Читать книгу Odkryj się - Patrick Lencioni - Страница 11
Przyspieszenie
ОглавлениеOdejście Caseya z Lighthouse było szybsze niż ktokolwiek przypuszczał. Ledwo wysechł tusz na umowie, a jego już nie było.
Ulżyło mi, choć mniej niż sądziłem. Zacząłem podejrzewać, iż z firmą jest coś nie tak.
Gdy spytałem swego szefa, Marty’ego, o szczegóły, wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Wszystko wydarzyło się tak szybko, nie mieliśmy czasu na porządne badanie due diligence. Kendrick uznał, że koszty są stosunkowo niskie i warto zaryzykować.
Czułem, że Marty nie mówi mi wszystkiego.
– Daj spokój. Przecież to tobie zależało na dobiciu targu. Nie mam racji? – powiedziałem.
– Być może – uśmiechnął się Marty.
– A co myślą o tym wszystkim ludzie z Lighthouse?
– Nie mam zielonego pojęcia. Ale ty pewnie dowiesz się tego w środę – Marty wzruszył ramionami.
– W środę?
– Tak – odpowiedział i wyszczerzył zęby. – W środę rano spotykasz się ze wspólnikami z Lighthouse.
Marty był krzepkim, dobrze ubranym pięćdziesięciosiedmioletnim pracoholikiem, który nagle zdecydował się na wcześniejszą emeryturę, by mieć niczym nieograniczone możliwości gry w golfa. I najwyraźniej nigdy nie miał zajęć z siostrą Rose Marie, gdyż niespodziewanie stwierdził:
– Naprawdę nienawidzę Michaela Caseya.
W przeciwieństwie do mnie miał okazję spotkać się z tym człowiekiem kilka razy. Jego nienawiść do Caseya była poniekąd usprawiedliwiona, bo to właśnie pion Marty’ego Lighthouse rozkładało na łopatki przez ostatnie kilkanaście lat.
Sztuczny, nieszczerze skromny, fałszywy – takimi epitetami Marty opisywał Caseya. Nie przeczę, że odczucia Marty’ego wpłynęły na mnie, a właściwie zainfekowały mnie i rozbudziły wrogość wobec rywala. Ja też nie lubiłem przegrywać. I tak wyhodowałem sobie swoją własną urazę wobec Caseya i pielęgnowałem ją przez pięć lat pracy dla Kendrick & Black.
– Jak myślisz, jak to wszystko się ułoży? – chciałem poznać opinię Marty’ego.
Wziął głęboki oddech i zastanowił się przez sekundę.
– Trudno powiedzieć, ale zapamiętaj moje słowa: nie sądzę, aby wspólnicy z Lighthouse przetrwali następny rok.
– Skąd to przeświadczenie?
– Nie wiem – odrzekł.
Gdy zbierał myśli, na jego twarzy pojawił się grymas.
– Przede wszystkim kultura naszych firm jest całkowicie odmienna – dodał po chwili.
Nie zdziwiła mnie jego uwaga, ale chciałem usłyszeć szczegóły.
– Na przykład?
– Z tego, co wiem, to jakieś centrum rekreacyjne – odparł bez chwili wahania.
Zauważył, że nie rozumiem, co ma na myśli, więc pospieszył z wyjaśnieniem.
– Siedzą w takim odlotowym biurze, które kiedyś było przedszkolem czy czymś podobnym. Podobno na parkingu biurowym o siódmej wieczór nie ma już żadnego samochodu. Nie pracują w weekendy. Istny plac zabaw. Wspólników z Lighthouse zjemy na śniadanie.
– Czy to nie będzie dla nas problem?
Marty potrząsnął głową.
– Właściwie nie. Przejmiemy ich klientów i konsultantów, którzy odwalają faktyczną robotę. W sumie po to ich kupiliśmy – odrzekł.
Zacząłem się denerwować.
– Czemu więc nie przyłączysz się do mnie w środę? – zapytałem.
Marty otworzył szeroko oczy.
– Byłbym zachwycony…
Ulżyło mi, ale tylko na chwilę.
– Zdecydowałem jednak z Kendrickiem, że musisz sam się tym zająć. Przynajmniej na razie – przerwał na chwilę. – Ale jeśli nie zdasz mi dogłębnej relacji z każdego spotkania i nie przedstawisz dokładnego opisu każdego zakamarka tej cholernej firmy, to cię zwolnię.
Roześmialiśmy się. A w każdym razie na pewno on. Mnie zaprzątały już myśli, co to będzie w środę.