Читать книгу Iggy Pop: Upadki, wzloty i odloty legendarnego punkowca - Paul Trynka - Страница 7

ROZDZIAŁ 1
Wybraniec

Оглавление

Do Silver Lake, ośrodka wypoczynkowego położonego na wschód od jeziora Michigan, prowadziła przyjemna droga. Tutejsze plaże były ulubionym miejscem spotkań młodzieży – przynajmniej tej, która mogła poszczycić się posiadaniem własnego samochodu. Trwały wakacje 1965 roku, a młody Jim Osterberg właśnie dołączył do tego grona. Jak to on, nie uznał za stosowne zadbać o takie szczegóły jak posiadanie prawa jazdy czy choćby odbycie formalnej nauki. Lynn Klavitter, z którą chodził przez całą dwunastą klasę, była pod wrażeniem faktu, że zdołał zaoszczędzić dość pieniędzy na kupno chevroleta kombi rocznik ’57, którym odbywali tę trzystukilometrową podróż. Była też pod wrażeniem stylu, w jakim prowadził swój pojazd, ale nie było to wrażenie pozytywne. Na każdą jej grzeczną, wypowiadaną spokojnym głosem prośbę, by trochę zwolnił, jej dobroduszny, zabawny, ale też coraz bardziej uparty chłopak reagował jedynie mocniejszym dociskaniem gazu i zapewnieniami, że wszystko ma pod kontrolą.

Na ostatnim odcinku autostrady przed Silver Lake, kiedy Jim rozpędził ospałego chevroleta do stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, dziewczyna zaczęła w końcu tracić panowanie nad sobą. Teraz oboje krzyczeli na siebie nawzajem, a tyłem pojazdu zaczęło niebezpiecznie zarzucać. Kiedy początkujący kierowca usiłował go skorygować, niechcący gwałtownie skręcił i nim zdążyli zareagować, samochód wyleciał z drogi, przekoziołkował po trawiastym poboczu raz, drugi, trzeci, kosząc dwa drzewa, po czym zatrzymał się w krzakach, ryjąc dachem w ziemi. Kabinę wypełniły szczapy drewna i kurz.

Para nastolatków wygrzebała się ze środka przez okna, patrząc po sobie. Samochód zmienił się w kompletny wrak, ale oni – nie licząc paru zadrapań i siniaków po zderzeniu Jima z kierownicą – wyszli z tego, wbrew wszelkiej logice, bez szwanku. Nagle zapadła absolutna cisza. Jim spokojnie podniósł oderwaną tablicę rejestracyjną, wziął Lynn za rękę i ruszył wzdłuż szosy. Pokonali tak całą pozostałą drogę do ośrodka, gdzie położyli się na zalanej słonecznym blaskiem plaży.

Kilka dni później Osterberg zwierzył się swojemu najlepszemu przyjacielowi Jimowi McLaughlinowi, jak wielkie miał szczęście, że przeżył. „No nie, kolejna wyssana z palca historyjka”, pomyślał McLaughlin i wkrótce o wszystkim zapomniał. Kilka lat później

Iggy Stooge wspomniał w wywiadzie, że jest wyjątkowy, że przetrwał wypadek, w którym powinien był zginąć, i że przeznaczone mu jest zostawić swój ślad. Chociaż taka uwaga gwiazdy rocka o własnej niezniszczalności brzmiała absurdalnie, to, podobnie jak wszystkie jego buńczuczne wypowiedzi, sprzedawała się całkiem dobrze.

Ameryka przeżywała wówczas pełne optymizmu lata powojennego boomu. Wszystko wydawało się możliwe. Był to czas, w którym bystry młodzieniec dorastający w środowisku intelektualistów i luminarzy nauki, wychowywany przez inteligentnych, ambitnych i ciężko pracujących rodziców, mógł, jak się wydawało, osiągnąć wszystko, co mu się zamarzy. Mógł zadzierzgnąć nić przyjaźni z tytanami przemysłu i na własne oczy zobaczyć świat sztuki zaludniony przez przyszłe supergwiazdy. W takim otoczeniu chłopiec o odpowiednich przymiotach – pełen ambicji, przenikliwej inteligencji i odpowiedniego rodzaju charyzmy – mógł zostać nawet prezydentem Stanów Zjednoczonych. A taką właśnie przyszłość rówieśnicy i nauczyciele z Ann Arbor przewidzieli dla Jima Osterberga, bystrego, dobrze ubranego klasowego aktywisty, obdarzonego godną pozazdroszczenia umiejętnością zjednywania sobie wśród wielkich tego świata.

Park przyczep kempingowych Coachville Gardens leży wśród drzew, przy Carpenter Road, na obrzeżach miasta Ann Arbor. Oficjalnie przynależy do miasteczka Ypsilanti w stanie Michigan. Choć nawet tam zawitała inwazja wielkich, pudełkowatych hipermarketów, Ypsilanti nadal jest pełnym zieleni, cichym miejscem, gdzie niewiele się dzieje. Pełno tam samotnych, drewnianych domów, w których można pędzić spokojne życie, w lecie obserwując żurawie i wiewiórki, a zimą zabierając psa na długie, wypełnione rozmyślaniami spacery po białym, dziewiczym śniegu. To piękne otoczenie, typowe także dla wielu innych małych miasteczek, nastraja czasami klaustrofobicznie. Łatwo tu wpaść na różne ekscentryczne indywidua, miłośników nocnego oglądania telewizji na nielegalnie podpiętych do sieci odbiornikach, internetowych trolli czy amatorów walki z nieuchronną nudą poprzez wykorzystanie narkotyków.

Chociaż Ypsilanti szczyci się szumnym mianem miasta, w rzeczywistości leży w cieniu swojego o wiele większego sąsiada, Ann Arbor, którego charakter od 1837 roku określa Uniwersytet Michigan. Uczelnia ta słynęła z bogatego programu oraz liberalnego etosu, a w połączeniu z obecnością General Motors w pobliskim Detroit, ściągała do miasta nieustający strumień ludzi oraz stymulowała lokalny, prężny przemysł maszynowy, farmaceutyczny i elektroniczny.

To właśnie wpływ uniwersytetu uczynił z Ann Arbor stylowe miejsce, zamieszkane przez ludzi pijących espresso, formujących grupy artystyczne i biorących lekcje tańca. Dla kontrastu, ludzie z Ypsilanti mieli zwykle opinię wieśniaków. Jednak mieszkańcy obu miejscowości tolerowali się nawzajem. Wielu akademików, którzy na uniwersytecie emanowali intelektem i wiedzą, po pracy wracało do swych farm w sielskim Ypsilanti. Ale granica pomiędzy tymi dwoma światami była widoczna dla każdego, kto ją pokonywał; istniała różnica pomiędzy tymi, którzy żyli z owoców własnego intelektu, a tymi, których dochody generowane były przez zwykłą pracę rąk na farmie lub w fabryce; pomiędzy ludźmi kultury a wiejskimi prostakami. To na tej właśnie granicy spędzili dzieciństwo James Osterberg i Iggy Pop.

Będąc już gwiazdą rocka, Iggy wielokrotnie podkreślał, że pochodzi z obozowiska przyczep kempingowych, tego najbardziej ikonicznego domu amerykańskiej klasy pracującej. Ale w szkole postrzegano Jima Osterberga jako chłopca z klasy średniej, któremu pisany jest wielki sukces. Inni odnosili się z podziwem, a czasem zazdrością do jego eleganckiego stroju, domu jego rodziców w Ann Arbor Hills – wymuskanej enklawy zaludnionej przez akademików, architektów i najważniejszych ludzi krajowego przemysłu – oraz jego aury pewności siebie, która zdawała się niezachwiana.

W późnych latach czterdziestych Ann Arbor, podobnie jak większość stanu Michigan, przechodziło okres ekonomicznego boomu. Wciąż płynęły pieniądze z wojskowych kontraktów, a przemysłowi giganci, jak Ford i General Motors, przygotowywali się na wielki wzrost popytu, gdy miliony byłych żołnierzy zaczną wydawać otrzymane od rządu kredyty mieszkaniowe. Na wschodzie stanu, aż po Detroit i gigantyczne zakłady Forda, które się tam mieściły, wśród nieskalanej zieleni wyrastały jak grzyby po deszczu nowe fabryki o nazwach wziętych z języka Indian. Na kampusie Uniwersytetu Michigan wznoszono kolejne wysokościowce, i choć cały kraj budował mieszkania, wciąż było ich o wiele za mało. W 1948 roku mała grupa biznesmenów pod kierunkiem Perry’ego Browna, właściciela lokalnych zakładów obróbki przemysłowej, oraz braci Gingras – Irva, Leo i George’a – założyła niewielkie osiedle przyczep przy Carpenter Road, licząc na ściągnięcie robotników z fabryki Forda oraz lokalnej firmy telefonicznej. Nazwali je Coachville Gardens. Jednymi z pierwszych lokatorów, którzy wprowadzili się tam jesienią 1949 roku, byli James Newell Osterberg, jego żona Louella, oraz ich synek James Newell Junior, który przyszedł na świat jako wcześniak w Muskegon Osteopathic Hospital 21 kwietnia 1947 roku. Ta nietypowo mała rodzina miała wkrótce stać się znana w całym Coachville Gardens. „To była niewielka przyczepa, która ledwo mieściła bardzo dużą mamę i bardzo chudego i wysokiego tatę” – mówi Brad Jones, który mieszkał nieopodal. „Wyglądali jak z jakiegoś kultowego filmu. Przyczepa była naprawdę mała, wysoki i chudy ojciec przypominał Ichaboda Crane’a1, a matka małą kuleczkę. Ale wiesz, co? Pasowali do siebie. Jakoś to działało”.

Pierwszym wspomnieniem Jima Osterberga jest zabawa, w której siedzi na kolanie matki, a ona „recytuje jakiś zaśpiew, po duńsku, a przy ostatnim słowie prawie zrzuca mnie na podłogę i podnosi z powrotem. A ja chciałem jeszcze i jeszcze”. Jim Junior dorastał otoczony ciepła aurą miłości matki i bejsbolowej pasji ojca („Grał półprofesjonalnie w bejsbol, miał ogromny kij, rękawicę i całe wyposażenie”).

James Newell Osterberg Senior, który nie tylko przekazał synowi imię, ale też w wielkim stopniu ukształtował jego osobowość, urodził się dwudziestego ósmego marca 1921 roku. Pochodził z irlandzko-angielskiej rodziny, lecz swoją młodość spędził w sierocińcu w Michigan, odrzucony i samotny. Dopiero kiedy miał czternaście lat, do drzwi sierocińca zapukały dwie siostry, Żydówki Esther i Ida Osterberg. Stare panny zdecydowały, że to James jest dzieckiem, które najbardziej potrzebuje domu. Wychowywały go z miłością i płaciły za jego edukację, zanim nie odeszły w krótkich odstępach czasu; jedna z żalu za ich pięknym domem, zburzonym, by zrobić miejsce dla autostrady, druga z tęsknoty za swoją ukochaną siostrą. James docenił dar, który otrzymał od losu, i uczył się pilnie. Był również dobrym bejsbolistą, z czasem zaczął grać w niższych ligach i nawet próbował się dostać do Brooklyn Dodgers, ale nigdy nie dorobił się karty kontraktowej, która uczyniłaby zeń profesjonalnego sportowca. Tak jak to zwykle miało miejsce w przypadku jego pokolenia, dalszą naukę przerwała wojna, ale oczywisty potencjał intelektualny Jima Osterberga został dostrzeżony i Siły Powietrzne skierowały go na trening radiooperatora (w późniejszych latach miał wspominać swoje misje nad Niemcami i ostrzegać syna przed tym krajem). Po wojnie James Senior eksperymentował z nauką stomatologii i osteopatii, zanim ostatecznie nie skończył studiów pedagogicznych i nie przeprowadził się do Ypsilanti, by przyjąć posadę nauczyciela angielskiego w szkole średniej przy Packard Road, cztery minuty jazdy od Coachville.

Większość z tych, którzy go znali, określa Jamesa Osterberga Seniora mianem chłodnego, a nawet surowego belfra, na którego lekcjach trzeba było się starać. Poza nauczaniem angielskiego pomagał też przy wychowaniu fizycznym. Jako nowy nauczyciel zwykle miał pod swoją pieczą mniej wybitnych uczniów; w ich przypadku, kładł głównie nacisk na umiejętności publicznego wypowiadania się. Wielu z jego byłych podopiecznych wspomina uczucie zastraszenia, ale jako dorośli nauczyli się oni cenić nieugiętość i zaangażowanie Osterberga. Jedna z byłych uczennic, Mary Booth wspomina: „Bałam się go i lubiłam bardziej niż jakiegokolwiek innego nauczyciela”. Około 1958 roku Jim Osterberg zdobył lepiej płatną posadę w Fordson High, w dystrykcie Dearborn na obrzeżach Detroit, okolicy zdominowanej przez ogromną fabrykę Forda. Lepsza płaca oznaczała, że rodzina mogła się przeprowadzić ze starej przyczepy Spirit do o wiele większej New Moon, futurystycznej jak z serialu o Jetsonach. W szkole Fordson Osterberg zdobył sobie szacunek jako zaangażowany, poświęcony swej pracy i sprawiedliwy nauczyciel, który czasem pozwalał sobie na przebłysk surowego humoru. „Pan O” był idealistą, co czasami utrudniało mu życie, zwłaszcza kiedy podjął nieudaną próbę stworzenia związku zawodowego. Jeśli wierzyć słowom Jima Juniora, poparł go wówczas tylko jeden z kolegów, a projekt został szybko zarzucony.

Nie wszyscy wychowankowie pana Osterberga pamiętają jego zajęcia, ale wszyscy odnoszą się z wielkim szacunkiem do jego zaangażowania i wytrwałości. Na przykład Patricia Carson Celusta, która sama później została nauczycielką w szkole średniej, twierdzi, że dostarczył jej inspiracji i przemienił z nieśmiałej dziewczynki w pewną siebie, elokwentną osobę. „Zmuszał, by wyjść poza utarte ścieżki myślenia” – wspomina z nostalgią, dodając, że przekazał im „prawdy, w których znaleźliśmy oparcie w życiu”. Teraz, jako emerytowana nauczycielka angielskiego i dykcji, Patricia Celusta uznaje Jamesa Osterberga za „nauczyciela idealnego”. Nadal posiada zniszczony podręcznik do angielskiego, z którego uczył. Ci z podopiecznych „Pana O”, którzy odnieśli sukces, zawdzięczają mu pewność siebie, szacunek do siły słowa oraz zainteresowanie szerszymi problemami kultury i literatury. Wielu jego byłych uczniów podziela opinię Patricii, że był człowiekiem oddanym swej pracy, zdolnym i uczciwym. Tak samo mówi Jim Osterberg Junior. Ale to były lata pięćdziesiąte, a Jim Senior był człowiekiem o umyśle wojskowego. Jego intelektualny rygor opierał się na dyscyplinie, a jej wynikiem było również to, że w wychowaniu syna nieraz sięgał po pasek.

Choć w ciągu następnych lat Jim Junior miał nieraz dostarczyć zawodu swemu surowemu ojcu i często miało między nimi dochodzić do – czasami bardzo poważnych – starć, można powiedzieć, że kindersztuba, jakiej został poddany, spełniła swoje zadanie. Podobnie jak ojciec, Jim wyrósł na człowieka ambitnego, ale w jego wypadku tej ambicji towarzyszyły osobisty czar i pewien brak powagi, które zdradzały wpływ jego towarzyskiej i przemiłej matki.

Wśród mieszkańców Coachville Gardens pan Osterberg miał opinię człowieka cokolwiek strasznego, ale niektórzy spekulują, że po części było to wynikiem zawodowej konieczności. Według Brada Jonesa, jednego z sąsiadów, „gość był sztywniakiem tylko jeśli mu się na to pozwoliło”. Jamesa Senior był mężczyzną praktycznym, twardo stąpającym po ziemi („Przyczepy mają sens”, tłumaczył niekonwencjonalny wybór lokum dla swojej rodziny), co widać było w jego stroju i wojskowej fryzurze. Ale nie powstrzymywało go to przed zabieraniem małego Jima na długie, idylliczne przejażdżki po okolicy. Kiedy w radiu pojawiał się Frank Sinatra, Osterberg Senior śpiewał razem z nim. Choć minęło sześćdziesiąt lat, jego syn nadal pamięta, jak siedział w rodzinnym cadillacu, słuchając Young at Heart w wykonaniu ojca i marzył, by sam kiedyś zostać piosenkarzem.

Louella Osterberg, z domu Kristensen, była uroczą kobietą o duńskich, szwedzkich i norweskich korzeniach, zakochaną do szaleństwa w obu swoich Jimach. Choć praca na pełen etat w biurze Bendix, jednego z głównych pracodawców związanych z przemysłem Ann Arbor, nie pozostawiała jej wiele czasu, stała się szeroko znaną i uwielbianą osobą w całym zachodnim Ypsilanti. W późniejszych latach pełniła rolę mediatora w coraz bardziej intensywnych sporach pomiędzy mężem a synem, co jednak nigdy nie wytrąciło jej z równowagi. Mimo całej męskiej agresji skumulowanej w małej przyczepie, nikt nie miał wątpliwości, że Osterbergowie byli szczęśliwą, choć może cokolwiek niekonwencjonalną rodziną.

Dla wielu z mieszkańców Coachville Garden osiedle przyczep było amerykańską Arkadią, gdzie szczęśliwe dzieci, ubrane w śliniaczki i dżinsowe ogrodniczki, pląsały wśród zielonych wzgórz, śniąc o Sputniku i Supermanie. Rodzice mogli zostawiać swoje pociechy w parku, wiedząc, że pozostawiają je pod czujnym okiem swych sąsiadów z tej trzymającej się razem społeczności. To zapewne ta rodzinna atmosfera oraz powojenny brak mieszkań w Ann Arbor zaprowadziły Osterbergów na to osiedle. Mieszkali tam znacznie dłużej niż większość swoich sąsiadów, bo aż do jesieni 1982 roku. Przyczepy stały wśród zielonych łąk, najbliższym budynkiem były jednoklasowa, kamienna podstawówka po drugiej stronie Carpenter Road i przylegająca do niej farma Leverettów, wokół której kręciło się życie lokalnych dzieciaków. Mogły tam zarobić parę groszy, pracując na straganie z warzywami Chucka i Dorothy albo, w lecie, pomagając przy zbiorach kukurydzy. Dla Osterberga Seniora z kolei magnesem było pole golfowe Pat’s Par Three, położone tuż przy osiedlu. Z tyłów Coachville Gardens wybiegała natomiast ścieżka, która wiodła ku torom kolejowym. Młody James nocami słuchał zawodzenia pociągów towarowych, a za dnia wychodził, by obserwować stukocące składy, które pędziły z Nowego Jorku do Chicago.

Idąc wzdłuż krętej drogi wiodącej przez osiedle niemal codziennie można było spotkać dzieci grające w bejsbol lub futbol. Jim, odkąd skończył dwa lata, był stałym bywalcem dziecięcych przyjęć, choć spędzał w swojej przyczepie więcej czasu niż większość. James Senior nie był snobem, ale zwracał baczną uwagę na to, z kim zadaje się jego syn. Szczególnie martwiło go, gdy Jim wybierał się do Bishopów, którzy byli „inni”. Jim później miał opisywać ich jako „dobrodusznych wieśniaków”. Bishopowie byli jednak powszechnie lubiani i miło było przebywać w ich towarzystwie, co przyciągało ku nim Jima. Kiedy

Jim Junior zaczął przejawiać fascynację wobec przedwcześnie rozbudzonej seksualnie Diany Bishop, Jim Senior wykazał szósty zmysł i nie szczędził wysiłków, by odsunąć ją od swego syna. Nie miał jednak podobnych uprzedzeń wobec Duane Brown i Sharon Ralph, których rodzice pomogli zbudować osiedle. Obie kobiety pamiętają dziecięce zabawy z młodym Jimem, przy czym Sharon wspomina, że „nie wychodził na podwórko tak często, jak inne dzieciaki, ale za to zawsze widziało się go na przyjęciach. Jego mama była bardzo popularna, lubiłam do nich chodzić, zawsze zdawała się taka miła, zrównoważona i przyjemna w obyciu”. Pan Osterberg, przeciwnie; wśród dzieci sprawiał wrażenie strasznego. „Nie wiem właściwie dlaczego – mówi Duane Brow. – Był bardzo wysokim, szczupłym mężczyzną, ostrzyżonym po wojskowemu, nie lubiłam z nim przebywać. Nic nigdy nie zrobił, żeby sobie na to zasłużyć, po prostu wydawał się strasznie nieprzyjemny”.

W przepełnionym rodzinną atmosferą Coachville, zamieszkanym przez hodujące wielkie rodziny kury domowe, Osterbergowie, dwójka pracujących rodziców i jedynym synem, byli bardzo nietypowi. W swych najwcześniejszych wspomnieniach Jim jest przeważnie sam: śpi lub odpoczywa na półce ponad kuchenką w pięcioipółmetrowej przyczepie rodziców, ogląda Howdy Doody2 na czarno-białym ekranie maleńkiego telewizora albo obserwuje, jak na tyłach przyczepy ojciec rozmawia ze swoim znajomym mechanikiem – prawdziwym kowbojem w wysokich butach i stetsonie na głowie. „Nigdy nie widziałem nikogo takiego i naprawdę go polubiłem”. Jak przystało na chorego na astmę jedynaka, Jim był rozpieszczany przez oboje rodziców. Tylne siedzenie rodzinnego cadillaca zostało wymontowane i zastąpione szeroką półką, po której czterolatek mógł chodzić albo podziwiać widoki z poziomu swego posłania, kiedy zabierali go na niedzielne przejażdżki. Niedzielne popołudnia były jedynym momentem tygodnia, który mogli w pełni poświęcić sobie. Później, chociaż mógł wybrać się z Sharon albo Duane na przechadzkę przez pola albo w stronę torów, zwykle preferował długie, samotne włóczęgi, a jeszcze częściej zostawał w domu lub u swojej niani, pani Light, gdzie oddawał się marzeniom z gatunku sci-fi, wyobrażając sobie, że jest Supermanem albo Atomowym Mózgiem. W ciągu tych i następnych lat z powodu ataków astmy często opuszczał szkołę na długie okresy i zanurzał się w świecie wyobraźni, co w jego własnych oczach wyróżniało go wśród kolegów i koleżanek. Kiedy brał lekarstwa, w jego głowie ożywały całe światy. „To była efedryna. Dzisiaj ścigają za posiadanie pseudo-efedryny, która jest podstawowym składnikiem speeda. Ja miałem prawdziwą, która jest o wiele lepsza. Czułem się po niej... wspaniale. Nadawała wszystkiemu poetycki posmak. To chyba ona rozbudziła moją kreatywność”.

Może to kwestia uwagi, którą poświęcali mu kochający rodzice, może zasługa ojca, który nie szczędził mu konwersacyjnych i intelektualnych wyzwań, a może po prostu porównywanie poziomu inteligencji rówieśników z własnym, ale od najmłodszych lat szkoły podstawowej było jasne, że Jim Osterberg uważa się za kogoś wyjątkowego. Wielu jego kolegów i nauczycieli podzielało ten pogląd. Lekko zbudowany Jim Junior był pełen energii, a na jego twarzy zawsze gościł ten specyficzny, zuchwały, ale przy tym lekko nieśmiały uśmiech. Poruszał się sprężystym krokiem, otaczała go też pewna aura lekkości: szczupły, obdarzony okrągłą twarzą i wielkimi, błękitnymi oczami o długich rzęsach wyglądał prawie jak przerośnięta lalka. Jego czar oraz skłonność do zabawy i kokietowania innych pasowały idealnie to tego wyglądu. Ten urok sprawiał, że wiele uchodziło mu na sucho – pozwalało, by dzieciak z domu intelektualistów z bogatym słownictwem oraz niezachwianą pewnością siebie nie był uznawany za zarozumialca. Co więcej, Jim stał się naturalnym przywódcą. Dla większości dzieci pierwszy dzień szkoły stanowi traumatyczne doświadczenie; Jim Osterberg, który już wtedy posiadał w Coachville rozbudowaną sieć przyjaciół, nie zaznał niczego podobnego.

Zbudowana niemal stulecie wcześniej Carpenter Elementary była prostą, jednoizbową, wiktoriańską podstawówką, która stała naprzeciw Coachville Gardens. Jim i jego znajomi z Coachville byli pierwszymi uczniami w nowej, zbudowanej z cegły i szkła szkole przy pobliskim Central Boulevard, którą otwarto w 1952 roku. Sieć przyjaciół Jima miała wkrótce składać się z Sharon, Duane, Kay Dellar, Sandry Sell, Joan Hogan, Sylvii Shippey, Steve’a Briggsa i Jima Rutherforda oraz Brada Jonesa, który przyjechał z San Diego w 1956 roku. Brown wspomina, że wszyscy uważali Jima za zabawnego, energicznego i bystrego przywódcę swego gangu. „Wymyślał, jak wpakować nas i siebie w kłopoty. Któregoś dnia w czwartej klasie poznał nowe słowo – »kurwa«. Podsunął mi, bym tak nazwała nauczycielkę – nie pamiętam już, czy tłumaczył mi, co oznacza. Mieliśmy przez to później kłopoty z naszą wychowawczynią, panną Connors”.

W czwartej klasie młody Osterberg często ściągał na siebie gniew Rachel Schreiber, nauczycielki, która regularnie biła go linijką po łapach. Jednak jego oczywista inteligencja i elokwencja sprawiały, że zaskarbił sobie pobłażliwość ze strony innych pedagogów. Już w czwartej klasie Jim wiedział, jak zostać zauważonym. Ten błękitnooki chłopiec często opisywany był jako „uroczy”, a jego ambicja oraz intensywne pragnienie, by zostać przywódcą stada – mimo tak młodego wieku – nie psuły jego naturalnego wdzięku. Opisując to słowami Browna, „flirtował z ludźmi. Rozumiał ich. Wiedział, jak się zachować, by ich oczarować”. „Nawet w tak młodym wieku był prawdziwą osobowością – mówi Brad Jones. – Zawsze zabawny, zawsze potrafił nawiązać kontakt na każdym poziomie. Ale był też wdzięcznym obiektem tortur. Nieraz w szkole chwytaliśmy go i łaskotaliśmy, aż się nie posikał. Wiesz, to normalne w piątej czy szóstej klasie”. Jako uczeń Jim szczególnie zafascynowany był opowieściami o kulturze Dzikiego Zachodu. Fantazjował, że jest „Danielem Boone’em albo Jimem Bowiem. Jim Bowie, wielki jak dąb; mogę zrobić, co tylko zechcę, pragnę żyć na krawędzi”.

Łatwo było zdobywać przyjaciół i oczarowywać ludzi w Carpenter Elementary, gdzie klasy liczyły poniżej dwudziestu uczniów, a wszyscy mieszkali parę kroków od siebie. Szkoła ta była centrum życia społecznego w zachodnim Ypsilanti. Dla dzieci, obok farmy Leveretta, było to ulubione miejsce spędzania popołudnia; dla rodziców zaś – świetne miejsce, by spotykać się z sąsiadami na tańcach i innych przyjemnych, prowincjonalnych, rodzinnych imprezach. Louella Osterberg była tam znaną figurą, pomagała przy pieczeniu ciasta i wyprzedażach rupieci na szkolnych bazarach – nie lada osiągnięcie, jako że była tam jedyną mamą, która musiała jednocześnie pracować na pełny etat. A przynajmniej jedyną, którą zapamiętała większość z bywalców tych imprez.

W wieku sześciu lat Jim Osterberg, będąc już centrum swojego małego wszechświata, wkroczył w nowy, większy krąg społeczny, kiedy jego ojciec zatrudnił się jako nauczyciel i opiekun przy Varsity, letnim obozie dla młodzieży z klasy średniej założonym przez Irvina „Wiza” Wisniewskiego przy Cordey Lake, opodal Pickney w stanie Michigan. Należący do „bardziej średniej” klasy chłopcy, którzy spotkali małego Jima i jego tyczkowatego ojca pozaswym naturalnym środowiskiem, wspominają kogoś innego od zawadiaki z Carpenter Road. „Opiekunowie przyjeżdżali po ciebie do domu – mówi Mike Royston, który wyjeżdżał na obóz od 1954 roku. – Jimmy towarzyszył swojemu ojcu. Pamiętam, że był strasznie nieśmiały, wciąż widzę go, jak siedzi przytulony do niego w samochodzie, którym jeździliśmy na obóz. Był niezwykłym chłopcem o ogromnych, błękitnych oczach. Studiował cię uważnie, ale nieśmiało, ukradkowo. Zerkał na ciebie spod oka i zaraz się odwracał, nigdy nie utrzymywał kontaktu wzrokowego. A jego ojciec był strasznym mrukiem. Widziałeś ten film, Cool Hand Luke?3 Cóż, jeśli pamiętasz tego gościa, co nie miał oczu, tylko słoneczne okulary, to właśnie był stary Jima. Prawie nic nie mówił, tylko nadzorował. Nie pamiętam, żeby się kiedykolwiek uśmiechnął”.

W następnych latach Jim Junior niejednokrotnie narzekał na ojca przed swoimi nowymi, bardziej uprzywilejowanymi kolegami – tak bardzo się skarżył, że większość myślała, iż przesadza. Ale w czasie radosnych, szczęśliwych lat przy Carpenter Road zwracał na siebie uwagę jako bystry, charyzmatyczny, rozmowny chłopiec obdarzony, zdawałoby się, niezachwianą pewnością siebie. „Wiz” Wisniewski nieraz odwiedzał rodzinę Osterbergów w letnie wieczory, by przyjemnie spędzić z nią czas na polu golfowym Pat’s Par Three. Czasami więcej czasu wiódł na rozmowach z synem, nie z ojcem. „Pan Osterberg był cokolwiek powściągliwym dżentelmenem, ale lubił grać w golfa, mieliśmy z nim i jego synem naprawdę dobre stosunki. Młody Jim dopiero się uczył, był bardzo energicznym chłopcem, który grał z lewej ręki, bardzo lubiliśmy się nawzajem. Nadal pamiętam tamte wieczory”.

Dla amerykańskiej młodzieży awans z podstawówki do gimnazjum jest kluczowym rytuałem przejścia. Niezliczone filmy, książki, piosenki i wiersze opisują niespełnione marzenia i psychiczne traumy, ale też osobiste sukcesy, znaczące newralgiczne lata wczesnej nastoletniości, lata, które w wielu przypadkach wyznaczają bieg dorosłego życia. Jim Osterberg poradził sobie z tym okresem z godną pozazdroszczenia łatwością –opuścił gimnazjum wręcz jako idol rówieśników, któremu pisano w przyszłości wielkie sukcesy. Jednak jako dorosły wspominał poczucie wyobcowania, spowodowane faktem, że pochodził z osiedla przyczep. Drobne upokorzenia, których doświadczył ze strony swoich lepiej sytuowanych kolegów z klasy średniej, miały odbijać się echem w następnych dekadach. Dojmujące poczucie odrzucenia miało być ważkim powodem jego późniejszych zachowań. Ale gdy wspominał o tym swym przyjaciołom z Carpenter Road, którzy obserwowali jego awans do kręgu „zarozumialców”, jego słowa były w najlepszym przypadku uznawane za żart, w najgorszym – za bredzenie.

Duane Brown nadal wspomina pęd Jima do wykazywania się: „Zawsze próbował być lepszy od nas we wszystkim. I całkiem nieźle mu to szło”. Nikt z kręgu najbliższych znajomych Jima nie miał mu za złe chęci udowodnienia, że jest najmądrzejszy. Przynajmniej z początku. „[Później] poszliśmy do gimnazjum, do liceum. Zaczęłam sobie myśleć, że wydaje mu się, że jest od nas lepszy. Nie byłam pewna dlaczego – mówi Brown. – Miałam wrażenie, że kiedy podrósł, stał się bardziej zarozumiały. Pewnie nie chciał, żeby jego nowi znajomi [z gimnazjum Tappan] wiedzieli, że zadaje się z dzieciakami z osiedla przyczep, bo jeszcze by się ktoś dowiedział, że sam stamtąd pochodzi! Kiedy poszedł do liceum, praktycznie nie mieliśmy już z nim kontaktu”.

Sharon Ralph też nie podobało się zachowanie Jima po 1960 roku, gdy znalazł się w kręgu nowych znajomych z Tappan. „Nie wiem, czemu tak się wstydził swojego pochodzenia z osiedla przyczep. Fakt, dzieciaki z Tappan i liceum w Ann Arbor były cholernie zarozumiałe, a on bardzo chciał się z nimi kumplować. Trzymał tylko z nimi”.

Gimnazjum Tappan stoi przy Stadionie Boulevard, niedaleko Stadionu Michigan, w pełnej drzew i zieleni części miasta, znanej jako Ann Arbor Hills. Szkoła mieści się w majestatycznym, eleganckim, przestronnym budynku Musiał on zrobić duże wrażenie na młodym chłopcu, który przyjechał tam autobusem, kursującym wzdłuż Washtenaw Avenue z położonego poza miastem osiedla przyczep. Bliskość Uniwersytetu Michigan sprawiała, że zarówno Tappan, jak i Ann Arbor High, liceum, któremu to gimnazjum dostarcza narybku, były dumą amerykańskiego systemu edukacji. Wielu rodziców należało do kadry naukowej lub administracji uczelni; wiele świetnie wykształconymi nauczycielek miało mężów, którzy robili tam kariery. „Rodzice [uczniów Tappan] nie przejmowali się szczególnie, czy będziesz dużo zarabiać – wspomina rówieśnik Jima, Mim Streiff – przejmowali się natomiast wynikami w nauce, to był priorytet”.

W Tappan unosił się też zapach wielkich pieniędzy, dzięki klice bogatych uczniów z Ann Arbor Hills, osiedla miejscowych architektów, administratorów, profesorów i prezesów firm. Hodowano tam nową generację menadżerów Forda, która świadomie podpisywała się pod liberalną, oświeconą tradycją Ann Arbor. Grupa „genialnych dzieciaków” Forda składała się z byłych nastoletnich oficerów Korpusu Powietrznego Armii Stanów Zjednoczonych4 pod przewodnictwem pułkownika Charlesa „Texa” Thorntona; należeli do niej dwaj przyszli prezesi Forda, Robert McNamara i Arjay Miller. Obaj wybrali na swoją siedzibę uniwersyteckie, inteligenckie Ann Arbor, miejsce, które Miller – późniejszy dziekan wydziału przedsiębiorczości na Uniwersytecie Stanford – wciąż ciepło wspomina. „Urocze, bardzo ładne, bardzo czyste miasto akademickie. Wszystko kręci się tam wokół uniwersytetu; miejsce jest wystarczająco odległe od Detroit, by mieć własną tożsamość i kulturę, a jednocześnie na tyle blisko miasta, by wyskoczyć do opery lub filharmonii. Naprawdę bardzo przyjemnie mi się tam mieszkało”.

Fakt, że na koncertach w gimnazjum Tappan i innych wydarzeniach kulturalnych w Ann Arbor pojawiali się dwaj z najważniejszych liderów przemysłu Stanów Zjednoczonych, wzbogacał aurę tamtych czasów o erotyczny posmak zetknięcia wielkiej władzy i wielkich pieniędzy. Była to podnieta, która bez wątpienia kusiła dwunastoletniego Jima Osterberga – chłopca, który już wkrótce miał zbliżyć się do samego jej źródła.

Ta kosmopolityczna aura i bliskość wielkiej finansjery onieśmielała wielu uczniów Tappan. Podobnie przytłaczające wrażenie robili niektórzy z ich rówieśników. Rick Miller (niespokrewniony z Arjayem) był charyzmatycznym chłopakiem, „Panem Obytym” z papierosem w zębach, idolem wielu chłopców i dziewcząt. Lubił zabawiać się kosztem innych, a jedną z jego ofiar stał się Jim Osterberg. „Chodziliśmy w Tappan na lekcje pływania i z jakiegoś durnego powodu musieliśmy tam stać na golasa – mówi Denny Olmsted, który był kolegą zarówno Jima, jak i Ricka. – Jim miał wielkiego wacka, za którego Rick go łapał i ciągał po całej sali z prysznicami. Śmialiśmy się z tego wszyscy, a Jimowi było wstyd”. Wielu chłopaków zazdrościło Jimowi jego ponadprzeciętnego przyrodzenia, podobnie jak jego szybko osiągniętej dojrzałości. Rick zmienił obiekt zazdrości w powód do szyderstwa – przynajmniej do czasu.

George Livingston był kolejnym szpanerem, który mieszkał w imponującym domu w Ann Arbor Hills, zaprojektowanym przez swego ojca architekta. Livingston i jego kolega John Mann byli ekspertami w demontażu chryslerów i razem zdobyli nagrodę stanu w dziedzinie naprawy usterek w plymouthach. „George był niezłym narwańcem i nieraz mówił o innych, zanim zdążył się zastanowić – mówi John Mann. Wspomina, że George nieraz kpił z miejsca zamieszkania Jima. – Ponabijać się z czyjegoś pryszcza albo przyczepy kempingowej, to był cały George”. Większość dzieciaków nauczyło się, by kwitować to śmiechem i iść dalej, ale Jim Osterberg brał sobie podobne zniewagi do serca.

Dla Iggy’ego Popa Rick Miller i George Livingston już na zawsze pozostali symbolem naturalnej skłonności do okrucieństwa młodych białasów z klasy średniej – choć przecież dla większości swych rówieśników Jim Osterberg sam był uosobieniem sukcesu chłopaka z takich sfer. Najlepszym tego symbolem była jego przyjaźń z Kennym Millerem, synem Arjaya Millera i synem chrzestnym Roberta McNamary. Nawet z punktu widzenia wykształconych, wyrafinowanych mieszkańców Ann Arbor Hills Millerowie należeli do śmietanki towarzyskiej. A jak się miało okazać, Jim Osterberg posiadał talent do nawiązywania przyjaźni ze śmietanką towarzyską.

W domu Millerów przy Devonshire, w sercu Ann Arbor Hills, zawsze coś się działo. Wielki podziw sąsiadów budziły lekcje tańca – w dużym studio na tyłach domu prywatny nauczyciel trenował z Kennym i innymi dziećmi walce i fokstroty. Uczniowie przebrani byli w formalne stroje, dziewczęta miały nawet rękawiczki. W czasie Bożego Narodzenia goście słuchali występów profesjonalnego chóru. Na ścianach domu wisiały wysmakowane płótna, a sam budynek zbudowany z jasnej, czerwonej cegły, obłożony sekwoją, z wychodzącymi na park balkonami – był studium nowoczesnej i eleganckiej architektonicznej powściągliwości. W salonie stał kolorowy telewizor, nowinka dla większości odwiedzających. Millerowie nie zadzierali nosa. Szoferzy wozili dzieciaki na golfa, futbol albo hot-doga z colą w hotelu Howard Johnson przy Washtenaw Avenue. Pewnego razu, w drodze powrotnej z hotelu, jeden z kolegów Kenny’ego wylał shake’a na tylne siedzenie lincolna. Żaden z członków rodziny nawet nie mrugnął okiem, ale następnego dnia szofer podjechał po swych podopiecznych nowym samochodem.

Chociaż osobą, która spędzała najwięcej czasu z dzieciakami, była pokojówka Millerów, Martha, to matka Kenny’ego, Frances, zawsze przejawiała zainteresowanie jego kolegami. Arjay też nie wydawał się niedostępny, co musiało być nie lada wyczynem dla człowieka, który borykał się z brzemieniem wydźwignięcia wielkiej firmy z poważnych tarapatów finansowych. Jako główny księgowy Forda był świadkiem wielu nieudanych przedsięwzięć, w tym słynnego fiaska modelu Edsel. Wielu z mieszkających w Ann Arbor wysokich rangą oficjeli Forda poddało się stresowi i popadło w alkoholizm, ale Arjay przedarł się przez dżunglę wielkiej korporacji, nie tracąc zimnej krwi, by z czasem zastąpić na fotelu prezesa firmy swojego rówieśnika, Roberta McNamarę (skuszonego przez Johna F. Kennedy’ego stanowiskiem sekretarza obrony) i nadzorować najbardziej kasowy projekt w historii korporacji, Forda Mustanga. W trakcie swego pełnego wydarzeń życia Miller poznał Jima Osterberga na tyle dobrze, że pamięta go do dziś, lecz uprzejmie odmawia komentarzy na temat czasów, kiedy Jim bywał w jego domu.

Kenny Miller, niepozorny, towarzyski i raczej niezgrabny chłopiec, zaprzyjaźnił się z Jimem praktycznie od razu po przybyciu do Tappan. Była to przyjaźń tak bliska, że niektórzy opisują ją jako flirt. Pewnego razu, w początkowej fazie tej przyjaźni, Kenny poprosił swoją matkę, Frances, by zaprosiła Jima do domu. Ta pomyliła się i wysłała zaproszenie do sąsiada, Denny’ego Olmsteda. Olmsted wspomina, jak Kenny otworzył drzwi i powiedział, „chcę się bawić z Jimem, nie z tobą, jego lubię bardziej”. Kiedy Olmsted oddalał się ze spuszczoną głową, usłyszał jeszcze, jak Kenny wyraża głośno pretensje do swojej mamy.

Kenny Miller i Jim Osterberg stanowili epicentrum małej grupy dzieciaków, do której należeli też Livingston i John Mann. Spędzali długie wieczory przy golfie na Pat’s Par Three. Byli żywym dowodem na zdolności Jima do nawiązywania znajomości z najbardziej wpływowymi osobami z Ann Arbor, podobnie jak świadczył o tym jego związek z dziewczyną z ósmej klasy, Sally Larcom. Ojciec Sally pracował w administracji miasta, zaś jej matka była profesorem na Eastern Michigan University. Oboje dali się oczarować osobowości Jima. „Uznali go za dobrego chłopca, nie mieli nic przeciwko temu, żebym się z nim zadawała”.

Choć Jim nie był typowym grzecznym chłopcem – był na to dalece zbyt bystry i zabawny – nosił krótką, prostą fryzurę, eleganckie spodnie i koszulkę polo. Miał szczupłą, muskularną sylwetkę, co pozwalało mu zrekompensować nieco niższy od przeciętnej wzrost i fakt, że zdecydowanie należał do grona intelektualistów. Był pewny siebie, posiadał własne zdanie i zawsze był gotów do dyskutowania z dorosłymi, nie tracąc przy tym poczucia humoru. Rzeczą, która irytowała Sally, kiedy chodzili ze sobą – głównie spotykali się na polu golfowym – było silne przekonanie Jima do własnych poglądów, jego „tendencje autokratyczne”. Miał też zauważalną obsesję na punkcie statusu, tego, kto jest ważniejszy, a kto mniej ważny w klasie. Jim był uroczy, wręcz seksowny, a ta niewielka domieszka kompleksów czyniła go tylko jeszcze bardziej atrakcyjnym. Kompleksy te zdawały się wynikać z faktu, że chociaż był popularny, nie mógł konkurować ze sportowcami czy królowymi balu. Sally nie uważa jednak, by był to kompleks niższości. „Prędzej nazwałabym to kompleksem wyższości, tylko nie pasował on do jego sytuacji życiowej. Nie miałam zamiaru go krytykować, to było po prostu jego paliwo do działania”. Cindy Payne, która chodziła z Jimem kilka lat po Sally, podobnie wspomina czar Jima, łatwość, z jaką zaskarbił sobie przychylność jej ojca, lekarza, te same kompleksy, którymi wydawała się podszyta jego ambicja, oraz jego niezwykłą „pewność siebie. Był niesamowitym młodym człowiekiem, nie istniały dla niego rzeczy niemożliwe”.

Pod koniec pierwszego roku w Tappan Jim Osterberg był już szeroko znany, a jego naturalna energia zdawała się większa niż kiedykolwiek. Wielu jego rówieśników niewątpliwie pamięta go jako bardzo pewnego siebie, zabawnego chłopca, obdarzonego analitycznym umysłem, zawsze gotowego do rzucania wyzwań stereotypom. Oczarował wielu nauczycieli – jego imponująco bogate słownictwo i zręczność w używaniu idiomów zaskarbiła sobie przychylność nauczycielki angielskiego, pani Powrie. Podejrzewano wręcz, że jest jej faworytem. Kilku rówieśników wspomina, że używał określeń, które słyszeli pierwszy raz w życiu – takich, jak „hoi polloi5” – z perspektywy przyznają, że używał ich we właściwy sposób. Ta zdolność do wynajdywania mało znanych słów przyciągała uwagę i ostatecznie zapewniła mu miejsce w szkolnym klubie dyskusyjnym, u boku wielu z najbardziej bystrych dzieciaków z Ann Arbor. Pływackie i golfowe talenty Jima zapobiegły jednak zaszufladkowaniu go jako kujona. Najważniejszy był, zdaniem Johna Manna, jego „pierwszorzędny sarkazm. Pamiętam, jak gapiłem się na niego, zastanawiając się, o czym on mówi, Po czym docierało do mnie, że to był sarkazm. Większość siódmo- i ósmoklasistów nie była na to gotowa, przerastał nas wtedy wszystkich o głowę”.

Pomimo całego uroku i prezencji, które posiadał Jim Osterberg, docinki ze strony dzieciaków takich jak George Livingston czy Rick Miller odniosły swój efekt. Choć nadal przepełniony wiarą w swoje umiejętności Jim wydawał się ogromnie zawstydzony swoim pochodzeniem. Większość z jego rówieśników zauważyła, że bardziej skupiał się na prostym fakcie pochodzenia z osiedla przyczep, niż na swoich faktycznych warunkach życiowych. Przy Packard Street mieściło się inne, większe osiedle przyczep, w sporej części zamieszkane przez klasę średnią, a James Osterberg Senior, jako licealny nauczyciel, był powszechnie szanowany w mieście, gdzie edukacja była tak wysoce ceniona.

Mimo to Jim Junior czuł się na tyle zażenowany swą przeszłością, że wymyślił sobie – jak, zapewne, niejeden nastolatek – inną, lepszą. Don Collier, uczeń gimnazjum Tappan, wspomina, jak któregoś razu Osterberg mówił o „swoim osiedlu, gdzie mieszkają najbogatsi ludzie: Ann Arbor Hills”. Collier był pod wrażeniem aż do pewnego popołudnia, parę lat później, gdy zaproponował Jimowi podwiezienie do domu. Dopiero gdy Collier zaczął skręcać ku Ann Arbor Hills, Osterberg skierował go dalej wzdłuż Carpenter Road, a później do osiedla przyczep Coachville. Jim nie wydawał się specjalnie przejmować tym drastycznym pogorszeniem warunków życiowych. Być może zapomniał o swojej przechwałce poczynionej trzy czy cztery lata wcześniej.

W 1961 roku, gdy Jim zdał do dziewiątej klasy, większość jego rówieśników skwitowałaby popukaniem się w czoło opinię, iż jest outsiderem czy wioskowym głupkiem. Przeciwnie, powszechnie uważano go za nieprzeciętnego członka elity towarzyskiej. Nawet w eleganckim środowisku wyróżniał się elegancją, zawsze schludnie odziany w półbuty, spodnie, koszulę i ładny sweter. Był to styl, do którego wielu uczniów Tappan aspirowało, ale Osterberg doprowadził go do perfekcji. Niejednego zdołał przekonać, że zawdzięczał to swemu arystokratycznemu rodowodowi i właściwej wyższym sferom pewności siebie. Prędzej, niż swym pochodzeniem z osiedla przyczep, irytował w tamtych latach rówieśników inteligencją i zarozumiałością. „Jim Osterberg? – pyta uczennica Tappan, Dana Whipple. – Potrafił wciskać ludziom lepszy kit, niż ktokolwiek, kogo poznałam. Szybko nauczył się, że po to, by zaimponować innym idiotom, wystarczy zawsze być o pół kroku przed nimi”.

Osterberg bez wątpienia zazdrościł swoim rówieśnikom ich miejskiego obycia, ale jednocześnie wydawał się nie dostrzegać, że za tą fasadą nierzadko kryją się problemy klasy średniej. Ponieważ, jak zdradzają ci, którzy chodzili z nim do szkoły, butna poza u wielu skrywała problemy finansowe, alkoholizm i dojmującą obawę, że ich z trudem zyskany status może zostać łatwo utracony.

Czternastoletni Jim Osterberg posiadał pewien nadnaturalny zmysł, którym nieraz imponował swym rówieśnikom. Zademonstrował te zdolności, gdy ubiegał się o pozycję wiceprzewodniczącego dziewiątej klasy. W mieście będącym ostoją Republikanów miał dość odwagi, by na swój wzór wybrać Jacka Kennedy’ego i popierać związki zawodowe – pomimo tarć z ojcem, Jim podzielał jego liberalne poglądy polityczne. Cieszący się dużą popularnością Denny Olmsted postanowił startować na przewodniczącego klasy. Uderzyło go polityczne wyrafinowanie Jima. „Chciał startować na przewodniczącego, ale był realistą. Powiedział, że nikt nie jest w stanie pokonać Billa Wooda, popularnego gościa, który startował na przewodniczącego. Miał szanse zostać wiceprzewodniczącym. I nie mylił się”.

Olmsted, którego kampanię prowadził Brad Jones, nie poddał się bez walki. Ale to Jim wiedział dokładnie, co trafi w gusta publiczności z Tappan. „Wygłosiłem przemówienie – mówi Olmsted – i był taki moment, kiedy odszedłem od podium i tak zabawnie poruszyłem brwiami, wziąłem to z jakiejś reklamy. Strasznie to zdenerwowało Jima. Wziął mnie na stronę i powiedział: »Miałeś już Billa na deskach, miałeś lepszą przemowę, lepszą prezentację, a później zrobiłeś tę głupią minę i przez to przegrasz wybory!«” Instynkty Jima Osterberga nie zawiodły go, z łatwością zdobył pozycję wiceprzewodniczącego, mimo że jego program opierał się na postulacie, by „ograniczyć złe wpływy wielkiego biznesu”, tymczasem Olmsted przegrał z Woodem. Wielu z rówieśników Jima było wtedy przekonanych, że chłopiec ma szansę zostać kiedyś prezydentem Stanów Zjednoczonych.

To właśnie mniej więcej w dziewiątej klasie Jim zaczął przejawiać zainteresowanie muzyką. Podobnie jak wiele osób w tamtym okresie miał obsesję na punkcie Sandy’ego Nelsona i The Ventures, a w 1962 założył Megaton Two, gdzie grał na perkusji, występując u boku swego kolegi z chóru Jima McLaughlina. McLaughlin, słodki, niepozorny chłopiec, był całkiem niezłym gitarzystą, a w tamtym okresie również najlepszym przyjacielem Jima – zajął miejsce Kenny’ego Millera, który przeniósł się do szkoły prywatnej. Jak jeszcze się przekonamy, w prywatnym życiu Osterberga muzyka zaczynała przeradzać się w dominującą obsesję, choć na pozór była jedynie drugorzędnym hobby. To jego talent polityczny, a nie ambicje muzyczne, jest tym, co dzisiaj pamiętają jego szkolni koledzy – wielu wciąż wspomina jego poparcie dla Johna Kennedy’ego i przekonanie, że znajdzie się w Białym Domu, nim skończy czterdzieści pięć lat („byłby dużo lepszy od tego, co mamy dzisiaj” – śmieje się uczeń Tappan Dan Kett).

W 1962 roku, ostatnim roku nauki Jima w Tappan Junior High, błękitnooki chłopiec został wytypowany na „najlepiej zapowiadającego się ucznia”. Jim pozostawił dedykację na dziesiątkach albumów szkolnych swych rówieśników. Często przybierała ona postać żartu. Zapis, który znalazł się w książce Teda Fosdicka, była jednak poważna. Brzmiała tak: „Czterdziesty trzeci prezydent Stanów Zjednoczonych, Jim Osterberg”.

Kiedy Jim i jego rówieśnicy zdali do dziesiątej klasy i przenieśli się do położonego opodal Ann Arbor High, nie było wielu osób w tym wielkim, stojącym na imponującej posesji naprzeciwko Michigan Stadium budynku, którzy by o nim nie słyszeli. Wyż demograficzny sprawił, że Ann Arbor High (przemianowane później na Ann Arbor Pioneer) było dosłownie wypchane uczniami. Na pierwszy rok zajęć uczęszczało tam ponad ośmiuset nastolatków, ale nawet w tym ogromnym tłumie Jim Osterberg był szeroko znany. Nieliczni wiedzieli, że jego pasji do polityki towarzyszy również zainteresowanie muzyką. Pożywką dla ambicji Jima z czasem miał stać się rock and roll, ale rówieśnicy, którzy wpadali na niego w schludnych korytarzach liceum Ann Arbor (eleganckiego i nowoczesnego, wyposażonego nawet we własne planetarium) nadal widzieli w nim wzorowego obywatela. „Przykładny” – takim słowem opisał go młodszy uczeń Ann Arbor High Ron Asheton.

Na pierwszym roku Jimowi udało się zdobyć miejsce w stanowym oddziale Chłopięcego Legionu Ameryki. Był to elitarny, intensywny letni kurs, który odbywał się na terenie Uniwersytetu Stanowego Michigan w Lansing. Brało w nim udział po pięciu lub sześciu uczniów z najbardziej ambitnych liceów ze stanu, z których każdy został „wybrany ze względu na wybitne zdolności przywódcze, przymioty charakteru, wyniki w nauce, wielką lojalność i poświęcenie sprawom swej szkoły i społeczności”. Wiele szkół intensywnie przygotowywało swoich uczniów do owego programu, którego struktura wzorowana była na politycznej strukturze stanu. Każdemu z chłopców przydzielano dormitorium, które przyjmowało rolę miasta. Każdy z mieszkańców takiego miasta miał ubiegać się o urząd publiczny. Jednym z kolegów Jima z Ann Arbor był Mike Wall, który startował na pozycję młodszego gubernatora, odpadł jednak po dwóch lub trzech rundach. Tymczasem kampania Jima trwała w najlepsze. „Przyjrzał się temu – opowiada Wall – i powiedział: »Hej, już wszystko rozumiem. Będę startował na gubernatora stanu Michigan!«”.

Stanąwszy w szranki z chłopcami, którzy wspierani byli strukturami partyjnymi i posiadali drobiazgowo dopracowane programy polityczne, Osterberg pokonywał ich z niemal żenującą łatwością. Posiadał wspaniałe umiejętności oratorskie, ale jego kariera w tym systemie wymagała również innych, bardziej subtelnych zdolności. „Musiał być sprytny i naprawdę wyrafinowany – mówi Wall. – W każdym zgromadzeniu politycznym tworzą się koalicje, goście, którzy wesprą cię swymi głosami. Był bardzo zręczny, bardzo przebiegły, miał też świetne wyczucie chwili”.

To właśnie na konferencji Legionu w Little Rock, zaledwie rok wcześniej, młody chłopak z Arkansas Bill Clinton postawił swój pierwszy krok na drodze do politycznej sławy, kiedy mianowano go delegatem stanu na konferencję krajową w Waszyngtonie. Wydawało się, że podobne osiągnięcie pisane jest Osterbergowi. Przeszedł wszystkie rundy i ostatecznie zdobył nominację swej partii do walki o najwyższe stanowisko. „To było niesamowite osiągnięcie. Wymanewrował wszystkich konkurentów. Nie zdobył najwyższego miejsca, wygrała druga partia, ale i tak robiło to ogromne wrażenie. Ale czy to był prawdziwy Jim? Za diabła. Podszedł do tego z filozofią: »Pieprzcie się, mam kupę radochy, nie należę do tego cyrku, ale i tak będziecie na mnie głosować«”.

Być może to fakt, że udało mu się awansować do ścisłej czołówki kolegów z liceum, dał mu później na tyle duże poczucie bezpieczeństwa, by mógł się od nich odwrócić. Bowiem w ciągu ostatnich lat w szkole chłopiec, który był „najlepiej się zapowiadał”, wyleczył się, jak się wydawało, z bolesnego uzależnienia od poklasku rówieśników, a po owym snobizmie, tak charakterystycznym dla jego pobytu w gimnazjum, nie został ślad. Ricky Hodges był jednym z nielicznych czarnoskórych uczniów Pioneer High. Tym, co najbardziej uderzyło go od pierwszego dnia, był widoczny wszędzie przepych. „Szkoła miała wtedy dwa parkingi – jeden dla uczniów, drugi dla nauczycieli. Kiedy zajeżdżałeś na parking dla uczniów, to mogłeś pomyśleć, że się pomyliłeś, bo mieli lepsze samochody od nauczycieli!” Hodges z początku uznał Osterberga za jednego z tych bogatych chłopaków. Był później bardzo zaskoczony, gdy w szkole, w której biała i czarna społeczność były ściśle odseparowane, Jim często przychodził z nimi pogadać. „Było to nietypowe, bez dwóch zdań”.

Po raz pierwszy też objawił odwagę, by stawać w obronie innych. Na zakończenie pierwszego roku w wyłożonym drewnem, przestronnym audytorium szkolnym zorganizowano konkurs talentów. Kiedy jedna z dziewczyn występowała a capella, jakiś starszy uczeń zaczął się nabijać z jej „głupiej, ckliwej piosenki – wspomina Ron Ideson, który siedział obok Osterberga. – Jim obrócił się i z całej siły wyrżnął tamtego pięścią, trzy czy cztery razy, mówiąc gniewnie: »Zamknij się!«. Jim nie dbał o własne bezpieczeństwo, stanął w obronie artystki, a wątpię, by znał ją osobiście”.

Dzieciaki, które trafiły do Ann Arbor High z gimnazjum Tappan razem z Jimem, zauważyły zmianę w jego zachowaniu. Nie próbował już tak uparcie przeniknąć do kasty rządzącej. W 1965 roku jeszcze raz wystartował w wyborach samorządu szkoły, tym razem celując w stanowisko przewodniczącego. W broszurach z kampanii wspomniane są wszystkie jego osiągnięcia: przynależność do zespołów pływackiego, golfowego i biegaczy, udział w zajęciach pozalekcyjnych z matematyki, angielskiego i historii, przynależność do klubu dyskusyjnego Ann Arbor High oraz udział w stanowych obradach Model United Nations6. W tych wyborach jednak chwalił się czymś zupełnie nowym – tym, że był perkusistą w „profesjonalnym zespole rockandrollowym”, a konkretnie The Iguanas, rozwiniętej wersji Megaton Two. Jednak czy to przez fakt, że tym razem mierzył wyżej, czy też przez swoje nieco bardziej lewicowe niż w Tappan poglądy, tego roku jego polityczne talenty okazały się niewystarczające i został pokonany przez Davida Reę, wysokiego, przystojnego, grającego w futbol prymusa, miejscowego bmoc7, Kampusowego Ważniaka.

W okresie sprzecznych wpływów – presji ze strony rodziców na wyniki w nauce, pokus polityki i fascynacji Beatlesami, których pojawienie się w 1963 roku przyciągnęło jego uwagę, pragnienie Jima, by coś osiągnąć, było oczywiste, ale niesprecyzowane. Jego ówczesna dziewczyna Jannie Densmore wspomina, że „chyba jego życie domowe nie układało się specjalnie. Zawsze nadmiernie się starał. Przypominam sobie jego oddanie muzyce, a także polityce, chęć bycia przywódcą. Zawsze uważałam, że dokona czegoś większego, niż zwykłe życie w Ann Arbor”.

W przeciągu kilku miesięcy, kiedy Jannie chodziła z Jimem, zanim wyjechała do Nowego Orleanu, do nowego męża swojej matki, ani razu nie otrzymała zaproszenia do przyczepy Osterbergów. Podobnie jak dwie czy trzy inne jego dziewczyny z okresu gimnazjum i liceum. Z jakiegoś powodu Jim podszedł do podrywania Jannie bardzo nerwowo. O pomoc w konspiracji poprosił Clarence’a „Rusty’ego” Elridge’a, przed pierwszą randką łupiąc barek rodziny Elridge’ów. „Do pustego słoika po Miracle Whip nalaliśmy po trochu z każdej butelki, dopełniliśmy sokiem pomarańczowym, poszliśmy do domu Jannie i upiliśmy się w trupa” – wspomina Rusty.

Pewnego wieczora Jim powiedział rodzicom, że wychodzi ze znajomymi na kręgle do Colonial Lanes, po czym udał się do domu Jannie na romantyczne tête-à-tête. Dobrał się tam do barku, na czym został nakryty przez jej matkę. Podchmielony Osterberg uciekł z dziewczyną do Colonial Lanes, gdzie spotkał się ze swoim alibi, Jimem McLaughlinem. „Był kompletnie pijany, i podobało mu się to. Śmiał się, chichotał, był w swoim własnym, małym świecie. Dziewczyna nie chciała na nas patrzeć, była tak wściekła, że nie mogła nawet spokojnie usiedzieć”.

Zarówno przy Jannie, jak i McLaughlinie Jim Osterberg był w stanie zachować pewien dystans i samokontrolę. Oboje byli doskonale świadomi jego niesamowitej zdolności różnicowania zachowań wobec poszczególnych osób. Następowało to zapewne instynktownie i co ciekawe, czasami miało na celu wyłącznie zabawę. Ponieważ w szkole, gdzie pod prysznicami sportsmeni nabijali się z chuderlaków, a „oddział bojowy” polował na długowłose ofiary (czasami, jak twierdzi wychowanek Ann Arbor High Scott Morgan, posuwając się nawet do przymusowego strzyżenia opornych), Jim Osterberg zaczął coraz częściej występować w klasach i na korytarzach jako „Hiacynt”, alter ego pochodzące z poematu jego autorstwa, w którym wyobrażał sobie, że jest kwiatem. „Po prostu wszystkich rozwalał – śmieje się Jimmy Wade. – Stawał z rozłożonymi ramionami i patrzył na ciebie, jakby był kwiatem, pochylał się trochę, potrząsał rękami, jakby na lekkim wietrzyku, robił to tak, że musiałeś się roześmiać!” Lynn Klavitter, dziewczyna Jima z jego ostatniego roku, dodaje: „To było pojechane! Ale taki właśnie był!”. W 1965 roku włosy osiemnastoletniego Jima stały się odrobinę dłuższe i opadały mu na czoło. Były za krótkie, by mógł być uznany za rockersa czy greasera8, ale wystarczająco długie, by pokazać, że nie był już wyłącznie ambitnym szkolnym politykiem.

Na szczęście ekscentryczność „Hiacynta” szła w parze z wysoką pozycją Jima Osterberga w szkolnej hierarchii. Rola, którą spełnił w Komitecie Wykonawczym przy organizacji konkursu talentów sprawiła, że jego alter ego otrzymało stanowisko mistrza ceremonii w edycji konkursu z dziesiątego marca 1965 roku. Ricky Hodges (którego Jim opisuje słowami „bardzo zabawny czarny, nasz lokalny Chris Rock”) był drugim prezenterem, ale twierdzi, że miał po prostu pełnić rolę tego normalnego. Po kilku próbach w domu Ricky’ego i przyczepie „Oxa” „Hiacynt” i Hodges rozpoczęli przedstawienie. Ricky wyjął konewkę i oblał swego partnera wyimaginowaną wodą, na co ten powoli rozłożył płatki i obudził się do życia. Następnie „Hiacynt” i Hodges porwali złożoną z dwóch tysięcy osób publiczność zabawnymi zaimprowizowanymi dialogami: Hodges rzucał bystre, cięte uwagi, tymczasem „Hiacynt” zachowywał się w kompletnie surrealistyczny sposób, skacząc po scenie i chichocząc. Z dzisiejszego punktu widzenia brzmi to gejowsko, a sam Jim Osterberg mówi o swym pierwszym alter ego w nieco defensywny sposób („Wtedy nie słyszałem nawet o gejach!”). Był to przezabawny, śmiały występ, który wywoływał u nastoletniej widowni niekończące się fale śmiechu.

Wśród oczarowanych tym przedstawieniem był młodszy chłopiec, który niedługo miał zostać najpopularniejszym piosenkarzem Ann Arbor. Podobały mu się kawałki, które Jim zagrał z Iguanas (ich występ był częścią programu), ale jego uwagę przyciągnęły przede wszystkim wygłupy „Hiacynta”. „Nikt nie spodziewał się czegoś takiego – mówi Scott Morgan. – Hiacynt był tak zabawny i charyzmatyczny. Był zapowiedzią tego, czym Jim miał się stać za jakiś czas”.

Trzy lata później Morgan miał być świadkiem publicznej przemiany Jima Osterberga w Iggy’ego Stooge’a na deskach Grande Ballroom w Detroit. Przypomniał sobie Hiacynta i zrozumiał, że kiedyś już to wszystko widział.

Od tamtego konkursu talentów minęły cztery dekady. Absolwenci z rocznika ’65 ostrożnie torują sobie drogę pomiędzy rzędami kinowych foteli, wypełniających ogromne audytorium Ann Arbor High. Dzięki weekendowym pracom remontowym nad instalacją elektryczną pomieszczenie tonie w półmroku, ale i tak da się dostrzec imponującą, pięknie zaprojektowaną scenę, której mógłby pozazdrościć szkole niejeden prowincjonalny teatr czy klub sztuki. Poprzedniego wieczora dawni koledzy i koleżanki z klasy Jima Osterberga spotkali się w Colonial Lanes na kręglach; dzisiaj miała miejsce oficjalna inauguracja imprezy z okazji czterdziestolecia zakończenia nauki. Jeśli przyjrzeć się uważnie, można czasem dostrzec przebłyski dawnych animozji czy usłyszeć wzmianki o „przemądrzalcach z Tappan”, ale i tak ze świecą szukać równie ciepłego, podręcznikowego wręcz spotkania po latach, pełnego opowieści o szczęśliwych małżeństwach pomiędzy dawnymi uczniami, wcześniejszych emeryturach, udanych karierach w świecie akademickim, inżynierii lub prawie. Kiedy wspomnieć imię Jima, większość jego rówieśników uśmiecha się i wspomina jego poglądy polityczne albo wariackie poczucie humoru; może dwie czy trzy osoby mówią o nim jako o ekscentrycznym, zagubionym stworzeniu, którego muzyka nigdy nie będzie się mogła równać z muzyką Boba Segera, ich ulubionego rockmana z Detroit. Wiele kobiet opowiada o jego czarującej osobowości i magnetycznych, błękitnych oczach, twierdząc, że jego opowieści o odrzuceniu to bujdy. Deborah Ward, jedna z koleżanek z klasy, ujmuje to tak: „Spójrzmy prawdzie w oczy, nie był Eminemem”.

Mim Streiff jest elegancką, kipiącą humorem kobietą, która w ostatniej klasie chodziła z Samem Swisherem, jednym z najwyższych, najbogatszych i najbardziej eleganckich chłopców z rocznika Jima. Podziela pozytywne zdanie swoich rówieśnic o Osterbergu, mówiąc, że był to „nader inteligentny” chłopiec, „naturalny talent, z najwyższej półki”, który twierdził, że któregoś dnia zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych. Ale kiedy przemierzamy ceglane, zaprojektowane w stylu art deco korytarze, idąc po wspaniałym lastryko, Mim uśmiecha się i niemal brutalnie zaczyna rozkładać dokonania Jima na czynniki pierwsze. „Myślę, że Jim próbował w s z y s t k i e g o. Nie był mistrzem golfa, nie osiągnął szczytów w sporcie. Nie był mistrzem pływackim. Był dobrym dyskutantem, ale byli lepsi od niego. Nie był najfajniejszym z chłopców i nie chodził z najfajniejszymi dziewczynami. Ale chciał być najfajniejszy. Próbował i próbował... Ale nigdy nie dotarł na sam szczyt”.

Pewna osoba już w 1965 roku znała tę brutalną prawdę. Był to ktoś, kto miał niewyczerpane pokłady wiary w siebie i palącą potrzebę sukcesu – sam Jim Osterberg, chłopiec, który raz po raz rzucał wyzwanie światu, lecz nigdy nie dotarł wyżej, niż do drugiego miejsca. Ale i tak wiedział, że jest kimś szczególnym. Wiedział, że kiedyś, w jakiejś dziedzinie osiągnie sam szczyt. Musiał tylko ją odkryć.

Iggy Pop: Upadki, wzloty i odloty legendarnego punkowca

Подняться наверх