Читать книгу Małe niedole pożycia małżeńskiego - Оноре де Бальзак, Оноре де'Бальзак, Balzac - Страница 12

Część pierwsza
VII. Jezuityzm kobiet

Оглавление

Jezuita, będący największym jezuitą pośród jezuitów, jest jeszcze tysiąc razy mniej jezuitą niż najmniejsza jezuitka spomiędzy kobiet; osądźcie z tego, do jakiego stopnia kobiety są jezuitkami. Są jezuitkami tak bardzo, że najprzenikliwszy z jezuitów nie odgadłby, do jakiego stopnia kobieta jest jezuitką, gdyż można być jezuitą na tysiąc sposobów, zaś kobieta jest jezuitką tak wyrafinowaną, że umie być jezuitką, nie robiąc wrażenia jezuitki. Jezuicie można udowodnić – rzadko, ale czasem można – że jest jezuitą; spróbuj zaś udowodnić kobiecie, że mówi lub postępuje po jezuicku? Raczej dałaby się porąbać, niżby przyznała, że jest jezuitką.

Ona jezuitką! Ona, wcielenie lojalności, ona, sama delikatność! Ona, jezuitką! Co rozumie się zresztą pod tym: „Być jezuitą?”. Czyż ona wie, co to znaczy być jezuitą? Nigdy nie widziała jezuity, nie słyszała o jezuitach. „To ty jesteś jezuitą!…” i udowodni ci to, tłumacząc ci w sposób najbardziej jezuicki pod słońcem, że jesteś przewrotnym jezuitą.

Oto jeden z tysiąca przykładów jezuityzmu kobiet, a przykład ten oświetla62 wam małą niedolę pożycia małżeńskiego, może najstraszliwszą ze wszystkich.

Tak na przykład żona twoja ma niezliczone pragnienia; tysiąc razy je wypowiada; tysiąc razy powtarza; żali się, że musi chodzić piechotą, że nie może mieć dość często nowego kapelusza, parasolki, sukni, jakiegokolwiek zresztą szczegółu swojej tualety63

Że nie może wystroić swego syna za marynarza, – za ułana, – za artylerzystę Gwardii Narodowej, – za Szkota z gołymi kolanami i czapeczką z piórem, – w żakiecik, – w surducik, – w bluzkę aksamitną, – w buty z cholewami, – w spodnie.

Że nie może mu dość często kupować zabawek, myszy które same biegają, – małego gospodarstwa itd.

Że nie może pani Deschars albo pani Fischtaminel odwzajemnić ich uprzejmości: – balu, – wieczoru, – obiadu; mieć w teatrze własnej loży, aby nie musieć przeciskać się do swojego krzesła przez rząd mężczyzn za nadto albo za mało uprzejmych.

Że, wychodząc z przedstawienia, musi starać się o dorożkę:

– Myślisz, że na tym robisz oszczędność, mylisz się – powiada – mężczyźni są wszyscy jednakowi! Niszczę trzewiki, niszczę kapelusz, mój szal moknie na deszczu, wszystko się robi nieświeże, pończochy jedwabne plamią się od błota. Oszczędzasz dwadzieścia franków na powozie, nawet nie dwadzieścia, bo za cztery musisz wziąć dorożkę, zatem szesnaście franków! A niszczysz mi ubranie za pięćdziesiąt franków, potem cierpisz w twojej miłości własnej, widząc mnie w nieświeżym kapeluszu; nie pojmujesz dlaczego: to twoje przeklęte dorożki. Nie mówię już o przykrości gniecenia się w tłoku mężczyzn, zdaje się, że to ci jest całkiem obojętne!…

Że nie może mieć własnego fortepianu zamiast wynajmować pianino; albo ubierać się według najnowszej mody. („Są kobiety, które mają zawsze wszystko, co najświeższe, ale za jaką cenę?… Ona wolałaby rzucić się z okna, niż robić tak, jak one, ona cię kocha – popłakuje. – Nie rozumie po prostu takich kobiet”…).

Że nie może przejeżdżać się po Polach Elizejskich we własnym powozie, miękko ułożona na poduszkach, jak pani de Fischtaminel. („To jest kobieta, która umiała sobie urządzić życie! Ale też i męża ma dobrego, uprzejmego, zgodnego. I jaki przy tym szczęśliwy! Żona w ogień by poszła dla niego!…”).

Ulegasz wreszcie, pobity w licznych scenach małżeńskich, pobity przez rozumowania najlogiczniejsze pod słońcem (nieboszczyk Tripier, nieboszczyk Merlin byli tylko dziećmi, poprzednia niedola udowodniła to wam dostatecznie), pobity iście kocimi pieszczotami, pobity potokami łez, pobity swoimi własnymi słowami (bowiem, w pewnych okolicznościach, żona twoja umie się przyczaić w zaroślach twoich pokoi niby jaguar, na pozór zdaje się nie słuchać, nie zwraca na ciebie uwagi; ale jeśli ci się wymknie jedno słowo, jeden gest, jedno życzenie, jedno zdanie, uzbraja się w nie, ostrzy je, błyska ci nim przed oczyma setki razy), pobity pełnym wdzięku mizdrzeniem: „Jeżeli ty zrobisz to, ja zrobię tamto”. Wówczas kobiety stają się gorszymi handlarkami niż Żydzi, niż Grecy (ci, którzy sprzedają pachnidła i małe dziewczynki), niż Arabowie (z tych, którzy handlują małymi chłopcami i końmi), bardziej wyrachowanymi niż Szwajcarzy, genewczycy, bankierzy i – gorsi od tych wszystkich – genueńczycy!

Pobity zatem po stokroć, pobity na głowę, decydujesz się wreszcie zaryzykować w pewnym przedsiębiorstwie część twoich kapitałów.

Pewnego wieczoru, gdy spoczywacie przytuleni do siebie, lub pewnego poranka, gdy Karolina na wpół rozbudzona, różowa na tle bieli poszewek, wychyla uśmiechniętą twarzyczkę spośród haftów i koronek, powiadasz do niej: „Chciałaś mieć to! Chciałaś mieć tamto! Mówiłaś mi o tym! Wspominałaś mi o tamtym!…”.

Słowem, wyliczasz jej w tej jednej chwili wszystkie niezliczone fantazje, jakimi kiedykolwiek zraniła twoje serce, gdyż nie ma nic boleśniejszego, jak nie móc zadowolić życzenia kochanej kobiety! I dodajesz na koniec:

– Otóż, moja droga, nastręcza się sposobność, aby pięciokrotnie pomnożyć sumę stu tysięcy franków i jestem zdecydowany przystąpić do tego interesu.

Karolina budzi się zupełnie, prostuje się na tym, co zwykło się potocznie nazywać siedzeniem, rzuca ci się w objęcia, och!… z całej duszy!

– Kochany jesteś, złoty – to jej pierwsze słowo.

Nie mówmy o ostatnim: to jedna olbrzymia i niewysłowiona onomatopeja64 niepodobna do odtworzenia.

– A teraz – mówi – wytłumacz mi twój interes.

Starasz się wytłumaczyć. Na razie kobiety nie pojmują żadnego interesu, a przynajmniej nie chcą okazać, że go pojmują; zrozumieją go później, kiedy, jak, gdzie? W swoim czasie – w odpowiedniej chwili – zależnie od swojej ochoty. Twoja droga istota, Karolina, oczarowana twoim projektem, robi ci wymówki, że wziąłeś tak na serio jej jęki, jej pragnienia, jej zachcenia tualetowe65. Boi się tego interesu, przerażają ją agenci, akcje, przede wszystkim fundusz obrotowy, to z dywidendą66 także nie jest całkiem jasne…

Pewnik

Kobiety lękają się zawsze wszystkiego, co jest podziałem.

Słowem, Karolina obawia się pułapek; ale zachwyca ją wiadomość, że może mieć swój powóz, lożę, przeróżne kostiumy dla swego syna, itd. Chociaż na pozór odradza ci to przedsięwzięcie, widocznym jest, że jest uszczęśliwiona z twojej decyzji.

PIERWSZY OKRES. – Och, moja droga, jestem najszczęśliwszą kobietą pod słońcem; Adolf przystąpił do wspaniałego interesu. Będę miała powóz, och! dużo ładniejszy niż pani de Fischtaminel: jej już jest trochę niemodny, mój będzie miał firaneczki z frędzlami… Moje konie będą myszate67, jej są bułane68, najpospolitsze, co może być.

– Zatem to przedsiębiorstwo?…

– Och! Wspaniałe, akcje mają iść w górę; Adolf wytłumaczył mi wszystko, zanim do niego przystąpił. O! Adolf nic nie robi bez naradzenia się ze mną.

– Pani jest bardzo szczęśliwa.

– Małżeństwo nie byłoby możebne69 bez absolutnego zaufania, toteż Adolf mówi mi wszystko.

Stałeś się, kochany Adolfie, najlepszym mężem w całym Paryżu, najmilszym człowiekiem, geniuszem, aniołem. Jesteś też kochany i pieszczony do niemożliwych granic. Błogosławisz małżeństwo. Karolina śpiewa hymny na cześć mężczyzn – to królowie stworzenia! – kobiety są stworzone dla nich – mężczyzna jest z natury szlachetny, wspaniałomyślny – małżeństwo jest najpiękniejszą instytucją pod słońcem.

Przez dwa, trzy miesiące, przez pół roku, Karolina wykonuje najwspanialsze wariacje, najświetniejsze sola na temat tego czarodziejskiego zdania: „Będę bogata! – Będę miała tysiąc franków miesięcznie na moją tualetę – Będę miała powóz!”…

O dziecku mówi się już tylko, aby się zastanowić, w jakim pensjonacie się je umieści.

DRUGI OKRES. – No i cóż, mój drogi, co słychać z twoim interesem? – Jak właściwie idzie ten interes? – Ten interes, który miał mi dać powóz, itd.? – Już chyba czas, żeby ten twój interes przyszedł do skutku70!… Kiedyż się skończy ten interes? – Długo jakoś się ciągnie ten twój interes. – Kiedyż będzie wreszcie co z tego interesu? – Czy akcje idą w górę? – Jesteś doprawdy jedyny do wyszukiwania interesów, które się nigdy nie kończą.

Pewnego dnia, zada ci pytanie: – Czy w ogóle istnieje ten interes?

Jeżeli po upływie ośmiu lub dziesięciu miesięcy zaczniesz mówić o interesie, odpowiada:

– Ach, ten interes!… Więc doprawdy jest jaki interes?

Ta kobieta, którą miałeś za głupią, roztacza prawdziwe skarby inteligencji, gdy chodzi o wydrwienie ciebie. W tym okresie, ilekroć jest mowa o tobie, Karolina zachowuje kompromitujące milczenie. W ogólności o mężczyznach wyraża się raczej źle: „Mężczyźni są bardzo inni, niż się wydają: poznaje się ich dopiero w pożyciu”. – „Małżeństwo ma swoje dobre i złe strony”. – „Mężczyźni nie umieją nic doprowadzić do końca”.

TRZECI OKRES. – Katastrofa. – To wspaniałe przedsiębiorstwo, które miało ci dać pięć za jeden, w którym brali udział ludzie najbardziej ostrożni, najbardziej fachowi, parowie71, deputowani, bankierzy – wszystko Kawalerowie Legii honorowej – to przedsiębiorstwo upadło z kretesem! Najwięksi optymiści spodziewają się odzyskać dziesięć procent włożonego kapitału. Jesteś smutny i osowiały.

Karolina pytała się nieraz: – Adolfie, co tobie jest? – Adolfie, ty masz jakieś zmartwienie.

Wreszcie, dzielisz się z Karoliną twą fatalną wiadomością; zrazu próbuje cię pocieszać.

– Sto tysięcy franków rzucone w błoto! Trzeba nam teraz będzie oszczędzać się na każdym kroku – mówisz niebacznie.

Cały jezuityzm kobiety wybucha teraz przy słowie oszczędzać. Słowo oszczędzać jest iskrą padającą na prochy.

– A, więc to są te twoje interesy! Po cóż więc ty, tak ostrożny, narażałeś się na stratę stu tysięcy? Ja byłam temu przeciwna, pamiętasz przecie! Ale NIE CHCIAŁEŚ MNIE SŁUCHAĆ!…

Wszedłszy na tę drogę, dyskusja staje się coraz jadowitszą.

– Wy, wy jesteście wszyscy do niczego. Nie macie o niczym pojęcia. Kobiety jedynie mają zdrowy sąd o rzeczach. – Ty postawiłeś na kartę chleb i mienie twoich dzieci – ona ci to odradzała. – Nie możesz powiedzieć, żeby to było dla niej. Ona, chwała Bogu, nie ma sobie nic do wyrzucenia.

Sto razy na miesiąc robi aluzje do twego niepowodzenia:

– Gdyby pan mąż nie był utopił funduszów w swoich przedsiębiorstwach, mogłabym to, mogłabym owo. – Gdyby ci jeszcze kiedy przyszła ochota robić jakieś interesy, mnie się powinieneś poradzić.

Jest rzeczą jasną i udowodnioną, że Adolf w lekkomyślny sposób roztrwonił sto tysięcy franków, bez celu, jak głupiec, nie poradziwszy się żony. Karolina przestrzega swoje przyjaciółki przed małżeństwem. Skarży się na nieudolność mężczyzn, którzy trwonią mienie swoich żon. Karolina robi się mściwa! Jest głupia, jest okrutna!

Płaczcie nad Adolfem! Płaczcie nad sobą, o mężowie! Kawalerowie, cieszcie się!

62

oświetlać – dziś: naświetlać; wyjaśniać. [przypis edytorski]

63

tualeta – tu: ubiór. [przypis edytorski]

64

onomatopeja – wyraz a. zespół wyrazów naśladujący swym brzmieniem dźwięki naturalne, przyrody. [przypis edytorski]

65

tualetowy – dotyczący tualety, tj. stroju i sposobów dbania o swój wygląd. [przypis edytorski]

66

dywidenda – część rocznego zysku spółki akcyjnej dzielona między osoby posiadające akcje względem posiadanych przez nich akcji. [przypis edytorski]

67

myszaty – barwa szara sierści konia, często z ciemną pręgą na grzbiecie i pręgowaniem na przedramionach. [przypis edytorski]

68

bułany – płowy, żółtawobrązowy koń, z czarną grzywą i czarnym ogonem. [przypis edytorski]

69

możebny (daw.) – możliwy. [przypis edytorski]

70

przyjść do skutku – dziś popr.: dojść do skutku. [przypis edytorski]

71

par – członek wyższej izby parlamentu we Francji, w latach 1814–1848. [przypis edytorski]

Małe niedole pożycia małżeńskiego

Подняться наверх