Читать книгу Codziennie pewna siebie. 8-tygodniowy trening budowania pewności siebie dla kobiet - Patrycja Załug - Страница 7

MIEJ SIEBIE WIĘCEJ,
CZYLI HISTORIA ZUZY

Оглавление

Siedzi po turecku na fotelu, wygląda bardzo kobieco, dekolt, długie, piękne kolczyki. Kiedy mówi, całe jej ciało rusza się w rytm słów, jakby tańczyło. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że właśnie tak wygląda kobieta, która jest pełna życia. Mówi żywo, gestykuluje, czasami się zamyśla, jakby szukała w sobie odpowiednich słów, jakby chciała dotrzeć do tego, co jest jej prawdą, i oddać to najwierniej, jak to możliwe.

– Wtedy na tej konferencji, kiedy słuchałam Cię na scenie i mówiłaś, że poszukujesz osób, które nauczyły się kochać siebie prawdziwą i chcą podzielić się swoją historią, poczułam, że chcę opowiedzieć Ci o sobie. I ta gotowość pokazuje mi, że dokonała się we mnie bardzo głęboka zmiana.

Od zawsze miałam ciągoty do rozgryzania różnych rzeczy, zagłębiania się w emocje, starałam się lepiej zrozumieć siebie. Często chodziłam na różne warsztaty, konferencje czy zajęcia rozwojowe. Lubiłam to skupianie się na sobie. W moim przypadku największa zmiana dokonała się jednak, kiedy poszłam na terapię. Poczułam tam przestrzeń dla siebie, przestrzeń na to, żeby po prostu być. To wcale nie było takie łatwe spojrzeć na siebie taką, jaka naprawdę jestem, a jeszcze trudniejsze – siebie taką zaakceptować. W tym okresie bardzo zwracałam uwagę na inne osoby, które krytykowały siebie w mojej obecności. Kiedy mówiły o sobie coś w rodzaju „ale jestem głupia”, to czułam wręcz fizyczny ból. Tak jakby stały przede mną i tymi słowami same waliły się w głowy. Myślę, że poruszało mnie to tak bardzo, bo uświadamiałam sobie, że ja sama przez lata to sobie robiłam, tylko że wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. A teraz, słysząc innych, to było dla mnie oczywiste, że robią sobie krzywdę.

Wielu rzeczy nie byłam wcześniej świadoma, że je robię, np. dużo się zastanawiałam, co sobie o mnie pomyślą inne osoby, albo nie robiłam czegoś, bo wydawało mi się, że nie powinnam, nie mogę, nie umiem. Bardzo chciałam być idealna i wmawiałam sobie, że nie czuję tego, co czuję, bo nie mogę tak czuć, bo takie rzeczy czują złe osoby. Dzisiaj pozwalam sobie czuć wszystko. Widzę tę moją przemianę w takich drobnych rzeczach, np. jestem na stacji benzynowej i za daleko stanęłam samochodem od sznura do tankowania. Wychodzę, biorę i on nie sięga. I mówię: „kurczę”. A za mną stoi mężczyzna, który tankuje i oczywiście świetnie podjechał. Odkładam to i wsiadam z powrotem do samochodu, przeparkowuję i już sięga. I zrobione. A kiedyś pojechałabym na drugą stację. Nie wysiadłabym, bo pomyślałabym: „O Boże, chyba nie sięg­nie, to lepiej jadę na inną stację”. Dlaczego na inną stację? Bo to wstyd, przecież powinnam od razu dobrze zaparkować – tak bym kiedyś pomyślała. Bo ja powinnam wiedzieć. Bałabym się, że ktoś mnie oceni i że to będzie zła ocena, i wyda się, że jestem niedobra, nie umiem. Dziś nie ma dla mnie już takiego znaczenia, jak ocenią mnie inni, na więcej sobie pozwalam.

Mam w rodzinie bratanicę i bratanka, ona ma dwa latka, on – prawie pięć. Pamiętam, że jeszcze na początku, kiedy zaczynałam terapię, czułam, że się stresuję przy dzieciach i że nie wiem, co mam z nimi robić. I tak z jednej strony są mi bliskie, bo je bardzo kocham, a z drugiej – trochę nie wiem, jak z nimi być. Bałam się, że może zawiodę, że ta zabawa będzie jakaś nie taka. I po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że ta sytuacja to metafora mojego zamknięcia na dziecko w sobie. Zaczęłam się nad tym zastanawiać i od tamtego momentu zaczęłam czuć coraz więcej przyjemności przebywania z nimi, swobodę. Uświadomiłam sobie, że dla dziecka liczy się właś­ciwie to, że się jest, i to jest najcenniejsze, co można mu dać. Wcale nie trzeba być jakimś i robić czegoś, tylko po prostu być z nim i ono też po prostu jest, i to jest najfajniejsza rzecz w tym kontakcie. I tak naprawdę z dorosłymi też chodzi o to samo, tylko że to wydaje się już trochę trudniejsze. To, że w ogóle siebie czuję, to jest ten pierwszy krok do tego, żeby w ogóle z kimś być w relacji. Bo wtedy wiem, gdzie ja się kończę, a gdzie zaczyna się druga osoba. I to mi się już nie miesza. Bo wcześniej mi się bardzo mieszało.

– Jak to było, jeszcze zanim czułaś siebie?

– Mam taki przykład związany z moim byłym chłopakiem. Rozstaliśmy się, a po jakimś czasie on znów zaczął się do mnie odzywać. Trochę mnie to zaskoczyło, ale przyjęłam to z takim uczuciem „wow!”. Że to dobrze, że spotykajmy się, rozmawiajmy… I nie miałam wtedy takiej refleksji, którą mam dziś: to ty nie chciałeś, a teraz coś chcesz – o co chodzi? Generalnie to było właśnie takie niejasne dla mnie. Teraz, jak tak na to patrzę, to głównie chodziło o to, że to ja nie wiedziałam, czego chcę i o co mi tak naprawdę chodzi. To było kilka lat temu, a niedawno on znów się odezwał. To był bardzo ważny dla mnie mężczyzna, więc i emocje bardzo silne. I zaczęłam się zastanawiać, co czuję w związku z tym, o co mi chodzi. I kiedy miałam już jasność w sobie, po dwóch, trzech dniach spotkałam się z nim znowu i powiedziałam: „Super, miło mi, że się do mnie odzywasz, ale o co chodzi?”. I okazało się, że on sam nie wie, o co chodzi. Bardzo się wtedy wkurzyłam. Powiedziałam mu o tym, że jestem zła i że powinien to ze sobą załatwić, zamiast przychodzić z tym do mnie. Poczułam wtedy, że to jest dla mnie coś wielkiego, że jestem już zupełnie inną osobą.

– A kiedyś? Jak byś to przyjęła?

– Myślę, że bym się głównie skoncentrowała na tym, co on mówi, i na tym deklarowanym uczuciu. Nakręciłabym się, że to jest super i że to taka romantyczna historia… Sam fakt, że coś takiego się dzieje, byłby dla mnie wielką rzeczą. A idąc w to, tylko bym cierpiała, bo on tak naprawdę nie był gotowy na zmianę. To było dla mnie bardzo ważne doświadczenie, które pokazało mi, że mam odwagę widzieć rzeczy takimi, jakimi naprawdę są. Pomimo przykrości, smutku, poczucia zranienia widzieć: taka jest prawda i ja tego nie zmienię. Po tym wydarzeniu przez kilka tygodni miałam fazę wielkiej wściekłości. A potem wielkiego sprzątania. Zaczęłam od mieszkania, do którego niedawno się przeprowadziłam. Rozpakowałam wszystko, zajrzałam pod łóżko i czułam się, jakbym po raz pierwszy zobaczyła swoje mieszkanie. Zauważyłam, że jest w nim mnóstwo rzeczy, których wcześniej nie widziałam i które leżą od miesięcy. Po prostu przechodziłam obok nich codziennie i mi nie przeszkadzały. I nagle stwierdziłam, że no nie, tak nie może być. I to był taki moment, kiedy metaforycznie i dosłownie zobaczyłam wiele rzeczy w moim życiu. To była taka konfrontacja z rzeczywistością. Mam pewien epizod z siatkami. Miałam półkę z książkami kucharskimi w kuchni i kupiłam sobie w ramach porządku półeczkę na siatki – takie jak są w IKEI, z dziurkami. Stwierdziłam, że będę miała jedno miejsce na siatki i tam będę je trzymać. No i pomyślałam, że wyjmę je wszystkie, żeby zobaczyć, ile ich mam, i tak je upcham do tego koszyka. No i dobrze, wyjęłam jedną z szuflady i zaczęłam wyjmować te znad książek. Wyjmuję i wyjmuję, i wyjmuję, i się okazuje, że nad tymi książkami nie było wiele, ale za tymi książkami pusta, ogromna przestrzeń cała upchana przeze mnie własnoręcznie torebkami foliowymi, które po prostu w ogóle mi się nie przydają, bo leżą tam od roku. I wywaliłam je wszystkie z wściekłości na środek kuchni i powiedziałam: „Boże, ja przez rok kolekcjonuję coś takiego”. Coś, co jest mi w ogóle niepotrzebne. I nie mam świadomości, że to robię. I zawala mi to moją własną przestrzeń. Wszystkie spakowałam i wyrzuciłam.

To zdarzenie oddaje symbolicznie to, co działo się wtedy w moim życiu, miałam moment odrzucania wszystkiego, co już przestało mi służyć. I dziś widzę, że ten proces rozwojowy nigdy się nie skończy, że za każdym razem będę coś nowego odkrywać, i to jest super. Na początku, kiedy odkrywam coś nowego o sobie, czasami jest to bardzo przerażające, a czasami smutne, że jak ja mogłam tak żyć, ignorując siebie. Ale najważniejsze jest to, że kiedy to wszystko zobaczę, wtedy mogę to zmienić. Poczułam ogromną ulgę, że to, co robię, wcale nie musi być idealne, że chodzi o to, żeby w ogóle robić to, co chcę. I że to wystarczy. Przestałam od siebie wymagać, żeby coś umieć tak od razu. Zrozumiałam, że w ogóle muszę dać czas różnym rzeczom, że sobie muszę dać czas.

Kiedyś chodziłam na salsę i bardzo zazdrościłam innym kobietom. Nie umiałam wtedy tańczyć i wydawało mi się, że wszystkie kobiety są sto razy bardziej seksowne niż ja. Miałam wtedy poczucie, że to jest straszne, że one są takie piękne. Kiedy zaczęłam się uczyć salsy, motywowało mnie to, żeby pokazać, że jestem lepsza. Ale w trakcie zajęć to się zupełnie zmieniło pod wpływem tańca, odkrywania swojego ciała. Dziś, kiedy patrzę na kobiety, które tańczą, to czuję, że one są cudowne, i wcale już im nie zazdroszczę, wręcz przeciwnie: ogromnie je podziwiam. I myślę sobie: „Wow, jaka piękna kobieta!”. I że ona nic mi tym nie robi, że taka jest, żadnej krzywdy, niczego mi nie odbiera swoim pięknem. I że my obie możemy być takie.

– Czego nauczyłaś się o sobie od swojej mamy?

– Moja mama jest bardzo elegancką kobietą. Z jednej strony jest bardzo ciepłą i czułą osobą i tego mnie nauczyła. Zarazem jest też silną osobowością, i kiedy byłam mała, często decydowała za mnie. Na przykład, kiedy chciałam kupić jakąś kurtkę, to ona mi mówiła, że druga jest ładniejsza. Chciała dla mojego dobra dać mi wiele rzeczy, ale dla mnie to był przekaz, że to, co ja wybieram, jest mniej istotne albo ważne, albo dobre. Nauczyłam się od niej z jednej strony, że jestem śliczna, grzeczna, miła i dobra. To są pozytywne rzeczy, ale też trochę idealizujące. Z drugiej strony, że jestem bałaganiarska i roztrzepana. Taka zgrabna, ale czasem mogłabym schudnąć te dwa kilogramy. Taki przekaz, że jest wszystko w porządku, ale w sumie mogłoby być lepiej. Słyszałam też, że dużo mogę, że mogę zwojować świat, a jednocześnie, że wiele rzeczy ona zrobiłaby inaczej – radziła mi, jak mogłabym je zrobić. Wiem, że ona to robiła nieświadomie, tzn. że była przekonana, że to jest dla mojego dobra, że jak mi powie, co mam zrobić, to mi tym coś ułatwi.

Jak to wpłynęło na Twoje życie?

– Trochę mi zajęło odszukiwanie siebie i tego, czego JA tak naprawdę chcę i potrzebuję, bo ten mój kompas był zaburzony. Często prowadziłam ze sobą taki dialog: czy to, czego chcę, jest, czy nie jest wartościowe, wątpiłam w to, czy to czego ja chcę, jest okej. Oczywiście nie chodziło o to, że rodzice stoją nade mną i coś mi każą, tylko że ten dialog sam już się we mnie toczył. Miałam więc taki czas separacji wewnętrznej, oddzielenia, kiedy musiałam się nauczyć siebie, swoich potrzeb i tego, gdzie są moje granice. Jednocześnie mam też momenty, kiedy coś jednak robię inaczej niż oni i widzę, że to nie jest tak, że moi rodzice mówią: „O, Boże, nie!”, tylko: „Super!”. Reagują zupełnie inaczej, niż zakładam. I wtedy zdaję sobie sprawę, że ja już sama sobie to robię, sama się ograniczam. Że oni może tego nie rozumieją i zrobiliby inaczej, ale to już nie znaczy, że nie możemy razem być obok siebie z tymi innymi punktami widzenia. Czuję, że moi rodzice są i mogą być inni niż ja – zaczęłam to dostrzegać, rozumieć i doceniać. I to nie jest tak, że oni muszą teraz zgadzać się ze wszystkim, co robię. Że mogą mieć inne zdanie i to nadal jest okej. Poczułam też, że ważnym momentem dojrzewania, stawania się dorosłą było dla mnie dostrzeżenie, że rodzice są zwykłymi ludźmi. To jest trudne, ale i piękne jednocześnie. I daje wolność.


Myślę teraz, że jak się chce, żeby rodzice nas akceptowali, to warto, żebyśmy i my ich akceptowali. To działa w dwie strony.

I bardzo mnie to teraz wzrusza. I to jest też taki wielki przejaw miłości, że po prostu oni są właśnie tacy i ja ich takich biorę i takich kocham. Bo też jeśli ja ich nie będę akceptować, to i siebie też w pewnym sensie nie będę akceptować, bo przecież jestem z nich. To się też łączy ze sobą.

– Bardzo Ci za to dziękuję, też mnie to bardzo wzrusza.

Dotyczy to też innych osób. Kiedy się z kimś spotykam, zastanawiam się, czy ja rzeczywiście przyjmuję tę osobę taką, jaka jest, czy raczej okazuję jej, że chciałabym, żeby była jakaś. To jest też dla mnie ważny temat w relacji z mężczyznami. Zwykle mam na wstępie bardzo dużo oczekiwań i wyobrażeń. I mam wrażenie, że to blokuje naturalne poznawanie się i zobaczenie, kim jest ta osoba. Widzę to jako pewien mechanizm obronny, chęć, żeby coś było jakieś, pewne, bo wtedy bardzo łat­wo powiedzieć: „Nie, to nie jest takie, sorry”. To jest łatwiejsze, niż wytrzymać ten moment, w którym nie wiadomo, jakie to jest. Tej jesieni właśnie dotarła do mnie wielka prawda życiowa, że nic nie wiadomo. Dopiero z czasem się okazuje jak jest.

Kochasz siebie?

– Hmm, kocham siebie prawdziwą. Tak, to jest właśnie to, co poczułam, kiedy o to zapytałaś. Naprawdę tak mogę powiedzieć, bo tak jest i tak czuję. Nadal czuję, że wiele rzeczy mam do przerobienia, zrobienia i odkrycia, że często chociażby nieświadomie robię takie rzeczy, które są przeciwko mnie samej. Ale czuję, że ja już nie chcę ich robić i że też chcę siebie znać coraz lepiej.

– Kiedy zaczęłam kochać siebie…

– …życie stało się przyjemne.

– Jaka była Zuza idealna, a jaka jest Zuza prawdziwa?

– Dziś stwierdzam, że Zuza idealna wcale mi się już nie podoba. W ogóle się nie złościła. Żyła z ludźmi dobrze i wszyscy ją lubili. Nie kłóciła się i wszystko przyjmowała ze spokojem, że niby wszystko jest w porządku, nawet jak nie było. Nikomu nie przeszkadzała, rozumiała wszystkich i wszystko, w ogóle była bardzo wyrozumiała. Trochę się z siebie tamtej śmieję, taka byłam grzeczna i dobra, a dziś w ogóle mi się ta idea nie podoba. Bo jak sobie teraz o niej myślę, to czuję, że ta Zuza idealna jest wykastrowana. Byłam kiedyś na warsztatach rozwojowych i jakaś dziewczyna opowiadała o jakiejś takiej części siebie, której nie lubi. Prowadząca zapytała ją, czy ona by ją odrąbała? Ona powiedziała tak, że by ją odrąbała. Ja wtedy prawie płakałam, bo pomyślałam sobie: „Boże, nie rób tego, proszę Cię”. Że to jest właśnie takie odrąbywanie sobie czegoś, takie zakrywanie oczu. Bo czuję, że to jest po prostu nieprawda. Że nikt nie musi być zawsze zadowolony, wyrozumiały i uśmiechnięty. Wymaganie tego od siebie i staranie się, żeby taką być, jest strasznie męczące. Dziś czuję, że wiele więcej się we mnie mieści sprzecznych rzeczy. Mogę pomieścić w sobie naraz różne skrajności i być np. zła i wdzięczna jednocześnie. I że prawda jest złożona, a nie czarno-biała. Czuję się ciekawą osobą właśnie dzięki tej wielowymiarowości. I że jak dzisiaj wiem jedną rzecz, to nie znaczy, że jutro nie mogę już zmienić zdania. Niedawno czytałam artykuł o psychoterapii, w którym Jacek Masłowski powiedział, że to nie jest tak, że się człowiek zmienia podczas terapii, tylko po prostu ma siebie więcej. Ja właśnie to czuję, że mam siebie więcej.

Codziennie pewna siebie. 8-tygodniowy trening budowania pewności siebie dla kobiet

Подняться наверх