Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 11

Оглавление

Wokół roznosił się zapach jajecznicy na boczku. Wciąż jeszcze wiercąc się na łóżku, Julia pociągnęła nosem. Rozespana, uśmiechnęła się leciutko i schowała głowę pod poduszkę. Leżała tak dobrą chwilę, ale kiedy nie było już czym oddychać, powolutku odsunęła poduszkę, podniosła się i – nadal półprzytomna – rozejrzała się wokoło.

Gdzie była?

Powoli wracały do niej migawki wspomnień wczorajszych wydarzeń…

Była w Kilmore Cove, w Willi Argo, w sypialni.

Ale jak się tu znalazła?

Przyglądała się uważnie najdrobniejszym szczegółom w sypialni i serce waliło jej coraz mocniej i mocniej.

Jajecznica na boczku. Hmmm, pyszna musi być ta jajecznica.

Spojrzała na łóżko, gdzie w rogu leżało jej ubranie. Woda, która z niego ściekła, utworzyła tuż obok niewielką kałużę. Tak, była burza, ulewa, wichura…

Manfred, urwisko. Runął w dół, ze skarpy. Tak, na pewno… Morze pochłonęło tego wstrętnego sługusa Obliwii Newton…

Julia wyskoczyła z łóżka jak sprężyna.

– Jason! – krzyknęła.

Pod bosymi stopami czuła cudownie miękki, puszysty dywan. Ze zdziwieniem spostrzegła, że jest w piżamie, choć za skarby nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ją na siebie włożyła.

Sięgnęła szybko po spodnie i przeszukała kieszenie. Cztery klucze od Wrót Czasu wciąż tam były.

Wyjęła je i ułożyła na łóżku.

„Która też może być godzina” – pomyślała.

Jajecznica na boczku…

Przez szpary w okiennicy padało ostre światło.

Ranek? Popołudnie?

Nie chcąc dłużej zwlekać, wybiegła z sypialni tak jak stała.

– Jason?! – zawołała.

Korytarz był pusty. Całe piętro tonęło jeszcze w mroku i tylko w jednej sypialni otwarto już okiennice. Julia zbliżyła się na palcach do uchylonych drzwi i zerknęła do środka. Zobaczyła nieposłane łóżko, kilka par sportowych butów rozrzuconych na podłodze, stos brudnych koszulek na okrągłym stoliku.

Taki bałagan poznałaby zawsze i wszędzie. To specjalność Jasona.

Z biciem serca wsłuchiwała się w dobiegający przez otwarte okno sypialni głos brata. Tak, głos z pewnością dochodził z kuchni.

– Hej! – wykrzyknęła radośnie. – Mój brat wrócił!

Obróciła się i jednym susem pokonała korytarz, zbiegła po schodach i jak burza wpadła do kuchni.

Jason i Rick krzątali się pośród garnków.

– Jason! Rick! – krzyknęła, podbiegając, by uściskać ich z całych sił. – Wróciliście! Wróciliście! Och, jak ja się o was martwiłam…

– Ej, siostrzyczko… – Jason uśmiechał się szeroko, ale zgrabnie unikał uścisków Julii. – Jasne, że wróciliśmy… Spoko, wszystko w porządku!

Rick – przeciwnie – odwzajemnił jej uścisk z przyjemnością i nawet dał się pocałować w policzek. A kiedy spojrzeli na siebie, poczuł, że nogi robią mu się miękkie z wrażenia. Odwrócił się, żeby ukryć wzruszenie.

Julia przyglądała się chłopcom uważnie. Miała wrażenie, że nie widzieli się od dwudziestu lat. Z ich wyglądu próbowała wywnioskować, co też wydarzyło się po drugiej stronie Wrót Czasu. Ale nie wypatrzyła zbyt wiele. Rick był w tym samym ubraniu, co wczoraj, za to Jason wyciągnął z walizki koszulkę i nowe spodnie, które wcale do niej nie pasowały.

– Jak się czujecie? – spytała po tych krótkich oględzinach.

– Jak skończone durnie – odpowiedział Jason.

– Dlaczego?

– Bo nie mamy pojęcia, jak długo trzeba smażyć ten boczek. Najpierw wciąż jest surowy, a w chwilę potem przypalony! – wykrzyknął Rick i kolejny raz drewnianą łyżką przewrócił przypieczony boczek. – Proponuję uznać, że jest OK, bo nie mam już cierpliwości.

Julia nie odrywała od nich oczu, jakby chciała się upewnić, że to naprawdę oni.

Chwilę potem radosna jak ten poranek wyszła z chłopcami do ogrodu, gdzie Rick nałożył wszystkim jajecznicę na boczku.

Julia chętnie odstąpiła swoją porcję bratu, bo wciąż miała ściśnięty żołądek.

– Można wiedzieć, co wam się przydarzyło po tamtej stronie drzwi?

Jason wzruszył ramionami.

Siadł na żelaznym, ogrodowym krześle i spróbował jajecznicy.

– Kosmiczna! Rick! Absolutnie kosmiczna!

Kątem oka dostrzegł, że siostra aż drży z niecierpliwości, więc – połykając kęs – zdążył tylko o ułamek uprzedzić jej wybuch złości, rzucając krótko:

– Och, Julio, nie teraz! To długa historia, wystygnie mi jajecznica!

– Widzieliśmy nieprawdopodobne miejsce – wyma-mrotał Rick, krztusząc się przy tym boczkiem.

– Zobaczysz, że ją odnajdziemy… tę durną mapę! – burknął jeszcze Jason, ale Rick skakał już wokół stołu, dławiąc się i kaszląc.

Jason wytarł talerz kawałkiem czerstwego chleba, po czym nalał sobie duży kubek mleka.

– Prawda, Rick? – zapytał, przełknąwszy czwarty, ostatni już wielki łyk mleka.

– Choćbyśmy mieli przeszukać całe miasteczko! – zapewnił go Rick, purpurowy od kaszlu.

Julia głęboko westchnęła.

Doszła do wniosku, że lepiej nie pytać więcej i cierpliwie czekać, aż wszystko samo się wyjaśni.

Przysuwając kubek, żeby nalać sobie trochę mleka, zauważyła, że drżą jej ręce.

– Coś nie tak? – spytał ją Rick.

Pokręciła przecząco głową.

– Nie, nie, to tylko z radości, że znów was widzę.

– My też się cieszymy – zapewnił ją Rick. – Nawet nie wiesz, jak bardzo. To było istne szaleństwo… Ale patrząc na to, jak wygląda ten ogród, wy też macie za sobą niezłą noc.

– Wygląda tak, jakby przeszedł tędy cyklon – odezwał się Jason.

Julia rozejrzała się uważnie. Było coś przygnębiającego w tych porozrzucanych wokół liściach i połamanych gałęziach, które walały się po trawie i na wysypanych żwirem alejkach. Kwiaty, krzewy, a nawet stuletnie drzewa wyglądały po tej burzy jak zmięte i potargane.

Na środku dziedzińca widać było jeszcze ślady samochodu Manfreda.

Patrząc na nie, Julia na nowo – zdarzenie po zdarzeniu – przeżywała koszmar wczorajszej nocy. Pamiętała każdy najdrobniejszy szczegół… aż do momentu, kiedy podstawiła nogę Manfredowi i zabrała mu klucz.

Spojrzała z niedowierzaniem na szczyt skały, na błękitne, spokojne morze i daleką sylwetkę latarni morskiej.

Przymknęła oczy.

– Co ci jest, Julio? – spytał Jason, widząc, że siostra nagle pobladła.

– To nie była moja wina, że spadł w przepaść… – wyszeptała.

– Kto spadł w przepaść? – Jason otarł wierzchem dłoni białe „wąsy” od mleka.

Julia opowiedziała im wszystko. Po kolei. Mówiła wolno i beznamiętnie, jakby powtarzała zadaną lekcję. O wyznaniach Nestora na temat Ulyssesa Moora i jego podróży na pokładzie Metis. O tym, jak Manfred usiłował wedrzeć się do Willi Argo i jak Nestor dzielnie ich bronił. W końcu dotarła do tragicznego końca.

– Przykro mi… Tak bardzo mi przykro… – zakończyła ze łzami w oczach, nadal nie rozumiejąc, dlaczego rzuciła ten klucz do morza. Klucz, który Manfred usiłował za wszelką cenę zdobyć.

– No i dobrze mu tak – podsumował nieco gruboskórnie Jason.

– A w gruncie rzeczy to był taki sam złodziej jak jego pani – wtrącił Rick, który darzył Obliwię Newton szczególną niechęcią, może dlatego, że kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, wydała mu się absolutnie… wspaniała. I tego właśnie nie mógł sobie darować.

Powietrze było wilgotne i rześkie.

Julia – już trochę spokojniejsza – sięgnęła w końcu po duży kubek mleka.

Pijąc powoli, cierpliwie czekała na historię chłopców.

Jason i Rick opowiedzieli jej o Domu Życia, o Maruk i o tym, jak odnaleźli niszę Czterech Kijów. Moment przed Obliwią.

– To Obliwia Newton też tam była?

– Nie wyobrażasz sobie nawet, jak byliśmy tym zaskoczeni… Spotkaliśmy ją w Egipcie… Nawet kilka razy… Była dosłownie wszędzie tam, gdzie my…

– Wiesz, dziś rano Jason wysnuł nową teorię – przerwał mu Rick. – Otóż nie jest on wcale przekonany, że rzeczywiście podróżowaliśmy w czasie.

– Tak – potwierdził Jason. – Czytałem kiedyś komiks doktora Mesomera o czymś takim… To się nie nazywa podróż w czasie, lecz podróż w kontinuum jakiejś tam przestrzeni… Nie przypominam sobie tego dokładnie, ale wiem, że to było w piętnastym numerze…

– A dlaczego to nie miałaby być podróż w czasie?

Jason skrzywił się jak uczony, któremu zadano nieprecyzyjne pytanie.

– Kompletnie nie czułem się jak w innej epoce. Wprost przeciwnie, czułem się prawie jak u siebie…

– No, teraz to już trochę przesadziłeś!

– Wyobraź sobie, że nie tylko mówiliśmy tym samym językiem, co tamtejsi ludzie, ale i Rick, i ja czytaliśmy z łatwością hieroglify.

Julia spojrzała na nich z niedowierzaniem.

Rick sięgnął po Słownik zapomnianych języków – wielką księgę, teraz już nieźle podniszczoną, w brudnej okładce, z oberwanymi brzegami. Otworzył go na stronicy z językami starożytnego Egiptu, przejechał wskazującym palcem wzdłuż rzędu hieroglifów i powiedział:

– A kiedy teraz próbujemy je czytać, absolutnie nic nie rozumiemy.

Julia starała się nie zagubić wątku opowieści.

– A co z Obliwią? Rozpoznała was wtedy, w tym Domu Życia?

– Nie całkiem. Schowaliśmy się w pustej niszy, ale w chwili, kiedy padło nazwisko Ulyssesa Moore’a…

– I słowo mapa…

– Jaka mapa?

– Ta, którą nam ukradła.

– Jaką mapę wam ukradła? – Julia gubiła się coraz bardziej.

– Pierwsza i jedyna dokładna mapa tego miasteczka w Kornwalii, zwanego Kilmore Cove – wyrecytował z pamięci Rick. – Wykonał Thos Bowen. Londyn, tysiąc…

Od strony urwiska dobiegło gwałtowne kichnięcie.

– Ach, więc jednak wstaliście! – zawołał Nestor, wspinając się powoli po schodkach wykutych w skale. Przystanął, żeby złapać oddech.

– Nestor! – powitały go dzieci radośnie. – Skąd przybywasz?

Ogrodnik bez słowa podszedł bliżej, kuśtykając.

– Raczej: skąd wy przybywacie? Nie zaprosicie biednego… APSIK!!!… staruszka, żeby spoczął?

– Ale się zaziębiłeś! – zauważył Jason.

– To przez ten deszcz – mruknął Nestor, rzucając Julii porozumiewawcze spojrzenie. – Co słychać, chłopcy?

– Opowiadają mi o Obliwii Newton i o mapie.

Nestor zachmurzył się raptownie.

– A tak, to draństwo – powiedział, siadając obok nich przy stole.

Jason i Rick podjęli swą opowieść, drobiazgowo opisując Nieistniejącą Komnatę i ołtarz, pod którym ukryto mapę.

– Julio, gdybyś ty widziała, ile tam było węży!

– Zemdlałabyś od razu!

Nestor z każdą chwilą stawał się coraz posępniejszy.

– Możemy to sobie wyobrazić – powiedział. – A jeśli chodzi o tę kobietę, ona jest niestety o wiele bardziej niebezpieczna i o wiele inteligentniejsza, niż myśleliśmy.

– Nestorze, a dlaczego ta mapa jest aż taka ważna?

– Nie mam pojęcia – odparł krótko ogrodnik.

– Ale stary właściciel wiedział – stwierdził Jason. – Skoro wysłał nas tam, żebyśmy ją odnaleźli, musiał mieć w tym jakiś cel. I jestem przekonany, że on wierzył, że znajdziemy ją przed Obliwią Newton.

– Praktycznie rzecz biorąc, znaleźliśmy ją przed Obliwią – uściślił Rick. – Faktem jest, że ona ukradła nam ją dopiero parę minut później.

Jason westchnął głęboko.

– Zawiedliśmy Ulysessa Moora! Kto wie, czy nadarzy nam się jeszcze raz taka okazja…

– Jak to? – spytała Julia.

Jason oparł głowę o stół i cicho powiedział:

– Może stary właściciel stracił już do nas zaufanie.

– Skąd masz pewność, że on jeszcze żyje?

– Są dwie możliwości: albo nadal mieszka w Willi Argo, w jakimś tajemnym pokoju, albo… pozostawił nam te wskazówki, żebyśmy go mogli odnaleźć, co jednak bez mapy może się okazać dosyć trudne…

– A jak możemy go odnaleźć? – spytała Julia.

Cała trójka spojrzała na Nestora, który jednak natychmiast zmienił temat:

– Idę. Muszę zrobić porządki w ogrodzie.

– Właśnie, że nigdzie nie pójdziesz! – stanowczo oświadczył Jason.

– Czyżby? A jak mi w tym przeszkodzisz?

– Musisz nam pomóc, Nestorze! – Jason zmienił ton. – On jest jeszcze tutaj, prawda?

Nestor zachichotał.

– Naczytałeś się, chłopaczku, za dużo jakichś wymyślonych historii. Stary właściciel… – I znowu kichnął.

– Przysięgnij mi, przysięgnij, że go tu nie ma.

Ogrodnik oparł ręce na biodrach i odchylił się ostrożnie do tyłu. Na jego twarzy malowało się o wiele większe zmęczenie niż poprzedniego dnia. Oczy zapadły się i błyszczały, jakby miał gorączkę.

– Posłuchaj, Jasonie – wtrąciła się Julia. – Nie sądzę, żeby to był właściwy moment na…

– A właśnie, że tak – przerwał jej brat. – Musimy wiedzieć coś na pewno, jeśli chcemy zrozumieć, o co w ogóle chodzi. Za dużo jest spraw, których nie rozumiemy. Za dużo tajemnic na temat tego domu, Ulyssesa Moore’a, jego przyjaciół i wrogów. Kim na przykład jesteśmy my? Przyjaciółmi czy nieprzyjaciółmi dawnego właściciela tego domu?

Nestor spojrzał na swój domek w środku ogrodu, potem na dzieci. Jason miał rację. Poruszali się wśród zbyt wielu niewiadomych.

– Jeśli ci się to na coś przyda, chłopcze – powiedział cicho – to przysięgam: żaden Moore nie mieszka już w Willi Argo. I co? Zadowolony?

Powiedziawszy to, pokuśtykał wolno w głąb ogrodu, wydmuchując nos w wielką płócienną chustkę.

– Praktycznie rzecz biorąc – uściślił po chwili Rick – nie powiedział nam, że nie żyje.

Kwadrans później dzieci odniosły talerze i szklanki do kuchni i zaczęły zastanawiać się nad planem dnia.

Rick patrzył na morze, stojąc u szczytu schodków nad urwiskiem. Wiatr łagodnie targał mu włosy.

Julia wróciła do sypialni, jak najszybciej włożyła dżinsy, nie zapominając oczywiście o czterech kluczach z główkami w kształcie zwierząt.

Aligator. Dzięcioł. Żaba. Jeżozwierz.

Kiedy wyszła na dwór, zobaczyła, że Jason tkwi wciąż na tym samym krześle i notuje coś skrzętnie na kartce papieru.

– Nie wiem, od czego zacząć – przyznał się.

– Czy wiemy, gdzie mieszka Obliwia Newton? – spytała, zerkając przez ramię na zapiski brata.

– Dwie łodzie rybackie wracają z połowu – powiedział Rick, nadchodząc od strony urwiska. – Moglibyśmy podjechać do portu po świeże ryby na obiad.

Na samą myśl o drodze do Salton Cliff na ciężkich rowerach państwa Moore Jasonowi odechciało się obiadu.

– Nie teraz, proszę cię, Rick. A może ty wiesz, gdzie mieszka Obliwia?

– Nie, a czemu?

Jason pokazał mu, co napisał.

1. Odnaleźć mapę Obliwii.

2. Wyjaśnić, co do licha znajduje się na tej mapie (najlepiej jeszcze przed jej znalezieniem).

3. Wyjaśnić WSZYSTKO, co wiąże się z Wrotami Czasu.

4. Przeszukać CAŁ¥ Willę Argo, od góry do dołu.

– Nigdy nie widziałam cię tak zorganizowanego – rzekła Julia z podziwem, doceniając starania brata. – To podróż do Egiptu tak cię odmieniła?

Rick przysunął żelazne krzesło i usiadł koło nich.

– Ile czasu mamy na to wszystko?

– Tylko dzisiejszy dzień.

– A dlaczego? – Julia chciała znać szczegóły.

– Dlatego, że dziś wieczorem przyjadą mama z tatą, a Rick będzie musiał wrócić do domu.

Chłopiec z Kilmore Cove spochmurniał nagle, jakby nigdy nie brał pod uwagę tego, że w końcu trzeba będzie opuścić Willę Argo.

– Czegoś tu jeszcze brakuje – mruknęła Julia, patrząc na spis spraw do załatwienia.

Jason wzniósł oczy ku niebu.

– Oto cała moja siostra! Czego ci mianowicie bra-kuje?

– Nie wiemy, co się stało z… – Julia ograniczyła się do wskazania schodków w skale, mając nadzieję, że chłopcy zrozumieją ją bez słów.

Rick natychmiast przytaknął – był na tyle taktowny, żeby nic nie mówić – zaś Jason dopisał na końcu listy:

5. Poszukać TRUPA Manfreda.

– Bardzo uprzejmie z twojej strony… – mruknęła Julia.

Z dala dobiegł ich kaszel Nestora. Ogrodnik z wolna przykuśtykał do nich, ciągnąc za sobą czerwone grabie, którymi powoli zacierał ślady opon na żwirze.

– Na plaży nikogo nie było – odpowiedział na wiszące w powietrzu, a przecież niezadane przez dzieci pytanie. – Na skałach też go nie ma. Mówiłem wam, że tacy jak on spadają zawsze na cztery łapy. – I znowu kichnął.

– Dopisz jeszcze: kupić syrop dla Nestora – powiedziała głośno Julia.

– Dziś niedziela – przypomniał im Rick. – Apteka doktora Bowena z pewnością jest zamknięta.

– Nie chcę żadnego syropu – żachnął się Nestor. – To zwykłe zaziębienie.

– Nigdy nie należy lekceważyć zaziębienia – oznajmiła Julia. – Zwłaszcza w twoim wieku.

– Coś ty powiedział? – zawołał jej brat, zwracając się do Ricka.

– Że dzisiaj jest niedziela – powtórzył Rick – i że…

– Doktor Bowen? Powiedziałeś: doktor Bowen? Czy autor tej mapy nie miał właśnie tak na nazwisko?

– Jeżeli dożyłem swojego wieku – klarował Nestor Julii – to tylko dlatego, że nigdy w życiu nie używałem leków. I nie mam najmniejszego zamiaru zmieniać na stare lata swoich zasad.

– Pierwsza i jedyna dokładna mapa miasteczka w Kornwalii zwanego Kilmore Cove. Czy to możliwe?! – zapytał osłupiały Rick.

– Przypominam ci, że już niejednokrotnie przekonaliśmy się, że w tej historii nie istnieją zbiegi okoliczności… – powiedział Jason.

– Chłopcy! – wtrąciła się Julia. – Chłopcy, dlaczego i wy nie powiecie Nestorowi, że powinien…

Rick i Jason zeskoczyli z krzeseł radośni jak skowronki.

– Thos Bowen mógł być dziadkiem doktora Bowena.

– Albo pradziadkiem.

– Albo pra- pra- pradziadkiem! Gdzie on mieszka? Gdzie są rowery?

– Która godzina? Może zdążymy go odwiedzić przed obiadem…

– Chłopcy! – przywołała ich do porządku Julia, zmuszając, by jej posłuchali.

– Co takiego?

– Telefon – powiedział Nestor, wskazując na pokój w głębi domu. – Dzwoni telefon!

Ulysses Moore.

Подняться наверх