Читать книгу M jak morderca - Przemysław Semczuk - Страница 8
ROZDZIAŁ 1
„Kamera nie tak…”
ОглавлениеLato roku 1966 nie należy do najpiękniejszych. Mimo to Kraków opustoszał. Kto mógł, wyruszył w góry albo na wieś. Byle odpocząć od zgiełku miasta.
Wtorek 7 lipca wydaje się senny. Po ulicach jeździ niewiele samochodów. Autobusy i tramwaje kursują zgodnie z rozkładem. Po Rynku Głównym kręcą się turyści. Miejscowa młodzież woli spędzać czas na basenie przy Cichym Kąciku albo na plaży nad Wisłą, vis-à-vis Wawelu.
Nagle milicyjne samochody blokują kilka ulic, zamykając fragment ulicy Garncarskiej. Przechodnie przystają, obserwując zza milicyjnego kordonu, co się dzieje. Mundurowi stoją przed kościołem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ludzie jeden przez drugiego pytają, co się stało.
W mieście natychmiast wybucha plotka, że milicja zamyka siostry sercanki z klasztoru przylegającego do kościoła. Tłum zaczyna gęstnieć. Ludzie napływają ze wszystkich stron. Wreszcie ktoś dostrzega młodego chłopaka, który demonstruje, jak wychodzi z kościoła i ucieka w stronę ulicy Manifestu Lipcowego [3]. Milicjanci filmują kamerą. Jeden trzyma na wyciągniętej tyczce mikrofon. Do zgromadzonych dobiegają pojedyncze słowa. To wystarcza.
Tłum szybko kojarzy fakty. We wrześniu 1964 roku, w przedsionku kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa, ktoś dźgnął w plecy modlącą się kobietę. To musi być on.
Godzinę później milicyjny kordon przesuwa się na róg ulicy Manifestu Lipcowego. Milicjanci blokują wjazd od strony Plant. Wstrzymują ruch tramwajowy w stronę Cichego Kącika. Teraz młody człowiek i kilku ludzi w garniturach stoją przed barem „Przy Błoniach”. Tłum gęstnieje. Do uszu zgromadzonych docierają strzępki rozmowy. Chłopak dyryguje operatorem kamery, nakazując mu stanąć z drugiej strony. Drugiego mężczyznę, trzymającego mikrofon, ustawia po przeciwnej stronie. Z uśmiechem opowiada, żywo gestykulując. Po kilkunastu minutach znika w barze.
Milicjanci blokujący ulicę i bramy kamienic stoją w milczeniu. Nie odpowiadają na padające z tłumu pytania. Napięcie rośnie z minuty na minutę. Ludzie szemrają, powtarzając: „To on”. Nagle od strony Plant dobiegają krzyki. Taksówka, granatowa warszawa, wymija blokujący ulicę radiowóz i na pełnym gazie pędzi w stronę milicyjnego kordonu. Auto hamuje tuż przed zgromadzonymi ludźmi. Zza kierownicy wyskakuje mężczyzna w marynarce.
– Dajcie mi tego skurwysyna! Zabiję go! Moje dziecko!
Milicjanci dopadają mężczyznę, zanim udaje mu się wejść w tłum. Chwytają go za ręce i odciągają do tyłu. Ludzie jednak zrozumieli. To Tadeusz Całek, ojciec chłopca zamordowanego w lutym nieopodal Kopca Kościuszki. Zgromadzeni pokrzykują. Najpierw nieśmiało, bojąc się reakcji. Ale milicjanci są zajęci taksówkarzem. Padają coraz odważniejsze okrzyki.
– Puśćcie go! Zostawcie!
Z baru „Przy Błoniach” wychodzi grupa mężczyzn w garniturach. Operator i dźwiękowiec szybko wsiadają do zaparkowanej z boku nyski. Pozostali, w tym chłopak, który wcześniej komenderował ekipą filmową, pakują się do białej warszawy. Samochody w obstawie kilku milicyjnych gazików ruszają ulicą Garncarską.
Tadeusz Całek wyrywa się milicjantom. Wskakuje do samochodu, silnik wchodzi ostro na obroty. Auto rusza na wstecznym biegu i na pełnym gazie wycofuje się w stronę Plant. Potem z piskiem opon znika w ulicy Podwale, jadąc w tym samym kierunku, co milicyjne samochody. Tłum stoi. Kilku mężczyzn wbiega do baru.
Po chwili ktoś woła, że milicyjna ekipa pojechała w stronę Rynku. Ktoś inny krzyczy, że pewnie do kościoła prezentek (św. Jana), bo i tam we wrześniu 1964 roku ugodzono nożem kobietę. Ludzie ruszają biegiem w tamtą stronę.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.