Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 14

Оглавление

Gwendalina Mainoff siedziała w swoim słodkim aucie-cukiereczku niezdolna oderwać rąk od kierownicy. Samochód stał, silnik był wyłączony i chodziły tylko wycieraczki, regularnie co pięć sekund czyszcząc przednią szybę. Nie padało. Gwendalina siedziała tak z oczami utkwionymi w pustkę i z półprzymkniętymi ustami.

– Czy popełniłam błąd? – zadawała sobie pytanie, nie wiadomo który to już raz. – Czy zrobiłam coś złego?

Nie umiała na to pytanie odpowiedzieć.

Pani Covenant była bardzo uprzejma, a Obliwia zdecydowanie niegrzeczna. Zlekceważyła ją, ot co. Potraktowała jak małolatę.

– Mam trzydzieści dwa lata! – powiedziała Gwendalina do swego odbicia w przedniej szybie. Nachyliła osłonę przeciwsłoneczną, ale z powrotem ją odgięła, bo nie znalazła na niej lusterka. Chwyciła za lusterko wsteczne i ustawiła je tak, by mogła sobie spojrzeć prosto w oczy.

„Jestem dorosła, ładna i miła” – pomyślała, jak zawsze, kiedy się oglądała w lusterku. Potem spróbowała się głębiej zastanowić nad tym wszystkim, co się wydarzyło.

– Powiedzieli mi, że muszą wejść do domu tylko na moment. Że Manfred chce obejrzeć jakieś drzwi do swojej kolekcji... – Kobieta rozluźniła palce i zaczęła ich używać do wyliczania.

– Więc tak: on przyjechał ze mną, potem Obliwia go zawołała, kiedy ja kończyłam nakładać farbę pani Covenant. Odszedł i już nie wrócił. Pani Covenant spytała mnie, gdzie się podział mój pomocnik, a ja musiałam jej skłamać, że poszedł pieszo do miasta. Chociaż nie mam bladego pojęcia, dokąd poszedł. Tu w zakładzie go nie ma. Więc?

Naliczyła osiem punktów. Przy dwóch palcach, jakie jej jeszcze pozostały, Gwendalina zrozumiała, że coś tu nie gra. Że była naiwna ufając Obliwii. „Głupia” – powiedziałaby jej matka, gdyby się tylko o tym wszystkim dowiedziała.

– Głupia – powtórzyła do swego odbicia w lusterku wstecznym.

Była prawie pora kolacji. Na zewnątrz w Kilmore Cove brzęczały już włączone na ulicy lampy i zalatywało smażeniną: pani Fisher po drugiej stronie ulicy wrzucała na gorący olej jak zwykle stos frytek, mając nadzieję, że zapełni tym brzuchy swoich siedmiorga dzieci. W oddali ujadał jakiś pies, czekając na swego pana.

– A jeśli coś ukradli? – Gwendalina wypowiedziała na głos swą myśl. – Kiedy ja unieruchomiłam panią Covenant, mogli myszkować swobodnie po całym domu i...

Uderzona tą nową myślą, zaczęła ze zdenerwowania gryźć kłykcie palców aż do bólu. Spojrzała na odcisk swoich zębów na wskazującym i środkowym palcu lewej dłoni i pokręciła głową.

– Nie chcę, żeby sobie pomyśleli, że jestem złodziejką! – zawołała. Walnęła w kierownicę, aż się odezwał klakson. – Zdrajca! Dlaczego mnie postawił w takiej sytuacji, co?

Powodem jej złości był naturalnie Manfred. Mężczyzna z blizną, którego ocaliła na plaży Whales Call, którego zaprowadziła do swego domu, ułożyła na tapczanie, kurowała i rozpieszczała.

Mężczyzna, który ją oczarował swoimi majakami w gorączce o podróży do Wenecji, Egiptu i w inne egzotyczne miejsca.

Oczarował i... oszukał.

Gwendalina czuła, jak narasta w niej złość. Znowu chwyciła za kierownicę, jakby to kółko w błękitnym sztucznym futerku mogło przynieść rozwiązanie jej wszystkich problemów. A przecież, co się stało, już się nie odstanie. Faktem jest, że pojechali do Willi Argo we trójkę, a wróciła sama. Jakiekolwiek były intencje panny Obliwii i Manfreda, teraz już było za późno, żeby cokolwiek zmienić. Teraz w domu nad urwiskiem paliły się światła.

Należało tylko przeprosić.

I mieć pewność, że to nie przyniosło większych szkód.

– Bądź rozsądna, Gwendalino... – nakazała sobie młoda fryzjerka. Odczekała sześć ruchów wycieraczki po szybie, po czym powiedziała do siebie: a gdybym to opowiedziała matce... – I nie kończąc nawet myśli, przeszła do rozpatrzenia innej możliwości. – Gdybym zadzwoniła teraz do państwa Covenant albo wróciła do nich... stracę klientkę, to pewne jak w banku. A gdyby uprzedzić policjanta Smithersa?

To była jedyna możliwość załatwienia tej sprawy. Ale jak to zrobić? Przez telefon? Smithers od razu by ją rozpoznał. Musiałaby mu przekazać wiadomość anonimowo, zrobić tak: litery wycięte z gazety i naklejone. Ale klej na palcach to była jedna z tych rzeczy, których Gwendalina nie znosiła. Więc co?

Odpowiedź nadeszła z nieba. Ściślej mówiąc – dotarła do niej przez uszy: uderzenie dzwonu w kościele św. Jakuba.

– Ojciec Feniks! – zakrzyknęła fryzjerka i rozpromieniła się.

Włączyła silnik, zatrzymała sapiącą wycieraczkę, włączyła kierunkowskaz i wykonała na jezdni obrót w kształcie litery U, omijając o włos jednego z kotów Miss Biggles, który natychmiast umknął na szczyt latarni.

Gwendalina od lat się nie spowiadała, ale im dłużej nad tym myślała, tym bardziej myśl o odpuszczeniu jej popełnionego czy domniemanego przewinienia wydawała się bez wątpienia najlepszym rozwiązaniem. Chciała wyjść z tego oczyszczona.

A poza tym ojciec Feniks nie był plotkarzem, mało tego, był to człowiek surowy i prawy, ksiądz o nieskalanej opinii. I nikomu nic nie powie.

Kiedy zaparkowała na placyku samochód, ruszyła w stronę zakrystii, gdzie paliło się jeszcze światło i spróbowała przypomnieć sobie zasady spowiedzi. Spojrzała w górę. Na dachu przy rynnie, gdzie jeszcze ocalało ciepło dnia, zbite w gromadę gołębie gruchały sobie radośnie.

– Czy wystarczy wyspowiadać się z jednego tylko grzechu? – zapytywała samą siebie na głos, stukając do drzwi ojca Feniksa. – Bo może wypadałoby wymyślić jeszcze jakiś grzech, żeby to lepiej wypadło?

Ulysses Moore.

Подняться наверх