Читать книгу Wywiad z historią - Oriana Fallaci - Страница 3
Przedmowa
Оглавление„Ach, gdyby tak ktoś przeprowadził wywiad z Jezusem Chrystusem, żeby zatrzymać jego głos, myśli, słowa! Ach, gdyby tak ktoś porozmawiał przed kamerą z Napoleonem!”.
Ambicji jej nie brakowało: tym „kimś” oczywiście chciałaby być ona sama, Oriana Fallaci. Niewielu z jej współczesnych zdołało się obronić przed jej nieugiętą ciekawością, przed tymi przesłuchaniami, które mogły niespodziewanie zamienić się w mowę prokuratorską albo obrończą, w akt oskarżenia. Tego, czego nie da się zrobić z bohaterami dawnych epok, ona dokonała z najważniejszymi ludźmi drugiej połowy XX wieku. Podarowała nam niezapomnianą galerię postaci swoich czasów: polityków rządowych i opozycyjnych, demokratycznych liderów i dyktatorów, humanitarnych pacyfistów i bojowników, przywódców duchowych, ideologów, ludzi czynu. W tym zbiorze wywiadów historia światowa staje się ludzka, konkretna, ożywiana przez osoby z krwi i kości, obnażone w swoich prywatnych historiach, cierpieniach i marzeniach, ze wszystkimi przywarami i słabościami, czasem objawiające irytującą przeciętność. Niewielu mocarzy tego świata ośmieliło się odeprzeć jej oblężenie, jej natarczywe pytania. Albowiem Fallaci, reżyserka i autorka tych wywiadów, miała już międzynarodowy prestiż i autorytet. Była uznawana za jednego z największych reporterów swoich czasów, wysyłano ją na wszystkie kontynenty, była naocznym świadkiem krwawych konfliktów, wojen domowych, zamachów stanu. Jej pytania do przywódców nie były „chłodne”, nie pochodziły z abstrakcyjnego notatnika problemów, ale rodziły się często z jej osobistych wspomnień wysłanniczki na front. Siedząc naprzeciw premiera albo generała jakiejś nuklearnej potęgi, amerykańskiego sekretarza stanu czy też wojskowego dyktatora któregoś z krajów trzeciego świata, uzbrojona wyłącznie w dziennikarski notes, identyfikowała się z ofiarami bombardowań, z gnębionymi ludami, z więzionymi opozycjonistami, z torturowanymi i zabijanymi dysydentami. Za pośrednictwem jej pytań cała ludzkość rozlicza możnych tego świata.
Ważne, aby odczytywać te wywiady w kontekście ich powstania, w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, w epoce już bardzo odległej ze względu na zasady komunikowania się, styl i dziennikarski obyczaj. Był to czas, kiedy wielu polityków uważało zachowywanie rezerwy wobec mass mediów za obowiązek związany z pełnioną przez siebie funkcją; kultywowali oni dyskrecję jako formę samoobrony, przestrzegali zasady powściągliwości jako gwarancji swojego wizerunku. Trzydzieści lat później wywiad stał się gatunkiem pozornie łatwym, nadużywanym, na pewno zdewaluowanym. Wielu polityków zamieniło się w kuglarzy, którzy wloką swoją twarz z jednego talk-show do drugiego, spędzają większość czasu na publicznych zwierzeniach, wykonując coś na kształt nieustannego bezwstydnego i nużącego wirtualnego striptizu. Nie działo się tak w czasach, w których powstawały te „wywiady z historią”. Dla dziennikarki każde spotkanie było wówczas osiągnięciem, zdobytą fortecą, dziennikarską sensacją, kopalnią informacji niedostępnych w żaden inny sposób. Fallaci przygotowywała się do tych rozmów jak do pojedynków. Podchodziła swoją zdobycz, używając każdego rodzaju broni: od kobiecego uwodzicielstwa po wspólnictwo, od prowokacji po szyderstwo. Była rozmówczynią wymagającą, nieokazującą szacunku, zbuntowaną. W razie potrzeby potrafiła się odwołać do osobistych niechęci, zawiści, urazów i pragnienia odwetu u osób udzielających wywiadu, ustawiając symbolicznie jednych przeciwko drugim. Jej równoległe rozmowy z Henrym Kissingerem i z generałem Giapem, dwoma przeciwnikami w wojnie wietnamskiej, albo z Goldą Meir i Arafatem, Indirą Gandhi i Bhutto są przykładami sytuacji, w których reporterka gra na zestawianiu oskarżeń, doprowadzając do swoistej konfrontacji na odległość między wielkimi rywalami.
W wywiadach tych, w opowiadanych przez nie historiach, odnajdujemy korzenie naszej współczesnej historii, rodowód wciąż otwartych konfliktów, strategiczne błędy, za które płaci się jeszcze dzisiaj. Lektura tych stronic płata dziwne optyczne figle, jakbyśmy przechodzili przez starą galerię krzywych zwierciadeł. Niektóre z rozmów wydają się nam bardzo bliskie, tak aktualne są bowiem poruszane w nich tematy: na przykład wywiad z szejkiem Yamanim, saudyjskim ministrem do spraw ropy naftowej, przeprowadzony wkrótce po pierwszym kryzysie energetycznym, który doprowadził do podniesienia cen ropy o 130 procent (październik 1973 roku). Inne epizody zdają się bardzo odległe, a jednak bogate w znaczenia, jak gest niemieckiego kanclerza Willy’ego Brandta, klęczącego w Warszawie przed pomnikiem upamiętniającym powstanie w getcie, i słowa, którymi on, przeciwnik Hitlera, tłumaczy swoje zachowanie: „Nie rzuciłem się na kolana po to, żeby wyznać jakąś winę, ale dlatego, że chciałem utożsamić się z moim narodem. To znaczy z narodem, z którego wyszli ludzie odpowiedzialni za dokonanie tych potworności. Ten gest nie był skierowany tylko do Polaków. Był skierowany także do Niemców. Trzeba wspólnie dźwigać to brzemię”. Są to słowa dziś zapomniane, w epoce, w której tylu przywódców wielkich lub średnich mocarstw – od Ameryki po Chiny, od Rosji po świat islamski – zdaje się uodpornionych na wszelkie poczucie winy, reaguje alergicznie na propozycje autokrytyki, cierpi na niebezpieczną historyczną amnezję. Fallaci utożsamia się z uniwersalnymi wartościami, które zrodziły się na Zachodzie – z liberalną demokracją, z prawami człowieka, z wolnością informacji – i właśnie dlatego nie dopuszcza niespójności, nie okazuje pobłażania, kiedy przyłapuje Zachód na rażącym łamaniu tych zasad. W rozmowie z szefem CIA oskarża Amerykę o wspieranie „w imię wolności wszystkich tych, którzy wolność zabijają”, poczynając od generała Franco w Hiszpanii, po chilijskiego organizatora zamachu stanu Pinocheta oraz faszystowskich dyktatorów w Ameryce Łacińskiej czy w Azji. Przejmuje ją wstręt oraz oburzenie w obliczu Realpolitik sekretarza stanu Kissingera, który wciąż posyła młodych Amerykanów na śmierć (a także po to, by zabijali Wietnamczyków i Kambodżan), choć już dawno ogłosił decyzję o wycofaniu Ameryki z frontu indochińskiego. Jednak Fallaci nie jest też łagodna wobec walczących po przeciwnej stronie, i w istocie wietnamscy przywódcy oskarżają ją o to, że jest sterowana przez Amerykanów. Jej wieczna podejrzliwość, to, że jest niewygodna, niepohamowana, niemiła wszystkim wielkim postaciom, z którymi się spotyka, stanowi część jej zawodowego przeznaczenia: Fallaci nie chciała być „dworską portrecistką”.
W starannych i zabawnych wprowadzeniach, które poprzedzają każdy wywiad, nie pomija też intymnych szczegółów: nic nie powinno pozostać poza polem widzenia czytelnika, by mógł on sobie stworzyć pełne wyobrażenie o postaci, z którą ma się spotkać. Długo opisuje jasnowłosego i błękitnookiego pięknisia pełniącego funkcję ochroniarza Arafata i wskazuje go jako jednego z kochanków palestyńskiego przywódcy. W stosunku do samego Arafata jest surowa, złośliwa, nie waha się przed obaleniem jego mitu, uważa, że jest rozczarowujący, a jego rzekomą charyzmę uznaje za wymysł mediów. Widząc a posteriori, jakże nędzne dziedzictwo polityczne Arafat pozostawił narodowi palestyńskiemu, a także szybki upadek jego mitu wśród jego własnych ludzi, zdajemy sobie sprawę, że jest to jeden z tych przypadków, kiedy intuicja Fallaci z dużym wyprzedzeniem okazała się celna i niemal profetyczna.
Niektóre kobiety wyzwalają w niej natychmiastową sympatię, instynktowną solidarność, a także postawę zdecydowanie feministyczną. Ocenia jako „fantastyczną” Goldę Meir, z tą „irytującą skromnością”, która przypomina jej własną matkę. Udaje jej się odnaleźć w niej kobiecość i pewien rodzaj piękna. Broni ją przed wulgarną męską ironią. Z pytania zadanego Goldzie Meir wyziera to, co myśli sama Fallaci: „Żeby osiągnąć sukces, kobieta musi być dużo lepsza od mężczyzny”. To naturalnie prawda, a włoska dziennikarka odczuła ją na własnej skórze. U premier Indiry Gandhi uderza owo poczucie samotności kobiet u steru władzy, ogromne wyrzeczenia w życiu rodzinnym, zdolność kobiecego spojrzenia na historię. Fallaci uchwyciła niezwykłe znaczenie symboliczne władzy Indiry w kraju, w którym sytuacja kobiet jest jeszcze tragicznie anachroniczna: „Trudno być kobietą i nie czuć się wyzwoloną, pomszczoną za sprawą sukcesu, który zaprzecza wszelkim komunałom uzasadniającym patriarchat i męską dominację”. Indira, jej syn Rajiv Gandhi, prezydent Bhutto (ojciec Benazir): uderza długa lista rozmówców, którzy później tragicznie skończyli, zamordowani, podążając krwawym śladem towarzyszącym losom ich dynastii i naznaczającym haniebnym piętnem wciąż nierozwiązane konflikty narodowościowe czy religijne.
W zbiorze tym jest niewiele, ale za to bardzo cennych, wywiadów z postaciami ze sceny włoskiej. Nie dlatego, że Fallaci nie kochała swojego kraju, ale dlatego, że miała dużo szersze zainteresowania, inne zawodowe priorytety. Poza tym z trudem przychodziło jej rozszyfrowywanie Włoch, brzydził ją polityczny bizantynizm. To zniecierpliwienie słychać w pytaniu, które zadała liderowi socjalistów, Pietro Nenniemu: „Arthur Schlesinger tak wyraził się o Włochach: kto może was zrozumieć, skoro jesteście pierwszymi, którzy nie rozumieją samych siebie? Panie senatorze, jestem tu, by poprosić pana o pomoc w zrozumieniu nas samych i tego, co dzieje się we Włoszech”. Wśród zawiłości rzymskiego mikrokosmosu politycznego Fallaci podąża za pewnymi wyborami światopoglądowymi: jest antyfaszystką, zdecydowanie nie komunistką, jest nieufna wobec roli katolików w polityce, wroga wszelkiej formie totalitaryzmu (również kiedy przywdziewa on szaty młodych kontestatorów ze skrajnej lewicy). Potrafi być niezwykle ostra wobec przywar Włoskiej Partii Komunistycznej: „W owym czasie, rozmawiając z osobą nie będącą komunistą, włoscy komuniści mieli okropny zwyczaj, by traktować ją z ironią albo pobłażaniem, niemal jakby mieli przed sobą kretyna, którego ominęło Objawienie marksizmu”. Natomiast bez żadnych zastrzeżeń pochyla się przed moralną wzniosłością Giorgia Amendoli i oddaje cześć jego intelektualnej uczciwości. Jest zachwycona, kiedy Amendola ośmiela się wypowiedzieć te, jakże surowe, mało demagogiczne i zaskakujące dla przywódcy opozycji, słowa: „Niech pani posłucha, powtarzam zawsze młodym: Włochom nigdy nie było tak dobrze jak dziś. Było im zawsze gorzej niż dziś. Żyli zawsze w gorszych warunkach, jedli zawsze mniej. Kiedy byłem młody, średnia konsumpcji mięsa w Lukanii wynosiła jeden kilogram na rok pro capite. Kobiety na Capri chodziły boso i z portu Marina nosiły pod górę worki z węglem. Bądźmy uczciwi, nigdy nie mieliśmy we Włoszech tyle wolności”.
We wstępie Fallaci jasno odkrywa reguły gry, zasady, którymi się kieruje, swoją ideę dziennikarstwa. Jest w niej zuchwałe odrzucenie neutralności. Czuje się w obowiązku zawsze zajmować stanowisko. W tej postawie kryje się źródło jej potrzeby pozostawania w centrum uwagi; podobnie jak inny wielki włoski dziennikarz, Indro Montanelli, również Fallaci nie jest nigdy „poza boiskiem”, ona sama jest postacią zawsze dobrze widoczną w swoich opowieściach, na antypodach anglosaskich tradycji uprawiania tego zawodu. Do możnych tego świata, z którymi się spotyka, odczuwa zarówno pociąg, jak i odrazę: są to rozmówcy niezbędni do zinterpretowania biegu historii, a jednocześnie stanowią część logiki panowania i ciemiężenia, która dla dziennikarki jest odpychająca. „Postrzegam władzę jako zjawisko nieludzkie i wstrętne”, mówi. Stąd jej wyraźne preferowanie wszelkich buntowników, przeciwników systemu, stawiających opór ustanowionemu porządkowi, szczególnie jeśli jest to porządek oparty na władzy i przemocy.
Jak dalece dziennikarstwo w stylu Fallaci pozostaje wciąż zasadne? W jakim stopniu reguły informacji zmieniły się w XXI wieku, odkąd dramatyczne zdarzenia tworzące historię mogą zostać uchwycone przez jakiegokolwiek świadka telefonem komórkowym, uwiecznione turystyczną kamerą wideo, w zaledwie kilka chwil rozpowszechnione na cały świat za pośrednictwem telewizji satelitarnej i internetu, zmagazynowane w zasobach YouTube, komentowane na bieżąco na setkach tysięcy blogów? Szczególnie po 11 września 2001 roku rozmnożyły się sensacyjne wiadomości rozpowszechniane przez „niezawodowe dziennikarstwo”, amatorskie filmy wideo stały się dokumentami o zasadniczej wartości. Na pozór żyjemy w epoce maksymalnej demokratyzacji informacyjnej, zalewani reportażami pochodzącymi „ z dołu”. Wciąż na pozór ta technologiczna i kulturalna rewolucja może wyznaczać schyłek dziennikarstwa autorskiego. W rzeczywistości te nieobrobione informacje stały się „commodity”, towarem, produktem zmasowanym, dostępnym wszędzie w dużych ilościach i małym kosztem. Ale już żeby je wyselekcjonować, uporządkować i nadać im znaczenie, sprowadzić do właściwych rozmiarów, odmitologizować i, jeśli to konieczne, odrzucić, bardziej niż kiedykolwiek aktualny jest styl Fallaci: żywy kontakt z konkretnymi postaciami, pogłębione dochodzenie na miejscu wydarzeń, zdolność analizy, zbieranie dokumentacji, praca „wykopaliskowa” i interpretacyjna, która nazywa się dziennikarstwem śledczym, niezależnie od tego, czy będzie ono polityczne, gospodarcze, czy strategiczne.
Praca reportera nie jest skazana na przeminięcie, jeśli już, skazana jest na specjalizację. W epoce internetu stała się bardziej złożona, ponieważ nie istnieją już uprzywilejowane pozycje. Nie wystarczy nawet indywidualna odwaga, gotowość mierzenia się z osobistymi zagrożeniami, zapał i determinacja, aby dotrzeć na miejsce wydarzeń przed konkurencją; zawsze będzie jakiś niedziennikarz, który znajdzie się tam przypadkiem i cię uprzedzi. Nie wystarczy powiedzieć „ja tam byłem i opowiem wam, co widziałem”, ponieważ bezpośrednie świadectwo stało się powszechnie dostępnym i tanim surowcem. Dotarcie do publiczności jest uproszczone, tradycyjne bariery broniące wejścia do biznesu informacyjnego rozpadają się, internetowe strony gazet zamieszczają obok siebie blogi reporterów i czytelników, przy jednoczesnym wymieszaniu hierarchii. Każde stwierdzenie, jakie reporter publikuje na temat dalekich i egzotycznych krajów, może być natychmiast zweryfikowane przez jego odbiorców za pomocą tak potężnych i szybkich narzędzi, jak Wikipedia i Google.
Właśnie ten gigantyczny przyrost masy dostępnych informacji oraz szybkość, z jaką się rozprzestrzeniają, popycha w rzeczywistości w stronę selekcji opartej na jakości, wiarygodności, powadze. Ktoś zostaje dziennikarzem nie tylko dlatego, że umie pisać na komputerze albo obsługiwać kamerę telewizyjną. Tak samo jak w czasach Fallaci nie wystarczało jeździć do odległych krain albo stawiać czoło trudnościom i niebezpieczeństwom. Informatyczne hipermarkety nie sprzedają na CD oprogramowania uczącego zawodowej etyki, intelektualnej deontologii, zasad sprawdzania źródeł, umiejętności unikania konfliktu interesów, historycznej kultury. Obywatelskie zaangażowanie, skłonność do podawania w wątpliwość usłyszanych prawd, komunałów i stereotypów, biegłość w przygotowywaniu reportaży polegająca na gromadzeniu wiedzy na temat najdalszej rzeczywistości – takie pozostają wyróżniki wśród prawdziwych dziennikarzy i tych, którzy zarządzają owym „commodity”, towarem. Nowe technologie nie zmieniają podstawowych zasad rządzących jakością i wiarygodnością informacji. Najpoważniejsze zagrożenia dla zawodu reportera wynikały zawsze nie z konkurencji nowych mediów, ale ze splotu między interesami i informacją, z konfliktu interesów, z serwilizmu, tajnych porozumień i wspólnictwa, występujących między dziennikarzami i politykami, między dziennikarzami i potentatami gospodarczymi albo po prostu między dziennikarzami i ich informatorami, kiedy wiadomości stają się towarem wymiennym w handlu przysługami, w służbie ukrytych i tajemnych agend, logiki danej władzy, partii, mafii, grup poparcia. Rola mass mediów, mająca na celu kształtowanie społeczeństwa obywatelskiego poinformowanego i świadomego swoich praw, upada za każdym razem, kiedy dziennikarze służą interesom innym niż interesy ich publiczności. Najlepsze rozdziały w historii dziennikarstwa miały zawsze źródło w silnym poczuciu prestiżu tego zawodu, jego autorytetu, funkcji strażnika konstytucyjnych praw demokratycznego społeczeństwa.
Jeśli chodzi o jakość narracji, nie może ona ucierpieć z powodu faktu, że na rynku informacji pojawia się tak wiele nowych postaci. Im większa konkurencja, tym twardsza selekcja. Ci sami młodzi ludzie, którzy tłoczą się na MySpace ze swoimi pamiętnikami spisanymi nastoletnią składnią, idą do księgarni szukać książek Oriany Fallaci. To nie przypadek, że po tylu latach jest wciąż czytana. To nagroda za to, że poświęciła temu zawodowi całe życie, z maniakalnym rygorem, z łapczywą pasją oddając się dziennikarstwu, będącemu „nadzwyczajnym i straszliwym przywilejem”.
Federico Rampini
październik 2008