Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 11
ОглавлениеPadał deszcz. Niebo było czarne jak szkolna tablica. Tylko z wieżyczki Willi Argo, ze szczytu skały, docierało światło – raz mocniejsze, raz słabsze, w zależności od podmuchów wiatru. Drzewa w parku chyliły się ku ziemi niczym źdźbła trawy. Spienione fale rozbijały się o skały.
Nestor, ogrodnik, po raz kolejny sprawdzał, czy wszystkie okna są zamknięte. Kulejąc, krążył po pokojach, omijając w ciemnościach dobrze znajome meble. Po wielu latach wiernej służby znał na pamięć wszystkie wystające szuflady, stoliki, hinduskie i afrykańskie posążki. Pamiętał nawet, żeby się schylić, przechodząc pod starą wenecką lampą w salonie.
Powoli minął schody, doszedł do portyku i zatrzymał się, by spojrzeć przez okno na mroczny od deszczu ogród. Ostrożnie oparł się o postument posągu. W migocącym świetle błyskawic wyrzeźbiona kobieta wyglądała jak żywa, zupełnie jakby naprawdę zamierzała zabrać się do naprawiania rybackich sieci.
Nestor gwałtownie zatarł ręce. Po ciemku wszedł po schodach, wzdłuż wiszących tu od lat portretów kolejnych właścicieli willi, i zajrzał do pokoju w wieżyczce. W błysku kolejnego pioruna zdążył zaledwie rzucić okiem na dzienniki i kolekcję modeli okrętów, po czym zawrócił na parter i, kuśtykając, przeszedł pod arkadą prowadzącą do kamiennego pokoju.
Zapalił światło.
Spojrzał w dół, na podłogę, gdzie wciąż jeszcze leżały kartki i ołówki, rozrzucone przez trójkę dzieci, które całe popołudnie spędziły tu, głowiąc się nad zagadką czterech zamków.
Aligator, Dzięcioł, Żaba, Jeżozwierz.
Potem dzieci otworzyły zamki...
Nestor przyjrzał się z uwagą pociemniałym od starości drzwiom. Ich zniszczone drewno pokrywały liczne zadrapania i nadpalenia. Od tej strony nie dawały się otworzyć. Były zamknięte. Zamknięte na amen.
– Miejmy nadzieję, że mają się dobrze... – szepnął ogrodnik, dotykając dłonią Wrót Czasu. Sprawdził, która godzina. Wąskie, wydłużone wskazówki jego automatycznego zegarka (prezent od starego przyjaciela zegarmistrza...) przesuwały się powoli.
– Powinni już dotrzeć... – wymruczał, zaciskając szczęki ze zdenerwowania.