoby, i sekundę później zasłona mgły się rozdarła i ukazała pędzącego co sił w nogach mężczyznę w surducie z bujnymi wąsami i gęstymi bokobrodami.

Trzymał rewolwer. Z lufy nie unosił się dym. Ale równie dobrze mogło tak być.

I chociaż Ethan miał potem powiedzieć George’owi Westhouse’owi, że uderzył w samoobronie, nie była to prawda. Po stronie Ethana był czynnik zaskoczenia; mógł – i powinien był – rozbroić i przesłuchać tego mężczyznę, zanim pozbawił go życia. Zamiast tego wysunął ostrze i z mściwym warknięciem wbił je prosto w serce zabójcy, po czym bez satysfakcji patrzył, jak światło gaśnie w jego oczach.

A czyniąc to, asasyn Ethan Frye popełniał błąd.

Był nierozważny.

*

– Chciałem przycisnąć Boota, by uzyskać informacje, które były mi potrzebne, by zająć jego miejsce – powiedział Ethan asasynowi George’owi Westhouse’owi następnego dnia, kończąc zdawać relację – ale nie zdawałem sobie sprawy, że Boot był spóźniony na spotkanie. Jego skradziony zegarek się śpieszył.

Siedzieli w saloniku domu George’a w podlondyńskim Croydon.

– Rozumiem – powiedział George. – W którym momencie zdałeś sobie z tego sprawę?

– Hmm, pomyślmy. To musiał być moment, w którym było już za późno.

George skinął głową.

– Jaką miał broń?

– Colta Pall Mall, takiego jak mój.

– I zabiłeś go?

Ogień w kominku trzaskał i wyrzucał iskry, mężczyźni milczeli. Odkąd Ethan pogodził się z dziećmi, stał się refleksyjny.

– Zrobiłem to, George, i na nic innego nie zasłużył.

George skrzywił się.

– Zasługi nie mają tu nic do rzeczy. Wiesz o tym.

– Ale ta dziewczynka, George. Trzeba ją było zobaczyć. Była taka malutka. Dwa razy młodsza od Evie.

– Mimo wszystko…

– Nie miałem wyboru. Trzymał w ręku broń.

George popatrzył na swojego starego przyjaciela z troską i sympatią.

– To jak było, Ethanie? Zabiłeś go, dlatego że na to zasłużył, czy dlatego że nie miałeś wyboru?

Ethan co najmniej tuzin razy umył twarz i wydmuchał nos, ale wciąż zdawało mu się, że ma na sobie mózg Boota.

– Czy te dwie rzeczy muszą się wzajemnie wykluczać? Mam trzydzieści siedem lat i widziałem aż nadto zabijania. I wiem, że pojęcia sprawiedliwości, słuszności i kary są znacznie mniej ważne od umiejętności, a umiejętności są podporządkowane szczęściu. Kiedy uśmiecha się do ciebie fortuna i kula zabójcy chybia celu, kiedy opuszcza on gardę, chwytasz szansę, zanim jej uśmiech zniknie.

Westhouse zastanawiał się, kogo przyjaciel chce oszukać, ale postanowił kontynuować.

– W takim razie szkoda, że musiałeś przelać jego krew. Przecież potrzebowałeś dowiedzieć się o nim czegoś więcej?

Ethan uśmiechnął się i udał, że ociera pot z czoła.

– Miałem trochę szczęścia. Na fotografii, którą miał przy sobie, było nazwisko autora, więc zdołałem ustalić, że zabity przeze mnie i fotograf to ten sam jegomość nazwiskiem Robert Waugh. Ma związki z templariuszami. Jego erotyczne fotografie wędrowały w jedną stronę, do nich, ale też w drugą, do piwiarni w dzielnicach nędzy.

George cicho zagwizdał.

– Pan Waugh grał w niebezpieczną grę…

– I tak, i nie…

– Cóż, wcześniej czy później, musiał źle skończyć.

– Zdecydowanie.

– I potrafiłeś ustalić to wszystko po jego śmierci?

– Nie patrz tak na mnie, George. Jestem w pełni świadomy swojego szczęścia i tego, że każdego innego dnia fakt, że impulsywnie zabiłem Waugha, mógłby mieć fatalne konsekwencje. Tego dnia tak się nie stało.

George pochylił się, żeby rozgarnąć palenisko.

– Wcześniej, kiedy powiedziałem, że Waugh grał w niebezpieczną grę, i odpowiedziałeś: „I tak, i nie”, co miałeś na myśli?

– A to, że jego ryzykowne założenie, iż te dwa światy się nie spotkają, w pewien sposób się opłaciło. Zobaczyłem dziś slumsy nowymi oczami, George. Przypomniałem sobie, jak mieszkają biedacy. Ten świat jest tak bardzo odrębny od świata templariuszy, że trudno uwierzyć, że oba leżą w jednym królestwie, ba, w jednym mieście. Gdyby ktoś mnie pytał, przekonanie pana Waugha, że ścieżki jego pokrętnych interesów nigdy się nie przetną, było całkowicie uzasadnione. Dwa światy, w których działał, leżą na różnych biegunach. Templariusze nie wiedzą nic o dzielnicach nędzy. Mieszkają w górę rzeki od fabrycznych brudów, które zanieczyszczają biedakom wodę, a wiatr odpędza smog i dym, którym oddychają nędzarze.

– Tak jak i my, Ethanie – powiedział George ze smutkiem. – Czy nam się to podoba, czy nie, nasz świat jest światem salonów i klubów dla gentlemanów, adwokackich kancelarii i sal posiedzeń.

Ethan patrzył w ogień.

– Nie wszystkich z nas.

Westhouse uśmiechnął się i pokiwał głową.

– Myślisz o swoim człowieku, o Duchu? Jak mniemam, nie nosisz się z zamiarem, by powiedzieć mi, kim ten Duch jest i co robi?

– To musi pozostać moją tajemnicą.

– Więc co z nim?

– No cóż, stworzyłem plan dla zmarłego niedawno pana Waugha i Ducha. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i Duchowi uda się wykonać zadanie, być może zdobędziemy artefakt, którego szukają templariusze.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Assassin's Creed

Подняться наверх