Читать книгу Świnia ryje w sieci, czyli z pamiętnika hejtera - PigOut PigOut - Страница 7

Оглавление

2
KOLEJKOWY FETYSZ

Zgóry przepraszam za francuski, ale nie da się tego powiedzieć łagodniej – świat ochujał! Mamy rok 2017 i mimo że nadal nie doczekaliśmy się samowiążących się butów, deskolotek ani latających samochodów, które obiecywał nam Robert Zemeckis w „Powrocie do przyszłości”, to i tak pod względem rozwoju cywilizacyjnego dotarliśmy do tego pięknego momentu, w którym praktycznie wszystko da się załatwić bez wychodzenia z domu. Wystarczy w miarę stabilne połączenie z internetem, a niemożliwe przestaje istnieć. Obecnie leżąc w gaciach przed telewizorem, możemy rozliczyć PIT-a, zorganizować szamkę oraz zamówić dowolny produkt i usługę z dostawą pod drzwi. Wszystko szybciej, taniej i bez konieczności użerania się z trudnymi paniami z okienka. Czy właśnie nie dla takiej przyszłości nic nie robiliśmy? Nie kumam w takim razie, dlaczego ludzkość nagle postanawia zrobić ewolucyjny krok wstecz i na nowo odkrywa w sobie fetysz do stania w kolejkach? Czyżby tęsknota za komuną? Niemożliwe, przecież gimby jej nie pamiętają.

AJFONY

Ile razy debiutuje nowa wersja ajfona, tyle razy pod salonami Apple tworzy się kolejka jak stąd do Katowic, chociaż wszystkie serwisy technologiczne piszą wyboldowanymi literkami, że premierowy model to nawet większy kasztan niż poprzednio: zero innowacji i jeszcze bardziej podatna na wygięcia obudowa. W zasadzie różnice są tylko dwie: wyższa cena i większy ekran, co – o ironio – jest policzkiem dla śp. Steve’a Jobsa, który swego czasu powiedział: „Nikt nie kupi dużego telefonu”. Pomińmy jednak specyfikację techniczną, bo nie ona jest tutaj problemem, a kolejkowy fetysz. W przypadku ajfonów nasi rodacy mają szczególnie przewalone, bo nie mogą sobie, ot tak, pójść z namiotem pod salon i koczować do momentu otwarcia drzwi. Niestety, ale korpo z nadgryzionym jabłkiem w logo ma nasz kraj głęboko w pompie i jeśli Kowalski chce wyrwać nowiutki telefon w dniu premiery, musi się dodatkowo szarpnąć i pojechać po niego za granicę. Na własne oczy widziałem status na fejsie: „Ej, ma ktoś sprawdzone info, czy iPhone 7 będzie dostępny u polskich operatorów w dniu premiery, bo nie wiem, czy jechać do Drezna?”. Serio? Ajfon 6s, czyli model wypuszczony ledwo rok wcześniej, po który też stałeś w kolejce w Dreźnie, okazał się aż tak fatalny, że nie dasz rady przetrwać z nim do momentu, kiedy „siódemki” da się kupić z godnością? Nie ma to jak płacić cenę premium i być traktowanym jak plebs. Widział ktoś kiedyś namioty pod salonem Porsche? Nope, bo klienci premium nie szlifują krawężników. To sprzedawcy nadskakują klientom premium.

CROCSY

Jeszcze do niedawna panowała opinia, że Crocsy to największy modowy paździerz ever. Nie dość, że są brzydkie jak Multipla, to w dodatku drogie jak „skurwesyn”. Ba! Publiczne pokazanie się w Crocsach było uznawane za większą wtopę towarzyską niż słuchanie Weekendu. W zasadzie jedyna ich zaleta to fakt, że stanowią najskuteczniejszy na ziemi środek antykoncepcyjny. Wystarczy wybrać się w nich na randkę, a potencjalnym partnerom z miejsca wszystko opada. Cóż, okazuje się, że opinia konsumenta zmienna jest niczym kobieta. Wystarczyło zejść z ceną do 75 zeta, a percepcja klientów magicznie przekręca się o 180 stopni. Nagle wszyscy stwierdzili, że Crocsy wcale nie są brzydkie, ot po prostu wyglądają oryginalnie, co zdecydowanie ma swój urok, poza tym są wygodne jak ja pierdolę. Zaczynam wierzyć, że faktycznie robią nieziemsko dobrze stopom, bo to nie może być przypadek, że grupa niegroźnych na co dzień ludzi nagle zmienia się w drapieżców i w poniedziałek o 7.00 rano wywołuje w Lidlu większą zadymę niż kibole na meczach ekstraklasy, a wszystko po to, by wyrwać chociaż jedną parę gumowych laczy. Co najlepsze, ich chęć posiadania jest tak wielka, że kiedy w Lidlu otwierają się drzwi, biegną na złamanie karku do promocyjnych koszy i łapią wszystko jak leci, nie zawracając sobie głowy takimi kwestiami, jak kolor, fason czy rozmiar. Przy takiej cenie są to tematy drugorzędne.

ODPRAWY NA LOTNISKACH

Linie lotnicze generalnie dzielimy na dwa rodzaje: tanie i drogie. W obu przypadkach z wyprzedzeniem dostaje się informację o godzinie odprawy i czasie otwarcia bramek w terminalach. Zazwyczaj między pierwszą a drugą czynnością jest kilkadziesiąt minut różnicy. Parę razy w życiu już leciałem i do dziś nie mogę skumać, na cholerę ludzie ustawiają się w kolejki do bramek na długo przed ich otwarciem. Mogliby w tym czasie wygodnie posiedzieć, wyciągnąć nogi, pośmigać w necie, poczytać książkę czy choćby poćwiczyć klaskanie, jeśli w grę wchodzi Ryanair albo czarter do Egiptu. No kuźwa totalny bezsens. Domyślam się, że stanie w kolejce ma na celu zapewnienie sobie pierwszego miejsca w blokach startowych podczas wchodzenia na pokład, ale heloł, to tak nie działa. Tanie linie tną koszty, więc zamiast rękawami, transportują pasażerów do samolotu autobusami. Pierwsi przy bramkach mają jak w banku, że trafią na koniec autobusu. Tu sprawdza się hasło: „Ostatni będą pierwszymi”. Leniwi wygrywają najwięcej, bo przechodząc przez bramki jako ostatni, z automatu lądują na wylocie z autobusu, a co za tym idzie, jako pierwsi wchodzą na pokład. Podejrzewam również, że część osób stoi w kolejce, bo boją się, że samolot odleci bez nich. Cóż, to też raczej się nie wydarzy, a przynajmniej nie bez wcześniejszego wywołania spóźnialskiego przez megafon, więc rilaks. W przypadku drogich linii lotniczych stanie w kolejce jest jeszcze bardziej idiotyczne niż przy low costach. Co prawda drodzy przewoźnicy zazwyczaj podstawiają pod samolot rękawy i faktycznie pierwsi na bramce są pierwszymi w samolocie, ale jakie to ma znaczenie, skoro bilety są numerowane i nie ma ryzyka, że ktoś cię podsiądzie? Szkoda nóg na stanie.

NALEŚNIKI

Od kilku lat w Warszawie przy ul. Marszałkowskiej działa naleśnikarnia „Manekin”. Sieciówa, którą można uświadczyć jeszcze m.in. w Toruniu, Łodzi, Poznaniu i Sopocie. Nie wiem, z czego wynika fenomen tego lokalu, ale kolejki do niego są niesamowite. Ludzi ewidentnie pogrzało, bo potrafią czekać po kilkadziesiąt minut… żeby ostatecznie dostać naleśnika. Powtarzam: naleśnika. Nie chce mi się wierzyć, że dla warszawiaków jest to aż tak niesamowite danie, żeby przez tyle sezonów stali w kilometrowej kolejce, nie zważając na wichury, deszcze, śnieżyce i upały. Za tym musi się kryć jakaś większa tajemnica, której niestety nie udało mi się jeszcze odkryć. Kiedyś podejrzewałem, że może naleśniki to tylko przykrywka, a w rzeczywistości jest to lokal z kelnerkami tańczącymi na rurze. Niestety nie. Pewnego razu trafiłem na filię „Manekina” w Bydgoszczy i o dziwo pies z kulawą nogą się nią nie interesował. Korzystając z okazji, że nie ma kolejki, postanowiłem wejść i sprawdzić, z czym to się je. Cóż, zamówiony naleśnik był całkiem smaczny, ale nie znowu jakiś cud, który śniłby mi się po nocach. Kelnerki też nie robiły niczego nadzwyczajnego, w związku z czym wciąż się głowię, o co chodzi z tym tłumem zombiaków dobijających się do lokalu na Marszałkowskiej. Ewentualne tropy można podrzucać na adres pigoutbox@gmail.com. Z góry dzięki.

EARLY ADOPTERS

Luty 2015. Warszawę obiega plotka, że pod jednym ze stołecznych kiosków z trampkami koczuje 40 osób owiniętych w folię spożywczą. Pogłoski okazują się prawdziwe, kilkunastu hipsterów faktycznie nocuje w środku zimy pod sklepem z butami, a wszystko dlatego, że za trzy dni mają do niego dojechać supermodne cichobiegi sygnowane nazwiskiem Kanye’ego Westa. Z czasem okazuje się, że te tak bardzo pożądane trampki wyglądają jak sprute skarpety i krzyczą aż 850 złotych za parę, w dodatku następuje megazałamanie pogody. Zrywa się halny, wiejący z mocą co najmniej 150 km/h. Koczujących to nie odstrasza, czekają dalej. Internet zaczyna zalewać fala memów wyśmiewających kolejkowiczów. W ich obronie staje znany youtuber, Rafał Masny z Abstrachujów, twierdząc, że wszyscy, którzy nabijają się z koczujących, to cebulaki ze zbyt ciasnym umysłem, żeby zrozumieć społeczność trendsetterów i early adopters, czyli ludzi chcących mieć dany towar jako pierwsi. Ja rozumiem, szkoda tylko, że w pogoni za lansem i modą zapomnieli o adopcji najważniejszej rzeczy: o adopcji mózgu. Pozwólcie, że wytłumaczę wam teraz, jak zostać trendsetterem, tudzież early adopterem.

Krok 1 to wycieczka do Decathlonu i zaopatrzenie się w karimatę, śpiwór, krzesełko wędkarskie, bieliznę termoaktywną, odzież softshellową, termos i pampersa. Z takim wyposażeniem żadne warunki pogodowe nie będą wam straszne, nie dostaniecie wilka i kłucie w okrężnicy też was nie zaskoczy.

Krok 2 to elastyczność w braniu urlopu, dojścia do lewego L4, a najlepiej status bezrobotnego. Sorry, ale sprzedaż najlepszych fantów schodzi w tygodniu i nikt nie będzie się nad wami litował tylko dlatego, że macie zapierdol w korpo. Chcesz być modny? To się kurwa poświęć. Albo jesteś drapieżnikiem, albo won na bazar.

Krok 3 to brak wstydu. Musisz być gotowy na to, że zazdrośni ludzie będą wytykać cię palcami i pytać: „Co ci odwaliło, żeby tak leżeć na środku zimy na najbardziej ruchliwej ulicy w Warszawie?”. Niektórzy zaczną nawet pstrykać fotki, żeby pokazać innym, co się właśnie odpierdala na mieście. Musisz być zimny jak Chuck Norris w „Strażniku Teksasu” i brać to bez emocji. Pamiętaj, to ty jesteś trendsetterem, a oni to zwykły plebs, uwięziony w zaściankowym myśleniu. Siły doda ci wizualizacja fejmu, który niewątpliwie na ciebie spłynie, kiedy już wyrwiesz wymarzone buty, tudzież tych milionów, które przytulisz, jeśli je sprzedasz na Allegro z niebotyczną marżą.

Krok 4 to dobra praca łokciami i zbroja. Musisz wiedzieć, że kolejka kolejką, ale wraz z przekroczeniem progu sklepu kończy się savoir-vivre i zaczyna obowiązywać prawo dżungli. Na pewno znajdą się cwaniaczki, które spróbują na chama przebić się na czoło peletonu i przejąć żółty plastron lidera. Taaaakiego wała! Odpowiednia praca łokciami załatwi sprawę i pozwoli zachować pole position. Musisz być jednak gotowy na wszelkie dzikie reakcje tłumu, np. na przypadkowe, albo wręcz celowe szarpnięcie za włosy. Chyba tylko palec w oku i w d... bardziej dekoncentruje. Uzbrój się w czapkę, okulary spawalnicze i kolczugę, a na pewno nic cię nie zaskoczy. W końcu przezorny zawsze ubezpieczony, co nie?

Krok 5 to gotowość do kompromisów, wszak lepiej kupić za małe niż nie kupić wcale, a w takim młynie raczej ciężko znaleźć czas na przymierzanie.

Krok 6 to pewność siebie. Kiedy będziesz opowiadał zazdrosnemu plebsowi, skąd wziąłeś „te” buty i ile za nie dałeś, musisz być stanowczy i faktycznie przekonany, że to naprawdę było zajebiste doświadczenie i dobry interes. Zmierzasz do tego, żeby znajomych poskręcało z zazdrości i podziwu, żeby chcieli być tacy jak ty. Jeśli się zawahasz, ich reakcja będzie odwrotna, zaczną się niewygodne pytania: „Naprawdę? Stałeś aż trzy dni pod sklepem, żeby je kupić? I po takim upokorzeniu z uśmiechem wyskoczyłeś z dziewięciu stów? Grubo”.

Krok 7. Edukacja. Istnieje zagrożenie, że plebs nie ogarnie, że masz na nogach najnowszy krzyk mody, ba, możliwe, że ktoś ci go przydepnie i będzie płacz. Generalnie trendsetterom, podobnie jak dziewczynom z torebkami Dolce & Gabbana, nie wypada poruszać się komunikacją miejską, bo to już samo w sobie przeczy życiu na bogato, załóżmy jednak, że niefortunnie przyjdzie ci podróżować autobusem. Pierwsze, co musisz zrobić po wejściu, to głośno powiedzieć: „Proszę wszystkich o zrobienie kroku wstecz. Mam na sobie bardzo drogie buty i nie chcę ich skazić waszą cebulą”. Wiem, wiem, trochę chamsko, ale co zrobić? Z prostakami trzeba prosto.

W tym miejscu twoje szkolenie dobiegło końca. Od tego momentu jesteś prawdziwym trendsetterem i early adopterem. Nie spierdol tego.

KINO FEMINA

Niestety swego czasu kolejek zabrakło w jednym z ważniejszych miejsc dla Warszawy, w Kinie Femina. Niegdyś było to popularne miejsce spotkań z kulturą, ale również tych towarzyskich, bo powiedzieć Kino Femina, to tak jakby podać współrzędne geograficzne. Możesz być nowy w stolicy i nie znać poszczególnych ulic, ale Feminę kojarzą nawet świeżaki. I to jedno z najbardziej klimatycznych kin w Polsce musiało zwinąć interes, bo ludzie woleli popcorn z multipleksów. Wielka szkoda. Dodatkowej dramaturgii dodaje fakt, że lokal obecnie zajmuje Biedronka, a w niej kilometrowe kolejki za przecenionymi portfelami Wittchena. Czy można bardziej zbrukać legendę? Tak na marginesie, ostatnim wyświetlanym filmem w Feminie było „Miasto 44”, w którym główna bohaterka miała ksywkę Biedronka. Alanis Morissette mogłaby z tej historii zrobić kolejną zwrotkę do piosenki „Ironic”.

Świnia ryje w sieci, czyli z pamiętnika hejtera

Подняться наверх