Читать книгу Felix, Net i Nika oraz Pałac Snów - Rafał Kosik - Страница 8

1. Nika

Оглавление

— Bar­dzo chcia­ła­bym być na uro­czy­stym roz­po­czę­ciu roku szkol­nego — powie­działa mama, odru­chowo popra­wia­jąc Feli­xowi jasną fry­zurę. — Nie­stety za trzy­na­ście i pół minuty w moim banku roz­po­czyna się ważne spo­tka­nie. Bądź grzeczny i słu­chaj pani.

— Mamo… — wes­tchnął Felix.

— Dobrze, wiem. — Poca­ło­wała go w czoło. — Jesteś już doro­sły. Cią­gle się zapo­mi­nam…

Stu­ka­jąc obca­sami, pode­szła do swo­jej czer­wo­nej Alfy Romeo1, wsia­dła i odje­chała z piskiem opon. Felix znów wes­tchnął i odwró­cił się do sza­rego budynku szkoły – Gim­na­zjum imie­nia pro­fe­sora Ste­fana Kusz­miń­skiego. Razem z innymi uczniami wspiął się po sze­ro­kich scho­dach do wiel­kich drzwi.

W hallu stała Olena, dziew­czyna star­sza od przy­ja­ciół o rok. Z pro­mien­nym uśmie­chem wrę­czała wszyst­kim wcho­dzą­cym kolo­rowe ulotki. Miała na sobie czarną spód­niczkę i białą bluzkę, do tego sta­ran­nie ufry­zo­wane, mocno pola­kie­ro­wane, rude włosy. Wyglą­dała jak praw­dziwa hostessa.

Felix nie­uf­nie wziął ulotkę, odszedł kawa­łek i przyj­rzał się jej. Wid­niało tam zdję­cie zna­jo­mej twa­rzy i pod­pis „Twój prze­wod­ni­czący”. Chwilę ana­li­zo­wał zdję­cie, aż wresz­cie z zasko­cze­niem roz­po­znał Mar­cela, chło­paka, z któ­rym miał nie­przy­jemne przej­ścia w poprzed­niej kla­sie. Na tym zdję­ciu wyglą­dał jakoś ina­czej niż w rze­czy­wi­sto­ści.

To by się nawet zga­dzało… Olena była sym­pa­tią Mar­cela, choć nikt nie mógł zro­zu­mieć, dla­czego tak ładna dziew­czyna zadaje się z kimś takim jak Mar­cel. Chło­pak po raz kolejny powta­rzał rok.

— Cześć! — roz­le­gło się z tyłu, na uła­mek sekundy przed klep­nię­ciem w ramię.

Felix odwró­cił się z uśmie­chem. Uści­snął dłoń Neta, wyso­kiego chło­paka z ciem­no­blond fry­zurą, przy­po­mi­na­jącą stóg siana po wybu­chu gra­natu.

— Cześć! — odpo­wie­dział. Przy­wi­ta­nie nie było zbyt wylewne jak na pierw­szy dzień szkoły, ale Felix i Net pra­wie całe waka­cje spę­dzili wspól­nie.

— Na kom­pu­te­rze go tro­chę prze­ro­bili — oce­nił Net, trzy­ma­jąc w dłoni taką samą ulotkę. — Czoło mu pod­wyż­szyli i usu­nęli ten przy­mu­lony uśmie­szek. Też go w pierw­szej chwili nie pozna­łem.

Felix odwró­cił ulotkę. Prze­czy­tał kilka mało wyra­fi­no­wa­nych zdań:

„Gło­suj na mnie w wybo­rach samo­rzą­do­wych. Nie będziesz żało­wał. Jestem lep­szy od innych”.

Kory­ta­rzem zbli­żał się Wik­tor, niski chło­pak z ich klasy. Był praw­do­po­dob­nie naj­le­piej poin­for­mo­wa­nym czło­wie­kiem w całej szkole, choć źró­dła jego infor­ma­cji pozo­sta­wały tajem­nicą. Z wyra­zem nie­smaku na twa­rzy oglą­dał iden­tyczną ulotkę.

— Cześć! — zawo­łał do niego Net. — Nie­zły ubaw, co? Mar­cel na prze­wod­ni­czą­cego samo­rządu. To jakby goryl chciał pro­wa­dzić tur­niej sza­chowy.

— Za wcze­śnie zaczął. — Wik­tor wzru­szył ramio­nami. — Do wybo­rów jesz­cze sporo czasu.

— Dla­czego on wła­ści­wie chce być w samo­rzą­dzie? — zasta­no­wił się Net. — Prze­cież jest kre­ty­nem.

— Agre­syw­nym kre­ty­nem — uzu­peł­nił Felix. — Taki prze­wod­ni­czący to dla szkoły nic dobrego.

— Mar­cel jest kre­ty­nem — przy­znał Wik­tor. — I dla szkoły to nic dobrego. Ale dla niego samego wprost prze­ciw­nie. Członka samo­rządu nie można na przy­kład wyrzu­cić za złe zacho­wa­nie. To się nazywa immu­ni­tet. Korzy­ści jest zresztą wię­cej. Prze­czy­taj­cie regu­la­min.

— Samo­rząd ma słu­żyć szkole, a nie odwrot­nie — zauwa­żył Felix.

— Też czy­ta­łem tę bajkę… — pod­su­mo­wał iro­nicz­nie Net. — Ale spoko, prze­cież nikt nie zagło­suje na kre­tyna.

— Czo­łem chło­paki! — zawo­łał opa­lony na brąz Oskar, sta­jąc obok. Jego włosy, wypło­wiałe od słońca, stały się jesz­cze jaśniej­sze od Feli­xo­wych. — Jak waka­cje? Wyje­cha­li­ście cho­ciaż raz z mia­sta?

Felix i Net spoj­rzeli na sie­bie. O tym, co się wyda­rzyło pod­czas tych waka­cji, nie można było opo­wie­dzieć tak po pro­stu. Gdyby nie to, że zobo­wią­zali się do zacho­wa­nia tajem­nicy, ich pobyt nad morzem nada­wałby się na temat nie­złej książki sen­sa­cyj­nej2. Oskar już otwie­rał usta, by opo­wie­dzieć o swo­ich przy­go­dach, które w jego mnie­ma­niu były zapewne nie­sa­mo­wite. Unie­moż­li­wił mu to dzwo­nek, przy­po­mi­na­jący wszyst­kim, że dyrek­tor magi­ster inży­nier Juliusz Sto­krotka pra­gnie uro­czy­ście roz­po­cząć rok szkolny.

— Widzie­li­ście Nikę? — zapy­tał Net. — Zwy­kle się nie spóź­niała.

— Może jest już na górze — zasta­no­wił się Felix.

Sala gim­na­styczna, gdzie miała się odbyć uro­czy­stość, znaj­do­wała się na trze­cim pię­trze. Loka­li­za­cja nie­ty­powa, ale budy­nek szkoły był bar­dzo stary. Kie­dyś zapewne ina­czej wyobra­żano sobie odpo­wied­nie dla sali gim­na­stycz­nej miej­sce.

Co roku wyglą­dało to tak samo: nauczy­ciele sie­dzieli za dłu­gim sto­łem przy­kry­tym zie­lo­nym suk­nem, na środku stał mikro­fon, do któ­rego pro­du­ko­wał się dyrek­tor, a ucznio­wie przy­sy­piali na krze­słach, zaj­mu­ją­cych resztę sali.

Dyrek­tor Sto­krotka na tę spe­cjalną oka­zję zało­żył beżową lnianą mary­narkę z kami­zelką, nie­szczę­śli­wie pod­kre­śla­jącą jego wydatny brzu­szek, i sele­dy­nową koszulę. Do tego jasna mucha. Zacze­kał, aż wszy­scy usiądą, pogła­dził dło­nią łysinkę, opu­ścił mikro­fon, tra­dy­cyj­nie usta­wiony zbyt wysoko, i zaczął prze­mowę. Nie­stety, nikt z obec­nych nie potra­fił potem powtó­rzyć słów dyrek­tora, tra­dy­cją było bowiem rów­nież to, że ucznio­wie prze­sta­wali słu­chać prze­mowy już po kilku zda­niach.

Pół godziny póź­niej ci, któ­rzy nie zasnęli, okla­skami obu­dzili pozo­sta­łych, oznaj­mia­jąc koniec uro­czy­sto­ści.

Klasa druga „a” wbie­gła do swo­jej sali. Ucznio­wie zajęli miej­sca sprzed waka­cji. Miej­sce Niki pozo­stało puste. Pani Jola Cha­ber, wycho­waw­czyni, uśmie­chała się pro­mien­nie, widząc znów swo­ich pod­opiecz­nych. Nawet jeżeli dla nie­któ­rych z nich pierw­szy dzień roku szkol­nego nie był szcze­gól­nie szczę­śliwy, to przy­naj­mniej wszy­scy zga­dzali się, że pani Jola jest naj­mil­szą wycho­waw­czynią w gra­ni­cach pozna­nego wszech­świata.

Obok jej biurka stało dwóch nie­zna­jo­mych chło­pa­ków. Dopiero po chwili, gdy zamie­sza­nie uci­chło, wszy­scy ich zauwa­żyli. Zapa­dła cisza, a pani Jola wstała.

— Poznaj­cie nowych kole­gów — oznaj­miła. — Prze­nie­śli się do nas z innej szkoły. To Gerald i Gil­bert.

Gerald, wysoki blon­dyn o błę­kit­nych oczach, uśmiech­nął się uprzej­mie. Miał na sobie jeansy, modną bluzę i białe spor­towe buty. Wszyst­kie ele­menty jego stroju wyglą­dały, jakby dopiero co zostały kupione w naj­droż­szym skle­pie spor­to­wym. Gil­bert, niski bru­net o bystrym spoj­rze­niu, ukło­nił się lekko, jakby miał zacząć jakiś występ. Jego strój spra­wiał wra­że­nie nieco nie­sta­ran­nego. W ręku trzy­mał ple­cak typu kostka z napi­sem „Kult”.

— Za co was wyrzu­cili? — zapy­tał Lucjan, naj­wyż­szy chło­pak w kla­sie.

— Nie wyrzu­cili ich — wyja­śniła wycho­waw­czyni. — Zamknęli szkołę.

— Splaj­to­wała — spre­cy­zo­wał Gil­bert.

— Mie­li­śmy tego nie mówić… — wes­tchnął Gerald.

— To szkoła może splaj­to­wać? — zdzi­wił się Net. — Dżi­zas… Gaśmy zbędne żarówki.

Nowi, odpro­wa­dzani ciszą, prze­szli przez salę i zasie­dli w ostat­niej ławce.

— Nie mogła splaj­to­wać jakaś szkoła z dziew­czy­nami? — szep­nął pod nosem Net.

— Przy­dzie­lali ich chyba alfa­be­tycz­nie — odszep­nął Felix.

— Nam przy­pa­dła litera „G”. Widocz­nie nie było żad­nej Geno­wefy, Gry­zeldy ani Gości­sławy.

Lek­cja z wycho­waw­czy­nią miała mieć cha­rak­ter orga­ni­za­cyjny, ale i tak prze­ga­dali cały czas, opo­wia­da­jąc o waka­cjach. Felix i Net z przy­kro­ścią mil­czeli, słu­cha­jąc tylko opo­wie­ści innych. Dopiero gdy roz­legł się dzwo­nek na prze­rwę, pani Jola przy­po­mniała sobie, o czym miała roz­ma­wiać z uczniami. Zdą­żyła tylko powie­dzieć, że plan lek­cji i zajęć dodat­ko­wych jest wywie­szony w gablotce na par­te­rze.

— Co z tą Niką? — zapy­tał Net, gdy wyszli na kory­tarz.

— Ostatni raz widzie­li­śmy ją tydzień temu — przy­po­mniał Felix. — Coś się mogło stać…

— Może powin­ni­śmy do niej wpaść?

Felix zasta­no­wił się. Sprawa nie była pro­sta, bo urwa­nie się z kilku lek­cji pierw­szego dnia szkoły zro­bi­łoby na nauczy­cie­lach fatalne wra­że­nie. Z dru­giej strony, byli jedy­nymi przy­ja­ciółmi Niki. Byli w ogóle jedy­nymi oso­bami, które mogły jej pomóc, gdyby coś się stało. Nika nie miała tele­fonu. Miesz­kała sama w pół­to­ra­po­ko­jo­wym miesz­kanku na war­szaw­skiej Pra­dze. Jej rodzice nie żyli, a dziew­czyna ukry­wała ten fakt, by nie tra­fić do domu dziecka.

Roz­legł się dzwo­nek na trze­cią lek­cję. Felix wes­tchnął i zade­cy­do­wał:

— Jedziemy. Urwiemy matmę i histo­rię.

Zeszli na par­ter, ale nim doszli do por­tierni, drzwi otwo­rzyły się i do środka weszła Nika we wła­snej oso­bie. Zauwa­żyła chłop­ców i uśmiech­nęła się do nich, choć uśmiech ten nie był tak pro­mienny jak zawsze. Niby wyglą­dała jak zwy­kle: czarne mar­tensy, czarna spód­niczka z meta­lo­wym łań­cusz­kiem na klu­cze i jean­sowa kur­teczka, ale bra­ko­wało w tym wszyst­kim cha­rak­te­ry­stycz­nej dla dziew­czyny ener­gii. Rude włosy jakby mniej się krę­ciły, a pod­krą­żone oczy mniej błysz­czały.

— Dżi­zas! — prze­ra­ził się Net. — Wyglą­dasz, jakby cię prze­je­chały schody ruchome!

— Dzięki za szcze­rość. — Dziew­czyna pró­bo­wała się uśmiech­nąć. — Widzia­łam się w lustrze.

— Nie mogłaś spać?

— Gorzej. Nie mogłam się obu­dzić. Śniły mi się jakieś kosz­mary… Nie wiem. Prze­spa­łam budzik.

— Uwiel­biam kosz­mary. Zna­czy… takie tam softowe kosz­mary. Te twoje to chyba były w wer­sji hard. Coś pamię­tasz?

Nika zaprze­czyła.

— Luz. — Pokle­pał ją po ramie­niu i ruszyli na górę. — Kosz­mary to nie seriale. Prędko się nie powtó­rzą. Już myśle­li­śmy, że będziemy w kost­nicy iden­ty­fi­ko­wać twoje zwłoki.

— To miło, że się mar­twi­li­ście. — Nika uśmiech­nęła się. — Macie nasz plan lek­cji?

— Mam go od tygo­dnia. Ścią­gną­łem sobie ze szkol­nego ser­wera.

— Eftep nie zabez­pie­czył sieci po tej afe­rze ze stop­niami? — zdzi­wił się Felix.

Eftep był nauczy­cie­lem infor­ma­tyki, a przy oka­zji zaj­mo­wał się szkol­nymi kom­pu­te­rami. Mimo że jego spe­cjal­no­ścią były zabez­pie­cze­nia sieci kom­pu­te­ro­wych, wej­ście do szkol­nego kom­pu­tera nie sta­no­wiło więk­szego pro­blemu – tym bar­dziej dla Neta, który znał się na tym dosko­nale.

— Może i zabez­pie­czył. — Net wzru­szył ramio­nami. — Przez te jego nowe zabez­pie­cze­nia mógłby prze­pły­nąć płe­twal błę­kitny z rodziną i nikt by tego nie zauwa­żył.

Nika par­sk­nęła śmie­chem. Widać było, że towa­rzy­stwo przy­ja­ciół szybko popra­wia jej nastrój.

Zatrzy­mali się przed drzwiami sali mate­ma­tycz­nej. Sły­chać było wyraź­nie Ekierkę, ich mate­ma­tyczkę, która już się roz­krę­cała.

— No wła­śnie — szep­nął Net. — Zawsze mam ten pro­blem: kul­tu­ral­nie zapu­kać, prze­rwać nauczy­cie­lowi i zacząć twór­czo ściem­niać, dla­czego się spóź­ni­łem, czy prze­mknąć po cichu, kła­nia­jąc się do ziemi.

Wybrali roz­wią­za­nie pośred­nie. Otwo­rzyli drzwi bez puka­nia i zaczęli prze­pra­szać, prze­su­wa­jąc się do swo­ich miejsc. Ekierka miała dobry humor, mach­nęła więc tylko ręką.

— A, sia­daj­cie, sia­daj­cie…

Gerald obrzu­cił Nikę uważ­nym spoj­rze­niem. Net, widząc to, zmarsz­czył brwi.

* * *

Na dłu­giej prze­rwie kolejka przed szkol­nym skle­pi­kiem jak zwy­kle cią­gnęła się przez cały hall. Poja­wiły się też trzy auto­maty: z bato­nami i sło­dy­czami, drugi — z napo­jami, a trzeci z nowo­ścią sezonu – Oran­że­nadą w dwóch sma­kach.

— Pierw­sza w tym roku szkol­nym kolejka — wes­tchnęła Celina. — Jakie to roman­tyczne.

Trzy­mała za rękę Kle­mensa. Oboje sły­nęli z miło­ści do sło­dy­czy pod każdą posta­cią. Ofi­cjal­nie cho­dzili ze sobą, two­rząc kla­sową parę.

Kolejka była tra­dy­cyj­nym miej­scem spo­tkań towa­rzy­skich. Nawet jeśli ci, któ­rzy stali na końcu, nie mieli szans na zakupy przed dzwon­kiem, nikt się nie dener­wo­wał, bo było to tylko pre­tek­stem do roz­mów.

Felix, Net i Nika dotarli na par­ter, gdy pry­sła już nadzieja na kupie­nie cze­go­kol­wiek przed koń­cem prze­rwy. Aure­lia, roz­ma­wia­jąca wła­śnie z Lucja­nem, uśmiech­nęła się do Neta, bły­ska­jąc bie­lut­kimi ząb­kami. Net poma­chał do niej, potem spoj­rzał na nowe auto­maty i skrzy­wił się, przy­po­mi­na­jąc sobie, w co podobny auto­mat zamie­nił się w zeszłym roku szkol­nym3. Trójka przy­ja­ciół sta­nęła przed gablotą infor­ma­cyjną, zwy­kle cał­ko­wi­cie igno­ro­waną przez uczniów. Napis na nie­po­zor­nej kartce, przy­cze­pio­nej w rogu gabloty, gło­sił: „Wybory samo­rzą­dowe. Ter­min zgła­sza­nia kan­dy­da­tów – 15 wrze­śnia. Do reje­stra­cji kan­dy­data wyma­ga­nych jest dzie­sięć popie­ra­ją­cych go pod­pi­sów”.

— Kto był w poprzed­nim samo­rzą­dzie? — zapy­tała Nika.

— Poję­cia nie mam. — Net wzru­szył ramio­nami. — Tak szcze­rze, to śred­nio mnie to inte­re­suje.

— Hej! — zawo­łał Gerald, zwra­ca­jąc się wyłącz­nie do Niki, jakby Felixa i Neta nie było obok. — Wzią­łem dla cie­bie. Wiem, że lubisz. — Pod­szedł i wrę­czył jej zimną puszkę coli light.

— Dzięki… — Nika uśmiech­nęła się. Zasta­na­wiała się, czy może przy­jąć poda­ru­nek, ale Gerald już odszedł.

Net odpro­wa­dził go podejrz­li­wym spoj­rze­niem.

— Skąd niby wie, że lubisz? — zapy­tał, siląc się na obo­jęt­ność. — Zna­cie się?

— Jest miły. — Nika obra­cała puszkę. Wresz­cie ją otwo­rzyła.

— Jak dla mnie, jest rzy­go­genny.

Do przy­ja­ciół pod­szedł chło­pak z trze­ciej klasy, ubrany w ele­gancki gar­ni­tur i kra­wat. Wrę­czył im ulotkę i powie­dział:

— Cześć, jestem Hubert Drza­zga. Będzie­cie na mnie gło­so­wać?

— Facet! Nie znamy się — odparł roz­draż­niony Net. — Jak mamy gło­so­wać na kogoś, kogo nie znamy?

— Wła­śnie po to dałem wam ulotkę — pro­tek­cjo­nal­nym tonem wyja­śnił tam­ten. — Prze­czy­taj­cie uważ­nie, to mnie pozna­cie. — I nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, ruszył w kie­runku kolej­nej grupki.

— Pan Drza­zga ma podej­ście do wybor­ców jak ja do owsianki. — Net zgniótł ulotkę i wrzu­cił do kosza. — Wybory się jesz­cze nie zaczęły, a ja już mam dosyć. Może ty byś kan­dy­do­wał?

— Zwa­rio­wa­łeś?! — zapro­te­sto­wał Felix.

— Czemu nie? Nada­jesz się. Odpo­wie­dzialny jesteś, masz zawsze przy sobie chustki do nosa i tak dalej…

Felix pokrę­cił głową.

— Ja chcę wresz­cie mieć tro­chę spo­koju. Bez lata­le­rzy, mię­so­żer­nych roślin, tele­por­te­rów i robo­tów modu­ło­wych. I bez wybo­rów do samo­rządu.

* * *

Następ­nego dnia Nika wyglą­dała jesz­cze gorzej, choć tym razem przy­naj­mniej dotarła do szkoły przed ósmą.

— Wymu­si­łaś pierw­szeń­stwo na Ika­ru­sie?! — prze­ra­ził się Net, widząc ją w hallu. — Kobieto, zrób coś ze sobą! Wyglą­dasz jak wła­sne odbi­cie w witry­nie sklepu mię­snego. Może pij cie­płe mleko przed snem?

— Pod­no­sisz mnie na duchu… — zgryź­li­wie mruk­nęła Nika.

— Może powin­naś odwie­dzić dok­tora Jam­nika?

— Dzięki. — Nika unio­sła ręce w obron­nym geście. — Jesz­cze będzie chciał wezwać moich rodzi­ców. Sama jakoś sobie pora­dzę.

— A ja uwa­żam, że wyglą­dasz pięk­nie — ode­zwał się Gerald, sto­jący kilka kro­ków dalej.

— Pięk­nie? — par­sk­nął Net. — Mogłaby dostać rolę u Geo­rge’a Romero4.

— Więc to zna­czy, że zwy­kle wyglą­dasz jesz­cze pięk­niej? — zapy­tał Gerald, uno­sząc brwi.

Nika uśmiech­nęła się skrom­nie, a Net spoj­rzał na intruza sze­roko otwar­tymi oczyma.

W tej chwili poja­wiła się reszta klasy, co prze­rwało dal­szą dys­ku­sję. Dotarli do sali geo­gra­ficz­nej i zaczęli roz­pa­ko­wy­wać torby. Kilka zeszy­tów i ksią­żek Niki wysu­nęło się jej z rąk i spa­dło na pod­łogę. Dziew­czyna kuc­nęła, żeby je pod­nieść.

— Wstań! — Gerald objął ją deli­kat­nie i pocią­gnął w górę. Posłał jej powłó­czy­ste spoj­rze­nie. — Pozbie­ram to.

Nie zdą­żył, bo na zeszyty rzu­cił się Net.

— Ona nie jest para­li­tyczką — wark­nął. — Nie trzeba jej poma­gać… aż tak. — Poło­żył zeszyty na ławce.

— Zawsze się tak zacho­wuje? — Gerald uśmiech­nął się do Niki, kom­plet­nie igno­ru­jąc Neta.

Nim kto­kol­wiek zdą­żył cokol­wiek powie­dzieć, do sali sztyw­nym kro­kiem weszła pani Kon­stan­cja Kon­stan­ty­no­pol­ska, geo­gra­ficzka. Ucznio­wie rzu­cili się na swoje miej­sca, jakby przez drzwi wpły­nął lot­ni­sko­wiec w peł­nej goto­wo­ści bojo­wej.

— Dzień dobry! — powie­działa nauczy­cielka. — Mam nadzieję, że waka­cje były udane, bo teraz powin­ni­ście już o nich zapo­mnieć. Nad­szedł czas cięż­kiej pracy. Do matury już tylko parę lat.

Usia­dła za wyso­kim biur­kiem, omio­tła salę rada­ro­wym spoj­rze­niem i otwo­rzyła dzien­nik. Była zasu­szoną pięć­dzie­się­cio­latką i chyba wszy­scy ucznio­wie się jej bali.

— To może na począ­tek opo­wie­cie mi, gdzie spę­dzi­li­ście te waka­cje? Lam­bert, ty się naj­bar­dziej wier­cisz. Jak tam wycieczka do Sta­nów Zjed­no­czo­nych? Jakie mia­sta zwie­dzi­łeś?

Felix i Net powinni poczuć w tym momen­cie mściwą satys­fak­cję, ponie­waż w zeszłym roku szkol­nym Lam­bert wykrę­cił bar­dzo nie­ładny numer, zmie­nia­jąc im oceny w dzien­niku. Gdy sprawa wyszła na jaw, to jemu obni­żono ocenę ze spra­wo­wa­nia, a jego ojciec odwo­łał za karę ame­ry­kań­skie waka­cje.

— Byłem u cioci… — Lam­bert wstał ze spusz­czoną głową. — W Rado­miu.

Net w ogóle nie słu­chał duka­nia Lam­berta na temat Rado­mia. Co chwilę zer­kał nie­na­wist­nie w stronę Geralda. Wresz­cie nachy­lił się do Felixa i szep­nął:

— Zro­bił to tylko po to, żeby ją objąć!

— Pan Bie­lecki! — Geo­gra­ficzka zmru­żyła oczy. — Skoro jesteś taki roz­mowny, to może teraz ty opo­wiesz o swo­ich waka­cjach.

Netowi opa­dły ramiona. Wolno wstał.

— Byłem w Lon­dy­nie.

— No i? Zacznij od początku. Jak się tam dosta­łeś? Samo­lo­tem? Pocią­giem? Samo­cho­dem?

Net zawa­hał się.

— Wła­ści­wie, to nie wolno mi o tym mówić — oświad­czył, już prze­czu­wa­jąc, co to ozna­cza.

Rze­czy­wi­ście, Felix, Net i Nika wobec samego mini­stra spraw spe­cjal­nych zobo­wią­zali się do zacho­wa­nia tajem­nicy. Ale nawet gdyby mogli o tym opo­wia­dać, nie­wiele by to zmie­niło. Który nauczy­ciel uwie­rzyłby w tele­por­ta­cję do Lon­dynu albo w podróż w cza­sie do roku 2060? Nie mogli nawet opo­wie­dzieć o tym, że „nor­mal­niej­szą” część waka­cji spę­dzili w latarni mor­skiej Milo koło Łebo­sła­wowa. Samą bowiem loka­li­za­cję latarni utaj­niono, wraz z fak­tem ist­nie­nia tuż obok pod­ziem­nej bazy woj­sko­wej.

— Nie możesz? — Kon­stan­cja Kon­stan­ty­no­pol­ska zmru­żyła oczy. — A to dla­czego?

— Obie­ca­łem.

Nauczy­cielka poki­wała głową.

— Zatem wybie­raj. Dotrzy­mu­jesz obiet­nicy i pała, albo opo­wia­dasz i dosta­jesz… na co zasłu­żysz.

— A jakaś trze­cia moż­li­wość? Może opo­wiem o poprzed­nich waka­cjach? Może o feriach zimo­wych albo o tym, jak przy­je­chała do nas cio­cia z Łomży…

Kon­stan­cja unio­sła lekko brwi, które po chwili same opa­dły, jakby mię­śniom czoła zabra­kło siły na ich pod­trzy­my­wa­nie. Wpi­sała do dzien­nika coś, co mogło być tylko jedynką.

— Sia­daj! — syk­nęła. — Następ­nym razem zapy­tam cię o to samo. Ode­chce ci się dow­ci­pów.

Resztę lek­cji zajęło prze­py­ty­wa­nie pozo­sta­łych. Naj­szczę­śliw­szymi oso­bami były te, które zostały w mie­ście. Na szczę­ście nie star­czyło czasu na rela­cję Felixa ani Niki, bo skoń­czy­łoby się to tak samo jak w przy­padku Neta.

Następną lek­cją była fizyka z panem Anto­nim Czwart­kiem. Atmos­fera wyraź­nie roz­luź­niła się, fizyk odróż­niał bowiem dys­cy­plinę na lek­cji od ter­roru.

— Nie będę was pytał o waka­cje — zaczął — bo pew­nie po poprzed­niej lek­cji żału­je­cie, że gdzie­kol­wiek wyje­cha­li­ście. — Odpo­wie­działy mu śmie­chy. — Wiem, bo druga „b” już zdała mi rela­cję.

Po spraw­dze­niu listy obec­no­ści pan Czwar­tek wziął w rękę swój roz­kła­dany tele­sko­powo dłu­go­pis i zaczął prze­cha­dzać się po kla­sie. Zwy­kle roz­po­czy­nał lek­cję opo­wia­da­niem dow­cip­nej histo­ryjki, powią­za­nej z tema­tem. Po dzie­się­ciu minu­tach nauczy­ciel spoj­rzał na Nikę i zaczął mówić coraz wol­niej. Wresz­cie prze­rwał opo­wieść, nachy­lił się nad dziew­czyną i zapy­tał:

— Po co ci oku­lary prze­ciw­sło­neczne?

Nika zdjęła oku­lary, a nauczy­ciel drgnął.

— Wyglą­dasz, jak­byś nie spała od tygo­dnia — stwier­dził. — Co naj­mniej. Idź do leka­rza, jesz­cze przyj­muje.

— Nic mi nie jest — zaprze­czyła szybko Nika.

— Lek­cje nie są tak ważne jak zdro­wie. Uzu­peł­nisz sobie potem od kogoś. Lepiej będzie, jak dok­tor Jam­nik cię obej­rzy.

Nika wstała i nie­chęt­nie wyszła z sali.

— Przy­cho­dzi baba do leka­rza — ode­zwał się z ostat­niej ławki Gil­bert — a lekarz Jam­nik.

Ucznio­wie zachi­cho­tali. To było pierw­sze pełne zda­nie wypo­wie­dziane przez Gil­berta w nowej szkole.

* * *

Gabi­net lekar­ski pach­niał tym, co koja­rzy się z zastrzy­kami i innymi nie­przy­jem­nymi pro­ce­du­rami medycz­nymi. Wszystko, z wyjąt­kiem pod­łogi, było tu białe i malo­wane wie­lo­krot­nie – ktoś chyba wolał malo­wać, niż myć.

Dok­tor Jam­nik sie­dział za biur­kiem (rów­nież bia­łym) i pró­bo­wał bez­sku­tecz­nie roz­pi­sać dłu­go­pis, rysu­jąc nim coś, co wyglą­dało na wykres EKG. Był oty­łym pięć­dzie­się­cio­lat­kiem. Czoło koń­czyło mu się na środku głowy, dalej były sta­ran­nie uli­zane, rzad­kie, szpa­ko­wate włosy. Nale­żał do typu ludzi, któ­rzy nie biorą się do niczego poważ­niej­szego niż zapa­rze­nie kawy, jeśli tylko nie jest to abso­lut­nie konieczne.

Gestem wska­zał Nice krze­sło. Usia­dła wypro­sto­wana i poło­żyła dło­nie na kola­nach. Lekarz się­gnął do sterty po pra­wej stro­nie biurka i wycią­gnął z jej środka teczkę z kartą pacjenta. Długo stu­dio­wał ją, sior­biąc ze szklanki zimną her­batę. Wresz­cie, nie pod­no­sząc wzroku znad doku­men­tów, zapy­tał:

— Co ci dolega, dro­gie dziecko?

— Śnią mi się kosz­mary — odpo­wie­działa szybko. — Zasy­piam nor­mal­nie, a rano budzę się, jak­bym w ogóle nie spała. Nie pamię­tam tych snów, ale wiem, że są straszne.

Lekarz poki­wał głową, poprze­rzu­cał papiery i nie­chcący chyba, prze­lot­nie zer­k­nął na pacjentkę. Po chwili znów na nią spoj­rzał.

— Po co te oku­lary?

Nika zdjęła oku­lary, poka­zu­jąc pod­krą­żone oczy. Dok­tor drgnął.

— Pa… lisz coś, dziecko? — zapy­tał i szybko powró­cił do prze­glą­da­nia papie­rów.

Zaprze­czyła gwał­tow­nie.

— Zapi­szę ci parę lekarstw. — Dok­tor Jam­nik bazgro­lił coś w kar­cie, potem się­gnął po blo­czek recept. — I dam ci tydzień zwol­nie­nia z zajęć.

— Nie potrze­buję zwol­nie­nia — zapro­te­sto­wała szybko Nika.

— Potrze­bu­jesz odpo­czynku. Tak, tego nie wolno baga­te­li­zo­wać. Wyśpisz się.

— Ale ja wła­śnie z tym spa­niem mam pro­blemy…

— Wła­śnie, wła­śnie… Tego nie wolno baga­te­li­zo­wać. — Znów poki­wał głową i zapi­sał coś w kar­cie.

Nika wes­tchnęła, wstała i podzię­ko­wała. W drzwiach spoj­rzała na receptę, odwró­ciła się i powie­działa.

— Wypi­sał pan receptę na Erykę Suro­wiec. Ja nazy­wam się Nika Mic­kie­wicz.

— Nie jesteś Eryka? — Jam­nik spoj­rzał na kartę. — No cóż… Nie będę wypi­sy­wał jesz­cze raz. To nie ma więk­szego zna­cze­nia. Aspi­rynę i wita­minę C dosta­niesz nawet bez recepty.

— Czy pan zawsze prze­pi­suje aspi­rynę i wita­minę C?

— Jest taka stara lekar­ska zasada, któ­rej jestem wierny od lat. — Dok­tor Jam­nik wyprę­żył dum­nie pierś i jesz­cze raz zaszczy­cił pacjentkę spoj­rze­niem. — Po pierw­sze: nie szko­dzić.

Nika unio­sła lekko brwi, poki­wała głową i wyszła pro­sto na cze­ka­ją­cego pod gabi­ne­tem Geralda.

— Odwiozę cię do domu — zapro­po­no­wał.

— Dzię­kuję, nie trzeba.

— Jesteś osła­biona. Możesz się prze­wró­cić… Dobrze wtedy mieć przy sobie przy­ja­ciela, który pomoże wstać.

Spoj­rzała na niego lekko zdzi­wiona.

— Nie zamie­rzam się prze­wra­cać.

— W życiu róż­nie bywa.

Nika uśmiech­nęła się.

— Naprawdę dzięki. Nic mi nie jest.

— Dosta­łaś prze­cież tydzień zwol­nie­nia.

Nika zatrzy­mała się.

— Pod­słu­chi­wa­łeś?

— Nie… Ten lekarz tylko… bar­dzo gło­śno mówił.

Dziew­czyna spoj­rzała na niego podejrz­li­wie i ruszyła dalej, a Gerald za nią. Za rogiem kory­ta­rza wpa­dli na Felixa i Neta. Mina Neta świad­czyła, że wszystko sły­szał.

— Kibel jest tam! — Wska­zał kciu­kiem za sie­bie. — Powie­dzia­łeś Czwart­kowi, że idziesz do kibla.

— No i co? — zapy­tał Gerald. — Chcę pomóc dziew­czy­nie bez­piecz­nie dotrzeć do domu.

— Dzięki, tra­fię sama — wtrą­ciła Nika, ale nikt nie zwró­cił na to uwagi.

— Jesteś tu kom­plet­nie nowy. — Net pod­niósł głos. — Nie możesz nikogo odwo­zić do domu.

— A czy ja mogę sama zade­cy­do­wać? — ode­zwała się znów Nika i znów nikt nie zwró­cił na nią uwagi.

— Nie będziesz mi mówił, kogo mogę odwo­zić, a kogo nie! — Teraz już Gerald z tru­dem powstrzy­my­wał się, żeby nie krzy­czeć.

— Jak chcesz ją odwieźć? Na wrot­kach?!

Gerald zasta­no­wił się, nie łapiąc dow­cipu.

— Mam mie­sięczny.

— Koja­rzysz reklamy typu „przed i po”? — zapy­tał Net. — Ty jesteś ten „przed”.

Gerald zmarsz­czył czoło, znów zasta­na­wia­jąc się nad tym, co usły­szał.

— A ty jesteś… — pró­bo­wał coś naprędce wymy­ślić — za kiep­ski dla takiej dziew­czyny.

Net sap­nął ze zło­ści.

— Roz­wiążmy więc tę sprawę po męsku — oświad­czył poważ­nie.

Felix i Nika spoj­rzeli na niego z zasko­cze­niem.

— Niech tak będzie. — Gerald zmru­żył oczy. — Gdzie i kiedy?

— Po lek­cjach za szkołą.

— Będę cze­kał. — Zmie­rzył jesz­cze Neta wro­gim spoj­rze­niem i odszedł.

Net podał Nice jej torbę.

— Dzięki. — Dziew­czyna była wyraź­nie roze­źlona. Nie cze­ka­jąc na chło­pa­ków, ruszyła w stronę scho­dów.

Felix odcze­kał chwilę, spoj­rzał na Neta i powie­dział poważ­nym tonem:

— Prze­cież ty nie umiesz się bić.

— I nie zamie­rzam. — Net uśmiech­nął się zło­śli­wie i zatarł ręce. — On tam będzie sobie stał za szkołą, a ja odwiozę Nikę do domu. Też mam mie­sięczny. Wiem, że chce zostać na histo­rii, ale potem wymknę się z nią ze szkoły.

— Sprytne, ale co zro­bisz jutro?

— O tym będę myślał jutro. Ważne, że roz­wią­za­łem dzi­siej­szy pro­blem.

— Nie jestem pewny, czy to dobry plan.

* * *

Po histo­rii Net cze­kał na Nikę w hallu i przy­go­to­wy­wał się men­tal­nie do urwa­nia się z ostat­niej lek­cji. Wresz­cie, gdy dziew­czyna nie scho­dziła, wbiegł na dru­gie pię­tro. Nika roz­ma­wiała z Feli­xem.

— Co ty tu jesz­cze robisz? — Net udał zdzi­wie­nie. — Dosta­łaś to zwol­nie­nie czy nie?

— Dosta­łam — Nika wzru­szyła ramio­nami — ale od jutra.

— To zdeka bez sensu…

— Jesz­cze bar­dziej bez sensu jest recepta.

— Niech zgadnę: aspi­ryna i wita­mina C?

— Jak­bym była prze­zię­biona, toby się przy­dały. — Spoj­rzała na niego podejrz­li­wie. — Wolał­byś, żeby mnie już tu nie było, co?

— No wiesz… — Net skrzy­wił się lekko. — Wtedy ten wypierd dałby ci spo­kój.

— O to ci cho­dzi! — Nika aż fuk­nęła ze zło­ści. — Nie obcho­dzi cię, że się źle czuję! Chcesz mnie tylko izo­lo­wać od Geralda?

— Jesteś jakaś taka nie­miła… w ogól­nym zary­sie…, a do niego się uśmie­cha­łaś!

— Bo on nie powta­rza przy każ­dej oka­zji, że nie tra­fi­łam w drzwi wagonu metra, że zja­dłam roba­czywy majo­nez, że myłam głowę w pralce ani że…

— … że zupa znów była za słona? — pod­su­nął Net.

— Wła­śnie o tym mówię! — Nika obró­ciła się na pię­cie i ode­szła.

— Czy ja powie­dzia­łem coś nie tak? — zdzi­wił się Net. — Jak przed­tem chcia­łem, żeby poszła do leka­rza, to nie chciała.

Felix podra­pał się za uchem.

— Czy ja wiem… Może cza­sem powi­nie­neś nieco przy­ha­mo­wać.

— Gerald jest noto­rycz­nie przy­ha­mo­wany. Może nawet gene­tycz­nie. I co?

— Ma odpo­wied­nie podej­ście psy­cho­lo­giczne do kobiet — mruk­nął Felix.

Net wydął usta i spoj­rzał w bok.

— Rze­czy­wi­ście, gdzieś czy­ta­łem, że dziew­czyny nie ocze­kują roz­wią­za­nia pro­blemu, tylko pocie­sze­nia. To kom­plet­nie bez sensu.

— Ale działa.

* * *

Po ostat­niej lek­cji Felix i Net wol­nym kro­kiem doszli do hallu i zatrzy­mali się, cze­ka­jąc na przy­ja­ciółkę. Wielu uczniów, zamiast wycho­dzić głów­nym wyj­ściem, kie­ro­wało się ku drzwiom na patio, które pro­wa­dziły do zaro­śnię­tego ogrodu na tyłach szkoły.

— Jak tam sprawy w Insty­tu­cie? — zapy­tał Net. — Co u two­jego taty?

Insty­tut Badań Spe­cjal­nych jesz­cze przed waka­cjami roz­po­czął prace nad wyja­śnie­niem prze­zna­cze­nia pew­nej taj­nej maszy­ne­rii mili­tar­nej z okresu dru­giej wojny świa­to­wej, zwa­nej pier­ście­niem lub Wun­rung5. Przez długi czas prace nie posu­wały się do przodu. Część naukow­ców obwi­niała o to tatę Felixa. Dopiero Felix, Net i Nika odkryli, tro­chę przy­pad­kiem i w dosyć dra­ma­tycz­nych oko­licz­no­ściach, do czego służy super­tajna maszy­ne­ria. Prawdę mówiąc, to jej dzia­ła­nie nie­chcący wypró­bo­wali na sobie.

— Gdy pro­jekt miał kło­poty, pró­bo­wali zwa­lać winę na tatę. — Felix uśmiech­nął się. — Nie­chcący więc jemu przy­pi­suje się teraz cały suk­ces. Broni się przed tym, ale to nie­wiele pomaga.

— Chyba zacznę nama­wiać mojego do zmiany pracy — zasta­no­wił się Net. — W tej swo­jej fir­mie już nie może wytrzy­mać. Ma mak­sy­mal­nie wredną sze­fową.

— Wyba­dam sytu­ację — obie­cał Felix. — Byłoby super, gdyby twój tata też pra­co­wał w Insty­tu­cie.

Nika zeszła wresz­cie ze scho­dów i zbli­żyła się do chłop­ców.

— Możemy iść — oznaj­miła, ale zamiast skrę­cić w stronę wyj­ścia, zbie­gła po kilku schod­kach do otwar­tych drzwi na patio.

— Zaraz… — Net lekko się zanie­po­koił. — A… gdzie ty wła­ści­wie idziesz?

— Idę za szkołę — oświad­czyła, nie odwra­ca­jąc się. — Chcę zoba­czyć, jak się o mnie bije­cie.

Net zdrę­twiał, spoj­rzał na Felixa, potem na Nikę, już idącą żwi­rową alejką, i znów na Felixa.

— Felix, zrób coś…

— Rzu­ci­łeś Geral­dowi wyzwa­nie.

— Aż tak jed­no­znacz­nie to zabrzmiało? Może… da się to obró­cić w żart?

— To brzmiało cał­ko­wi­cie jed­no­znacz­nie. — Felix poki­wał smutno głową.

— Pomi­nę­li­śmy etap wybie­ra­nia broni — Net roz­pacz­li­wie szu­kał roz­wią­za­nia. — Wybrał­bym mie­cze świetlne i sprawa roz­my­łaby się z przy­czyn tech­nicz­nych…

Chrzęst żwiru pod butami Niki cichł w oddali. Net prze­łknął ślinę i zer­k­nął na wyj­ście ze szkoły, jak pasa­żer toną­cego okrętu na odpły­wa­jącą w dal ostat­nią sza­lupę. Potem spoj­rzał na drzwi patio.

— Chyba musimy tam iść — zade­cy­do­wał cicho.

Felix pokle­pał go po ramie­niu i razem wyszli na patio. Cztery skrzy­dła budynku zamie­niały je w szarą stud­nię, odbi­ja­jącą echem kroki. Net miał wra­że­nie, że budy­nek drwiąco wpa­truje się w niego wszyst­kimi oknami. Z prze­ciw­nej strony patio znaj­do­wał się krótki tunel, wycięty w par­te­ro­wej kon­dy­gna­cji mię­dzy gabi­ne­tem dok­tora Jam­nika a biblio­teką. Jak wyj­ście na arenę. Tak musieli się czuć przed walką rzym­scy gla­dia­to­rzy. Przy­naj­mniej ci nie­zbyt zdolni. Wła­ści­wie, jak się lepiej zasta­no­wić, to traf­niej­sze byłoby porów­na­nie do chrze­ści­jan, rzu­ca­nych lwom na pożar­cie.

— Pomo­żesz mi? — zapy­tał cichutko Net, sta­ra­jąc się iść jak naj­wol­niej.

— Powstrzy­mam go, gdy będzie kopał leżą­cego.

— Cho­dziło mi bar­dziej o… wspar­cie tak­tyczne.

— Sam chcia­łeś się bić — przy­po­mniał Felix. — Nie będzie źle. Pamię­taj, że prze­ciw­nik nie oce­nia two­jej siły, tylko twoje poczu­cie siły. Twoją pew­ność sie­bie.

— Ale ja mam bar­dzo zani­żone poczu­cie wła­snej siły, o pew­no­ści sie­bie nie wspo­mi­na­jąc.

— Spró­buj przy­naj­mniej uda­wać. Zdol­no­ści aktor­skie masz.

— Jeśli nawet, to jestem akto­rem cha­rak­te­ry­stycz­nym. — Net zgar­bił się i powłó­czył już nogami. — Gram role wiecz­nych pechow­ców. Skąd mogłem wie­dzieć, że to tak wyj­dzie? Masz przy­naj­mniej w swoim ple­caku jakiś zestaw pierw­szej pomocy?

— Oczy­wi­ście, że mam. Teraz wypro­stuj się. Uda­waj pew­nego sie­bie, jak­byś już wygrał.

— Dobrze przy­naj­mniej, że nie zej­dzie się cała szkoła…

To, co zoba­czyli po przej­ściu tune­lem, spra­wiło, że Net aż się zachwiał. Resztki jego pew­no­ści sie­bie ucie­kły z pola bitwy wraz ze zdol­no­ściami aktor­skimi. Gerald roz­grze­wał się, truch­ta­jąc w miej­scu i wyma­chu­jąc rękoma, a wokół zachwasz­czo­nego traw­niczka stało kil­ka­dzie­siąt osób z róż­nych klas. Na roz­wa­ża­nia, skąd się dowie­dzieli o pla­no­wa­nej walce, nie było czasu.

— Dziew­czyny mają lepiej — jęk­nął Net. — Ich nikt nie chce bić. — Oddał Feli­xowi oku­lary. Po zasta­no­wie­niu dał mu jesz­cze tele­fon. — Już zacznij wystu­ki­wać „112”…

Sta­nął na wprost pod­ska­ku­ją­cego wciąż Geralda i uniósł pię­ści, jak to robią bok­se­rzy w tele­wi­zji. Przy­naj­mniej sta­rał się je tak uło­żyć.

Jedy­nym pocie­sze­niem był fakt, że nie­mal wszy­scy kibi­co­wali wła­śnie jemu.

— Net Bie-lecki! Net Bie-lecki! Net Bie-lecki! — krzy­czały dziew­czyny.

— Zanim zacznie­cie — ode­zwała się Nika — chcia­ła­bym wie­dzieć, dla­czego to robi­cie? — Chłopcy wypro­sto­wali się i spoj­rzeli na nią. — Czy ja jestem ostat­nią paczką chip­sów w skle­piku szkol­nym? I co potem? Mam pójść do kina z tym, który wygra? Nie chcę się kum­plo­wać z tro­glo­dy­tami! Nie ode­zwę się wię­cej do tego, który ude­rzy pierw­szy.

Popa­trzyła na nich, odwró­ciła się i odda­liła szyb­kim kro­kiem. Zawie­dziona publicz­ność chwilę się roz­glą­dała, a potem ucznio­wie wolno zaczęli się roz­cho­dzić. Aure­lia została dłu­żej, patrzyła smutno na Neta, ale wresz­cie i ona ode­szła. Został tylko Felix. Net i Gerald stali na środku traw­nika i nie­chęt­nie mie­rzyli się wzro­kiem, nie bar­dzo wie­dząc, co teraz zro­bić. Pod­nie­śli wresz­cie ple­caki i ruszyli do wyj­ścia, zacho­wu­jąc pomię­dzy sobą spory dystans.

Zza szkol­nego ogro­dze­nia całej sce­nie przy­glą­dała się postać w wymię­tym płasz­czu nie­okre­ślo­nego koloru i czar­nych oku­la­rach.

1 Ze względu na miłość autora do moto­ry­za­cji w tej książce nazwy samo­cho­dów są pisane wielką literą. [wróć]

2 Nawet powstała taka książka. Nosi tytuł Felix, Net i Nika oraz Teo­re­tycz­nie Moż­liwa Kata­strofa. [wróć]

3 Histo­ria ta została opi­sana w książce Felix, Net i Nika oraz Gang Nie­wi­dzial­nych Ludzi. [wróć]

4 Geo­rge A. Romero – ame­ry­kań­ski reży­ser hor­ro­rów. Jego naj­słyn­niej­szy film to Noc żywych tru­pów. [wróć]

5 Zostało to opi­sane w książce Felix, Net i Nika oraz Teo­re­tycz­nie Moż­liwa Kata­strofa. [wróć]

Felix, Net i Nika oraz Pałac Snów

Подняться наверх