Читать книгу Felix, Net i Nika - Rafał Kosik - Страница 6

Оглавление

Kobieta w ele­ganc­kim sza­rym kostiu­mie wsia­dła do windy i wci­snęła naj­wyż­szy przy­cisk. Mignął na czer­wono i zgasł, a winda skar­ciła użyt­kow­nika przy­krym pik­nię­ciem. Kobieta przy­ło­żyła do czuj­nika zbli­że­nio­wego iden­ty­fi­ka­tor i ponow­nie wci­snęła naj­wyż­szy przy­cisk. Liczba „50” zapa­liła się na nie­bie­sko, a winda miękko ruszyła. Roz­po­częła się eks­pre­sowa podróż na naj­wyż­sze pię­tro z gwa­ran­cją, że nikt tej windy po dro­dze nie zatrzyma, żeby wstą­pić do bufetu na trzy­dzie­stym pią­tym albo skse­ro­wać doku­menty na czter­dzie­stym dru­gim.

Świa­tło w win­dzie przy­ga­sło o połowę, a drzwi otwo­rzyły się bez zna­nego z innych pię­ter dźwięku. Kobieta wkro­czyła do ciem­nej i cichej prze­strzeni. Wzrok dopiero po chwili przy­zwy­czaił się do ciem­no­ści. Otwo­rzyły się kolejne drzwi, a ona prze­szła przez nie po mięk­kim dywa­nie. Była tu już kilka razy, ale i tak czuła nie­po­kój, jaki można czuć na wybiegu dzi­kich zwie­rząt.

Świa­tło nie padało na niego bez­po­śred­nio, lecz jedy­nie oświe­tlało jego kon­tur odbi­ciami. Wobec kogoś innego można by użyć okre­śle­nia otyły, ale o nim można było powie­dzieć tylko, że jest wielki. Można było mieć w ogóle wąt­pli­wo­ści, czy ma się do czy­nie­nia z czło­wie­kiem. Spra­wie­nie takiego wła­śnie wra­że­nia nie­wąt­pli­wie było zada­niem archi­tekta, który pro­jek­to­wał to wnę­trze. Pomiesz­cze­nie zda­wało się nie mieć wymia­rów. Gdzieś tam z boku były okna, za któ­rymi roz­cią­gała się pano­rama noc­nej War­szawy. Całe pomiesz­cze­nie wyglą­dało tak, jakby okna nie miały ram, a cały pokój pozba­wiony był pod­łóg i sufi­tów. Wszystko tonęło w czerni, a gdzieś tam przez szparę w natu­rze tego miej­sca widać było mia­sto. Mia­sto jako doda­tek do tego miej­sca.

Zacią­gnął się cyga­rem. Poma­rań­czowe świa­tełko na tle czar­nej syl­wetki, a zaraz potem kłąb dymu, jaśnie­ją­cego nie­spo­dzie­wa­nie w tej nie­okre­ślo­nej prze­strzeni, pochła­nia­ją­cego obraz mia­sta.

— Spa­dek z pię­ciu milio­nów do trzech i pół.

On zawsze mówił w ten spo­sób. Nie pytał, nie żądał, lecz infor­mo­wał. A infor­ma­cja była dobrana w taki spo­sób, że choć­byś nie chciał, i tak po chwili zaczy­na­łeś myśleć to, co on chciał, żebyś myślał.

— Pra­cuję nad tym — odpo­wie­działa kobieta, zda­jąc sobie sprawę z tego, że pró­buje się schy­lić, jakby chciała się umniej­szyć w jego oczach. — Ale prze­cież naj­pierw był milion. Nie­cały milion. W rok zwięk­szy­łam to pię­cio­krot­nie.

Nic nie powie­dział. Palił, wypusz­cza­jąc w powie­trze gry­zący dym, który jakimś cudem nie akty­wo­wał czuj­ni­ków prze­ciw­po­ża­ro­wych. Może dla­tego, że ich nie było.

— Gdy­bym nie wzbiła się ponad trzy miliony — kon­ty­nu­owała drżą­cym gło­sem kobieta — nie byłoby tematu. A że wzbi­łam się na pięć, to spa­dek o pół­tora miliona źle wygląda? O to cho­dzi? To i tak wię­cej, niż pier­wot­nie miało być. Jest prze­cież lepiej, niż miało być. W śmia­łych pla­nach miały być trzy miliony.

Roz­mowa była skoń­czona. W tym momen­cie stało się to oczy­wi­ste. Kobieta pochy­liła głowę, odwró­ciła się i wyszła. Winda cze­kała na nią z otwar­tymi drzwiami i przy­ga­szo­nym świa­tłem. Drżą­cym pal­cem ledwo tra­fiła w przy­cisk. Wci­snęła dowolny, byle nisko.

Jedno jego zda­nie potrafi okre­ślić całe twoje życie, aż sobie przy­po­mi­nasz smak kom­potu z przed­szkola.

Felix, Net i Nika

Подняться наверх