Читать книгу Islandia - Piotr Milewski - Страница 9
PROLOG
ОглавлениеJuż trzecią noc budzi mnie nieznośny ból kolan. Skulony w śpiworze czuję, jak uderzają jedno o drugie, a ja nie mogę opanować ich drżenia. Jakby były obce, nie należały do mnie. Poruszają się poza moją wolą, a wraz z nimi moje dłonie, usta i plecy. Zęby wystukują monotonną melodię. Zimno, które wpełza przez płachty śpiwora, pod ciepłą kurtkę i wełnianą czapkę, przez grube skarpety, kalesony i spodnie, nie ma kształtu ani formy, a jednak dysponuje olbrzymią siłą. Nie umiem sobie z nim poradzić. Zgrabiałymi rękoma masuję nogi, próbując przywrócić w nich krążenie. Pocieram szczęki i policzki. Bezskutecznie. Pod ubraniami czuję sztywną, gęsią skórkę. To zimno najpierw długo nie pozwala mi zasnąć, a potem kilkukrotnie wybudza mnie z płytkiego snu. To ono wita mnie o poranku, gdy z trudem udaje mi się odsunąć suwak śpiwora.
Dzień polarny sprawia, że dobowy rytm przestaje istnieć. Porządek dnia i nocy, który przez całe życie nadawał rytm codzienności, traci sens, a wraz z nim taki sens tracą sen i jawa. Zanika granica między światłem a mrokiem i w tej jasności dnionocy, a może nocodnia, cokolwiek by to było, czuję strach.
Zwinięty w pozycji embrionalnej próbuję oszukać umysł, rozmyślając o rozgrzanym letnim słońcem kontynencie. Najchętniej porzuciłbym swoje zmarznięte, niedoskonałe ciało i przeniósł się w jakieś inne miejsce, gdzie nie ma wiatru ani chłodu, ani samotności. Sen jest ucieczką. W nim wygrzewam się na rozgrzanym piasku, słuchając plusku fal i śpiewu ptaków.
A jednak nie czuję się źle. Czyste, choć wietrzne powietrze i woda sprawiają, że pomimo niewyspania i przemarznięcia mam wrażenie, że nabieram sił. Z każdym kolejnym porankiem coraz bardziej oswajam się z panującym chłodem i wilgocią, coraz pewniej staję na nogach, a wieczorami coraz szybciej i głębiej zasypiam.
Czterysta lat temu przybył tu z kontynentu pewien człowiek. Pozostawił po sobie opowieść...
19 czerwca 2013 roku, Landmannalaugar