Читать книгу Łowca tygrysów - Paullina Simons - Страница 7

Prolog
Transit Circle

Оглавление

Powinienem był cię pocałować. Julian leżał nagi na łóżku i wpatrywał się w sufit, ściskając czerwony beret. Powinienem był cię pocałować, kiedy ostatni raz cię widziałem.

Gdy połowa nocy minęła mu bezsennie, zerwał się i zaczął przygotowania. Miał mnóstwo do zrobienia, zanim w południe zjawi się w Greenwich. Nie ociągaj się, powiedział mu kucharz. Masz bardzo mało czasu. Jedną pikosekundę. I nie utknij. Tam, dokąd się udajesz, szczelina jest szeroka tylko dla jednego człowieka.

Jak brzmiała błyskotliwa odpowiedź Juliana?

– A ile to pikosekunda?

– Jedna bilionowa sekundy – odparł zirytowany kucharz.

Julian ubrał się na czarno. Ogolił. Zaczesał do tyłu niesforne brązowe włosy i związał je w kucyk, żeby nie wyglądały na to, czym w istocie były – gęstą grzywą na głowie mężczyzny, któremu dawno przestało zależeć. Julian miał kwadratową twarz, kwadratową szczękę, proste brwi, mocno zarysowany podbródek, kiedyś. Jego orzechowe oczy dziś zdawały się szare, wielkie, zapadnięte nad wychudzonymi policzkami, a ciemne worki pod nimi wyglądały jak pamiątka po bójce; pełne usta były blade. Stracił na wadze tyle, że musiał zrobić nową dziurkę w pasku; w kurtce mogłoby się zmieścić dwóch Julianów.

Wyjście z domu zabrało mu dobrą chwilę, stale czegoś zapominał. W ostatniej chwili przypomniał sobie, żeby wysłać esemes do matki i Ashtona. Nic zbytnio alarmującego – jak „przepraszam” – ale mimo wszystko chciał im coś zostawić. Żarty, by pomyśleli, że dawny Julian nie odszedł zbyt daleko. Do mamy: „Kiedyś czułem się jak facet uwięziony w ciele kobiety. Potem się urodziłem”. Do Ashtona: „Po czym poznać, że mężczyzna robi plany na przyszłość? Bo kupuje dwie skrzynki piwa”.

Zgodnie z instrukcjami zostawił w mieszkaniu telefon komórkowy, portfel, długopisy, notatniki. Zostawił swoje życie razem z wierszem, który napisał zaledwie wczoraj, zatytułowanym Pazury tygrysa.

Czego chcesz od życia

Nocą świat, którego nie możesz zmienić

Pożądanie pijaństwo wściekłość

Przemija

Kiedy leżysz wyciągnięty na wznak

Pod pazurami i jaszczurami

Na purpurowych polach

Miał przy sobie cztery rzeczy: banknot pięćdziesięciofuntowy, kartę Oyster na metro, kryształ na rzemyku zawieszonym na szyi i schowany w kieszeni czerwony beret.

W drogerii Boots przy Liverpool Street kupił latarkę. Kucharz powiedział, że będzie mu potrzebna. Potem pociągi wlokły się tak jak on. Czekał bez końca na przesiadkę na stacji Bank. Na Island Gardens spojrzał na swoje dłonie. Były zaciśnięte od stacji Shadwell. Ostatnimi czasy chwiał się na nogach, załamywał się, tonął. Jego pozbawione czasu życie wędrowca wypełniały jedynie rozmyte wrażenia, dni nie miały zarysu, ram ani treści, były zamętem, szaleństwem, snem.

Ale to się już skończyło. Teraz miał przed sobą cel. Szalony, głupi, ale, hola, był wdzięczny, że coś mu zaoferowano.

W Greenwich płaski wypielęgnowany park poniżej Królewskiego Obserwatorium przecinają ścieżki zwane Dróżkami Kochanków. W głębi parku, na szczycie stromego wzgórza z dzikim ogrodem, brytyjscy astronomowie przez wieki badali niebo. Dziś, w wietrzny marcowy dzień, ogród to były jedynie targane wiatrem nagie gałęzie, zasłaniające cel wspinaczki Juliana.

Czuł się jak idiota. Czy ma kupić bilet? Czy ma się szwendać do wyznaczonej godziny? Kucharz powiedział mu, żeby znalazł teleskop nazywany Transit Circle, ale w obserwatorium było ich tak wiele. Gdzie znajduje się to zaczarowane miejsce, w którym wszystkie niemożliwe rzeczy stają się możliwe? Julian przyłapał się na tym, że drwi, i zawstydził się. Matka wpajała mu co innego; mówiła, by nigdy nie drwił z rzeczy, przed którą ma paść na kolana.

– Którędy do teleskopu Transit Circle? – zapytał ładną kasjerkę za stolikiem.

Dziewczyna przygładziła włosy.

– Chodzi panu o teleskop George’a Airy’ego? Tamtędy. Mogę pana zaprowadzić, jeśli pan chce. Jeden bilet? – Uśmiechnęła się.

– Jeden – odparł. – I nie, dziękuję, sam go znajdę. Sprzedajecie zegarki kieszonkowe?

– Tak, w sklepie z pamiątkami. Potrzebuje pan też kompas? Może przewodnik? – Przechyliła głowę.

– Nie, dziękuję. – Nie odwzajemnił jej spojrzenia.

Dziewczyna kręciła się w pobliżu, gdy Julian kupował zegarek w zamkniętym fabrycznie pudełku. Chciała je otworzyć, by sprawdzić, czy zegarek działa, ale Julian zaprotestował. Wolał, żeby go nie dotykała, żeby nie napełniła jego nowiutkiego czasomierza swoją energią.

– Nie będzie pan mógł go zwrócić, jeśli okaże się, że coś jest nie tak – wyjaśniła.

– Nie ma sprawy – odparł. – Nie będę tędy wracał. – Cokolwiek się wydarzy, nie będzie wracał.

– Szkoda. – Uśmiechnęła się. – Dokąd się pan wybiera? – Kiedy nie odpowiedział, wzruszyła ramionami. Rozmawiając z nim przyjaźnie, chciała tylko zabić czas. – Proszę się rozejrzeć – powiedziała. – I nie spieszyć się.

Julianowi nie zostało prawie nic z pięćdziesięciu funtów. Wrzucił drobniaki i kartę Oyster do pamiątkowego wazonu. Czy postąpił źle? Nie. Nawet ludzie oczekujący cudów mieli prawo być ostrożni. A on był ostrożnym mężczyzną oczekującym cudu. Miał jeszcze trochę czasu, więc postanowił się powłóczyć. Była dopiero jedenasta. Próbował sobie przypomnieć wszystko, co mówił mu kucharz, ale było tego tak dużo. „W południe słońce przesunie się przez otwór na skrzyżowaniu nitek w celowniku – powiedział kucharz. – Promień światła uderzy w kryształ w twoich dłoniach. Otworzy się błękitna otchłań. Musisz się spieszyć. Czeka na ciebie reszta życia”.

Julian odparł, że to wszystko jest bardzo skomplikowane. Kucharz odsunął się od grilla i trzymając w dłoni tasak, obrzucił go krytycznym spojrzeniem od stóp do głów. „Uważasz, że ta część jest skomplikowana? Masz w ogóle pojęcie, co zamierzasz zrobić?”.

Nie. Nie miał pojęcia. Wiedział za to, co robił. Ostatnio niewiele. Ale dawniej robił różne rzeczy, na przykład spędzał czas ze swoją ukochaną na drogach jak z hollywoodzkich snów. Skąpane w blasku słońca palmy, zakochani, volvo zaparkowane w cichych zakątkach. Otwarte okna. Radość wpadająca do środka jak wiatr. Julian nie był wtedy sceptykiem. Zawsze powtarzał, że jest czas na wszystko.

– Gdzie jest południk zerowy? – zapytał opryskliwego starszego strażnika w jednej z sal pawilonu.

– Stoisz na nim, kolego – odparł strażnik. Na plakietce widniało imię Sweeney. Wskazał na ogromny czarny teleskop. – Znalazłeś się w sali ze słynnym teleskopem. To jest Transit Circle na linii południka. – Mierzący blisko trzy metry teleskop Airy’ego wyglądał jak działo wymierzone w niebo. Po obu jego stronach biegły lśniące czarne schody osadzone w kwadratowym wgłębieniu poniżej poziomu podłogi.

Przez otwarte drzwi wpadało blade światło. Mosiężna listwa wyznaczająca długość geograficzną zero tkwiła wśród kostki brukowej na dziedzińcu. Julian obserwował turystów, którzy robili zdjęcia, stojąc w rozkroku, z jedną stopą na wschodzie, z drugą na zachodzie, brali się na barana, pozowali, śmiali się. Spojrzał na nowy zegarek.

11.45

Trzęsły mu się ręce. Aby się uspokoić, chwycił niską żelazną barierkę oddzielającą go od teleskopu. Ruchomy dach był otwarty, widział nad głową zasnute chmurami niebo.

Był tak straszliwie sam.

Obce, ogromne, deszczowe miasto. Londyn jak państwo w państwie. Julian obejrzał się na strażnika. Krępy mężczyzna siedział na stołku, z łokciem opartym na drewnianym stoliku, nie zwracając – podobnie jak cały wszechświat – uwagi na Juliana. W oknie za jego plecami ostry wiatr szarpał brązowymi, pozbawionymi liści gałęziami. Przez ostatnie dni w Londynie strasznie wiało, jakby przez miasto przechodził huragan.

11.56

Julian sięgnął pod koszulę i wyjął kryształ, który miał zawieszony na rzemyku na szyi. Położył go na drżącej dłoni. W szarym świetle kryształ nie błyszczał. Cichy i chłodny leżał na otwartej dłoni. Kiedyś trzymała go w ręce. Wtedy świeciło słońce, otaczała ich migocząca mgiełka radości rodem ze snu, to był początek, nie koniec – a przynajmniej tak myślał.

Czy to był koniec?

A może początek?

– Kryształ wibruje milion razy na sekundę – powiedział mu kucharz; kucharz, magik, czarnoksiężnik, czarodziej. – I ty wibrujesz z nim. Ty wprawiasz go w drganie. Ty jesteś reakcją łańcuchową, chemicznym zapłonem, napięciem przebiegającym przez twoje życie. Ruszaj, Julianie. Nadeszła pora, byś zaczął działać.

Nie ma innego czasu.

Aż po kres czasu.

Czas się kończy.

11.59

Julian zacisnął palce na krysztale. Wzrok mu się zamglił. To wspomnienie bólu wywołuje strach przed śmiercią. Serce martwieje. Dusisz się. Gdy paraliż sięga płuc, serce nie jest w stanie pracować.

To samo spotyka wspomnienie miłości.

O, moja duszo i wszystko, co jest we mnie, krzyknął żebrak, unosząc dłoń do nieba.

Panie i panowie, przedstawienie czas zacząć!

W pikosekundzie, zanim zegar wybił południe, w mgnieniu, które nadal miał pomiędzy tym, co było, a tym, co dopiero miało nadejść, Julian zapytał samego siebie, czego się najbardziej boi.

Że niewysłowiona rzecz, którą mu zaoferowano, jest możliwa?

Czy że nie jest?

Nadejdzie inny czas dla ciebie i dla mnie.

Nigdy nie nadejdzie inny czas dla ciebie i dla mnie.

Kiedy w południe słońce przesunęło się przez celownik, już wiedział. Zrobi wszystko, wszystko poświęci, by znów ją zobaczyć.

Pomóż mi.

Proszę.

Powinienem był cię pocałować.

Łowca tygrysów

Подняться наверх