Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 13
ОглавлениеZnieruchomiały w głębi schodów Jason nasłuchiwał. Czuło się tu dziwny przeciąg, który przynosił odległe dźwięki. Skrzypienie mebli, pogwizdywanie wiatru, kroki zwierząt. Już raz w tym tygodniu Jason wyobraził sobie, że meble w Willi Argo obdarzone są własnym życiem: zaledwie pokój pozostawał bez ludzi, o milimetr się przesuwały. O jeden milimetr, nie więcej, żeby nikogo nie zadziwić.
Ale tym razem było to coś innego. To nie mógł być odgłos przesuwanego mebla. Ani też mew śmieszek siedzących na dachu czy jaszczurek w pnącym bluszczu, czy szczurów nad sufitem. Całkiem nie.
Tym razem posłyszał wyraźny odgłos spiesznych kroków na piętrze. Znieruchomiał, nasłuchując, a kroki się powtórzyły.
Zacisnął usta z przejęcia.
– Zatem jesteś na górze... – wyszeptał do swego tajemniczego nieprzyjaciela, jakby sobie rzucili rodzaj wyzwania.
Czy możliwe, że nikt inny z jego rodziny nie spostrzegł tej obecności? Czy możliwe, żeby ani ojciec, ani matka, ani siostra nie zauważyli, że w tym ogromnym domu jest ktoś jeszcze?
Jason to pojął natychmiast, od pierwszej chwili, kiedy wyładowywali walizki na dziedzińcu.
Willa Argo była zbyt obszernym domem, by móc ją dokładnie poznać. Dom pełen pokoi i sekretów, fascynujących i tajemniczych przedmiotów.
Kiedy się jej przyglądał po raz pierwszy, odniósł wrażenie, jakby Willa Argo wyszeptała do niego: „Nie wszystko jest takie, jak ci się wydaje, Jasonie; odkryj mój sekret”.
I on przystał na to.
Owiewany przeciągiem Jason przyglądał się zawieszonym na ścianie portretom, które ciągnęły się nad schodami do pierwszego piętra, a potem aż do pokoju w wieżyczce, na którego lustrzanych drzwiach schody się kończyły. Ojciec wyjaśnił mu, że te stare oblicza w ramach to wizerunki poprzednich właścicieli dworu i że wkrótce także oni mogą mieć swoje portrety, zawieszone wśród tych starych.
– O, nie, ja nie zamierzam pozować – odpowiedziała natychmiast Julia, której napędzała strachu każda propozycja, że będzie musiała pozostać nieruchomo na jednym miejscu więcej niż piętnaście minut.
Jasonowi natomiast podobał się taki pomysł. Dodawał człowiekowi... znaczenia. Jemu – odkrywcy czy łowcy duchów.
– W porządku... kimkolwiek jesteś... – wyszeptał.
Czy możliwe, że kroki, które przed chwilą usłyszał, należały do ducha?
Wyciągnął z kieszeni Podręcznik przerażających stworów napisany przez nieuchwytnego doktora Mesmera, bohatera kreskówek.
Znalazł stronę, której szukał, i przeczytał: Nie sądźcie, że duchy są nieme. Mogą wydawać rozmaite odgłosy (kroki, pobrzęk ciągniętych łańcuchów, dzwony) i często mogą mówić. A ponadto nie zawsze są bezcielesne.
Jason nabrał otuchy. Poza tym, że upewnił się, co do tego, kim jest ów nieprzyjaciel, te kilka słów rozwiewało jego wielką niepewność. Od dawna się zastanawiał, jak to możliwe, że na filmach duchy przenikały przez drzwi, a nigdy na przykład przez posadzkę.
Czytał dalej: Zazwyczaj duchy nękają te domy, gdzie jest jeszcze coś do skończenia.
Coś do skończenia... jasne.
Mógł zatem to być duch, który się kręcił po piętrze, żeby... coś dokończyć.
Jason przejrzał szybko rady doktora Mesmera, jak schwytać ducha, po czym wsunął podręcznik z powrotem do kieszeni.
– Teraz cię schwytam... – zasyczał.
Ale zaledwie postawił stopę na pierwszym stopniu, jakaś ręka złapała go od tyłu.
– Jason! – wykrzyknęła jego siostra, ściągając go ze stopnia – musimy iść!
Jason, pogrążony jeszcze w swej zabawie polowania na ducha, usiłował prędko sobie przypomnieć, co takiego miało się wydarzyć w świecie rzeczywistym.
„Musimy iść? Ale dokąd?”
Nic mu jakoś nie przychodziło do głowy, ale wiedział, że przekonanie Julii o istnieniu ducha na piętrze byłoby czymś niemożliwym, więc podążył za nią, przypominając sobie nagle plany popołudniowe. Rodzice wybierali się do Londynu, żeby załatwić ostatnie sprawy w związku z przeprowadzką: popakować delikatne meble, uporządkować papiery taty, ściągnąć tu obrazy mamy... i temu podobne. Mieli powrócić do Willi Argo w niedzielę rano, pilotując ciężarówkę. W tym czasie Julia i Jason mieli pozostać tu sami, pod warunkiem że będą bezwzględnie słuchać ogrodnika, pana Nestora.
By szybciej im minął ten czas, uzyskali zgodę na zaproszenie do domu Ricka Bannera, chłopca z okolicy, którego niedawno poznali w szkole.
Bliźnięta wyszły z domu.
Słońce grzało i oświetlało ogród, spływając z nieba wśród chmur. W oddali, na horyzoncie nad morzem, widać było cieniutką białą linię.
– Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego niebo na granicy z morzem staje się białe?
– Nie – odparła Julia.
Zeskoczyła z czterech stopni i wylądowała na trawie, Jason szedł za nią, po czym odwrócił się nagle, by spojrzeć w okna pierwszego piętra.
Myślał, że zaskoczy ducha. Ale nie ujrzał nikogo.
Nestor wysłuchał cierpliwie poleceń pani Covenant, lecz kiedy doszła do „dziewiątego punktu”, przerwał jej gestem dłoni.
– Proszę posłuchać: nie jestem guwernantką i nie sądzę, żeby wasze dzieci miały czas na wykombinowanie tego wszystkiego, co mi tu pani wymieniła; nie będzie was zaledwie jedno popołudnie!
– I wieczór – uściśliła pani Covenant. – Jak panu już mówiłam, panie Nestor...
Pan Covenant próbował przyspieszyć bieg spraw lekkim naciśnięciem klaksonu, ale tylko zirytował tym żonę.
– Zaraz! – krzyknęła rozjątrzona.
Nestor natychmiast wykorzystał tę przerwę i powiedział: – Proszę się nie niepokoić. Pani dzieci tak się zmordują dzisiaj poznawaniem domu ze swym koleżką, że wieczorem padną ze zmęczenia i będą spały dwanaście godzin bez przerwy.
– Tak, ale proszę posłuchać...
– Nie, za pozwoleniem, proszę, żeby mnie pani wysłuchała. Zbliża się lato i park potrzebuje solidnych porządków. Powiem pani dzieciom, co im wolno, a czego nie wolno, i może namówię, żeby mi pomogły przy roślinach w szklarni. Nic więcej nie mogę zrobić, są już duże. A poza tym, nie grozi im tu żadne niebezpieczeństwo.
Pani Covenant gestykulowała, chcąc koniecznie coś powiedzieć, ale Nestor nie dał jej szansy.
– Nawet skała nie jest groźna. Żadnemu dzieciakowi nigdy nie przyszłoby do głowy rzucać się z niej w przepaść. Może i nie zdają sobie ze wszystkiego sprawy, ale z pewnością nie do tego stopnia.
– Pan nie zna Jasona... – wyszeptała pani Covenant.
Przerwali rozmowę, ponieważ dzieci podeszły, żeby się pożegnać.
Jason oczywiście szedł tyłem, jakby bardziej zainteresowany oglądaniem domu niż odjazdem rodziców.
Idąc tak, potknął się o wąż ogrodowy i musiał wykonać gwałtowny obrót w locie, żeby nie runąć na żwir.
– Rozumie pan, co mam na myśli? – westchnęła matka Jasona.
Nestor podrapał się po białej brodzie i dodał: – Ży-wiołowy i ciekawski?
Julia zarzuciła mamie ramiona na szyję, potem wdrapała się na drzwiczki samochodu, by dać buziaka tacie. Jason ograniczył się do automatycznego pożegnania, ciągle jeszcze pogrążony w swych fantazjach.
– Przypominam wam... – zaćwierkała pani Covenant, wsiadając do auta – macie się słuchać pana Nestora i nie robić nic niebezpiecznego!
Jason i Julia, uśmiechając się, przytaknęli, stary ogrodnik ograniczył się do grymasu. Samochód państwa Covenant ruszył, sypiąc spod kół żwirem.