Читать книгу Peter Sagan Mój świat - Peter Sagan - Страница 6
CZĘŚĆ PIERWSZA
RICHMOND
RODZINA
ОглавлениеCzy wiedziałeś, że karczoch jerozolimski w ogóle nie jest karczochem? I że nie pochodzi z Jerozolimy? Zadziwiające, prawda? To tak naprawdę bardzo wysokie rośliny podobne do słonecznika, które mają duże korzenie. Wycina się z nich długie fragmenty przypominające imbir. Kupisz to w co lepszych supermarketach. No dobra, ale zapewne zachodzisz teraz w głowę, co z tą jerozolimskością. Wydaje się, że anglojęzyczni osadnicy w Nowym Świecie nie dogadali się ze swoimi francuskojęzycznymi kolegami, którzy opisywali słonecznik określeniem girasol. Tak podobno narodziła się ta nazwa.
Wydaje ci się, że musiałem to sprawdzić? Tak, musiałem, żeby na pewno niczego nie pomylić, ale zaoszczędziłem ci w ten sposób trochę pracy.
Inną, bardziej trafną nazwą karczocha jerozolimskiego jest topinambur2. Teraz powinieneś wreszcie zrozumieć, po co zamieściłem tu ten dziwny wstęp. Moja żona Katarina wraz z ojcem założyli firmę Sunroot. Oferują produkty spożywcze bezglutenowe i beztłuszczowe, dla których bazą jest karczoch jerozolimski. Roślina ta jest powszechnie uprawiana na Słowacji. Katarina skutecznie wspomaga lokalną gospodarkę, wytwarza coś naprawdę przydatnego, a przy okazji znajduje ujście dla swoich zapędów twórczych i biznesowych. Oferuje najróżniejsze rzeczy: gorącą czekoladę w proszku, dżem jagodowy, przekąski z dodatkiem jogurtu, kawałki owoców w białej czekoladzie… Ale najprzydatniejsza z tego wszystkiego jest mąka, którą można stosować w codziennych wypiekach. Topinambur ma również ten atut, że jest naturalnie słodki, więc w wielu przepisach w ogóle nie jest potrzebny cukier. Torty, które nie tuczą. Tak!
Co jeszcze jest charakterystyczne dla tej rośliny? Że rozmnaża się jak szalona. Trzeba wręcz na nią uważać, żeby się za bardzo nie rozpleniła, trochę jak na rododendrony w niektórych częściach Europy. Podobnie jak rododendron, także topinambur wygląda ładnie, więc ludzie go nie uprzątają. Jeden ze słowackich polityków do tego stopnia uwziął się na tę roślinę, że doprowadził do uchwalenia ustawy zakazującej jej hodowli. Dostrzegasz pewien problem? Firma Katariny z pewnością by zbankrutowała. Na szczęście na Słowacji nie brakuje rolników uprawiających tę roślinę i ludzi nią handlujących, więc tenże polityk ostatecznie musiał wycofać się pod ich naciskiem. Prawdopodobnie złożył projekt ustawy, bo jego sąsiedzi nie dbali o swój ogródek.
Jeśli wpiszesz „karczoch jerozolimski” w Google, znajdziesz tam opis podobny do tego, który zamieściłem powyżej. Jeżeli natomiast wpiszesz hasło „sunroot”, istnieje spora szansa, że zobaczysz Katarinę i mnie udających Olivię Newton-John i Johna Travoltę jako Sandy i Danny’ego z Grease. Nakręciliśmy ten klip w charakterze promocji Sunroot, ale przy okazji świetnie się bawiliśmy. No bo po co ta spina? Zwariowanych pomysłów nigdy nam nie brakowało. Fakt bycia mistrzem świata w kolarstwie oznacza, że wiele z nich można zrealizować. Chociaż to nie do końca tak… Pewnie i tak byśmy to zrobili, ale amatorska zabawa we dwoje w kuchni to nie to samo, co zatrudnienie całej ekipy do odtworzenia planu teledysku You’re the One That I Want, która kręciła wszystko i montowała scena po scenie, żeby wyszło jak w oryginale.
Katarina i ja poznaliśmy się w moim domu w Żylinie. Chciałbym cofnąć się trochę w czasie. Gdy udało nam się zacząć zarabiać na jeżdżeniu rowerem i gdy nie przebywaliśmy akurat w naszym mieszkaniu we Włoszech wynajętym przez Liquigas, Juraj i ja znaleźliśmy sobie dom wciśnięty między autostradę a wielki zakręt rzeki Wag, tam gdzie rozlewa się ona szeroko i wpada do jeziora Hričov. Na krótko przed tym, gdy zamieszkaliśmy w tym domu, zaczęto tam budować most. Byłem tam niedawno, właśnie skończyli go budować. Po dziesięciu latach. Kocham Słowację, ale czasem budzi ona smutny uśmiech na mojej twarzy.
Kupiłem też działkę przylegającą do tego domu. Coraz więcej zarabiałem. Miałem już dwa samochody, postanowiłem zatem zbudować dla nich garaż na tej działce. Nic więcej. Potem uznałem, że pewnie fajnie byłoby mieć własny kąt do spania, więc nad garażem pojawił się pokój. Nie potrzebowałem niczego więcej. Gdy później wracałem na Słowację, często towarzyszyli mi jacyś znajomi, uznałem więc za zasadne mieć jakiś pokój gościnny. To by było już wszystko. No dobra, ale zimą w Żylinie jest ciemno i zimno, uznałem więc, że będę potrzebował własnej siłowni i sauny, by móc dbać o formę. Człowiekowi naprawdę nie potrzeba nic więcej do szczęścia.
Ostatecznie cały ten projekt uległ kompletnemu przeobrażeniu. Nie powstał dom dla nas, ale początek ośrodka sportowego, który postanowiłem utworzyć. Młodzi słowaccy sportowcy, uprawiający najróżniejsze dyscypliny, mogą w nim zamieszkać i trenować. Mogą tam liczyć na wszelkie wsparcie w przeistoczeniu się z ambitnych młodych ludzi w prawdziwych sportowców.
Zanim jednak wiedzieliśmy, że tak to ostatecznie się zakończy, Juraj i ja rozesłaliśmy zapytania ofertowe do kilku miejscowych firm, które mogły być zainteresowane naszą budową. Spodobał mi się jeden facet. Razem z ojcem prowadził niewielką firmę budowlaną i obaj robili wrażenie ogarniętych ludzi. Spotkawszy się z nimi zimą 2012 roku, pojechałem po raz pierwszy na poważnie zmierzyć się z klasykami. Wróciłem z piątym, czwartym, trzecim i drugim miejscem na koncie. Trzecie miejsce zająłem w Amstel Gold w Holandii, po tamtym wyścigu Juraj i ja postanowiliśmy uczcić sukces przyjęciem przy grillu w naszym ogrodzie. Rzecz działa się tuż obok miejsca, w którym budowany był garaż i moja kawalerska jaskinia w jednym, zaprosiłem więc gościa z budowy, by przy okazji z nim pogadać. Przyszedł z dziewczyną, która od raz zrobiła na mnie spore wrażenie: wysoka, piękna. Biła od niej jakaś taka pewność siebie, która sugerowała, że jej świat nie kończy się na małej firmie budowlanej. Już zaczynałem sobie myśleć, że niesamowity szczęściarz z tego faceta, gdy on przedstawił mi ją jako swoją siostrę. I kto tu jest szczęściarzem?
Nie od razu między nami zaiskrzyło. Wysłałem jej kilka SMS-ów, ona odpisała. Po jakimś czasie inni zorientowali się, że się widujemy.
Katarina – sądzę, że już się domyśliłeś – była niezwykle obeznana w świecie. Dużo podróżowała, pracując w DHL, mieszkała nawet trochę w Australii. Znajomych miała dosłownie wszędzie: w Belgii, Holandii, Czechach, Polsce. Gdziekolwiek jechałem, ona kogoś tam znała, więc po jakimś czasie powiedziałem jej: „Jeśli sądzisz, że być może chciałabyś ze mną być, to chodź, pokażę ci, jak wygląda moje życie. Przekonaj się sama”.
To był wspaniały okres. Wiosna 2013 roku była najlepszą w mojej dotychczasowej karierze, wygrałem wtedy mój pierwszy klasyk Gandawa–Wevelgem, po raz pierwszy wszedłem też na podium w monumentach, byłem drugi w Mediolan–San Remo i Ronde van Vlaanderen. Wspólne podróżowanie z Katariną pozwoliło mi dostrzec wszystko w innym świetle. Mogąc poznać jej opinię, korzystając z jej wsparcia, czułem się silniejszy.
Problemem było to, co prędzej czy później dopada każdego z nas: czas. Niektórzy mają go za mało, inni za dużo. Ja zmagałem się z tym pierwszym. Treningi, wyścigi, obowiązki promocyjne, rodzina, znajomi, dziewczyna – wszystko i wszyscy zasługiwali na więcej czasu, niż mogłem im poświęcić. Zaczęliśmy wybierać wyścigi, na które pojedziemy razem, by móc spędzić ze sobą więcej czasu: żadnych szybkich zwrotów akcji, żadnych obozów treningowych, żadnych dalekich transferów między etapami. Tour of California był dla nas imprezą doskonałą, zapewniał nam zrelaksowaną atmosferę, na której nam obojgu zależało. Potem mogliśmy spędzać razem czas na wysokościowym obozie treningowym w Utah albo w Tahoe. Równie fajnym miejscem jest Tour Down Under, zwykle to samo można powiedzieć o mistrzostwach świata, bo przez kilka dni przebywa się w tym samym miejscu i do tego w bardziej nieformalnej atmosferze reprezentacji narodowej, a nie w zespole ze sponsorami, w którym wszystko musi być w pełni profesjonalne.
Uznaliśmy, że klasyki byłyby już przesadą. Może ewentualnie Paryż–Roubaix, Ronde van Vlaanderen, ale cały ten okres spędzony razem byłby zdecydowanie zbyt intensywny. To samo postanowiliśmy w temacie Tour de France. Jeden etap tu, drugi tam, w sumie fajnie, jest na co czekać w całym tym szaleństwie, ale przez trzy tygodnie to byłaby męczarnia, nie byłoby to dobre ani dla niej, ani dla mnie.
Muszę pamiętać również o zespole i moich partnerach. Wspólnota i jedność są ważne w każdej ekipie, w każdej dyscyplinie. Prędzej czy później znajdziemy się w sytuacji, w której musimy na sobie polegać, a unikalny i charakterystyczny dla zawodowego kolarstwa system pierwszego między równymi zostanie wystawiony na próbę. Podczas Tour de France nie mogło być mowy o tym, żeby dziewięciu zawodników zabrało ze sobą rodziny, a co dopiero mówić o ewentualnych rodzinach szefostwa, mechaników, masażystów. Co więcej, podczas wielkich tourów duża część komunikacji i planowanie odbywa się przy śniadaniu czy przy kolacji. Z tych samych powodów staraliśmy się nie jeździć razem również na duże zgrupowania szkoleniowe.
W coraz większym stopniu uświadamiałem sobie również, że w moim życiu pojawia się potrzeba posiadania miejsca, w którym mógłbym uciec od kolarstwa. Od czasu do czasu chciałem znaleźć się gdzieś, gdzie nie byłoby wyścigów, eventów dla sponsorów czy obozu szkoleniowego. Gdy wracam do naszego mieszkania w Monako, na przykład po długiej serii wyścigów albo długiej podróży, i widzę tam Katarinę, ciężar sam spada z moich barków.
Ostatnio moje życie pozakolarskie stało się jeszcze bardziej zwariowane, a to z czterech różnych powodów. Pierwsze trzy powody to tęczowe koszulki, które przywiozłem z Ameryki, Bliskiego Wschodu i Skandynawii. Czwartym powodem jest coś najwspanialszego, co przytrafiło mi się w życiu. Na imię ma Marlon. Trzy pierwsze czynniki wielokrotnie zwiększyły uwagę poświęcaną naszej małej rodzinie, zwłaszcza na Słowacji, która – jak już zresztą wspominałem – jest krajem młodym i brakuje jej bohaterów narodowych. Nie przywykliśmy do posiadania mistrza świata w jakiejkolwiek dyscyplinie, więc mistrzostwo świata w tak globalnym sporcie jak kolarstwo, i to wywalczone przez trzy lata z rzędu, to wielka sprawa. Gdy dziennikarze nie mieli już o mnie co pisać, zaczęli zmyślać niestworzone rzeczy. Dość to irytujące.
2
Ang. sunroot.