Читать книгу Urodzona bogini część 1 - P.C. Cast - Страница 4
CZĘŚĆ I
ROZDZIAŁ DRUGI
ОглавлениеStary człowiek przeciął nożem pępowinę, owinął noworodka w kocyk utkany w domu i podał Rhiannon. Ona zaś, kiedy tylko spojrzała córeczce w oczy, miała wrażenie, jakby swoje życie zaczynała od nowa. W jednym momencie stało się całkiem inne, ponieważ nigdy dotąd nie widziała czegoś tak cudownego, nigdy dotąd nie ogarnęło jej uczucie tak silne, że po prostu rozsadzało. Czegoś takiego na pewno nie czuła nawet wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszała głos Epony. Ani wtedy, gdy po raz pierwszy miała okazję się przekonać, jak wielka jest władza Wybranki Bogini. A zachwyt na widok porażająco pięknej twarzy Pryderiego był niczym w porównaniu z tym, co czuła teraz.
Delikatnie musnęła palcem policzek maleństwa. Była absolutnie zauroczona, bo policzek okazał się nieprawdopodobnie mięciutki, rozkoszny. I to właśnie jest prawdziwa magia…
Ledwie zdążyła o tym pomyśleć, kiedy znów poczuła ten straszliwy, przeszywający ból. Krzyknęła rozpaczliwie, ale dalej tuliła dzieciątko do piersi, starając się skupić wyłącznie na nim, kiedy w strasznym cierpieniu rodziła łożysko i błony płodowe. Jak przez mgłę słyszała, że stary człowiek wydaje swoim towarzyszom polecenia. Pogania ich, chyba jest zaniepokojony. Dziwne, przecież jest dobrze, wręcz cudownie. Bo to po prostu wspaniałe uczucie, tak sobie leżeć, trzymać w ramionach swoje dziecko i słuchać, jak na bębnach wybijają odwieczny rytm. Rytm serca.
Kruszynka… Nie mogła oderwać od niej oczu, a maleństwo od niej. Tak! Wpatrywało się w nią przecudnymi wielkimi ciemnymi oczami, które zaglądały bardzo daleko. Sięgały w głąb duszy matki.
– Tyle zrobiłam złego…
– Tak – powiedział cicho stary człowiek. – Tak, Rhiannon, zrobiłaś wiele złego.
Poderwała głowę. Stary człowiek klęczał tuż przy niej. W ręku trzymał duży kawał białego płótna. Zbił go w kłąb i ostrożnie wsunął między jej nogi. Dziwne, że wcale nie poczuła, jak materiał ociera się o jej ciało. W ogóle prawie nic nie czuje, jakby była cielesna już tylko trochę, w minimalnym stopniu. Ale najważniejsze, że straszny ból wreszcie ustąpił.
– Znasz moje imię… – szepnęła.
– Znam. – Stary człowiek pokiwał głową. – Byłem tam, kiedy Biały Szaman złożył siebie w ofierze i razem z tobą pogrzebał się w świętym drzewie.
Oczywiście! Teraz Rhiannon uświadomiła sobie, że to właśnie ten stary człowiek stał na czele Indian, którzy pokonali demona Nuadę.
– Ale dlaczego… dlaczego mi teraz pomagasz?
– Bo wierzę, że dla mieszkańca tej ziemi nigdy nie jest za późno, by podążyć inną ścieżką. A to dziecko już ci pomogło. Uleczyło twoją duszę… – Twarz starego Indianina zmarszczyła się jeszcze bardziej, kiedy pojawił się na niej uśmiech. I był to uśmiech ciepły, serdeczny. – Musi mieć w sobie bardzo dużo dobrej mocy, skoro już teraz udało mu się naprawić aż tyle!
– Oczywiście! Jest nadzwyczajna – oświadczyła dumna mama, tuląc maleństwo do piersi. Pokołysała je chwilę i oznajmiła: – Nazywa się Morrigan, wnuczka MacCallana.
– Morrigan, wnuczka MacCallana – powtórzył z wielką powagą stary człowiek. – Będę pamiętać i przekazywać innym… – Nie odrywał od niej zatroskanych oczu.
– Tak, Morrigan, wnuczka MacCallana… – Czuła, że jest niedobrze.
Czuła, że jest bardzo źle, jeszcze zanim usłyszała złowróżbne słowa:
– Coś w tobie się rozerwało, Rhiannon. Za długo krwawisz, za dużo tej krwi. Wysłałem już kogoś po pikapa, ale zanim dotrzemy do lekarza, minie wiele godzin…
Zajrzała mu głęboko w oczy i tam, w mądrych oczach starego człowieka, pełnych zatroskania i smutku, zobaczyła swój los.
– Umieram.
– Myślę, że tak. – Stary człowiek pokiwał głową. – Twoja dusza została uzdrowiona, ale ciała nie da się wyleczyć.
Nie, wcale nie wpadła w panikę. Nie czuła żadnego lęku, ani odrobiny, tak jak nie czuła żadnego bólu. Tylko ten ciężar, ogromny ciężar przygniatający jej duszę. Musi odejść. Nie będzie jej przy Morrigan, nie będzie widzieć, jak córeczka rośnie. Ktoś inny będzie opiekować się nią, czuwać, by nie przytrafiło jej się coś złego…
Coś złego.
– O Bogini! Co ja zrobiłam! Co ja zrobiłam!
Stary człowiek wcale nie próbował jej uspokoić, tylko spojrzał na nią bardzo przenikliwie.
– Powiedz mi, Rhiannon, co zrobiłaś.
– Oddałam się Pryderiemu! Uznałam go za swego boga. Za Boga Jedynego! Tym samym wypowiedziałam posłuszeństwo Eponie, odłączyłam się od Jej ludu, pozbawiłam się prawa do tego, by Ją czcić… Pozostała tylko jedna nieśmiertelna łącząca nas nić, którą tylko Bogini może ożywić, gdy sercem będę ją o to błagać… – Przerwała na moment. – Pryderi chciał też, żeby służyła mu również moja córka, ale nie zdążyłam powiedzieć, że tak, że oddaję mu też swoje dziecko, bo wtedy pojawiłeś się ty i twoi ludzie.
– Pryderi jest złym bogiem, prawda? Bogiem ciemności?
– Tak!
– W takim razie musisz się go wyrzec nie tylko ze względu na siebie, ale i na Morrigan.
Wpatrzona w córeczkę Rhiannon szybko przeprowadziła w duchu małą kalkulację. Co najlepsze będzie dla tego maleństwa? Jeśli wyprze się Pryderiego w imieniu swoim i córki, najprawdopodobniej Morrigan nigdy nie ujrzy Partholonu. Będzie musiała zostać tutaj, w tym świecie, przy czym wcale nie jest powiedziane, że będzie miała okazję skorzystać z tych okruchów władzy, jakie udało się zdobyć jej matce.
Ale jeśli nie wyrzeknie się Pryderiego, przeznaczeniem jej córki będzie służenie tej samej ciemności, która odcisnęła straszliwe piętno na życiu jej matki. Tak, teraz była tego w pełni świadoma. I ta sama zła ciemność będzie szeptać do Morrigan, sączyć do jej duszy niezadowolenie, gniew, egoizm, nienawiść, i co najgorsze, całkowicie wypaczone pojęcie miłości.
Nie, nie mogła znieść myśli, że życie córki może być tak samo zepsute, skażone jak życie matki. Jeśli ceną za to ma być usidlenie w tym świecie… to cóż, nie szkodzi. Tu przynajmniej nie będzie usidlona przez kłamstwa Boga Zła, Boga Ciemności.
Uniosła nieco głowę, jej głos stał się nadspodziewanie dźwięczny i donośny, gdy recytowała mające magiczną moc słowa:
– Ja, Rhiannon MacCallan, wyrzekam się ciebie, Pryderi, Bogu o Trzech Twarzach! Wyrzekam się ciebie i odrzucam twoją władzę i nade mną, i nad moją córką, Morrigan MacCallan!
A potem czekała z wielkim niepokojem. Kiedy została kapłanką i Wybranką potężnej Bogini, była jeszcze dzieckiem, dlatego wiedziała doskonale, że odrzucenie Boga Jedynego lub Jedynej Bogini to bardzo poważny krok. Bogów jest wielu, ale każdy człowiek przynależy do któregoś z nich, do swego Boga Jedynego lub Jedynej Bogini, współtworząc Jego lub Jej lud. I bóstwa bardzo nie lubią, kiedy ktoś z ich ludu je odrzuca, a już zwłaszcza bogowie ciemności.
Wiedziała też, że powinna dostać jakiś znak. Coś zobaczyć, usłyszeć lub wyczuć. Coś, co potwierdzi, że istotnie jej Przeznaczenie uległo zmianie.
Czekała. Czas mijał i nic, żadnego znaku.
– Bóg Ciemności wie, że jesteś bliska śmierci, Rhiannon, bliska królestwa duchów. Dlatego nie wypuszcza cię z rąk.
Stary człowiek powiedział to cicho, bardzo łagodnie, a Rhiannon od tych słów serce się krajało. Była coraz słabsza, już tylko dzięki sile woli udawało jej się utrzymać córeczkę w ramionach.
– Ale Morrigan mu nie oddałam – zaszeptała. – Nie ma nad nią władzy.
– Nad nią nie, ale ty nadal mu podlegasz, Rhiannon.
Resztką sił walczyła ze straszliwym, po prostu krańcowym zmęczeniem. Tak wielkim i tak przytłaczającym, że świat przed jej oczami zaczynała powlekać szarość. I była zimna jak lód. Miała już tylko jedno jedyne pragnienie. Żeby stary szaman wreszcie sobie poszedł. Chciała być sama, tylko ze swoją córeczką, i patrzeć na nią, patrzeć, patrzeć, póki…
Ale stary Indianin ani myślał odejść. Mało tego, złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął.
– Rhiannon, musisz mnie wysłuchać! Dobrze wiesz, że jeśli w chwili śmierci nadal będziesz związana z Pryderim, twój duch nigdy już nie doświadczy obecności Bogini. Nigdy już nie ujrzysz Światła, nie poczujesz radości! Zawsze wokół ciebie będzie mrok, zawsze będzie cię spowijał płaszcz nocy Boga Ciemności. I rozpacz, którą poczujesz za każdym razem, gdy cię dotknie!
– Wiem… – szepnęła. – Ale już nie chcę o nic walczyć. Skończyłam z tym. Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze o coś walczyłam. Dla siebie, bo byłam wielką egoistką, wprost niewyobrażalną. Wyrządziłam tyle krzywd. Może nadszedł czas, że powinnam za to zapłacić.
– Może i tak. Ale co z twoją córką? Czy ona też ma płacić za twoje błędy?
Te słowa wstrząsnęły nią, i to tak bardzo, że udało jej się nawet przebić się wzrokiem przez czerń, która już wpełzała na szarość okrywającą świat.
– Oczywiście, że nie powinna! O co ci chodzi, starcze?
– Nie oddałaś mu jej, ale Pryderi pragnie mieć kapłankę, w której żyłach płynie krew Wybranki Epony. Jak myślisz, kto po twojej śmierci będzie jego kolejną ofiarą? Kogo będzie łudził i mamił, póki nie przeciągnie na swoją stronę?
– Nie! – krzyknęła z największą rozpaczą, przecież stary Indianin miał całkowitą rację. Pryderi sam się przyznał, że śledził Rhiannon od wielu lat. Teraz niewątpliwie obierze sobie jako cel Morrigan! Och nie! Tylko nie to! Nie wolno dopuścić, by Morrigan była prześladowana przez ciemność, tę samą, której złym podszeptom Rhiannon w końcu uległa. Dała się oczarować, rządzić sobą, zabić w sobie miłość do Bogini… – Nie! Tak nie może się stać. On nie może wybrać Morrigan. Nie!
– Rhiannon, w takim razie musisz wezwać Boginię i błagać ją, by zmusiła Pryderiego do wyrzeczenia się władzy nad tobą.
– Ale ja nie mogę tego zrobić! Nie mogę! Przecież Epona odwróciła się ode mnie.
– Czy to znaczy, że wyrzekłaś się Epony? Zerwałaś łączącą was więź?
– Tak! Pozostała tylko jedna nieśmiertelna łącząca nas nic, którą jedynie Bogini może ożywić, gdy sercem będę Ją o to błagać. Ale Epona nigdy tego nie zrobi, bo zachowywałam się wobec niej okropnie! Robiłam różne wstrętne rzeczy, naprawdę wstrętne. Odrażające. Ona nigdy mnie już nie wysłucha!
– Nie wiadomo, Rhiannon. Może Bogini czeka, aż powiesz to, co powinnaś powiedzieć. I powiesz to nie tylko słowami, ale i sercem.
Rhiannon spojrzała staremu szamanowi prosto w oczy. Jakże pragnęła, by miał rację, by to, o czym mówi, faktycznie było możliwe! Wtedy na pewno nie wahałaby się ani minuty i podjęła próbę wezwania Bogini. Przecież umierała, może Bogini współczuła jej, może…
Bo ona odchodziła już naprawdę. Zimną, zdrętwiałą otulał już mglisty welon, odgradzając od tego świata. Epona, choć przebywa w Partholonie, niewątpliwie wie, co się z nią dzieje…
Dlatego trzeba spróbować.
Zamknęła oczy, skupiła się i cichym, ledwie słyszalnym głosem zaniosła swoje błaganie:
– Epono, Wielka Bogini Partholonu, bogini mego serca. Proszę, wysłuchaj mnie po raz ostatni. I proszę, wybacz mi wszystkie moje błędy, których przyczyną był egoizm. Wybacz, że dopuściłam, by ciemność splamiła Twoje światło, że sprawiłam tyle bólu Tobie i wielu ludziom. Zbłądziłam i dobrze wiem, Bogini, że nie mam prawa o nic Ciebie prosić, ale o to jedno błagam Cię moim sercem. Błagam Cię, Bogini, powstrzymaj Pryderiego, nie pozwól, by zawładnął moją duszą i duszą mojej córki…
Powiał wiatr, pochwycił ciche błagalne słowa i zaczął nimi potrząsać. Rhiannon miała wrażenie, że słyszy deszcz. Tak, krople deszczu spadające na zeschnięte jesienne liście.
Otworzyła oczy i poczuła, jak spanikowane serce podchodzi jej do gardła. Ciemność pod rozłożystą koroną świętego dębu po drugiej stronie strumyka wyraźnie poruszyła się. Pryderi?! Wrócił tu po nią?! Choć czuwa przy niej stary szaman? Mimo magicznej mocy starych indiańskich bębnów Pryderi wrócił?!
I nagle… nagle właśnie tam, pod drugim świętym dębem, pojawiła się świetlista kula. Światło przegoniło ciemność. Światło migotliwe, też w ruchu, a z tej świetlistości zaczynała się już formować czyjaś postać…
Rhiannon wstrzymała oddech, w oczach miała łzy.
Stary szaman z największym szacunkiem skłonił głowę.
– Witaj, Wielka Bogini!
Epona uśmiechnęła się do niego, po czym popłynęły boskie słowa:
– Johnie Łagodny Orle, przyjmij moje błogosławieństwo. Za to, co zrobiłeś dzisiaj, jestem ci nieskończenie wdzięczna.
– To ja jestem Ci nieskończenie wdzięczny, Bogini, za Twoje błogosławieństwo – odparł, jeszcze niżej skłaniając głowę.
Rhiannon drżącą ręką szybko otarła oczy, żeby widzieć jak najlepiej. Kiedy była małą dziewczynką, Epona ukazała jej się kilkakrotnie, lecz potem już nie. Kiedy Rhiannon w okresie dojrzewania buntowała się bez przerwy, a jako osoba dorosła wykazywała się przede wszystkim egoizmem i samowolą, Bogini przestała składać jej wizyty, przestała odzywać się do niej. W końcu przestała też jej słuchać.
Ale teraz… teraz przyszła! Stała tam, świetlista, przepiękna Bogini Epona!
Oczy Rhiannon znów się zaszkliły, z ust uleciał krzyk największej rozpaczy.
– Przebacz mi, Epono! Przebacz!
– Wybaczam ci, Rhiannon. Wybaczyłam ci już wcześniej. Zrozumiałam też, że i ja nie jestem bez winy. Widziałam twoje słabości, wiedziałam, że o twoją duszę zabiega ciemność, ale miłość do ciebie zaślepiła mnie do tego stopnia, że widząc też, jak bardzo pragniesz samodzielności, powstrzymałam się od jakiejkolwiek ingerencji, kiedy ty sama niszczyłaś siebie.
– Zrobiłam wiele złego, Bogini. Wiem. – Tylko tyle, przecież Rhiannon zdawała sobie sprawę, że każda sekunda jest na wagę złota, skoro z każdą sekundą jej ciało kostnieje coraz bardziej i coraz trudniej wydobyć z siebie słowa. – Epono, proszę cię o zerwanie więzów, które łączą mnie z Pryderim. Spraw, by ożyła łącząca mnie z Tobą nieśmiertelna nić mająca moc i tu, na ziemi, i w Zaświatach. Proszę, błagam. Wyrzekłam się go, ale on nie chce uwolnić mojej duszy.
Epona, zanim odpowiedziała, przez dłuższą chwilę wpatrywała się w Rhiannon bardzo przenikliwie.
– Dlaczego mnie o to prosisz, Rhiannon? Czy dlatego, że boisz się, co stanie się z twoją duszą po śmierci?
– Bogini, teraz, w obliczu śmierci, zrozumiałam bardzo wiele. Może też dzięki… – Spojrzenie Rhiannon przemknęło po maleńkiej istotce, którą nadal trzymała w słabnących ramionach – …może dzięki pojawieniu się mojej córki zasłona spadła mi z oczu. Przyznaję, że boję się całą wieczność spędzać w ciemności i rozpaczy, nigdy jednak nie ośmieliłabym się tylko z tego powodu wzywać Cię, Bogini. Nigdy! Przyzywałam Ciebie, bo boję się przede wszystkim, by ta sama zła ciemność, która zatruła mi życie, nie zaczęła prześladować mojej córki! Chcę czuwać nad nią! Dlatego błagam Cię, Epono, o zerwanie więzów, które łączą moją duszę z Pryderim, i spraw, by ożyła Twoja nieśmiertelna nić. Jeśli to uczynisz, nie ośmielę się prosić, byś pozwoliła mi wstąpić na Twoje łąki, ale błagam, pozwól mi egzystować w Zaświatach, skąd będę mogła patrzeć na moją córkę, czuwać nad nią, a kiedy Bóg Ciemności będzie podszeptywał jej zło, ja będę wyszeptywać dobro.
– Wieczność w Zaświatach nie jest łatwa, Rhiannon. Tam nie zaznasz spokoju, tam nie ma łanów Światła i radosnego śmiechu, który daje ukojenie znękanej duszy.
– Ale jak ja mogę myśleć o odpoczynku i ukojeniu, kiedy mojej córce zagraża wielkie niebezpieczeństwo! Nie mogę dopuścić, by poszła w moje ślady!
– Zastanów się, Rhiannon. Dni twojej córki na tym świecie, jak każdego człowieka, to tylko jedna malusieńka fala na powierzchni jeziora wieczności. Czy naprawdę decydujesz się na taki właśnie los na całą wieczność, kiedy powodem twojej decyzji jest coś tak krótkotrwałego, przemijającego?
– Ależ tak, Bogini! – Biały jak śnieg policzek Rhiannon przylgnął do miękkiej główki noworodka. – Oczywiście, że się decyduję. I o to Ciebie proszę!
– A ja spełnię twoją prośbę, Umiłowana. Jestem szczęśliwa, że udało ci się zwalczyć w sobie egoizm i wreszcie poszłaś za głosem serca. – Bogini wyprostowała się i uniosła szeroko rozłożone ręce. – Pryderi, Bogu Ciemności i Kłamstwa! Ja, Epona, nigdy nie wyrzeknę się pieczy nad tą kapłanką! Jest moja! Żeby dostać jej duszę, musisz mnie pokonać!
Z dłoni Bogini wtrysnęły snopy światła. Magiczna jasność przemknęła po polanie, błyskawicznie wyłapując czarną plamę czającą się na jej krańcu. Plama wydała z siebie koszmarny przeraźliwy pisk. I znikła.
– W mojej duszy jest wreszcie jasno – szepnęła Rhiannon do córeczki. – Czuję to, czuję to światło.
– Jesteś wolna, Rhiannon – powiedziała Bogini. – Zerwałam twoje więzy z ciemnością.
– Dziękuję, Bogini. Jestem ci niezmiernie wdzięczna. Bardzo żałuję, że zbłądziłam, zamiast zawsze podążać drogą światła.
Na boskiej twarzy Epony znów pojawił się uśmiech pełen ciepła i życzliwości.
– Na to nigdy nie jest za późno, Umiłowana.
Rhiannon też się uśmiechnęła, bardzo jednak blado, i zamknęła oczy.
– Epono, wiem, że to nie Partholon, a ja nie jestem już Twoją Pierwszą Wybranką. Ale pozwól mi mieć do Ciebie jeszcze jedną, ostatnią prośbę. Czy mogłabyś powitać na świecie moją córkę?
– Ależ naturalnie, Umiłowana. – Spojrzenie Bogini spoczęło na maleńkiej istotce leżącej w kołysce ramion umierającej matki. – W imię mojej miłości do ciebie, Umiłowana, twoją córkę Morrigan, wnuczkę MacCallana, witam na tym świecie z największą radością! Morrigan, wnuczko MacCallana, zsyłam na ciebie moje błogosławieństwo…
Słodki głos Bogini ucichł, a zaraz potem zaszeleściło. Rhiannon szybko otworzyła oczy. Bogini znikła, ale magiczne światło pozostało w postaci tysięcy robaczków świętojańskich wykonujących nad polaną jedyny w swym rodzaju powietrzny taniec. Leciały w górę, pikowały i krążyły nad Rhiannon i jej córeczką. Tysiące migotliwych światełek, jakby ktoś sypnął z nieba maleńkimi roztańczonymi gwiazdkami, by uświetnić narodziny córki Rhiannon.
– Bogini wysłuchała twojej prośby – powiedział stary szaman. – Nie zapomniała o tobie. Będzie też pamiętać o twoim dziecku.
Bardzo już słaba Rhiannon prawie niezauważalnie pokiwała głową, i wyszeptała:
– Szamanie, ciebie też chciałam o coś prosić. Zawieź mnie do domu.
– Do domu? Czyli dokąd? W Zaświaty? Nie mam takiej mocy, by przeprowadzić ciebie do innego świata, Rhiannon.
– Nie, nie tam, szamanie. Chcę, żebyś zawiózł mnie do domu Richarda Parkera, lustrzanego odbicia mego ojca, MacCallana. – Który już nie żyje. MacCallan, jej ojciec… Tę wiadomość przekazała jej przecież Shannon, córka Richarda Parkera. Ale o tym Rhiannon wolała teraz nie myśleć. – Proszę, szamanie, zawieź mnie tam. To znaczy… moje ciało. I oddaj Morrigan Richardowi. Powiedz, że to jego wnuczka, powiedz, że ufam jego sercu i wiem, że zrobi to, co należy zrobić.
– A ja zrobię, jak powiedziałaś, Rhiannon. Przyrzekam. Musisz mi tylko powiedzieć, gdzie znajdę Richarda Parkera?
Zdołała jeszcze wyszeptać kilka słów:
– Małe ranczo… koło Broken Arrow… trzeba jechać…
Tyle wystarczyło. Stary szaman już wiedział.
– Na pewno tam trafię, Rhiannon. O nic się nie martw. Będę modlił się za ciebie, za twoją duszę w Zaświatach, a ty będziesz patrzyła stamtąd na swoją córkę i czuwała nad nią.
– Tak… – szepnęła jeszcze Rhiannon z największym trudem. – Moje dziecko… Morrigan MacCallan… została pobłogosławiona przez Eponę…
Znów odezwały się stare bębny, wybijając odwieczny rytm, rytm serca. Tysiące migotliwych robaczków nadal przemykało nad polaną, kiedy Rhiannon, tuląc maleństwo do piersi, odchyliła głowę w tył, opierając ją o gruby, wystający z ziemi korzeń dębu.
Powieki opadły, z rozchylonych warg uleciało ostatnie tchnienie.
Rhiannon MacCallan, Wielka Kapłanka Bogini Epony, zakończyła życie.