Читать книгу Lubelska masakra kotem podwórkowym - Piotr Mrok - Страница 3

1.

Оглавление

Zabawne. Dopiero tamtego dnia uświadomiłem sobie, że wnętrze restauracji „Ulice miasta”, przylegającej do Lubelskiej Bramy Krakowskiej, wystylizowane zostało na przytulną uliczkę starego miasta. Ze ścian na gości spoglądały okna kamieniczek z firankami, witryny: sklepu kolonialnego, cukierni, fryzjera. Czasem, pogrążeni w nieistotnych detalach, nie zauważamy rzeczy oczywistych i zapominamy o tym, co ważne.

– I tylko po to mnie tu ściągnąłeś? – zapytał Marek, mój starszy brat, wpatrując się w dno kufla, które z bezlitosną szczerością oznajmiło, że złocisty trunek właśnie się skończył.

– Aha – odpowiedziałem, omal nie dławiąc się pierogiem z bobem. Uwielbiam bób, więc zrozumiałe, że jadłem łapczywie. Wyglądałem zapewne jak zadowolony chomik, który napchał sobie policzki pysznościami i najchętniej poszedłby już spać.

– Chcesz wycyganić ode mnie trzy tysiące złotych na strój szturmowca ze Star Wars, żeby przyjęli cię do dziecinnego klubu?

– Pięćset pierwszy Legion to elita. Mają surowe zasady odnośnie przyjmowania nowych członków. Kandydat musi mieć strój możliwie najbardziej podobny do filmowego. Niedopuszczalne są nawet różnice w odcieniach kolorów.

Na talerzu zostały jeszcze dwa pierogi. Przez chwilę z pietyzmem celowałem w jednego widelcem. Szkoda, że to już prawie koniec, pomyślałem. Zamówiłbym jeszcze jedną porcję, ale nie miałem więcej pieniędzy. Nadziałem przedostatnie trofeum tak mocno, że metalowy ząb zazgrzytał o talerz. Zamruczałem. Mojego zadowolenia nie podzielała kelnerka obsługująca sąsiedni stolik. Zmierzyła mnie karcącym spojrzeniem, jakbym właśnie zjadał jej kota i popijał złotą rybką.

– Młody, ja czasem poważnie się zastanawiam, czy my naprawdę mamy wspólną matkę – to mówiąc, brat z gracją drwala walnął kuflem o blat.

Kobieta znów spojrzała na nas wzrokiem, który nie zwiastował nic dobrego. Pewnie zastanawiała się, kiedy zaczniemy bekać i pierdzieć. Albo, nie daj Boże, prać się po pyskach.

– Może ty jesteś adoptowany? – zastanawiał się na głos Marek. – To by wszystko tłumaczyło. Ja nie byłem taki laluś i nie wpierdalałem pół chleba na śniadanie. Spójrz na siebie, człowieku. Czy ktokolwiek w ogóle robi stroje szturmowców takich rozmiarów? Widziałem Gwiezdne Wojny i jedynym osobnikiem twojego kalibru był Jabba.

– Bardzo zabawne, proszę, nabijaj się dalej. To takie dojrzałe.

– Darek, posłuchaj, gdybyś chciał sobie kupić laptopa, motor, kamerę czy cokolwiek bardziej użytecznego niż latarka na baterie słoneczne, to uwierz, pożyczyłbym ci te pieniądze. Co mówię, dałbym ci je bez mrugnięcia okiem!

Oho, zaczyna się, pomyślałem, w panice szukając wyjścia awaryjnego, by uniknąć nieuniknionego, które nadchodziło niczym deszcz z czarnych chmur. Panie Boże, spraw, by lokal się zapalił. Samozapłon w zimie? Wiem, że to trudne, ale dla Ciebie przecież nie ma rzeczy niemożliwych. Ostatnio co prawda nieco zaniedbywałem wizyty w świątyni, ale czy to powód, byś pozwolił mi tu umrzeć podczas słuchania moralitetu brata?

– Wiesz, że mam pieniądze, a te trzy tysiące to dla mnie tyle co nic.

Ta płyta już tak się zdarła, że wolałbym słuchać szumu telewizora bez anteny. Wielka firma informatyczna – tymi rękami zbudował ją od zera. Gówno prawda, pofarciło się braciszkowi, że tata został radnym i załatwił mu przetarg na oprogramowanie dla urzędu pracy.

– Tymi rękami zbudowałem firmę. A przecież też mogłem siedzieć pod spódnicą u mamusi, bawić się żołnierzykami, grami komputerowymi lub wymyślać bajki. Człowieku, spoważniej, za półtora roku masz maturę. Ja w twoim wieku…

Włożyłem do ust ostatniego pieroga. Już nie smakował tak dobrze. Chciałem tylko przełknąć i wyjść.

– A co ci da ten Legion? To jakaś objazdowa trupa cyrkowa? Zarobicie miliony?

Nie zamierzałem odpowiadać. Nie zrozumiałby, że to jedyna szansa na dołączenie do klasowej paczki. Czym innym mógłbym im zaimponować? W tym roku polski Legion miał w wakacje jechać na obóz do Francji; to była niesamowita okazja, by zobaczyć kawałek świata. Nie wspominając o tym, że bujałem się w księżniczce Lei, znaczy Basi, drobnej, kasztanowłosej dziewczynie, z warkoczem opadającym aż do samego końca pleców, a nawet niżej. Ale ona umawiała się tylko z legionistami.

– Tak myślałem. – Pokiwał głową, nie doczekawszy się odpowiedzi. – Zmądrzej, człowieku, matka wiecznie żyć nie będzie, a ty pewnie nadal piszesz te swoje bzdurki. Pamiętam, że gdy jeszcze mieszkałem z wami, to miałeś cały kajet z tymi wypocinami. Statki kosmiczne, lasery, ufo.

– Teraz piszę kryminały – odparłem. – Fantasy jest zbyt oklepane, a SF zbyt niszowe.

– O, jakaż zmiana. – Marek zaśmiał się. – A gdzie można kupić twoje dzieła?

Nie dam się sprowokować, postanowiłem, i powtarzałem to sobie w myślach niczym mantrę.

– To kwestia czasu. Teraz piszę opowiadanie o socjopacie.

Marek obejrzał się, obracając głowę niemal o sto osiemdziesiąt stopni, by zlustrować nogi kelnerki. Musiało zaboleć, ale znałem brejdaka i wiedziałem, że gdyby zaszła konieczność, dla ładnej panienki polizałby się po łokciu, nawet jeśli musiałby w tym celu złamać sobie rękę. Jakim cudem Dorota tak długo z nim wytrzymała? Nie mam pojęcia.

– No, mów, mów, słucham, słucham – ponaglił, patrząc na mnie rozbawionym wzrokiem.

– Kończę właśnie szóste opowiadanie z serii. Jak uzbieram z dziesięć, może wyślę do jakiegoś wydawnictwa.

– A oni z otwartymi rękami je przyjmą i od razu wypiszą czek na pięciocyfrową kwotę. Przestań żyć mrzonkami. Z pisarstwa się nie utrzymasz, do tego trzeba mieć talent, a ty w gimnazjum ledwo wyciągnąłeś tróję z polskiego; w technikum, jak słyszałem od matki, nie idzie ci lepiej.

– Suchar mnie nie lubi – wtrąciłem.

– Kto?

– Pan Zachariasz, sor od polskiego.

– A, DżejZiii, pamiętam, niezła piła, ale idzie przywyknąć. Mały, zrozum, energetyk to nie pensjonat dla panienek. Chciałeś bawić się lalkami w domu, to było iść do liceum.

Brat chodził do tego samego technikum co ja, więc znał realia. No ale on był typem łobuziaka, po studiach poszedł do wojska na ochotnika i bawił się tam równie dobrze jak na balu karnawałowym. Może faktycznie mieliśmy innych starych.

– Prześladuje mnie niczym inkwizycja! – jęknąłem.

– Matka mówiła, że masz pały za nieczytanie lektur.

– Bo to same nudy. Tych książek nie da się czytać. Taki Pan Tadeusz albo Dziady – co mnie, kurde, obchodzi, że nie mieli niepodległości? To było dawno. A zresztą teraz ją mamy, i co? I nic. Dalej gówno z tego.

Marek walnął pięścią w stół, aż kufel podskoczył.

– Wyrażaj się, młody! – krzyknął. – Wam to się teraz w głowach poprzewracało. Tylko gry wideo, komiksy i głupie filmy rysunkowe o ludziach z oczami jak szklanki. Pierwszy komputer kupiłem sobie z pieniędzy za zbieranie truskawek. Za dobrze wam, to i śnicie o wyspach Bergamutach.

– Też czytałeś komiksy, Tytusa, Kajko i Kokosza, Kleksa.

– Nie można ciągle żyć w świecie marzeń, trzeba zdobyć wykształcenie i dobrze płatną pracę. Tylko to się liczy. Ciężka praca, a nie manna z nieba. Pieniędzy nie da się zarobić, ot tak, zaraz i już.

– Powiedz to twórcy Facebooka czy tym od Google.

– Poszczęściło się im i nic ponadto. Minie moda i znikną jak wiosenny śnieg.

– Co u Doroty? – zapytałem, zmieniając temat, gdyż jak zwykle dobiliśmy do ściany, a nie zamierzałem tym razem iść na noże.

– Siedzi nad kolokwiami. Studenci są coraz głupsi. Prostych spraw nie łapią, najchętniej by ich pooblewała, ale dziekan naciska, bo chce, by słupki statystyczne ładnie wyglądały – odpowiedział Marek.

– Ta, czyli nic nowego.

Piersiasta kelnerka przepłynęła przez salę, niosąc na tacy dwa kieliszki z nalewką. Postawiła je przed mężczyznami siedzącymi przy sąsiednim stoliku, zachwalając trunek jako domowej roboty. Mój brat lustrował dziewczynę od stóp do głów, jakby całe dotychczasowe życie spędził w zakonie. Częściowo go rozumiałem, niezła była, ale żeby aż tak się gapić…

Z głośników rozwieszonych na ścianach knajpy dobiegała melodyjna piosenka z lat sześćdziesiątych:

Friends ask me „am I in love”

I always answer „yes”

Might as well confess

If the answer’s yes

Maybe, you may love me too

Oh, my darling, if you do

Why haven’t you told me?

Da-dum, da-da-da-da-da-da-da

Da-dum, da-dum

Da-da-da-da-da-da-da-da

Da-dum, da-dum

Da-da-da-da-da-da-da-da

Da-dum, da-dum

Może to dziwne u nastolatka, ale lubiłem lata sześćdziesiąte. Ludzie wtedy mieli jakieś ideały, cieszyli się drobnostkami. Marek nazwałby ich niepoprawnymi marzycielami. Ale ci marzyciele polecieli przecież w kosmos, no i mieli Beatlesów, oraz Elvisa Presleya. A my dziś co mamy? Dodę, Lady Gagę, no i Justina Biebera.

Jeden z mężczyzn przy sąsiednim stoliku był chyba profesorem akademickim, gdyż opowiadał drugiemu o rzezi niewiniątek, jak określił zbliżające się kolokwium, które zaplanował dla swoich studentów. Po drugiej stronie sali, obok drzwi, siedziały dwie psiapsióły, głośno plotkując o kolegach z banku. Trajkotały jak katarynki i szczerze powiedziawszy, z każdą sekundą zaczynałem żywić do nich coraz bardziej mordercze uczucia. Gdy obrobiły już wszystkich znajomych, zaczęły opowiadać sobie brazylijską telenowelę, i wtedy pomyślałem, że nie przejąłbym się, gdyby któraś nagle się zakrztusiła. Może to by je nauczyło, że jak się konsumuje, to się nie papla.

Dzwoneczek umieszczony nad drzwiami cicho zakwilił. Do lokalu weszło dwoje kolejnych klientów. On, postury przerośniętego Minotaura, musiał się schylać w progu, by nie przywalić głową w futrynę. Z szarego prochowca, który na nim wisiał, wystarczyłoby materiału na namiot dla oddziału skautów. Zdziwiłem się, bo przecież na dworze trzaskał mróz, a kolo wystroił się w lekki płaszczyk, na jego głowie zaś, wielkości dyni, tkwiła biała panama. Kobieta, która z nim przyszła, najwyraźniej urwała się z tego samego cyrku. Wychudzona i żylasta, mogła mieć koło metra pięćdziesięciu wzrostu, może mniej. Kruczoczarne włosy, oprószone śniegiem, związane były w kucyk, a oczy jak dwa kawałki węgla upodobniały ją do bohaterki filmu Krąg; tej, co wyłaziła z telewizora i zabijała w drastyczny sposób Bogu ducha winnych ludzi, którzy siedem dni wcześniej obejrzeli feralną kasetę video.

Ludzie są dziwni. Najpierw zgrywają chojraków, a potem jęczą, że są chorzy. Mogliby się chociaż pozapinać.

– Mówię ci, stary, ile mam roboty. Nie mogę się opędzić od zleceń – oświadczył Marek, przerywając niezręczną ciszę.

– To świetnie – odparłem.

– A co w szkole?

– Nuda, a co ma być.

– Można przeszkodzić?

Przeszedł mnie dreszcz, gdy usłyszałem ten chrypiący, gardłowy pomruk. Nie musiałem nawet odwracać głowy, by wiedzieć, do kogo należał. Zerknąłem na mężczyznę w kapeluszu, patrzącego na nas z góry, i odniosłem dziwne wrażenie, że skądś go znam. Cholercia. Déjà vu zawsze jest niepokojące, ale to konkretne wibrowało pod czaszką jak komar, który nie da ci usnąć w nocy, dopóki go nie zabijesz kapciem.

– Tak, słuchamy – odparłem, patrząc na orli nos czarnookiej kobiety. Oby to nie byli kolejni akwizytorzy, bo nie zdzierżę. Nienawidziłem tych naciągaczy jak psów. Dostawałem szału, gdyż traktowali ludzi jak debili. Wydzwaniali domofonem z rana i wciskali maszynki do golenia swetrów czy nietłukące się talerze.

– Czy możemy się przysiąść? – zapytała czarnooka.

Musieli wczoraj ostro zapić, bo głosik miała równie miły dla ucha jak jej towarzysz, tylko o nieco cieplejszej barwie.

– Czy my się znamy? – zapytałem, wpatrując się w twarz faceta, obsianą bliznami niczym zbocze wygasłego wulkanu zastygłą lawą. To nie była facjata, którą łatwo się zapomina. Dlaczego więc nie mogłem skojarzyć, gdzie ją już widziałem?

– I tak, i nie – odparł. – Mamy sprawę do obgadania.

Kolegowałem się w podstawówce z jednym takim równie urodziwym gościem. Stosował Clearasil non stop, ale przynosiło to podobne efekty, co polewanie ognia benzyną. Mężczyzna stojący przede mną mógł mieć z pięćdziesiąt parę lat. Podobieństwo istniało, i to bardzo niepokojące podobieństwo. Może to jakiś krewny?

– Mów pan szybko, bo nie mamy całej wieczności. Nic od was nie kupimy, nie zapiszemy się do sekty, nie damy jałmużny, nie mamy fajek – wyartykułował szybko mój brat apodyktycznym tonem. – Więc, jaka sprawa, wodzu? Mów albo spadaj.

– Krótka – mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo – ale za to z tłumikiem.

Marek zaczął rechotać.

– Bez jaj, facet, kpisz sobie czy rozumu szukasz? – zapytał, wciąż parskając śmiechem. Okulary na jego nosie podskakiwały. – Halloween już było, Prima Aprilis dopiero przed nami. A może to ukryta kamera?

Mężczyzna rozchylił poły płaszcza. U paska spodni dyndała skórzana kabura, a w niej tkwił wielki pistolet ze stalowym cylindrem tłumika zamocowanym na lufie.

– Idziecie z nami i to molto presto – rozkazał facet, nim zdążyliśmy zamrugać.

Marek momentalnie przestał się śmiać i szeroko otworzył usta, popatrując to na mnie, to na gnata, to na faceta i jego kumpelkę. Zabrakło mu języka w gębie, rzecz niespotykana. Ja prawdopodobnie nie zrobiłem mądrzejszej miny niż on. Nic dziwnego; po raz pierwszy widziałem z bliska broń palną i jakoś nie zamierzałem powątpiewać w jej prawdziwość.

– Wow, wow, wow. – Marek pierwszy się przełamał – To jakieś ogromne nieporozumienie.

– Dokładnie – dodałem. – Usiądźmy i porozmawiajmy, wszystko się na pewno wyjaśni.

– Powiedziałem, kurwa, podnosić dupy z krzeseł i to migiem – zawarczał facet, kładąc dłoń na spluwie.

– Andrzej – wysyczała do niego czarnooka – zachowuj się.

Zignorował kobietę i patrzył przed siebie coraz mniej ludzkim wzrokiem, jakby zapadał w głęboki trans. Odniosłem dziwne wrażenie, że stoję w ciemnym lesie, naprzeciw świeżej mogiły, z moim imieniem wydrapanym na tabliczce wbitej w ziemię. Coś mi mówiło, że jestem bliski przydziału do tego lokalu, szczególnie jeśli zrobię coś głupiego.

Zamieszanie przy naszym stoliku przyciągnęło uwagę pozostałych gości. Zamilkli i oczekiwali z nabożnym skupieniem na rozwój wydarzeń. To dlatego Big Brother odniósł tak niebywały sukces. Ludzie uwielbiają podglądać życie innych. Interesują ich cudze problemy, zwłaszcza dramaty. Jeden rozgrywał się na ich oczach i nie zamierzali przeoczyć ani jednego kadru tego wspaniałego widowiska, nawet jeśli będzie miało tragiczny finał – przede wszystkim wtedy.

Kelnerka zatrzymała się na środku sali, najwyraźniej nie wiedząc, co się dzieje, i czy ma podejść, czy powrócić do swoich spraw. Dzwoń po policję, kobieto, powtarzałem w myślach. Modliłem się, by okazała się telepatką albo przynajmniej byłą członkinią Gromu. Ale ona po prostu stała.

– To jak będzie? Po dobroci czy po złości? – Mężczyzna w panamie nie ustępował.

Wątpiłem w jego dobroć, a złości wolałem nie prowokować, więc odparłem:

– Szeroko się wozisz, facet. Rozejrzyj się. Lokal pełen ludzi, centrum miasta. Chyba przeszarżowałeś. Gębę masz jak jeden wielki znak rozpoznawczy. Przed takimi akcjami zainwestowałbym w Clearasil albo gumową maskę. Tu są kamery, człowieku. – Czasem tak mam, jak się zdenerwuję, gadam trzy po trzy i wzbiera we mnie głupia odwaga. Matkę już kilka razy dyrektor wzywał do szkoły, bo odpyskowałem jednemu czy drugiemu sorowi. – Zostawcie nas w spokoju i zapomnijmy o sprawie.

Nim odpowiedział, drzwi znów zadzwoniły i do sali wszedł jeden z kelnerów, taszcząc w obu rękach pękate reklamówki z zakupami.

– Sami widzicie, za dużo świadków. Odpuśćcie – dodał Marek. W końcu pozwolił sobie na głęboki oddech.

Przyjemniaczek w kapeluszu rozejrzał się i chyba faktycznie dotarło do niego, że nie pójdzie tak łatwo, gdyż zdjął rękę z pistoletu i ponownie zakrył go płaszczem. Poczułem, jak ulga rozlewa się po moim ciele ciepłą, kojącą słodyczą.

– Ta – burknął krościaty. – Mały ma rację, siostrzyczko, za dużo świadków. Sama widzisz, że twój plan był do dupy.

Jego dłoń zanurkowała pod płaszcz. W następnej chwili rozległ się cichy trzask, a głowa kelnera eksplodowała niczym świeży melon. Drugi trzask. Taca, którą trzymała długonoga kelnerka, upadła z brzękiem na posadzkę, a potem dziewczyna runęła w ślad za nią. Morderca skierował pistolet w kierunku mężczyzn w garniturach. Zdążyli poderwać się z miejsc, jak stado kuropatw wypłoszone z wysokiej trawy. Facet szarpnął dwukrotnie za język spustu.

Profesor wpadł twarzą w talerz zupy, a jego kolega odbił się od krzesła i znieruchomiał na podłodze w groteskowej pozie. Policja z pewnością zrobi kredą bardzo ładny obrys ciała, pomyślałem.

Nie wiem, dlaczego kobiety muszą krzyczeć. Gdyby idiotki z banku siedziały cicho, lub zrobiły coś konstruktywnego, typu rzucenie się biegiem do drzwi, to mogłyby nadal oglądać telenowele i drażnić otoczenie swoim dwuosobowym maglem. Milczenie bywa złotem. Dwa trzaski później zostały ozłocone na wieczność. Płakać nie zamierzałem, ale po co od razu zabijać, wystarczyłoby wsadzić im knebel.

Taką ładną muzykę grają – szkoda, że już zawsze będzie mi się kojarzyła z masakrą; zmartwiłem się tym szczerze, jakbym nie miał poważniejszych problemów. Ewidentnie świrowałem.

Su-sanna, Su-sanna,

Su-sanna, I’m crazy loving you.

Mój ojciec kochał tę piosenkę, pomyślałem, patrząc na pobojowisko.

– Czy teraz, gdy rozwiązaliśmy już problem świadków, możemy powrócić do tematu wspólnego spaceru? – zapytał mężczyzna, chowając broń. Z przerażeniem stwierdziłem, że zabicie sześciorga osób uspokoiło go. Naprawdę mieliśmy przesrane.

Lubelska masakra kotem podwórkowym

Подняться наверх