Читать книгу Radosna wyliczanka zbrodni z nożownikiem w tle - Paweł Szlachetko - Страница 4
W końcu nic się nie stało
ОглавлениеPrzez uchylone okno w dużym pokoju, gdzieś z podwórka, napłynął głos radiowego spikera, który informował, że właśnie dochodzi godzina siódma rano, jest sobota, trzynastego września, 1952 roku.
Jednak pannie Marice wiadomość o pechowej dacie była kompletnie obojętna. Powodem tego był fakt, że leżała martwa w przedpokoju własnego mieszkania, obnażona od pasa w górę. Ręce rozrzuciła na boki, jakby chciała powiedzieć, „A dajcie wy mi wszyscy święty spokój”. Ale o jaki spokój jej chodzi nie dałoby się odczytać z zaciśniętych ust, które wykrzywiał dziecięcy grymas udawanej niewinności na złośliwie wyrządzoną wcześniej komuś psotę. Niemniej uniesione ramiona mogły też podpowiadać, że za moment opadną w lekceważącym stwierdzeniu, „Może i trochę nabroiłam”. Nogi natomiast były tak ułożone, jakby panna Marika miała zamiar oderwać się od ziemi w radosnym podskoku, a lekko podwinięta, niczym podmuchem wiatru, sukienka sugerowała, że za moment nastąpi intrygująca odsłona.
Wyglądu postaci dopełniał sterczący pośrodku piersi, wbity po drewnianą rękojeść nóż kuchenny z pomalowanym na biało drewnianym trzonkiem. Ostrze tak dobrze wpasowało się między żebra, że na skórze nie pojawiła się nawet kropla krwi.
Nie tylko w postaci martwej kobiety nic do siebie nie pasowało. Podobnie było z meblami. Proste krzesło stało obok obłażącego z pozłoty fotela, zaś rzeźbiona komoda z sześcioma szufladami rozpierała się nieopodal obrzydliwego metalowego stolika, nad którym wisiał dziwaczny drewniany zegar bez wskazówek.
W całym mieszkaniu intensywnie pachniało wodą kwiatową, która przywodziła na myśl gorącą czekoladę wylaną na świeżo skoszoną trawę. Zapach zdecydowanie kontrastował z ciągnącym przez szparę pod drzwiami zaduchem z korytarzowego wychodka, którego drzwi, jak zwykle, nie zamknął za sobą lokator spod trzynastki, Adam Zegarek, którego w kamienicy nazywano Adasiem Cykcykiem. Ale wszystkim było wiadome, że był on literatem, więc miał inne sprawy na głowie, niż pamiętanie o zamykaniu klozetu.
Aha, warto jeszcze dodać, że kiedy panna Marika wydawała ostatnie tchnienie, drzwi od jej mieszkania cicho skrzypnęły, jakby ktoś właśnie je za sobą zamykał. Jej półprzymknięte uniesione do góry oczy spoglądały za wychodzącym ze zrezygnowaniem, co jako jedyne, do pewnego stopnia, komponowało się z lekceważąco uniesionymi ramionami.
Tak więc, kiedy patrzyło się na leżącą, można było odnieść nieprzyjemne wrażenie, że jej postacią, jak i mieszkaniem, włada totalna dysharmonia. Może więc mężczyźni, którzy mówili, że piękne to ona ma tylko pojedyncze elementy powabnego ciała, natomiast całokształt sprawiał wrażenie niechlujnie poukładanej przez Boga całości, mieli rację?