Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 13

Оглавление

Jason zgarbił się tak, jakby słuchawka ważyła co najmniej tonę.

– Tak, mamo… Nie, mamo… Oczywiście, mamo… Nie, nie odchodziliśmy daleko… Nie… Jasne…

Podniósł błagalny wzrok na siostrę, która dawała mu znaki, żeby powiedział mamie coś więcej.

– Twoja mama zacznie coś podejrzewać, jeśli jej nic nie powiesz – szepnął mu do drugiego ucha Rick. – A jak ją zasypiesz szczegółami, to nawet nie będzie cię słuchać.

– Ojoj, nic. Nic! – ciągnął tymczasem Jason. Zamknął oczy i przez dobrą chwilę trwał tak w milczeniu, słuchając wymówek mamy. Po chwili zmienił ton: – Nie, posłuchaj mamo, żartowałem… Tak naprawdę to wyruszyliśmy do Egiptu i zagubiliśmy się w labiryncie, a Ricka o mało nie pożarł krokodyl. Kto to Rick? To nasz przyjaciel z Kilmore Cove. Oj, żebyś widziała jego twarz, kiedy weszliśmy do tej komnaty pełnej węży, które spadały z sufitu. – Jason zamilkł na trzy sekundy, po czym powiedział: – Dobrze, to daję ci Julię.

– Cześć, mamo! – wykrzyknęła Julia uszczęśliwiona, że słyszy mamę. – Och, tak, czujemy się bardzo dobrze. Trochę padało? To była straszna burza! Więc siedzieliśmy w domu i graliśmy w gry planszowe, a potem…

– Skakaliśmy z urwiska! – podsunął Jason.

Zaledwie uniknął kopniaka siostry, która dała mu znak, żeby zamilkł.

Jason zaproponował Rickowi, żeby nie tracić czasu i wyprowadzić z garażu rowery. Odeszli od telefonu, ale zamiast wyjść z domu, wstąpili do kamiennego pokoju z Wrotami Czasu.

Drzwi tkwiły na swoim miejscu, nieruchome i milczące, budząc niepokój. Na ich sczerniałym, porysowanym drewnie wyraźnie widać było cztery zamki, które układały się w kpiarsko uśmiechnięte oblicze.

– Kiedy tam wrócimy? – zapytał Rick, wpatrując się w nie zafascynowany.

– Jak tylko pozałatwiamy te sprawy – odparł Jason i pokazał mu kartkę, na której dopisał:

0. Iść szybko do doktora Bowena.

W głębi schodów jeden ze starych właścicieli Willi Argo przyglądał im się z portretu z dziwnie złośliwym uśmiechem.

– Słyszałeś? – spytał Jason, ściskając ramię Ricka.

– Co?

Jason podszedł do schodów i zaczął nasłuchiwać. Z pierwszego piętra dobiegał odgłos jakichś kroczków.

– To.

– O, kurczę, słyszę.

Wolno, schodek po schodku, w wielkim skupieniu Jason zaczął wchodzić na piętro.

– Potem rozegraliśmy partyjkę szachów, ja przeciw im obu, i oczywiście wygrałam – opowiadała Julia mamie przez telefon.

Głos siostry oddalał się, w miarę jak Jason wchodził coraz wyżej i wyżej, zbliżając się powoli do tajemniczych kroków na piętrze.

Kroki ducha. Trzask, trzask, trzask…

Ulysses Moore?

Jason – dosłownie przyklejony do ściany – ocierał się o złocone ramy portretów dawnych właścicieli dworu, aż w końcu doszedł do pustego miejsca, gdzie powinien wisieć portret Ulyssesa Moore’a.

Trzask, trzask, trzask…

Odgłosy dochodziły z łazienki, pierwszego pomieszczenia na prawo od schodów w korytarzu prowadzącym do sypialni. Jason jeszcze chwilę nasłuchiwał, żeby upewnić się, że to w łazience…

Po lewej stronie znajdowały się lustrzane drzwi do pokoju w wieżyczce i biblioteka.

Jason zerknął w dół i przez poręcz schodów zobaczył Ricka, tkwiącego nieruchomo na parterze i wpatrującego się w niego z napięciem. Dodał mu otuchy skinieniem głowy. W głębi mieszkania słychać było, jak Julia śmieje się, wciąż jeszcze rozmawiając przez telefon.

Trzask, trzask, trzask… – hałasował nieznajomy za drzwiami łazienki.

Jason wziął głęboki oddech i skoczył do przodu, naciskając z impetem mosiężną klamkę.

– MAM CIĘ! – krzyknął, otwierając na oścież drzwi.

Przez chwilę nie dostrzegł nikogo. Tylko otwarte okno w łazience stuknęło leciutko.

Zaś chwilę później ogromny polny szczur zaczął z impetem torować sobie drogę między buteleczkami perfum, które pani Covenant ustawiła na półeczce nad umywalką. Błyskawicznie skoczył na podłogę i śmignął między nogami zdrętwiałego z przerażenia chłopca.

– Aaaa! – wrzasnął Jason, odskakując raptownie.

– Co się dzieje? – krzyknął Rick, pędząc czym prędzej na ratunek.

Szczur wybiegł na schody.

– O kurczę! – wykrzyknął Rick, kiedy wpadli na siebie w połowie drogi. – Ale wielki!

Szczur – przerażony chyba bardziej niż oni – spróbował prześliznąć się między żelaznymi prętami poręczy, ale stracił grunt pod nogami i spadł ze schodów, uderzając głucho o posadzkę na parterze. Przez chwilę leżał jak martwy.

– Chłopcy, co jest takie ogromne? – spytała Julia, przerywając na moment rozmowę z mamą.

Szczur, ciągle jeszcze trochę oszołomiony, uniósł delikatnie łebek i prawie natychmiast zerwał się do ucieczki – przez środek pokoju z telefonem.

Chwilę potem Julia podniosła straszny krzyk.

– Tak, mamo… Nie, mamo… Jasne, że nie zrobiłem tego naumyślnie – Jason usiłował wykorzystać każdą choćby najkrótszą przerwę w potoku maminych wymówek, żeby wyjaśnić zdarzenie. – To nie był żaden głupi żart, to był szczur… Nie wiem, co szczur robił w łazience… Nie, nie sądzę, żeby tata coś o tym wiedział. Może wszedł przez okno, naprawdę nie wiem… Oczywiście, że było otwarte. Julia? Poszła do łazienki. Znalazłem go między twoimi perfumami. Nie, mamo… Wiem, ale się nie potłukły…

Tymczasem Julia i Rick długimi miotłami usiłowali sprawdzić, czy bestia nie czyha gdzieś za meblami… Ich twarze wyrażały zgoła odmienne stany ducha: Rick był ubawiony sytuacją, a Julia – pełna obrzydzenia.

– Ojej, ojej, dobrze, w porządku. Cześć, tato. – Jason nagle zaniemówił, a po chwili zapytał: – NAPRAWDĘ?! – Podniósł rękę na znak zwycięstwa. – To znaczy, chciałem powiedzieć, że szkoda… Ale naprawdę?

Rick stanął przy nim z miotłą w ręku.

– Nie, nie, to żaden kłopot! – ciągnął Jason. – My się tym zajmiemy. Nie wołam Nestora, bo jest po drugiej stronie ogrodu i gdybyś miał czekać, aż tu przykuśtyka, to musiałbyś całe przedpołudnie spędzić przy telefonie, ale jak zadzwonisz w porze obiadu, to na pewno go złapiesz. Zajmę się tym. Powiem mu. Tak, jasne. Dobrze. Zrozumiałem. Ależ skąd, nigdzie się nie ruszamy! Cześć, tato!

Klik, klapnął rozgrzaną słuchawką i zaczął skakać po pokoju.

– Wspaniale! Prawdopodobnie nie zdążą dzisiaj wrócić! Pakowanie trwa dłużej, niż przewidywali… Fantastycznie, mamy całą niedzielę dla siebie. Możemy działać!

Już po raz trzeci w tak krótkim czasie Jason sięgnął po kartkę ze spisem spraw do załatwienia.

– Biegniemy szybko do doktora Bowena!

– Ale najpierw musimy się upewnić w stu procentach, że ten szczur opuścił nasz dom! – poprosiła Julia i raz jeszcze sięgnęła miotłą za kredens.

Przed domem natknęli się na Nastora zajętego grabieniem żwiru i wrzucaniem liści i gałęzi na taczkę.

– Hej! Dlaczego nie zajmiecie się czymś pożytecznym? Nie pomożecie mi na przykład w sprzątaniu ogrodu?

– Wybacz nam, Nestorze, ale sytuacja jest wyjątkowa – wyjaśnił mu pospiesznie Jason. – Mama i tata mają problem z przeprowadzką i prawdopodobnie wrócą dopiero w poniedziałek rano, a my musimy teraz wyjść. Jeśli zadzwoni telefon, to na pewno do ciebie. Powiedz, że poszliśmy na plażę.

– A tak naprawdę to dokąd chcecie iść? – spytał nieco sarkastycznie Nestor.

– Do doktora Bowena – odpowiedziała Julia, która ostatnia wyszła z kuchni, wciąż jeszcze z miotłą w ręku, ale już z pogodną miną.

– A jak zamierzacie się tam dostać?

– Na rowerach oczywiście – odpowiedział Jason.

– Nie sądzę… – Nestor pochylił się nad grabiami, wracając do swej roboty.

Kiedy chłopcy pobiegli do garażu, Julia podeszła do Nestora.

– Boli cię krzyż? – zapytała troskliwie.

– Bardziej jeszcze duch – odparł Nestor z ponurym błyskiem w oku. Widać było, że jest w paskudnym nastroju i że ciągle myśli o tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru. – Zaledwie parę lat temu sprawy wyglądały całkiem inaczej. W każdym znaczeniu, możesz mi wierzyć.

– Byłeś bardzo dzielny – dodała mu otuchy Julia, zaskakując go zupełnie niespodziewanym cmoknięciem w policzek. – Nie powinieneś być na siebie zły.

Nestor oparł się o grabie.

– Nie? A niby jaki powinienem być? Zadowolony?

Z garażu dobiegł jakiś rumor, a zaraz potem rozległ się lament:

– NO NIE! – krzyczał Rick. – Kuuurczę!

– No nie! – wtórował mu Jason.

Julia spojrzała w stronę garażu, a Nestor niewzruszenie grabił dalej. Rick i Jason wyciągnęli rowery.

– Kto to zrobił? – spytał Rick łamiącym się głosem.

Jego rower miał wykrzywioną kierownicę, a rozerwany łańcuch wlókł się po ziemi.

Julia westchnęła, zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią. Potem opowiedziała chłopcom, jak to poprzedniego wieczoru Manfred miotał się po ogrodzie, rozwalając z wściekłości wszystko, co tylko wpadło mu w ręce.

– Ani ja, ani Nestor nie mogliśmy temu zapobiec. Byliśmy przerażeni… – usprawiedliwiała się. – Widzieliśmy to wszystko z góry, z tamtego okna…

Kiedy podniosła wzrok, żeby wskazać właściwe okno, przez moment miała wrażenie, że w oknie mansardy widzi patrzącego na nią mężczyznę.

Ulysses Moore.

Подняться наверх