Читать книгу Felix, Net i Nika - Rafał Kosik - Страница 8
1. Goście
ОглавлениеFelix, Net i Nika z ulgą odstawili ciężkie torby z zakupami i wygłaskali rozradowanego Cabana. Tego etapu nie można było pominąć, odwiedzając dom państwa Polonów.
— Mamo! Tato! — zawołał Felix. — Jestem w domu.
Odpowiedziała mu cisza.
— Są w teatrze z moimi starymi — przypomniał Net.
— Wnieście zakupy do kuchni — poprosiła Nika. — Mamy mało czasu.
— Czekaj, loguję się do psa — odparł Net, miziając Cabana pod brodą.
— Rodzice zapowiedzieli, że wrócą po dziewiątej — oznajmił Golem Golem, pojawiając się w drzwiach salonu.
Golem Golem miał dwa metry wzrostu, ważył prawie dwieście kilogramów i był złożonym ze stalowych elementów androidem wyposażonym w sztuczną inteligencję. Normalnie obecność takiego monstrum w domu mogłaby się wydać dziwna, ale ani ten dom, ani trójka przyjaciół nie pasowała do ogólnie przyjętej definicji normalności.
— Możesz nam pomóc — powiedział Net. — Zanieś to do kuchni. Mamy już ręce jak orangutany. Nienawidzę robienia zakupów.
Robot skinął głową i nad wyraz miękko jak na swoją masę podszedł do toreb i podniósł je.
— Babcia Lusia, gdyby żyła, obraziłaby się na nas za kupowanie warzyw w supermarkecie — stwierdził Felix.
— Nie mieliśmy czasu na szukanie specjalistycznego sklepu z marchewkami — odparł Net. — Ech… znowu wszystko na ostatnią chwilę.
— Przypomnieć ci, kto to odkładał na później? — zapytała Nika.
Net skrzywił się.
— Za słabo nalegałaś. Laura wpadnie?
Felix pokręcił głową.
— Ona też ma testy. Siedzi i się uczy. Bierzmy się do roboty.
— Muszę jeszcze wystawić na sprzedaż stary bulbulator. — Net wyjął laptop i zaczął klikać w przyspieszonym tempie w klawiaturę. — Kupiłem nowy model, a większość ludzi jeszcze nie wie, że nowy już jest. To zajmie chwilkę.
Felix ocenił leżące na blacie kuchennym produkty, które zgarnęli ze sklepowych półek w pośpiechu i raczej chaotycznie.
— Tak to jest, jak się nie działa według planu — ocenił. — Schabowy z kapustą zasmażaną i purée ziemniaczanym to jedyna pewna rzecz, którą na pewno da się zrobić. Myślcie co jeszcze.
— Coś polskiego — podsunął Net, nie odrywając wzroku od ekranu. — Coś, czego nie będą znać. Przecież nie podamy im hamburgera z frytkami. Trochę szkoda w sumie…
— Na pewno nie znają zupy ogórkowej — zaproponowała Nika.
— Brzmi jak pozycja ze szpitalnej stołówki. — Net zamknął laptop i odetchnął. — A co tam! Bierzemy. Umiesz to zrobić, czy szukać przepisu w sieci?
— Umiem, i to dobrze. Dzięki temu pod koniec miesiąca za dziesięć złotych mam obiad na trzy dni.
— Jak sprzedam jutro ten bulbulator, to zafunduję ci dziesięć mrożonych pizz… czy tam pizzów. Jak to się mówi.
— OK — zadecydował Felix. — Zupa ogórkowa i schabowe.
— Ja robię kotlety. — Net szybko sięgnął po paczkę ze schabem, deskę i tłuczek do mięsa.
— Umyj to najpierw — poradziła Nika. — I jeszcze przykryj –
— Spoko, dam sobie radę.
Net pobieżnie opłukał mięso, położył na desce i zamachnął się tłuczkiem, jakby miał wbić solidny gwóźdź. Gdy uderzył, rozległo się łup! i natychmiast po nim chlap!
— Ups… — Net popatrzył zaskoczony na zachlapaną bluzę. Na obryzgany mięsnymi kawałeczkami rękaw Niki, toster i kilka elementów najbliższego otoczenia. — Coś tu nie bangla. Jak skończę, kuchnia będzie wyglądała jak rzeźnia.
— Przykryj folią. — Nika ręcznikiem papierowym wytarła rękaw i podała mu torebkę foliową.
— A może jednak ty to potłuczesz? A, sprawdzę przepis. — Wytarł dłonie i otworzył laptop. — Manfred1? A… zapomniałem. Odinstalowany.
— Właśnie, czemu mamy z nim nie rozmawiać?
— Wprowadzają mu na wyposażenie drony2. Standardowe kamery to było za mało. On musi opanować sztukę synchronizowania się z kilkunastoma maszynami, więc przez najbliższe dwa tygodnie mamy się z nim nie kontaktować. To może potłuczesz kotlety. Golem Golem by pokroił w tym czasie ogórki.
— Ostatnio pokroił marchewkę razem z deską.
— Poprawiłem mu regulację potęgera wstrzemięźliwości — odparł Felix. — Ale z nim nie zmieścimy się tu wszyscy. Golem Golem, przynieś drewno do kominka.
Robot skinął głową i odszedł w stronę drzwi ogrodowych. Felix spojrzał na zegarek.
— Pół godziny do wyjścia. Ja robię kapustę zasmażaną, ty rozklepujesz kotlety i obierasz ziemniaki, Nika robi zupę ogórkową i sernik.
— Zaraz, dlaczego ja mam obierać ziemniaki? — oburzył się Net.
— Maszyna obierająca się zepsuła. Nie dam rady naprawić, bo muszę robić kapustę zasmażaną. Nie marudź.
* * *
Nowy terminal portu lotniczego im. Fryderyka Chopina wyglądał jak pospiesznie przerobiona hala po hurtowni pasz. Wstawiono tylko ekrany informacyjne, schody ruchome, stanowiska odprawy bagażowej i sklepiki. Zadbano przy tym, by wszystkie te elementy pasowały stylistycznie do pierwotnego przeznaczenia obiektu, czyli były szare, proste i tanie. Takie przynajmniej wrażenie mógł odnieść podróżny, który widział ten terminal po raz pierwszy, bo tak naprawdę z hurtownią pasz nie miał on przecież nic wspólnego.
Felix, Net i Nika stali przed informacją o przylotach. Wokół przelewał się tłum mówiący różnymi językami. Samolot z Edynburga miał wylądować za dziesięć minut, co oznaczało co najmniej pół godziny czekania.
— Mówiłem, że będziemy za wcześnie — odezwał się Net.
— Lepiej tak, niż gdyby to oni musieli czekać — zauważył Felix.
— Zresztą w ogóle nie podoba mi się ten pomysł. Powinniśmy się uczyć do egzaminów.
— To już mówiłeś z dziesięć razy. Nic nie poradzimy, a przy okazji pokonwersujemy sobie i podszkolimy język. Zresztą i tak byś się nie uczył.
— Ale teraz mam na co zwalić.
Podróżni przemieszczali się w różne strony. Przyjaciele stanęli pod filarem, skąd mogli obserwować wyjście z odprawy celnej. Co chwila drzwi się rozsuwały, wypuszczając jedną lub kilka osób. Tłumek, oczekujący za barierkami ze zwijanych taśm, wypatrywał znajomych lub rodziny. Niektórzy trzymali kartki z nazwiskami.
— Przynajmniej spróbujmy wypaść przyzwoicie — powiedziała Nika. — To tylko tydzień. Postaraj się być… — spojrzała na Neta — uprzejmy.
— Spoko. Pełna kontrola. — Net skrzywił się w grymasie pobłażliwości. — Zadbam o ich komfort. Wziąłem to, żeby się nie nudzili po drodze.
Wyjął z kieszeni złożoną gazetę, a właściwie tylko arkusz z pierwszą i ostatnią stroną. Podał Nice. Dziewczyna rozprostowała papier i uniosła brwi, widząc wielki tytuł artykułu „Kolejne ofiary niedźwiedzi polarnych. Warszawiacy, ryglujcie dobrze drzwi!”.
— Co to ma być? — zdziwiła się.
Felix wziął od niej gazetę i otworzył na drugiej stronie. Przeczytał nagłówki: „Porachunki czarownic na Mokotowie. Dwie ofiary śmiertelne, jedna transmutowana w kozę”, „Inkwizycja wkracza na Wydział Biologii Uniwersytetu Warszawskiego”, „Prezydent miasta celebruje rytuał ofiary całopalnej z okazji przesilenia wiosennego”.
— Jestem pewna, że oni odróżniają Polskę od Syberii — powiedziała wolno Nika. — I nie myślą o nas jak o dzikim kraju tkwiącym w średniowieczu. „Modły prewencyjne w parlamencie przeciwko suszy”?
— Jak to przeczytają, to może zaczną tak myśleć — mruknął Felix. — „Wzrost stawki VAT na rzucanie uroków”. Brawo.
— No właśnie! — przytaknął Net. — Przeczytają to i się przestraszą, a potem na każdym kroku będzie ich czekało pozytywne zaskoczenie.
— Skąd ty to wytrzasnąłeś? — Felix przyjrzał się bliżej arkuszowi. — To nie jest papier gazetowy.
— Jasne, że nie. Wydrukowałem to przecież sam. Pół dnia wymyślałem te artykuły. — Zabrał „gazetę”. — Spodoba im się.
— To ma być wymiana międzyszkolna — przypomniała Nika. — Mamy ich ugościć i pokazać się od jak najlepszej strony. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak to będzie wyglądało.
— Boisz się o swoje półtorapokojowe mieszkanie? — zapytał Net. — Może to okaże się dla tej Irlandki atrakcją.
Nika westchnęła i wzruszyła ramionami.
— Cześć!
Odwrócili się na dźwięk głosu. Obok, z rękoma w kieszeniach, stał Gilbert.
— Odbieram Niemca — wyjaśnił. — Chciałem Francuzkę, ale się skończyły.
— Zosia ci zabroniła — zgadła Nika.
— Miała jakieś nieuzasadnione obawy, więc odpuściłem. Gość nazywa się Michael i mieszka w Hamburgu.
— Spodziewam się incydentu międzynarodowego po twoim pierwszym surrealistycznym dowcipie — stwierdził Net. — Ale to nawet dobrze, bo to odwróci uwagę od naszych potknięć dyplomatycznych.
— Twoich — sprecyzowała Nika. — Do pierwszego potknięcia już przygotowałeś tę gazetę.
— Skąd wiesz o mojej gazecie? — zapytał podejrzliwie Gilbert.
— O twojej? — parsknął Net. — Ja przygotowałem fikcyjną gazetę i mam do niej prawa autorskie.
— Ja mam prawdziwą gazetę. — Gilbert wyjął z kieszeni złożone arkusze papieru. — No, może nie całkiem prawdziwą, to przedruk gazety historycznej.
Nika wzięła arkusik i pokiwała głową.
— Chcesz Niemcowi dać na powitanie „Kurjer Warszawski” z 1 września 1939 roku?
— Najpierw myślałem o 1 sierpnia ’44, ale nie znalazłem, chyba już się nie ukazywał3. A co nie tak z tą gazetą? Chodzi o to, żebyśmy się nie nudzili wieczorem. Tak przynajmniej będą jakieś wspólne tematy.
— To dla waszego dobra. — Nika wrzuciła papier do najbliższego kosza na śmiecie i wyciągnęła rękę do Neta. Ten niechętnie podał jej swoją gazetę, która również wylądowała w śmieciach.
— Dobra, może to byłoby nudne — przyznał Gilbert. — Mam karty, zagramy sobie w wojnę. W kampanię wrześniową konkretnie.
Drzwi w szklanej przegrodzie hali rozsunęły się, wypuszczając podróżnych z kolejnego samolotu. Gilbert rozprostował kartkę z napisem „Michael” i ze znudzoną miną zaczął się przyglądać wychodzącym, szukając szesnastoletniego blondyna.
— O, jest i Klemens — zauważył Net.
Po drugiej stronie wyjścia, między kilkunastoma oczekującymi, Klemens nerwowo miął w dłoniach kartkę z napisem „Marie Audrey”. Pod ramię trzymała go niższa o półtorej głowy Celina. Obok kręciła się zaaferowana Klaudia.
— Oni mają do wyboru dwie Francuzki — przypomniał sobie Felix. — Jedną bierze Klaudia, drugą Klemens. Celina zaznaczyła, że on ma wziąć tę brzydszą, żeby go nie kusiło.
— Ciekawe, co miałoby skusić tę Francuzkę…
Rzeczywiście, powiedzieć, że Klemens ma nadwagę, byłoby sporym eufemizmem. Z miejsca, gdzie stali przyjaciele, widać było, że sapie z emocji, a czoło błyszczy mu od potu.
— Gusta są różne — podsumowała Nika.
— A czemu właściwie ta druga nie zamieszka u Aurelii? — zapytał Net. — Aurelia i Klaudia razem uczą się francuskiego.
— Aurelia ma jakieś nieprzewidziane problemy rodzinne — wyjaśnił Gilbert. — Rodzice Klemensa zgodzili się awaryjnie.
Przez drzwi przeszły dwie identyczne szczuplutkie blondynki w wieku przyjaciół z dwiema identycznymi czerwonymi walizeczkami na kółkach. Bliźniaczki.
— To nie są wasi Brytyjczycy — stwierdził Gilbert.
— Jeszcze nie wylądowali — mruknęła Nika.
Blondynki rozejrzały się i… ruszyły wprost do Klemensa, Celiny i Klaudii.
— Ja cię! — Net pokręcił głową. — Ciekawe, jak ona teraz wybierze tę brzydszą.
Przez drzwi przeszła smagła dziewczyna z długimi kruczoczarnymi włosami. Miała w sobie coś z Hinduski albo Indianki.
— A to nie jest twój Niemiec — stwierdził złośliwie Net.
Dziewczyna rozejrzała się i jej wzrok padł na… Gilberta. Podeszła do niego i uśmiechnęła się uroczo.
— Michael. — Wyciągnęła rękę. — A ty to pewnie Gilbert?4
— Gilbert Kurtacz — odparł zaskoczony chłopak. Na jego twarz wpełzł szarmancki uśmiech. — Pozwól, że wezmę twój bagaż. — Szybkim ruchem przeszedł pod taśmą i przejął walizkę. — Lubisz grać w karty?
Przyjaciele odprowadzili ich wzrokiem.
— Michael to imię żeńskie — stwierdził oczywistość Net. — Nawet widziałem kiedyś taki film, na którym bohater popełnił identyczną pomyłkę.
— Jak się pisze po angielsku, to nie wiadomo, jakiej płci jest rozmówca — zauważył Felix.
— Biedna Zosia — szepnęła Nika.
— Ma przekichane — zgodził się Net, po czym się zreflektował. — Ale o czym ty właściwie mówisz? Przecież to tylko wymiana międzyszkolna. Zacieśnianie więzi… takie lekkie zacieśnianie. Nie zaraz od razu w jakiś tam węzeł.
Nika tylko pokiwała głową.
Drzwi rozsunęły się i wyszło dwóch chłopaków: jeden czarnowłosy w okularach, drugi rudy i piegowaty.
— Wyglądają trochę jak Harry Potter i Ron Wesley — przyznał Net. — Zaraz! To pewnie nasi.
— A gdzie Hermiona? — zapytała Nika.
Felix i Net popatrzyli na siebie.
— Wyciągamy kartkę? — zapytał Net.
— Wyciągamy — zgodził się Felix i wyjął z kieszeni kartkę z napisem „William, Angus Emma”. Emmę niby przypadkiem zasłonił palcami.
Tamci z uśmiechem ruszyli w stronę przyjaciół. Rudy miał tweedową marynarkę, sztruksowe spodnie bliżej nieokreślonego koloru i starą walizkę bez kółek, tylko z rączką. Wydawał się staromodny nie z braku pieniędzy bynajmniej, lecz taki miał właśnie styl. Drugi był jego przeciwieństwem. Ubrany nowocześnie, lecz nie sztywniacko, w prostą ciemną bluzę i czarne spodnie, ciągnął za sobą lekko poobijaną aluminiową walizkę.
— Oldskul — zdążył szepnąć Net, nim tamci się zbliżyli.
— Cześć! — Pierwszy przywitał się czarnowłosy. — Nazywam się William, a to Angus. Będziemy wam przeszkadzać przez najbliższy tydzień.
Felix, Net i Nika również się przedstawili.
— Nie będziecie nam przeszkadzać. — Nika z uśmiechem wyciągnęła rękę. — A gdzie Her… znaczy Emma?
— Rozchorowała się. — William rozłożył ręce, wpatrując się w Nikę. — Do ostatniej chwili wydawało się, że się wykuruje, ale nic z tego nie wyszło. Grypa. Może przeżyje.
Przyjaciele patrzyli na niego chwilę z niepokojem, aż się uśmiechnął.
— A, taki żart… — mruknął kwaśno Net.
— To przykre — odparła Nika, starając się nie okazywać ulgi. Uśmiechnęła się jednak. — Miło, że chociaż wy dotarliście.
— Wiemy, że zwalamy się wam na głowę — powiedział William. — W ramach zadośćuczynienia przygotowaliśmy po dwa dowcipy na każdy dzień.
— Lubimy angielski humor — odparł ostrożnie Felix.
— Bo inny nie istnieje — dodał mniej ostrożnie Net. — A co ze szkockim humorem?
— Szkocki humor to dowcipy o Anglikach — wyjaśnił Angus, po czym obaj z Williamem przybili piątkę. — Luz, jesteśmy Brytyjczykami.
— Ale przecież wiemy, że wam zakłócamy przygotowania do egzaminów — dodał William. — Szkoda, że wymiana nie odbyła się tydzień temu.
— To dlatego, że nasz dyrektor jest trochę… — Net zawiesił głos. — Zresztą sami zobaczycie. Na szczęście będziecie mogli podpowiadać na egzaminach, bo większość nauczycieli chyba nie zna angielskiego. Dobra. — Zatarł ręce. — To lecimy na obiadek.
— Potrzebne taxi? — rozległ się konspiracyjny szept z boku.
Mężczyzna w skórzanej kurtce ze ściągaczem patrzył na nich wyczekująco. Na smyczy miał przypięty wyświechtany identyfikator, z którego nie dało się zupełnie nic wyczytać.
— Sziur! — ucieszył się William.
— Zaraz, momencik — powstrzymała go Nika.
— Chyba podziękujemy — poparł ją Felix.
Net szturchnął ją, mrugnął porozumiewawczo do Felixa i szepnął:
— To ten sam koleś. Ten, z którym jechaliśmy, kiedy przyleciała babcia Adelajda.
— No właśnie — odszepnął Felix. — To oszust. Chodźmy do pociągu. Za dwadzieścia minut będziemy w Centrum.
Brytyjczycy przyglądali im się z zainteresowaniem.
— Nie wypada szeptać przy gościach. — Nika nachyliła się do przyjaciół. — Co wy kombinujecie?
— Zobaczysz. — Net wyprostował się i powiedział z teatralną emfazą do kierowcy — z ochotą skorzystamy z pana usług. Przyniosę tylko resztę naszych bagaży.
Net pobiegł za załom ściany. Nika spojrzała pytająco na Felixa, który tylko wzruszył ramionami. Net wrócił, niosąc dwa pełne i zawiązane na supeł worki na śmiecie. Wręczył je zdziwionemu kierowcy.
— To wygląda jak… — mężczyzna zawiesił głos.
— Rozwaliła nam się walizka i przepakowaliśmy się do worków — odparł z kamienną twarzą Net.
— Można było walizkę owinąć taśmą… czy coś.
Net zdecydowanie pokręcił głową i wyjaśnił:
— Walizka musi zostać przebadana na miejscu. To standardowa procedura. Chodzi o bezpieczeństwo. Terroryści, suwaki, hemoglobina, rozumie pan.
— Oczywiście, tak, oczywiście. Daleko państwo jadą, jeśli można zapytać?
— O, daleko! — Net machnął ręką. — Jedziemy do wujka na Ursynów. To zdaje się na drugim końcu miasta.
Kierowca zamrugał i uśmiechnął się chytrze.
— O tak, rzeczywiście kawał drogi — przytaknął gorliwie. — Trafimy, państwo się nie martwią. Proszę za mną.
Odwrócił się, ale Net usadził go w miejscu.
— Czekamy jeszcze na dwie pozostałe walizki. One też się rozpadły. Może pan na razie zaniesie tę część do samochodu i wróci tu do nas po resztę bagaży.
— OK. Wracam w try miga! — Kierowca szybkim krokiem, niemal biegiem ruszył z workami pełnymi śmieci do wyjścia.
— Co tu się właściwie wydarzyło? — zapytał William. — Czemu dałeś temu człowiekowi worki ze śmieciami?
— W naszym kraju wszyscy obywatele dbają o czysto… — Net nie skończył, Nika szturchnęła go bowiem łokciem.
— To oszust — wyjaśnił Felix. — Taksówkarz, który wozi pasażerów trzy razy drożej niż inni. A dodatkowo jedzie okrężną trasą, żeby jeszcze więcej zarobić.
— Ursynów nie leży na drugim końcu miasta, tylko kilka kilometrów stąd — dodała Nika.
— To w Polsce tak wolno? — Angus zerkał ukradkiem na dziewczynę.
— Czy wolno? — Felix podrapał się w głowę. — Hm… Po drodze opowiemy wam, jak to jest z tym, co w Polsce wolno, a czego nie. Teraz powinniśmy się stąd ulotnić, nim on wróci. Net?
Net wykonał bliżej nieokreślony gest i pobiegł w przeciwną stronę niż poprzednio. Po chwili wyłonił się zza winkla z dwoma kolejnymi workami.
— Przeginasz — oceniła Nika. — On się zorientuje.
— Eee tam. Zachłanność go zaślepia.
— Net postanowił go wychować — wyjaśniła Nika.
— Ukarać — sprecyzował Felix.
Do hali wbiegł taksówkarz, zwolnił kroku i z uśmiechem, ciut tylko mniej chytrym, zbliżył się do przyjaciół. Net wręczył mu kolejne dwa worki.
— Zawartość drugiej walizki. Czekamy jeszcze na trzecią. Powiedzieli, że to zajmie najwyżej trzy minutki.
— Aha… — Taksówkarz zerknął na worki już bez uśmiechu. — To ja… zaniosę je i wrócę.
— Będziemy tu czekać — zapewnił go Net. Kiedy taksówkarz z workami wyszedł z hali, Net rzucił — się zmywajmy do pociągu.
Szybkim krokiem przeszli przez zatłoczony terminal i wyszli wyjściem najbliższym stacji kolejki. Słońce już chowało się za budynki lotniska. Nieba nie szpeciła ani jedna chmurka, a czerwcowe powietrze po raz pierwszy tego roku pachniało latem. Przy takiej pogodzie pojawia się zwykle optymistyczne przekonanie, że wszystko się uda i każdy plan zostanie zrealizowany bez najmniejszych potknięć. I zapewne tak by było i tym razem, gdyby nie…
— O, jesteście państwo! — ucieszył się idący z naprzeciwka taksówkarz. — Właśnie wracałem po zawartość trzeciej walizki.
Cała piątka zatrzymała się, zaskoczona.
— Upchnęliśmy po kieszeniach — wypalił Net. — Więc tu pan stoi…
— Właśnie tu, z dala od zgiełku lotniska.
Stary Opel Omega5 rzeczywiście parkował kawałek dalej w cieniu między filarami wiaduktu i nie rzucał się w oczy.
— Eem… — Net spojrzał błagalnie na przyjaciół.
— Mistrzu ceremonii… — zachęciła go Nika.
* * *
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1 Manfred – zaprzyjaźniony program sztucznej inteligencji, który na co dzień zajmuje się sterowaniem ruchem w Warszawie. [wróć]
2 Dron – bezzałogowy aparat latający. [wróć]
3 „Kurjer Warszawski” – gazeta codzienna wydawana w Warszawie od 1821 r. do 9 października 1939 r. [wróć]
4 Oczywiście wszystkie te rozmowy z przybyłymi na wymianę cudzoziemcami odbywają się po angielsku. Wyjątkiem są te rozmowy, które nie odbywają się po angielsku. [wróć]
5 Ze względu na miłość autora do motoryzacji w tej książce nazwy samochodów są pisane wielką literą. [wróć]