Читать книгу Echopraksja - Peter Watts - Страница 13

Podziękowania

Оглавление

Trochę się działo. Trzech redaktorów, trzy śmierci w rodzinie, jedno otarcie się o śmierć z martwiczym zapaleniem powięzi. Wyrok za przestępstwo. Ślub.

I teraz to.

Nie jestem do końca pewien, co „to” właściwie jest, ale dobre „to”, czy złe, pewne jest, że bez pomocy bym tego nie wypłodził. Właściwie to bez pomocy w ogóle bym nie żył. Więc przede wszystkim chciałbym podziękować za wszystko niejakiej Caitlin Sweet. Echopraksja nie istniałaby bez niej, bo ja bym bez niej nie istniał – zmarłbym na martwicze zapalenie powięzi w dniu 12 lutego 2011 (dzień urodzin Darwina. Serio. Sprawdźcie sobie). Jako przewrotną nagrodę za uratowanie mi życia Caitlin musiała znosić niezliczone godziny pod prysznicem, w łóżku, w restauracji, spędzone na wysłuchiwaniu moich niekończących się pojękiwań, że ta scena jest zbyt przegadana, a tamta kulminacja naciągana; podsuwała mi wtedy eleganckie rozwiązania, które z czasem być może przyszłyby mi do głowy, ale pewnie dopiero po terminie oddania książki. Jej przemyślenia były na wagę złota. Jeśli realizacja jest do niczego, to już moja wina, nie jej.

Parę pierwszych rozdziałów miało także szczęście, że obrabiały je na warsztatach dwie grupy autorów – ci z ośrodka pracy twórczej Gibraltar Point (Michael Carr, Laurie Channer, John McDaid, Becky Maines, Elisabeth Mitchell, Dave Nickle, Janis O’Connor i Rob Stauffer) oraz ci z Cecil Street (Madeline Ashby, Jill Lum, Dave Nickle – ponownie – Helen Rykens, Karl Schroeder, Sara Simmons, Michael Skeet, Doug Smith, Hugh Spencer, Dale Sproule oraz dr Allan Weiss).

Przez wszystkie te lata starałem się prowadzić listy, udokumentować wszelkie przemyślenia, odwołania i wyjęte z dupy halucynacyjne gdybania pojawiające się przy pisaniu tej książki. Starałem się notować wszystkich, którzy podsyłali mi rozmaite prace, tych, którzy te prace napisali, tych, co rzucali od niechcenia komentarzami pod wpisami na blogu, albo po pijaku dźgali mnie palcem w pierś w trakcie jakiejś knajpianej debaty. Chciałem wymienić ich wszystkich, oraz ich wkład – beta-czytelnik, autorytet naukowy, chodząca encyklopedia, advocatus diaboli.

I to mi się zasadniczo nie udało. Te role po prostu za bardzo się na siebie nakładają. Zmieszane kolory zamieniają diagram Venna w mulistoszary krążek. Zatem ucieknę się po prostu do kolejności alfabetycznej, dziękując następującym osobom: Nick Alcock, Beverly Bambury, Hannu Bloomila, Andrew Buhr, Nancy Cerelli, Alexey Cheberda, Krystyna Chodorowska, Jacob Cohen, Anna Davour, Alyx Dellamonica, Sibylle Eisbach, JonEnerson, Val Grimm, Norm Haldeman, Thomas Hardman, dr Andrew Hessel, Keith Honeyborne, Seth Keiper, dr Ed Keller, Chris Knall, Leonid Korogodski, Do-Ming Lum, Dr. Matt McCormick, Danielle MacDonald, Chinedum Ofoegbu, Jesús Olmo, Chris Pepper, Janna Randina, Kelly Robson, Patrick „Bahumat” Rochefort, dr Kaj Sotala, dr Brad Templeton oraz Rob Tucker. I jeszcze pewnemu tajemniczemu osobnikowi kryjącemu się pod pseudonimem „Random J.”.

Niektórzy jednak zasłużyli się osobliwie i niesamowicie. Dr Dan Brooks narzekał, kwestionował i od czasu do czasu robił za towarzysza podróży. Kristin Choffe zrobiła, co mogła, żeby nauczyć mnie podstaw kodów kreskowych DNA, choć na to, że byłem w tym beznadziejny, nic nie była w stanie poradzić. (Podrzuciła mi także fiolkę z wyekstrahowanym DNA kilkunastu gatunków roślin i zwierząt, którym przepłukałem usta, zanim amerykański Departament Bezpieczeństwa Krajowego pobrał mi próbkę genetyczną). Leona Lutterodt opisała mi „Boga jako proces”, co zapaliło mi diodę w głowie. Dr Deborah McLennan przemyciła mnie do płatnych baz naukowych. Sheila Miguez pokazała mi dodatek, dzięki któremu o wiele łatwiej było wstawiać odwołania bibliograficzne i przypisy (choć zrozumiem, jeśli, przeczytawszy następny rozdział, znienawidzicie ją za to). Ray Neilson zmuszał mnie do zachowania czujności i pilnował, żeby mój linuxowy sprzęt działał. Mark Showell zobaczył, jak pracuję na laptopie trzymającym się dosłownie na spinacze i ulitował się nade mną. Cat Sparks obwiozła mnie przez pół świata; to ona była punktem podparcia, który przechylił szalę i najgorszy rok mojego życia przeszedł w najlepszy.

Niektórzy z tych ludzi to znajomi białkowi, inni – pikselowi. Sprzeczali się ze mną w sieci i poza nią, znajdowali dziury w kawałkach Echopraksji, które wyciekły mi w trakcie tworzenia, przekazywali mi niezliczone namiary na literaturę opisującą wszystko od genetyki człekokształtnych przez świadomość maszynową po bakterie żywiące się metalem. To armia nieliczna, ale niezwykle inteligentna i mimo najszczerszych chęci zapewne kogoś z nich tu pominąłem. Mam nadzieję, że mi wybaczą.

Howard Morhaim. Po kontaktach z agentami, których rady mieściły się w paśmie pomiędzy „musisz kupić moją książkę” i „będę cię reprezentować tylko jeśli napiszesz techno-thriller o biologu morskim osadzony w bliskiej przyszłości”, Howard kazał mi pisać o tym, co mnie pasjonuje – a sprzedaniem tego on się zajmie, jak stwierdził. Zapewne nie jest to najkorzystniejsze zachowanie na darwinowskim rynku księgarskim, ale – ludzie! – jak dobrze było w końcu trafić na kogoś, dla kogo priorytetem jest tekst.

Paradoksalnie, moją następną książką będzie najprawdopodobniej techno-thriller o biologu morskim osadzony w bliskiej przyszłości.

Echopraksja

Подняться наверх