Читать книгу Onikromos - Paweł Matuszek - Страница 11

Оглавление

– To on? Wielki Vessero?

– Jego ciało.

– Znaczy, on.

– Raczej to, co z niego zostało.

– Masz wrażenie, że czegoś mu brakuje?

– Coś w tym stylu.

– To prawda, że strzelił sobie w łeb, zanim dopadliście go w piwnicy pod garderobą?

– Nie.

– To który go dorwał?

– Żaden. To plotka. Kiedy zeszliśmy na dół, leżał zamknięty w hermetycznym sarkofagu. Koroner twierdzi, że nie żyje od wielu miesięcy.

– Co ty mówisz?! Niemożliwe! Wielki Vessero to jeden z najsłynniejszych iluzjonistów w mieście. Jego piątkowe pokazy od lat ściągają tłumy widzów. Gdyby nagle przestał występować, napisałyby o tym wszystkie gazety!

– Tak, ale nie przestał.

– Nie rozumiem...

– Ja też nie, ale wiem, że czterech ludzi zginęło, gdy wyciągali go z tego sarkofagu. Wrzeszczeli, jakby ktoś palił ich żywym ogniem. Piąty przeżył, ale trudno powiedzieć, czy kiedykolwiek dojdzie do siebie. Dlatego pod żadnym pozorem nie dotykaj jego ciała! Rozumiesz? Pod żadnym pozorem! Teraz przebierzesz się w cywilne ciuchy, dostaniesz dokumenty i z błogosławieństwem komisarza Berga wywieziesz Vessero z miasta. Za chwilę nasi chłopcy zapakują ciało do ołowianej trumny i załadują do samochodu.

– Ale dlaczego ja? To chyba zbyt odpowiedzialne zadanie. Nie wiem, czy podołam. Nie jestem dobrym kierowcą i mogą być kłopoty, jeśli ktoś się zorientuje, że wiozę tego kanibala.

– Spokojnie. Zrobimy to dyskretnie. Nie będzie żadnego konwoju i nikt nie zwróci uwagi na cywilny samochód prowadzony przez zwykłego obywatela. Poza tym będziesz pod stałą obserwacją. Gdyby coś się działo, natychmiast wkroczymy. Wszystko jasne?

– Raczej tak. No to dokąd mam go zawieźć?

* * *

– Pojechał?

– Tak.

– Dobrze. Odwołaj ludzi i powiedz, żeby zaczęli zbierać klamoty. Ten teatrzyk mnie denerwuje. Nawet po śmierci Vessero zmusza nas do grania we własnym przedstawieniu.

– Nie za wcześnie?

– Myślisz, że może wrócić?

– Chyba nie, ale musimy być przygotowani na każdą ewentualność.

– W takim razie niech wszyscy zostaną na stanowiskach. Mam nadzieję, że dyrekcja szpitala nie będzie robić kłopotów. Policyjne dekoracje mogą się jeszcze przydać.

– Poproszę o dwie godziny. Powinno wystarczyć.

– Niech tylko dotrze na poligon. Zwiniemy interes, kiedy będziemy pewni, że jest po sprawie.

– Tak jest, panie komisarzu, choć wciąż mam wątpliwości.

– Przecież to twój pomysł.

– No właśnie. Mogę się mylić.

– Trudno. Niezwykłe sytuacje wymagają niezwykłych rozwiązań. Mamy łączność z poligonem?

– I z ludźmi, którzy śledzą naszego człowieka.

– Świetnie. Gdzie on teraz jest?

* * *

Zdezelowana furgonetka gładko sunie po mokrym asfalcie. Zapadła ciemność i siąpi drobny, natarczywy deszcz. Kierowca uśmiecha się pod nosem. Nie przeszkadza mu już świdrujący ból głowy, który męczył go od tak dawna, że nie może sobie przypomnieć, jak to jest, gdy go nie ma. Ma też wrażenie, że zaraz coś się wydarzy. Nie wie co. Bo co może się wydarzyć, gdy żyje się u boku tak nudnej żony? Ale przecież nie jest żonaty. A może jest? To takie samo uczucie, jakby mieszkał z matką. Żona mu matkuje? Nie, na pewno nigdy nie miał żony. Rodzice? Nie pamięta ich. Jacyś na pewno byli. Kiedyś. Wiwatujące tłumy? Mijają go światła, które jeszcze niedawno były oślepiające, ale teraz może na nie patrzeć bez mrużenia oczu. Czarna plama oczu. Ani zarysu znajomej twarzy. Żaden problem. Coś się zbliża. Krok za krokiem, krok za krokiem. Nie. To wycieraczki wymazują mokry rytm na szybie samochodu. Chciałby uciec, zaszyć się w ciemnym kącie i jednocześnie wyjść, zaatakować, zaspokoić głód. Tak mocno ściska kierownicę, że bieleją mu kłykcie i drżą barki. Wreszcie widzi na poboczu drogowskaz, zwalnia i skręca w polną drogę. Dojeżdża do strzeżonej bramy. Uzbrojeni żołnierze sprawdzają dokumenty i puszczają go dalej. Wjeżdża w las. Samochód brodzi w błotnistych koleinach. W oddali dostrzega blask mocnych halogenowych reflektorów. Podjeżdża do nich i zatrzymuje furgonetkę. Proszą, żeby wysiadł. Nie opiera się. Wykonuje polecenia, ale w ich głosach wyczuwa napięcie. Otaczają go ze wszystkich stron. Popychają stalowymi prętami. Ich dotyk pali nawet przez ubranie. Nagle wpada do głębokiego błotnistego dołu. Unosi głowę, by zobaczyć, jak otwiera się gardziel miotacza ognia. Syczy para wodna i coś, co wije się w dole galaretowatymi splotami.

* * *

– Jak się domyśliłeś?

– Tylko on przeżył spotkanie z Vessero i przez cały czas widział jego ciało, mimo że tuż po otwarciu sarkofagu rozpłynęło się w powietrzu.

Onikromos

Подняться наверх