Читать книгу Służba Gniewomira - Piotr Skupnik - Страница 3
Prolog
ОглавлениеJest piękny styczniowy poranek roku Pańskiego 1051. Od wielu tygodni trzyma siarczysty mróz. Wszystko dokoła pokrywa gruba warstwa białego śniegu. Woda w studni dawno już zamarzła, lecz na szczęście nie brakuje sopli zwisających z domowych strzech oraz z owocowych drzew. Furta naszego przytułku od dawna jest zamknięta na głucho, gdyż o tej porze roku nikt nie przybywa. Prawie nikt, z wyjątkiem nieugiętego księdza Anzelma, który wczoraj przeskoczył przez ogrodzenie, zniecierpliwiony przedłużającym się czekaniem na otwarcie bramy.
Siedzę właśnie na krześle w swojej izdebce, odziany w niedźwiedzią szubę chroniącą ciało przed wszechobecnym chłodem.
Na stole stoi cynowa misa z resztkami kleiku przyprawionego miodem i suszonymi owocami. To dobre śniadanie, zwłaszcza zimą.
Ogrzewam dłonie nad niewielkim piecykiem wypełnionym rozżarzonym węglem drzewnym. Ciepło z niego mile rozchodzi się po calutkiej izbie, dzięki czemu nie marzną mi dłonie. Mogę cierpliwie czekać na duchownego.
Wtem drzwi otwierają się i wchodzi Marzanna, odziana w płaszcz z lisiego futra, z pokaźnym dzbanem oraz kubkami w rękach. Od razu pokój wypełnia się cudownym aromatem ziołowomiodowego napitku. Córka kładzie naczynia na stole i uśmiecha się, mówiąc:
– Może byś jednak przyszedł do nas, ojcze. Przy kominku jest znacznie cieplej.
– Wiem, córko, lecz trudno tam o chwilę spokoju. Twoi mali podopieczni są ostatnio bardzo rozdrażnieni.
– To dlatego, że boją się wygłodniałych wilków, które są coraz bardziej śmiałe. Wiesz przecież, że podchodzą już o zmroku i wyją niemal do samego rana.
– Owszem. Dziś w nocy zaczaimy się z Jaśkiem i ustrzelimy kilka bestii, jak za dawnych lat.
– A co, jeśli to nie poskutkuje?
– Wówczas, kolejnej nocy, znów się zasadzimy i naszpikujemy strzałami kolejne sztuki. W końcu wataha powinna się zniechęcić.
Marzanna kiwa głową na zgodę, zabiera ze stołu pustą misę i wychodzi z izby. Ja natomiast wstaję i podchodzę do swego łoża, na którym spoczywa świeżo naostrzona klinga. Biorę w dłonie swój miecz i chowam go do pochwy. Następnie wracam na stołek i z wolna pogrążam się w rozmyślaniach.
Moje myśli wracają do czasów młodości, kiedy byłem wielkim wojownikiem, który wyruszył w podróż na kraniec świata, aby uwolnić ukochaną i pozyskać nieprzebrane bogactwa, zgromadzone na wyspie Argula Krwiopijcy. To ci był dopiero szalony człek, czyż nie? Opowiadałem o nim w drugiej księdze zawierającej moje wspomnienia.
Teraz nadeszła pora, aby opowiedzieć o czasach, w których wzrastała moja pozycja i wpływy. O nieskrywanej zazdrości wielu dostojników stojących blisko księcia Bolesława. O niespodziewanej wyprawie do Anglii i wspieraniu młodego władcy w jego ambitnych planach. O konfrontacji z pewnym zagadkowym osobnikiem, który miał powrócić żyw z krainy topielców, aby rozsiewać truciznę po całym świecie. O straszliwej przepowiedni, która wypełniła się na moich oczach. O nadobnej niewieście, równie wyjątkowej jak moja Welewitka, lecz z całkowicie odmiennych powodów. Wszystkie te przywołane wątki zbieram w całość, aby mogła z nich powstać spójna historia: pełna miłości, intryg oraz krwi; dokładnie taka jak żywot na tym ziemskim padole.
Z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk otwieranych drzwi. W progu staje Anzelm, odziany w gruby płaszcz z kapturem. W prawej ręce trzyma wiklinowy kosz.
– Witaj, Gniewomirze – mówi.
– Witaj, Anzelmie – odpowiadam.
Ksiądz wchodzi do izby i kładzie koszyk na stole, po czym rozpoczyna wyjmowanie swoich przyborów: zwojów pergaminu, pęku piór oraz karafki z atramentem.
– Co słychać w Krakowie? – zagaduję go.
– Same pomyślne wieści – odpowiada. – Biskup jest zachwycony i niecierpliwie czeka na dalszy ciąg twojej opowieści. Powiedział mi, że rozgrzeszenie masz zapewnione.
– To dobrze. A co u mojego syna i wnuka?
– Cóż. Gniewomir Młodszy od niedawna dowodzi strażą przyboczną księcia Kazimierza, a Egil Waleczny został przyjęty do załogi obronnej krakowskiego grodu.
– Bogu niech będą dzięki.
– Zaiste, jest Mu za co dziękować. Czy jesteś gotów?
– Tak. Rozleję ciepły napar do kubków i możemy zaczynać.
– Doskonale. Gorący napitek jest darem Najwyższego na zimową porę.
– Wiec napijmy się i zaczynajmy.
– W imię Boże!