Читать книгу Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi - Rafał Kosik - Страница 8

1. Pierw­szy dzień w szkole

Оглавление

— Muszę lecieć — powie­działa smutno mama, popra­wia­jąc Feli­xowi klapy mary­narki. — Mam w fir­mie mały kry­zys i nie pora­dzą sobie beze mnie. Bądź grzeczny i słu­chaj pani.

Poca­ło­wała go w czoło, wsia­dła do swo­jej czer­wo­nej Alfy Romeo1 i odje­chała z piskiem opon. Zda­niem Felixa mama jeź­dziła zde­cy­do­wa­nie za szybko.

Felix Polon był szczu­płym jasno­wło­sym trzy­na­sto­lat­kiem o piw­nych oczach. Wyglą­dał cał­kiem prze­cięt­nie. Może z wyjąt­kiem ubra­nia – dziś z oka­zji roz­po­czę­cia roku szkol­nego miał na sobie ele­gancki ciemny gar­ni­tur i białą koszulę.

Samo­chód mamy znik­nął za zakrę­tem. Felix odwró­cił się i spoj­rzał na swoją nową szkołę. Budy­nek wydał mu się zbyt duży. Pod­sta­wówka, do któ­rej cho­dził przez sześć lat, mie­ściła się w par­te­ro­wym dworku oto­czo­nym ogro­dem z pia­skow­ni­cami, zjeż­dżal­niami i drew­nia­nymi dom­kami do zabaw. Przy­po­mi­nała przed­szkole. Ta szkoła wyglą­dała zupeł­nie ina­czej. Szary czte­ro­kon­dy­gna­cyjny budy­nek miał chyba ze sto lat. Spra­wiał ponure wra­że­nie i wyglą­dał tro­chę jak zamek. Przy odro­bi­nie wyobraźni nie­wiel­kie pod­wyż­sze­nia dachu w każ­dym rogu budynku można było uznać za baszty. Wiatr poru­szał gałę­ziami dwóch topoli rosną­cych po obu stro­nach wej­ścia. Gim­na­zjum imie­nia pro­fe­sora Ste­fana Kusz­miń­skiego – miej­sce, gdzie będzie przycho­dził pra­wie codzien­nie przez następne trzy lata.

Wzru­szył ramio­nami i wszedł po sze­ro­kich scho­dach pro­wa­dzą­cych do olbrzy­mich drzwi. Klamka znaj­do­wała się na wyso­ko­ści jego czoła. Otwo­rzył skrzy­piące skrzy­dło i nie­pew­nie wszedł do środka. Mimo że do roz­po­czę­cia uro­czy­sto­ści zostało jesz­cze ponad dwa­dzie­ścia minut, w hallu było już kil­ka­na­ścioro uczniów. Nie­mal wszy­scy z rodzi­cami. Tata Felixa nie mógł z nim przyjść. Był wyna­lazcą i wła­śnie na dziś zapla­no­wano pokaz jed­nej z jego maszyn przed waż­nym mini­strem. Mama zna­la­zła tylko tyle czasu, by pod­wieźć Felixa pod szkołę. Bab­cia Lusia z chę­cią by z nim przy­je­chała auto­bu­sem, ale Felix grzecz­nie odmó­wił. Tylko tego bra­ko­wało, żeby pierw­szego dnia w nowej szkole wszy­scy zoba­czyli go z bab­cią.

Rozej­rzał się wokoło. Wszystko było tu duże. Pod wyso­kim sufi­tem wisiał wielki ozdobny żyran­dol, teraz zga­szony. Na wprost wej­ścia, za por­tier­nią, znaj­do­wały się prze­szklone drzwi pro­wa­dzące na patio zaro­śnięte sta­rymi, kar­ło­wa­tymi drze­wami. Na prawo i lewo pro­wa­dziły sze­ro­kie kory­ta­rze. Felix pod­szedł do pożół­kłego ze sta­ro­ści planu, który wisiał na ścia­nie, by w razie pożaru każdy wie­dział, któ­rędy ucie­kać. Budy­nek widziany z lotu ptaka miał kształt kwa­dratu, pośrodku któ­rego usy­tu­owano patio. Pierw­sze i dru­gie pię­tro można było obejść dookoła kory­ta­rzem. Trze­ciego obejść się nie dawało, bo całą sze­ro­kość fron­to­wego skrzy­dła zaj­mo­wała sala gim­na­styczna wraz z szat­niami. Par­ter, z kolei, prze­ci­nało przej­ście łączące patio z ogro­dem.

Na naj­wyż­szej kon­dy­gna­cji roz­po­ście­rał się praw­do­po­dob­nie strych, któ­rego nie umiesz­czono na pla­nie. Felix, zanim wszedł do budynku, dostrzegł małe pół­okrą­głe okienka w dachu. Strych więc musiał tam być.

Felix poczuł na sobie czyjś wzrok. Po dru­giej stro­nie hallu stała drobna rudo­włosa dziew­czyna w jean­so­wej kurtce. Nie­sforne mie­dziane loki wyła­ziły na wszyst­kie strony spod gumki pró­bu­ją­cej okieł­znać jej fry­zurę. Gdy Felix na nią spoj­rzał, umknęła zie­lo­no­okim spoj­rze­niem, uda­jąc, że wcale na niego nie patrzyła. Przy­szło mu do głowy, że śmiesz­nie wyglą­dają jej chude nóżki w cięż­kich mar­ten­sach. Kobieta z cha­rak­te­rem, pod­su­mo­wał w duchu.

Uczniów przy­by­wało i robiło się już cia­sno. Ktoś dał sygnał, żeby iść na górę, bo tam, w sali gim­na­stycz­nej, ma się odbyć powi­ta­nie pierw­sza­ków. Tłum ruszył więc scho­dami na trze­cie pię­tro.

— Pro­szę pań­stwa! — Kiedy w sali gim­na­stycz­nej roz­legł się dono­śny głos, nie było jesz­cze widać, do kogo należy. — Pro­szę pań­stwa! Nazy­wam się magi­ster inży­nier Juliusz Sto­krotka i jestem dyrek­to­rem tej szkoły. Miło mi przy­wi­tać naszych nowych uczniów wraz z rodzi­cami. Pro­po­nuję, aby rodzice prze­szli na prawo i usie­dli na przy­go­to­wa­nych tam krze­słach. Dzieci zapra­szam na ławki po stro­nie lewej.

Po chwili zapa­no­wał jaki taki porzą­dek. Felix, razem z innymi uczniami, usiadł po lewej stro­nie. Wła­ści­cie­lem dono­śnego głosu oka­zał się niski pulchny męż­czy­zna w za cia­snym gra­na­to­wym gar­ni­tu­rze, ze sta­ran­nie zawią­zaną pod szyją muszką w rado­snym zie­lo­nym kolo­rze. Na jego gło­wie lśniła ele­gancka łysinka.

Dyrek­tor szkoły magi­ster inży­nier Juliusz Sto­krotka, trzeba to zapa­mię­tać, pomy­ślał Felix.

— Teraz lepiej — powie­dział dyrek­tor. — Nie weź­miemy już żad­nego rodzica za ucznia.

Kilka cichych chi­cho­tów z tyłu było jedyną reak­cją na dow­cip. Dyrek­tor mono­ton­nym gło­sem zaczął opo­wia­dać o histo­rii szkoły, o osią­gnię­ciach peda­go­gicz­nych, o regu­la­mi­nie, ale Felix szybko stra­cił zain­te­re­so­wa­nie jego sło­wami. Wie­dział oczy­wi­ście, czym różni się gim­na­zjum od szkoły pod­sta­wo­wej. Miały być tak samo lek­cje, prze­rwy i dzwonki, ale tutaj obo­wią­zy­wała sroż­sza dys­cy­plina i cze­kała go cięż­sza nauka. Trzeba się będzie przy­zwy­czaić. Na osłodę pozo­sta­wało kie­szon­kowe, które dziś rano dostał po raz pierw­szy.

Cała uro­czy­stość, razem z wno­sze­niem i pre­zen­to­wa­niem sztan­daru szkoły, trwała około dwu­dzie­stu minut. Potem tłum wstał i wolno wylał się na schody. Gdzieś w poło­wie kory­ta­rza na pierw­szym pię­trze Felix zorien­to­wał się, że wła­ści­wie to nie wie, gdzie idzie. Rodzice, roz­ma­wia­jąc, scho­dzili, by wró­cić do swo­ich spraw, a grupki uczniów, pro­wa­dzone przez nauczy­cieli, roz­cho­dziły się do klas.

Nie minęły dwie minuty i Felix stwier­dził, że został sam. No tak, gim­na­zjum ozna­cza też samo­dziel­ność i zarad­ność. Trzeba było słu­chać, pomy­ślał.

— Te, Milky! — usły­szał za ple­cami.

Odwró­cił się i ujrzał dwóch star­szych od sie­bie chło­pa­ków. Musieli cho­dzić do dru­giej lub trze­ciej klasy.

— Masz kaskę? — zapy­tał wyż­szy, chudy, z jasno­ru­dymi wło­sami i wysta­ją­cymi, krzy­wymi zębami.

— To moje kie­szon­kowe — odparł nie­pew­nie Felix, doty­ka­jąc kie­szeni. Chwilę póź­niej zro­zu­miał, że wła­śnie popeł­nił błąd.

Drugi z chło­pa­ków był niż­szy, ale za to dość gruby. Miał czarne krę­cone włosy i za duże spodnie, któ­rych krok zwi­sał gdzieś na wyso­ko­ści kolan. Uśmiech­nął się i z szyb­ko­ścią, o jaką trudno go było podej­rze­wać, wyrwał z ręki Felixa bank­not.

— Dzięki — powie­dział i odwró­cił się, wpy­cha­jąc pie­nią­dze do kie­szeni. Obaj ode­szli, jakby nic się nie stało.

— Hej! — zawo­łał Felix i zro­bił krok w ich stronę. — To moje…

Tamci zawró­cili i pode­szli do Felixa, pra­wie na niego wpa­da­jąc. Byli wyżsi co naj­mniej o głowę. Felix pomy­ślał o Caba­nie. Caban był wiel­kim, czar­nym, kudła­tym psem, który teraz zapewne smacz­nie spał w jego pokoju. Gdyby tu był, nie pozwo­liłby na takie trak­to­wa­nie swo­jego pana.

— Coś mówi­łeś? — zapy­tał rudy.

— Zostaw­cie go — powie­dział chło­pak w sza­rej blu­zie, sta­jąc obok Felixa.

Spoj­rzeli na intruza, splu­nęli w jego stronę i ode­szli z ocią­ga­niem. Niż­szy, wal­cząc z nad­wagą, bujał się przy każ­dym kroku.

— Dzięki — powie­dział Felix, wycią­ga­jąc rękę. — Jestem Felix… z „X” na końcu.

— Ernest — przed­sta­wił się tam­ten i uści­snął Feli­xowi dłoń — z „T” na końcu. Lepiej na nich uwa­żaj. Rodzą się tacy nie­do­ro­bieni, a potem i tak muszą iść do jakiejś szkoły. Padło na naszą budę, ale wszę­dzie takich znaj­dziesz. Ten wyż­szy, rudy, to Mar­cel, a gru­bas nazywa się Ruben.

— Zabrali mi dzie­sięć zło­tych.

— Możesz iść do swo­jej wycho­waw­czyni — zapro­po­no­wał Ernest.

— Nie chcę skar­żyć.

— No to dyszka odpły­nęła w siną dal.

Pokle­pał go po ramie­niu, uśmiech­nął się współ­czu­jąco i odwró­cił, by odejść.

— Zacze­kaj! — zawo­łał Felix. — Dla­czego on nazwał mnie „Milky”?

— To taki dow­cip, że niby masz jesz­cze mleczne zęby.

Witaj­cie w szkole, pomy­ślał Felix. Wró­cił na par­ter do hallu, wciąż pró­bu­jąc zna­leźć infor­ma­cje o swo­jej kla­sie. Ale był tam tylko wysoki i chudy jak tyczka chło­pak w luź­nych bojów­kach, z łań­cusz­kiem zwi­sa­ją­cym przy pasku i w wytar­tej brą­zo­wej blu­zie z kap­tu­rem. Jego ciem­no­blond fry­zura wyglą­dała, jakby cze­sał się, odpa­la­jąc we wło­sach petardę.

— O, prze­pra­szam — powie­dział Felix. — Szu­kam mojej klasy.

— Lista jest w gablo­cie — odparł tam­ten, patrząc na Felixa błę­kit­nymi oczami zza oku­la­rów. — Chodź, pokażę ci.

W gablo­cie, wśród setki innych wywie­szek, rze­czy­wi­ście przy­pięta była lista klas i uczniów.

— Pierw­sza „a” — prze­czy­tał Felix.

— To tak jak ja! — Ucie­szył się chu­dzie­lec. — No to jeste­śmy kole­gami. Nazy­wam się Net Bie­lecki.

— Felix Polon. Felix z „X” na końcu.

Podali sobie ręce.

— Sta­rzy dali ci tego iksa?

— Sam sobie dałem. Tak jest faj­niej.

— Masz rację. Ja całego „Neta” sam sobie dałem. Nie­na­wi­dzę mojego praw­dzi­wego imie­nia.

— Dla­czego nie jesteś na lek­cji?

— Szu­ka­łem zasięgu. Trans­fer się rwie i zeszło mi parę minut.

— Co?…

Net otwo­rzył swój ple­cak i wycią­gnął czarny mini­kom­pu­ter wiel­ko­ści śred­niej książki, stary tele­fon komór­kowy i kilka kabli.

— Czę­sto spraw­dzam maila, pro­gnozę pogody i takie tam.

— Nie boisz się, że ci ukradną? — zapy­tał Felix.

— To stary grat. Nie­zin­te­gro­wany sys­tem. Noszę go wła­śnie dla­tego, żeby nie było szkoda, jak zgi­nie. Wszystko zaha­sło­wane, ulega auto­de­struk­cji w przy­padku nie­au­to­ry­zo­wa­nego…

Felix uniósł dło­nie w obron­nym geście i powie­dział:

— Wytłu­ma­czysz mi kiedy indziej. Gdzie jest nasza sala? Na liście nie ma numeru.

— Rze­czy­wi­ście — przy­znał Net. — Nauczy­cielki po prze­mó­wie­niu dyra zebrały uczniów i zapro­wa­dziły do sal. Sze­dłem na końcu, pró­bu­jąc zła­pać pole… Masz rację, potem ci wytłu­ma­czę. No i, jak unio­słem wzrok znad ekranu, sta­łem sam na pustym kory­ta­rzu.

— Teraz trzeba zna­leźć tę naszą salę — przy­po­mniał Felix.

— Da się zro­bić. — Net otwo­rzył mini­kom­pu­ter. — Nie pytaj, skąd znam hasło do wewnętrz­nej sieci — zastrzegł, uno­sząc palec i zaczął w nie­sa­mo­wi­tym tem­pie ude­rzać w malut­kie kla­wi­sze.

— Jest! Sala 115. Pierw­sze pię­tro.

Scho­wał cały sprzęt z powro­tem do ple­caka i ruszył w stronę scho­dów. Onie­miały Felix dogo­nił go po kilku kro­kach. Weszli na pię­tro i od razu zoba­czyli dwóch „zna­jo­mych” Felixa szar­pią­cych się z rudą dziew­czyną w mar­ten­sach.

— Spo­tka­łem ich już dziś — rzu­cił nie­pew­nie Net.

— Ja też — dodał Felix i przy­spie­szył kroku, chcąc im wytłu­ma­czyć, co myśli o szar­pa­niu dziew­czyn, jed­nak Net pocią­gnął go za ple­cak.

— Daj spo­kój — szep­nął ze stra­chem w oczach. — Ich jest dwóch, a my sami… Mózgiem ich zała­twmy. Prze­sta­wię zegar kom­pu­tera szkoły na ósmą czter­dzie­ści pięć.

Przy­klęk­nęli za rogiem. Net wycią­gnął swój „nie­zin­te­gro­wany” mini­kom­pu­ter i zaczął kle­pać w kla­wi­sze.

— I nikt się nie zorien­tuje?

— Tu nie ma żad­nych zabez­pie­czeń — odparł bez­tro­sko Net. — Tutej­szy infor­ma­tyk to musi być ameba, a ja nie zosta­wiam za sobą śla­dów.

— Ale… po co? I co z nią?

Roz­legł się dzwo­nek. Podzwo­nił chwilę i ucichł, gdy Net wci­snął „Enter”. Felix wytrzesz­czył oczy.

— Włą­czy­łeś szkolny dzwo­nek tym? — Wska­zał na mini­kom­pu­ter i plą­ta­ninę kabli.

— Włą­czył się sam. — Net wzru­szył ramio­nami, robiąc nie­winną minę. — Ja tylko prze­sta­wi­łem na chwilę czas.

— Nie znam się za dobrze na kom­pu­te­rach.

Wyj­rzeli zza rogu. Drzwi kilku klas otwo­rzyły się i na kory­tarz wysy­pało się kil­ku­na­stu uczniów i kil­koro nauczy­cieli. Mar­cel i Ruben pospiesz­nie odda­lali się od zamie­sza­nia. Dziew­czyna zbie­rała książki do poprze­cie­ra­nej torby. Felix i Net pode­szli do niej. Kory­tarz szybko pusto­szał.

Rudo­włosa popra­wiła sfa­ty­go­waną kurtkę jean­sową i pli­so­waną spód­nicę.

— Wszystko OK? — zapy­tał Felix.

— OK. Dzięki, że włą­czy­li­ście dzwo­nek. — Odgar­nęła z czoła nie­sforne loki. Miała duże, zie­lone oczy, lekko zadarty nos i nieco pie­gów. Obiek­tyw­nie oce­nia­jąc, była naprawdę ładna.

— Dro­biazg — uśmiech­nął się Net, ale chwilę potem zmarsz­czył brwi. Felix zresztą zro­bił to samo.

— Skąd wiesz? — zapy­tali jed­no­cze­śnie.

— Kobieca intu­icja — wyja­śniła, uśmie­cha­jąc się tajem­ni­czo.

Chłopcy wymie­nili zdzi­wione spoj­rze­nia.

— Czego od cie­bie chcieli? — zapy­tał Felix.

— Zabrać mi dru­gie śnia­da­nie, ale nie dałam. I tak go nie mam.

— Mnie pró­bo­wali zabrać tele­fon — powie­dział Net — ale chyba doszli do wnio­sku, że jest zbyt cenny i będzie zadyma.

— A mnie ZABRALI dzie­sięć zło­tych — dodał Felix.

— Miło było poznać — powie­dział Net — ale, sorry, musimy iść na pierw­szą lek­cję.

— Z któ­rej jeste­ście klasy? — zapy­tała dziew­czyna, zapi­na­jąc torbę.

— Pierw­sza „a” — powie­dział Felix. — A ty?

— Ja też. — Uśmiech­nęła się sze­roko. — Nika Mic­kie­wicz.

Chłopcy rów­nież się przed­sta­wili i cała trójka pobie­gła kory­ta­rzem. Zna­leźli odpo­wied­nie drzwi, zapu­kali i weszli do sali. Led­wie prze­kro­czyli próg, zamarli. Wpa­try­wało się w nich kil­ka­na­ście par oczu i nauczy­cielka sto­jąca przy tablicy.

— Czy to nasi spóź­nial­scy? — zapy­tała. — Felix, Net i Nika?

Przy­tak­nęli nie­pew­nie. Wycho­waw­czyni była młoda, miała dłu­gie jasne włosy. Patrzyła na nich przy­jaź­nie, może nawet z lek­kim roz­ba­wie­niem.

— Sia­daj­cie. Są miej­sca… nie­stety już tylko w ostat­nich ław­kach — powie­działa. — Będę was uczyć języka pol­skiego. Nazy­wam się Jolanta Cha­ber, ale może­cie do mnie mówić „pani Jolu”. — Zacze­kała, aż usiądą, i zapy­tała — dla­czego przy­szli­ście dopiero teraz?

— Tro­chę się… eee… zgu­bi­li­śmy — wyja­śnił Felix.

— Ale spraw­dzi­li­śmy w inter­ne­cie numer sali i tra­fi­li­śmy — dodał szybko Net.

— Spraw­dza­li­ście w inter­ne­cie numer sali? — uno­sząc brwi, zapy­tała z nie­do­wie­rza­niem pani Jola. — A wystar­czyło zapy­tać por­tiera albo sekre­tarkę.

Ucznio­wie zaczęli chi­cho­tać, a Felix poczuł, jak robi się czer­wony. Kątem oka zauwa­żył, że Net ma ten sam pro­blem.

— Numer sali powi­nien być w gablo­cie — mruk­nął pod nosem Net. — Rany! Co to?

To ostat­nie było skie­ro­wane do Felixa, który wyjął z kie­szeni czarne pióro wieczne, odkrę­cił skuwkę i zaczął noto­wać.

— Notuję — Felix wzru­szył ramio­nami.

— Ale… pió­rem wiecz­nym? To na maxa nie­prak­tyczne.

— Wcale nie ma być prak­tyczne.

Przez resztę lek­cji pani Jola tłu­ma­czyła zasady obo­wią­zu­jące w szkole i wypi­sy­wała na tablicy plan zajęć oraz listę potrzeb­nych i niepotrzeb­nych rze­czy do kupie­nia. Przy­naj­mniej wycho­waw­czyni wyda­wała się w porządku.

Gdy zabrzmiał praw­dziwy dzwo­nek, wszy­scy pobie­gli do drzwi, jakby ogło­szono ewa­ku­ację.

— Far­cia­rze — rzu­cił jakiś chło­pak, prze­cho­dząc obok ostat­nich ławek. — Macie naj­lep­sze miej­sca. Pierw­sze, co zro­biła, to prze­sa­dziła wszyst­kich do przodu.

— To wy przy­szli­ście bez rodzi­ców? — zapy­tał inny. — Celowo się spóź­ni­li­ście, żeby usiąść na końcu.

Pokrę­cili z dez­apro­batą gło­wami i wyszli.

— Mie­li­śmy chyba złe wej­ście — zauwa­żyła Nika, gdy zostali sami w kla­sie.

— Nie da się ukryć — przy­znał Felix.

Net mach­nął ręką.

— Przy­naj­mniej wycho­waw­czyni nie­zła. W sen­sie este­tycz­nym.

We trójkę wyszli na kory­tarz i od razu zoba­czyli odda­la­ją­cych się Mar­cela i Rubena. Po prze­ciw­nej stro­nie pła­kała jakaś gru­bawa dziew­czyna. Nika pode­szła zapy­tać, co się stało. Wysłu­chała, pocie­szyła tamtą i wró­ciła.

— Zabrali jej nowy dłu­go­pis — oznaj­miła. — To Celina od nas z klasy.

— Trzeba będzie naprawdę na nich uwa­żać — poki­wał głową Net — i omi­jać z daleka.

— Są zło­dzie­jami! — obu­rzył się Felix. — Zło­dziei trzeba tępić, a nie omi­jać.

— Ale jak? — zapy­tał Net. — Są sil­niejsi. Olać i obcho­dzić łukiem.

— Typowa tak­tyka zastra­sza­nia — poki­wała głową Nika. — Wsta­wisz się za kimś, to rzucą się na cie­bie. Może powin­ni­śmy dzia­łać wspól­nie?

— Dobrze ci mówić — wes­tchnął Net. — Jesteś dziew­czyną i tobie nie wtłuką.

— Ich jest tylko dwóch! — upie­rała się Nika. — Liczą wła­śnie na to, że jak zastra­szą każ­dego z osobna, to nikt się już nie wychyli.

— I dla­tego powin­ni­śmy dzia­łać razem — oświad­czył Felix — ale nie tak. Musimy zna­leźć spo­sób, żeby dać im nauczkę! Żeby wszy­scy zoba­czyli, jacy oni są głupi. Ina­czej przez resztę szkoły nie dadzą nam żyć. Zasta­nówmy się, w czym jeste­śmy lepsi?

— Patrząc na nich… — zasta­no­wiła się Nika — to we wszyst­kim.

— Z wyjąt­kiem bez­po­śred­niego star­cia — dodał Net.

* * *

Wie­czo­rem tata Felixa był w fatal­nym nastroju. Pokaz jego wyna­lazku przed mini­strem spraw spe­cjal­nych nie wypadł naj­le­piej. Urzą­dze­nie do skle­ja­nia prze­stęp­ców miało uła­twiać pracę poli­cji. Przy­kle­jało buty ucie­ka­ją­cego do ziemi, mogło też przy­kleić do jezdni opony samo­chodu. Zadzia­łało dosko­nale, ale po poka­zie nie udało się go wyłą­czyć i zro­biło się zamie­sza­nie, w wyniku któ­rego mini­ster przy­kleił się do swo­jej żony i dwóch dorad­ców.

— Wszy­scy się na mnie poobra­żali — żało­śnie wes­tchnął tata, sie­dząc nad pod­grzaną w mikro­fa­lówce zupą. — Muszę się pospie­szyć, bo ostat­nio Gang Nie­wi­dzial­nych Ludzi okradł w naszym mie­ście kilka ban­ków.

— Nie martw się, tato — spró­bo­wał pocie­szyć go Felix. — I tak jesteś naj­lep­szy.

Tata wes­tchnął ciężko, grze­biąc łyżką w tale­rzu. Był męż­czy­zną, który nie ema­no­wał ener­gią. Jego wewnętrzna siła obja­wiała się w jego wyna­laz­kach, w genial­nych pomy­słach i upo­rze, z jakim parł do celu. Na pierw­szy rzut oka wyglą­dał na zupeł­nie nor­mal­nego, zmę­czo­nego wyczer­pu­ją­cym dniem czter­dzie­sto­latka. Był śred­niego wzro­stu, miał lekko zazna­czony brzu­szek, odro­binę prze­rze­dzone włosy. Dziś wyda­wał się jesz­cze bar­dziej pozba­wiony ener­gii niż zwy­kle.

Mama nie wró­ciła jesz­cze z pracy. Była dyrek­to­rem mar­ke­tingu w bar­dzo dużym banku i nie pra­co­wała prak­tycz­nie tylko wtedy, kiedy spała. Choć i to nie było pewne. Na domiar złego poprzed­niego dnia Gang Nie­wi­dzial­nych Ludzi napadł wła­śnie na jej bank i ukradł ze skarbca całą masę pie­nię­dzy. To zna­czyło, że dziś mama wróci jesz­cze póź­niej.

— Nie wiesz, jak to jest skleić mini­stra i jego żonę — wes­tchnął tata. — Ale wymy­śli­łem już bez­piecz­niej­sze roz­wią­za­nie. — Oży­wił się. — Wycie­raczka w wej­ściu do banku chwy­ta­jąca zło­dziei za buty, gdy już ucie­kają z wor­kami peł­nymi pie­nię­dzy. To nawet lep­sze od skle­ja­cza, bo nie jest potrzebny żaden pościg. Ale teraz nikt nie będzie chciał ze mną roz­ma­wiać. Może nawet odsuną mnie od innego, waż­niej­szego, mię­dzy­na­ro­do­wego pro­jektu. Z nim też nie idzie mi naj­le­piej. Bra­kuje zasad­ni­czego ele­mentu, bez któ­rego cały ten pro­jekt może się zała­mać. Tego bym chyba nie zniósł… A jak tam w nowej szkole?

— W porządku — powie­dział Felix, nie chcąc dokła­dać tacie zmar­twień. Obie­cał sobie, że o zabra­niu kie­szon­ko­wego opo­wie przy naj­bliż­szej oka­zji. Spoj­rzał na Cabana. Pies poło­żył mu łeb na nodze i łypał spod kudłów wiel­kim brą­zo­wym okiem, jakby chciał wyczuć, skąd u jego pana ten nie­po­kój.

* * *

Następ­nego dnia rano Felix, ubrany już po „cywil­nemu” w nie­bie­skie jeansy i swe­ter, pod­szedł do cze­ka­ją­cych na niego przed szat­nią Neta i Niki. Zaspany Net był chyba jesz­cze bar­dziej potar­gany niż wczo­raj, a Nika znów miała na nogach mar­tensy.

— Cześć — zaczął kon­spi­ra­cyj­nie Felix. — Słu­chaj­cie. Mam coś, co powinno ich oduczyć kra­dzieży.

— Kanapkę z mydłem zamiast masła? — zapy­tał Net. — To ich z pew­no­ścią powstrzyma!

— Mój tata skon­stru­ował kie­dyś zabez­pie­cze­nie przed zło­dzie­jami kie­szon­ko­wymi — powie­dział Felix i wycią­gnął coś z kie­szeni. Nachy­lili się – Felix trzy­mał w dłoni małe czarne pudełko i monetę pię­cio­zło­tową.

— W kie­szeni będę miał ukryty ten nadaj­nik — wyja­śnił, cho­wa­jąc pudełko. — Gdy oddali się od monety na wię­cej niż pięć metrów, włą­czy się alarm.

Podał monetę Netowi i gestem poka­zał, by prze­szedł na drugą stronę kory­ta­rza.

Zło­dziej! Zło­dziej! — zaskrze­czała moneta, a Net czym prę­dzej wró­cił do nadaj­nika.

— Po dro­dze moneta zaczęła krzy­czeć w auto­bu­sie szkol­nym — powie­dział Felix. — Prze­jeż­dża­li­śmy chyba pod linią wyso­kiego napię­cia i były zakłó­ce­nia. Wszy­scy patrzyli na mnie, jak­bym naprawdę coś ukradł.

— Myślę, że mamy to, o co cho­dzi. — Net uśmiech­nął się mści­wie.

* * *

— Masz dla nas kaskę? — zapy­tał na prze­rwie po czwar­tej lek­cji Mar­cel, sta­jąc przed Feli­xem z sze­roko roz­sta­wio­nymi nogami i groźną miną. Felix udał, że jest zasko­czony tym spo­tka­niem, choć tak naprawdę celowo nie­mal wpadł na niego. Wycią­gnął z kie­szeni pię­cio­zło­tówkę i z uda­wa­nym waha­niem podał chło­pa­kowi. Tam­ten wyszcze­rzył żół­tawe zęby i odszedł z monetą w stronę szkol­nego skle­piku.

Zło­dziej! Zło­dziej! — roz­le­gło się na cały kory­tarz. — Zosta­łam skra­dziona!

Felix, Net i Nika wymie­nili trium­falne spoj­rze­nia. Mar­cel scho­wał głowę mię­dzy ramio­nami i rozej­rzał się, nie wie­dząc, co zro­bić z wrzesz­czącą monetą.

— Ale jazda! — krzyk­nął jakiś chło­pak, zaglą­da­jąc mu przez ramię. — Skąd to masz?

Zanim Mar­cel zdą­żył cokol­wiek powie­dzieć, zro­biło się zbie­go­wi­sko. Nikt nie pró­bo­wał odbie­rać zło­dzie­jowi monety. Wszy­scy byli zachwy­ceni.

Zre­zy­gno­wany Felix wyco­fał się do miej­sca, gdzie cze­kali przy­ja­ciele.

— Czy oni nie sły­szą, co ona krzy­czy? — zde­ner­wo­wała się Nika.

— Jak jesteś niskim nomi­na­łem, to nikt nie trak­tuje cię poważ­nie — stwier­dził ponuro Net.

Moneta powta­rzała swoją kwe­stię coraz ciszej, aż zaczęła chry­pieć. Zachar­czała ostatni raz i umil­kła. Mar­cel spoj­rzał na Felixa i pod­szedł do niego.

— Masz zapa­sowe bate­rie? — zapy­tał.

Felix z rezy­gna­cją pokrę­cił głową. Mar­cel przyj­rzał się mone­cie z głup­ko­wa­tym wyra­zem twa­rzy i odszedł. Gdy znik­nął za zało­mem kory­ta­rza, zbie­go­wi­sko zaczęło się roz­pra­szać.

— Rodzice musieli go wycho­wy­wać bez­stre­sowo — mruk­nął ponuro Felix.

Nika wychy­liła się za róg.

— Kupili sobie w skle­piku dwa pączki — oznaj­miła.

— Za fał­szywą monetę? — zdzi­wił się Net.

— Nie jest fał­szywa — obu­rzył się Felix. — To praw­dziwa moneta, tylko z wkładką.

— No to jesteś bied­niej­szy o kolejne pięć peele­nów.

— Porażka na całej linii — pod­su­mo­wała Nika. — Trzeba wymy­ślić coś lep­szego.

— Wpad­nij­cie do mnie po lek­cjach — zapro­po­no­wał Felix. — Coś pokom­bi­nu­jemy.

Usiadł na pod­ło­dze, pokrę­cił z rezy­gna­cją głową i ukrył twarz w dło­niach. Pomy­ślał, że chciałby, żeby byli tu teraz mama, tata i Caban. A potem wstał i poszedł wyku­pić ze skle­piku swoją monetę z wkładką.

* * *

Ostat­nią lek­cją dru­giego dnia szkoły była infor­ma­tyka. Ucznio­wie sie­dzieli przed kom­pu­te­rami przy sto­łach zesta­wio­nych w wielką wyspę. Niki w ogóle nie inte­re­so­wała lek­cja. Z wypie­kami na twa­rzy czy­tała pod ławką Angiel­skiego pacjenta – pasjo­nu­jącą książkę o wiel­kiej roman­tycz­nej i nie­szczę­śli­wej miło­ści. Net znał przed­miot lepiej od nauczy­ciela. Jedy­nie Felix sta­rał się wyko­ny­wać ćwi­cze­nia, które demon­stro­wał na wiel­kim ekra­nie pan Eftep. Nauczy­ciel był wysoki i chudy, miał wysta­jące zęby i krótko przy­cięte czarne włosy na małej gło­wie. Czer­wony polar zupeł­nie nie paso­wał do czar­nych jean­sów i butów „trum­nia­ków”.

Felix zdą­żył już poznać więk­szość nowych kole­gów. Naj­wyż­szy z całej klasy był Lucjan i na razie to on wiódł prym. Ciem­no­włosy Wik­tor był znacz­nie niż­szy, nie­mal cały czas się uśmie­chał i spra­wiał wra­że­nie zawsze chęt­nego do pomocy. Za to drobny blon­dyn, Oskar, wyglą­dał na wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­nego. Z tego, co zauwa­żył Felix, Oskar musiał mieć wszystko naj­lep­sze. Naj­lep­sze buty, zega­rek, tor­ni­ster, dłu­go­pis. Ta ambi­cja nie doty­czyła jed­nak samej jego osoby, więc nie wyka­zy­wał więk­szego zain­te­re­so­wa­nia lek­cjami. Ciem­no­włosy, niski i krępy Horacy dotych­czas nie wypo­wie­dział chyba ani jed­nego słowa. Na końcu sie­dział Kle­mens, który był tak gruby, że pod szyją robił mu się dodat­kowy pod­bró­dek. Zawsze miał pod ręką bato­nik lub paczkę chip­sów i nie­ustan­nie coś żuł albo chru­pał. Był jesz­cze drobny Kuba, który mania­kal­nie inte­re­so­wał się spor­tem. Z dziew­czyn naj­le­piej pre­zen­to­wała się Aure­lia. Wysoka, o dłu­gich kru­czo­czar­nych wło­sach, skrę­co­nych w drobne loczki. Zapewne musiała wkła­dać w tę fry­zurę dużo pracy. Miała nie­praw­do­po­dob­nie białe zęby. Klau­dia, dłu­go­włosa blon­dynka, trzy­mała się zawsze bli­sko Aure­lii i sta­rała się ją we wszyst­kim naśla­do­wać. Były jesz­cze Celina – niska, pucu­ło­wata, ale za to sym­pa­tycz­niej­sza od tam­tych dwóch razem wzię­tych – i przy­gar­biona, drobna Zosia, sie­dząca na końcu cichutko jak myszka. Rów­nież urodą przy­po­mi­nała myszkę.

— Widzia­łem, jak Ruben zabrał jakie­muś chło­pa­kowi piłkę i gdzieś z nią poszedł — ode­zwał się cicho Net. Stu­kał w kla­wia­turę, pozo­ru­jąc, że coś robi. — Gdzieś ją scho­wał, bo potem jej już nie miał.

— Mogli­śmy o tym wcze­śniej pomy­śleć — powie­dział Felix. — Muszą mieć w szkole jakąś kry­jówkę.

— Dla­tego nie można im nic udo­wod­nić — zauwa­żyła Nika, odry­wa­jąc się na chwilę od lek­tury.

— Ale będzie można, jak znaj­dziemy tę kry­jówkę — szep­nął Net. — Od tego trzeba zacząć!

— Pan Bie­lecki jest chyba czymś bar­dzo zajęty — wyce­dził Eftep, patrząc na Neta. — O czym ja przed chwilą mówi­łem?

— O spo­so­bie zapi­sy­wa­nia infor­ma­cji na pły­cie DVD — odparł bez zająk­nię­cia Net, wsta­jąc.

— No więc jaki to jest spo­sób?

Net uśmiech­nął się i już otwie­rał usta, by odpo­wie­dzieć, i to ze wszyst­kimi szcze­gó­łami, ale poczuł kop­nię­cie w kostkę.

— Uda­waj kre­tyna — syk­nął Felix.

Net zmarsz­czył brwi, jakby się nad czymś zasta­na­wiał, i odpo­wie­dział nie­pew­nie:

— Magne­tyczny?

— Źle, panie Bie­lecki — zatrium­fo­wał infor­ma­tyk. — Optyczny. Zde­cy­do­wa­nie optyczny. Musisz zro­zu­mieć, że kom­pu­tery to nasza przy­szłość. Jeśli nie nauczysz się z nimi pra­co­wać, to niczego w życiu nie osią­gniesz. Sia­daj.

Krę­cąc głową i cmo­ka­jąc, wró­cił z zatro­skaną miną do swo­jego wykładu. Felix zauwa­żył, że sie­dzący na wprost nich Lam­bert gra na ukry­tej za moni­to­rem kon­soli, ale jed­no­cze­śnie przy­ta­kuje Efte­powi w odpo­wied­nich momen­tach. To się dopiero nazywa podzielna uwaga.

— Dla­czego mam uda­wać kre­tyna? — wyszep­tał Net, popra­wia­jąc oku­lary na nosie.

— Żeby nikt cię nie podej­rze­wał, jak coś zma­lu­jesz — odparł Felix. — Ten facet praw­do­po­dob­nie zaj­muje się szkol­nymi kom­pu­te­rami.

— O! To by wyja­śniało, dla­czego tak łatwo obejść zabez­pie­cze­nia.

— Net i Felix — pan Eftep znów pod­niósł głos. — Ostat­nie ostrze­że­nie.

Spu­ścili głowy i zajęli się ćwi­cze­niami.

* * *

Nika była na miej­scu pierw­sza i teraz, sie­dząc na scho­dach, czy­tała książkę. Obok leżał poobi­jany rower, który zapewne wiele już prze­szedł. Przed­nia opona była poma­rań­czowa, tylna czarna i nie­mal łysa. Nika nawet na wyprawę rowe­rową zało­żyła mar­tensy, choć zre­zy­gno­wała ze spód­niczki na rzecz powy­cie­ra­nych spodni w nie­okre­ślo­nym kolo­rze. Włosy spięła z tyłu starą srebrną spinką z zie­lo­nym oczkiem.

Felix i Net przy­je­chali nie­mal jed­no­cze­śnie, kilka minut po cza­sie. Net miał na nosie jaskra­wo­żółte oku­lary.

— Oglą­da­łem w tele­wi­zji pro­gram o UFO nad Tatrami — uspra­wie­dli­wił się Felix. — A potem tro­chę pobłą­dzi­łem. Wyso­kie budynki zakłó­cają mi sygnał z sate­lity.

Net uśmiech­nął się, jakby usły­szał dow­cip, i powie­dział:

— Ja musia­łem wró­cić po kask. Jak będę jeź­dził bez, to mam szla­ban na rower.

— Ty też powin­naś mieć kask — dodał Felix, patrząc na Nikę.

— Zepsułby mi fry­zurę — odparła, wzru­sza­jąc ramio­nami. Spoj­rzała na rower Felixa i unio­sła brwi.

Net powiódł wzro­kiem za jej spoj­rze­niem. Rze­czy­wi­ście, coś się tu nie zga­dzało. Felix sie­dział na sto­ją­cym w miej­scu rowe­rze, ale nie pod­pie­rał się nogą! Nie mógł już dłu­żej uda­wać, że nie widzi ich zdzi­wio­nych spoj­rzeń.

— Mój wyna­la­zek — powie­dział z dumą i popu­kał w nie­wiel­kie pół­okrą­głe pudełko pod sio­deł­kiem. — Czuj­nik prze­chyłu, sil­nik elek­tryczny i koło zama­chowe – żyro­stat. Aku­mu­la­tor ładuje się pod­czas hamo­wa­nia.

— Sam to zro­bi­łeś? — zapy­tał z nie­do­wie­rza­niem Net. — Jakiego pro­ce­sora uży­łeś?

— Już mówi­łem, nie znam się na kom­pu­te­rach. To pro­sty układ elek­tryczny. Począt­kowo uży­wa­łem wysu­wa­nych auto­ma­tycz­nie kółek, ale… głu­pio to wyglą­dało. Tak jest znacz­nie lepiej. Gdy rower zaczyna się mini­mal­nie prze­chy­lać, wykrywa to czuj­nik i uru­cha­mia sil­nik z kołem zama­cho­wym. To tak, jak­byś stał na linie i machał rękami, żeby zła­pać rów­no­wagę.

— Bez kom­pu­tera? — Net ukuc­nął obok i przyj­rzał się bli­żej wyna­laz­kowi.

— Warto było? — zapy­tała Nika z nie­do­wie­rza­niem. — Tyle roboty, żeby się nie pod­pie­rać nogą?

— Zależy, jak na to patrzeć — odparł Felix. — Ty wkła­dasz dużo pracy we fry­zurę.

— Włosy same mi się tak kręcą! — zapro­te­sto­wała obu­rzona Nika.

I Net, i Nika musieli sami się prze­ko­nać, że urzą­dze­nie naprawdę działa. Net obej­rzał dokład­nie cały rower i zwró­cił uwagę na małe coś przy­pięte do kie­row­nicy, obok zestawu prze­łącz­ni­ków. Wyglą­dało jak bar­dzo stary tele­fon komór­kowy. Wyświe­tlacz i kilka przy­ci­sków.

— To ty poważ­nie mówi­łeś z tym sate­litą — zdzi­wił się Net. — To GPS2!

— Wpro­wa­dzi­łem do niego trasę z domu do szkoły — wyja­śnił Felix — i dzięki temu się nie gubię.

Net był pod wra­że­niem, ale nic wię­cej już nie powie­dział. Wsie­dli na rowery i ruszyli, sta­ra­jąc się omi­jać ruchliw­sze ulice.

Podróż zajęła im pra­wie godzinę. Dom Felixa stał przy ulicy Ser­decz­nej, na przed­mie­ściach, w oko­licy, gdzie jest tyle prze­strzeni, że budynki nie muszą sty­kać się bocz­nymi ścia­nami. Stary, pię­trowy, miał spa­dzi­sty dach – dziw­nie błę­kitny i błysz­czący oraz małą, obro­śniętą dzi­kim winem werandę od frontu. Do budynku przy­le­gał spory garaż, a z tyłu znaj­do­wał się nie­duży, zaro­śnięty drze­wami i krza­kami ogród. Za tyl­nym ogro­dze­niem, led­wie prze­świ­tu­ją­cym mię­dzy gałę­ziami, zaczy­nał się las.

Felix naci­snął dzwo­nek przy furtce. Z domu roz­le­gło się dono­śne szcze­ka­nie.

Na sąsied­niej pose­sji ubrany w dres facet z brzusz­kiem mył gąbką błysz­czący Polo­nez. Felix ukło­nił mu się.

— To pan Sobo­lak — wyja­śnił cicho. — Kupił nowy samo­chód i teraz codzien­nie go myje.

Cze­kali jesz­cze chwilę, ale naj­wy­raź­niej nikogo nie było w domu. Felix otwo­rzył furtkę klu­czem. Weszli na wyło­żoną kamie­niami alejkę i zosta­wili rowery na traw­niku.

— Co to za dachówka? — Net zadarł głowę. — Wygląda jak szkło.

— Bate­rie sło­neczne — wyja­śnił Felix. — W naszym kli­ma­cie nie są zbyt wydajne, ale i tak się opła­ciło.

Kiedy zna­leźli się na weran­dzie, Felix naci­snął przy­cisk przy drzwiach. Obok prze­su­nęła się meta­lowa płytka, odsła­nia­jąc pod­świe­tlaną kla­wia­turę. Felix, uda­jąc, że nie zwraca uwagi na zasko­czone spoj­rze­nia, wpi­sał kod i zamek otwo­rzył się sam.

Zna­leźli się w wyso­kim hallu z lustrem w ozdob­nych ramach i kil­koma rzeź­bio­nymi krze­słami.

— Usiądź­cie, wypusz­czę psa — powie­dział Felix.

— Czy to aby konieczne? — zanie­po­koił się Net, ale szybko usiadł, bo Felix już się­gał do klamki na drzwiach, za któ­rymi nie­cier­pli­wił się pies.

— Nazywa się Caban — zaanon­so­wał Felix i wpu­ścił do pokoju wielką czarną i kudłatą bestię. — To czarny terier rosyj­ski.

Pies szczek­nął raz, ale tak, że zatrzę­sły się szyby. Nie­uf­nie pod­szedł do Niki i Neta. Obwą­chał ich, po czym pomer­dał kró­ciut­kim ogon­kiem.

— Pierw­szy etap za nami — oznaj­mił Felix. — Może­cie wstać, ale bez gwał­tow­nych ruchów.

— Ja sobie tu tro­chę posie­dzę — pisnął dziw­nie Net.

— On coś w ogóle widzi przez te kudły? — zapy­tała Nika. Nachy­liła się nad psem i podra­pała go za uchem. Caban sam nad­sta­wiał łeb, poda­jąc do piesz­czoty naj­wła­ściw­sze miej­sca.

— Chodź­cie do kuchni — powie­dział Felix. — Tylko… nie prze­strasz­cie się.

— Ja już się boję. — Net wstał ostroż­nie, cały czas obser­wu­jąc psa. — Nie jestem pewien, czy on jest do mnie odwró­cony gry­zącą stroną.

Pies ponow­nie zama­chał ogo­nem. Dzięki temu przy­naj­mniej było widać, gdzie ma tył.

— Jesz­cze ni­gdy nikogo nie ugryzł.

— Więc nie pro­wo­kujmy zmian — odparł Net, ale czuj­nie ruszył za Feli­xem i Niką.

Kuch­nia wyglą­dała nie­zwy­kle. Przy­po­mi­nała maga­zyn na wpół roze­bra­nych urzą­dzeń. Goście usie­dli przy stole, a Felix włą­czył zapa­rzacz her­baty. Urzą­dze­nie miało wiel­kość prze­no­śnego tele­wi­zora i wyglą­dało jak coś, z czego zdjęto część obu­dowy i wymon­to­wano połowę czę­ści. Z wnę­trza docho­dziły dźwięki prze­su­wa­ją­cych się i obra­ca­ją­cych mecha­ni­zmów. Ze szcze­liny w dol­nej czę­ści urzą­dze­nia wysu­nęła się meta­lowa łapka trzy­ma­jąca spode­czek. Posta­wiła go na bla­cie przed urzą­dze­niem. Druga, podobna, się­gnęła po fili­żankę i wsu­nęła ją pod otwór dyszy. Roz­legł się szum wrzą­cej wody i po chwili paru­jący aro­ma­tyczny płyn wypeł­nił fili­żankę. Łapka posta­wiła ją na spodeczku i prze­su­nęła w bok. Zapa­rzacz zro­bił to samo z kolej­nymi dwiema fili­żan­kami.

Felix prze­niósł naczy­nia na stół i posta­wił przed gośćmi. Nika pierw­sza, dys­tyn­go­wa­nym gestem, unio­sła fili­żankę do ust i ostroż­nie upiła łyk.

— Bar­dzo dobra — przy­znała. — Ale czy zwy­kły czaj­nik nie byłby prost­szy w uży­ciu?

— Naj­bar­dziej wycze­sana kuch­nia, jaką widzia­łem — oce­nił Net, roz­glą­da­jąc się. — Jak to wszystko działa bez kom­pu­te­rów?

Felix posta­wił na stole miskę z chip­sami i usiadł.

— Mój tata jest wyna­lazcą — wyja­śnił. — To, co tu widzi­cie, to urzą­dze­nia, które pew­nie ni­gdy nie wejdą do seryj­nej pro­duk­cji. Kon­stru­uje je dla wła­snej przy­jem­no­ści. Wszystko mecha­niczno-elek­tryczne. Bez kom­pu­te­rów.

Goście chru­pali chipsy, popi­jali her­batą i oglą­da­jąc wyna­lazki, pró­bo­wali domy­ślić się ich prze­zna­cze­nia.

— Koszty naszej ope­ra­cji wzro­sły zna­cząco — ode­zwał się w końcu Felix. — I cierpi na tym mój budżet.

— Dobra — przy­znał Net. — Zro­bimy zrzutkę. Już liczę…

Wyjął mini­kom­pu­ter, ale Felix go powstrzy­mał.

— Cho­dzi mi o to, że musimy nie tylko wymy­ślić spo­sób ich uka­ra­nia, ale i odzy­skać pie­nią­dze.

— Twoje pie­nią­dze już wydali — zauwa­żyła Nika. — Możemy im ode­brać tylko pie­nią­dze, które zabrali komuś innemu.

— A czy to ma zna­cze­nie, do kogo nale­żała jakaś moneta wcze­śniej? — zapy­tał Net, wpy­cha­jąc w usta kolejny chips.

— To ma zna­cze­nie — odparła dziew­czyna — bo to nie będą pie­nią­dze Felixa.

— Pie­nią­dze rzecz umowna — upie­rał się Net, wyplu­wa­jąc nie­chcący kilka okrusz­ków na stół. — Liczy się suma.

Roz­legł się dzwo­nek do drzwi. Caban pode­rwał się, zaczął mer­dać krót­kim ogo­nem i popi­ski­wać jak szcze­niak.

— Bab­cia — wyja­śnił Felix, obser­wu­jąc zacho­wa­nie psa. — Bab­cia Lusia. Zejdźmy jej z oczu, bo zaraz zacznie nas kar­mić…

— Nie lubisz swo­jej babci? — zdzi­wiła się Nika.

— Bar­dzo lubię — zapro­te­sto­wał Felix — ale jest nado­pie­kuń­cza i myśli, że wciąż mam sześć lat.

Zer­k­nął na moni­tor wiszący na ścia­nie i przy­ci­skiem otwo­rzył furtkę. Caban, szcze­ka­jąc rado­śnie, pobiegł wiel­kimi susami do hallu.

— Poznaj moich przy­ja­ciół, bab­ciu — powie­dział Felix, gdy star­sza pani weszła do domu. — Nika i Net.

Ukło­nili się i przy­wi­tali. Bab­cia Lusia wyglą­dała tak, jak powinna wyglą­dać wzor­cowa bab­cia. Pełne dobroci spoj­rze­nie, siwiu­teń­kie włosy upięte w kok i mocno zaokrą­glona syl­wetka. Cią­gnęła za sobą oso­bli­wej kon­struk­cji dwu­ko­łowy wózek, w któ­rego trzech kon­te­ne­rach znaj­do­wały się torby z zaku­pami.

— To my pój­dziemy do piw­nicy — oznaj­mił Felix, dając przy­ja­cio­łom dys­kretne pona­gla­jące znaki.

— Zacze­kaj­cie, skar­beńki — powie­działa bab­cia. — Może coś zje­cie? Mam w lodówce pysz­niut­kie gołąbki. A może woli­cie zupkę pomi­do­rową? Jest też kapu­śnia­czek i kur­czak. Ziem­niaczki zaraz upiekę…

— Naprawdę dzię­ku­jemy. Już jedli­śmy.

— Pew­nie chipsy — wes­tchnęła bab­cia, wie­sza­jąc płaszcz.

Pomo­gli jej wnieść torby do kuchni i po cichu ulot­nili się. Caban spał już przy ścia­nie, nie zwra­ca­jąc na nic uwagi. Udo­wod­nił tym samym, że uznał Neta i Nikę za przy­ja­ciół domu. Wyglą­dał teraz jak wielki czarny kłąb kudłów zmie­cio­nych na kupkę w salo­nie fry­zjer­skim.

— Kie­dyś mie­li­śmy sąsia­dów, któ­rych pies nazy­wał się Wyziew — powie­dział cicho Net. — Tak mu jechało z pyska, że zeza można było dostać. Już ze dwa razy miał walizki wysta­wione przed drzwi, ale szkoda im się robiło.

— Caban dostaje Tic Taki — odparł Felix, już na scho­dach do piw­nicy. — A tata cza­sem myje mu zęby. Źle się do tego zabie­ramy. Mówię o Mar­celu i Rube­nie. Zobaczmy naj­pierw, co mamy do dys­po­zy­cji.

Spro­wa­dził ich do spo­rego warsz­tatu, miesz­czą­cego się w piw­nicy.

— Łał! — krzyk­nął z podzi­wem Net. Wyprze­dził Nikę i sta­nął na środku, nie wie­dząc, od czego zacząć zwie­dza­nie.

— Wygląda, jakby roz­biła się tu cię­ża­rówka wio­ząca złom — z kon­ster­na­cją stwier­dziła Nika.

— Nie czu­jesz kli­matu, kobieto… — Net lek­ce­wa­żąco mach­nął ręką.

Pod kil­koma małymi okien­kami stał długi stół z naj­róż­niej­szymi narzę­dziami. Wzdłuż pozo­sta­łych ścian zamon­to­wano solidne regały, aż do sufitu zasta­wione pudłami i frag­men­tami naj­róż­niej­szych mecha­ni­zmów. Były tu modele samo­lo­tów, małe roboty, tele­wi­zor, głowa mane­kina, nie­zi­den­ty­fi­ko­wane wiązki prze­wo­dów, sil­niki i tryby. Co cie­kawe, więk­szość przed­mio­tów wyglą­dała jak skrzy­żo­wa­nie urzą­dzeń kuchen­nych ze zra­sza­czami do traw­ni­ków czy też z czę­ściami samo­cho­do­wymi. Urzą­dze­nia spra­wiały wra­że­nie, że są nie­do­koń­czone lub uszko­dzone. W kącie oparta o ścianę stała zaku­rzona mecha­niczna ręka, a obok niej coś, co mogło być mode­lem woj­sko­wej amfi­bii. W cie­niu, obok scho­dów, które pro­wa­dziły zapewne wprost do garażu, przy­kryty szmatą stał człe­ko­kształtny robot wiel­ko­ści doro­słego męż­czy­zny.

Nika zer­k­nęła na jedną z pó­łek, pisnęła cicho i cof­nęła się.

— Tam jest pająk gigant — szep­nęła.

— To robot kro­czący — wyja­śnił Felix i zdjął z półki czarny mecha­nizm wiel­ko­ści disc­mana z ośmioma meta­lo­wymi odnó­żami. — Przy­datny, kiedy coś wpad­nie pod kanapę.

Teraz widać było, że to mecha­nizm, ale dziew­czyna i tak nie chciała nawet na niego spoj­rzeć. Obok „pająka” stał mały pojazd gąsie­ni­cowy z długą anteną, kulka z wysta­ją­cymi anten­kami, coś co wyglą­dało jak mecha­niczny wąż i para pół­okrą­głych, kar­bo­wa­nych kloc­ków wiel­ko­ści dłoni.

— Hop­sasy — wyja­śnił Felix — czyli obcasy na sprę­ży­nach.

— Tu są też myszy — pisnęła Nika.

Felix zbli­żył się do leżą­cych w ciem­no­ści nie­ru­cho­mych bia­łych myszek i oświe­tlił je latarką. Natych­miast zaczęły popi­ski­wać i krą­żyć po półce. Gdy dojeż­dżały do kra­wę­dzi albo do ściany – zawra­cały.

— Co jest w tym czar­nym pudełku? — zapy­tała Nika, odsu­wa­jąc się od myszy.

— Nega­tywka. To takie coś jak pozy­tywka, ale gra heavy metal. Pre­zent dla nie­grzecz­nych dzieci.

— A to?

— Mecha­niczny pies. Moje dzieło, pra­wie go skoń­czy­łem.

— Twój tata nie ma nic prze­ciwko temu, że wcho­dzisz do jego pra­cowni? — zapy­tała Nika.

— Nie ma, jeśli nic nie ruszam — odparł Felix i wywa­lił zawar­tość dużego kar­tonu wprost na pod­łogę. — Ale praw­dziwą pra­cow­nię ma w Insty­tu­cie. Tutaj wyżywa się po pracy.

— Musi być mania­kiem — zauwa­żyła Nika.

— Jest — przy­znał Felix. — Wystar­czy, że sie­dzi w jed­nym miej­scu dłu­żej niż pięć minut, i już zaczyna coś kon­stru­ować z tego, co ma pod ręką. Kie­dyś musiał spę­dzić noc na lot­ni­sku pod Pary­żem i prze­ro­bił dwa rzędy krze­se­łek na huś­tawkę i zjeż­dżal­nię dla dzieci. Hm… Zresztą, jak się lepiej zasta­no­wić, mógł tę histo­rię zmy­ślić. Jest tro­chę zakrę­cony, cza­sem nie wia­domo, co jest prawdą, a co żar­tem.

Zdjął z regału tek­tu­rowe pudełko i wycią­gnął z niego mały heli­kop­ter, który razem ze śmi­głem mie­ścił się na dłoni.

— To mikro­he­li­kop­ter — wyja­śnił. — Zdal­nie ste­ro­wany szpieg. Z przodu ma kamerę mniej­szą od paznok­cia. Możemy nim śle­dzić ruchy wroga. Gdy poma­lu­jemy go na biało, nie będzie się rzu­cał w oczy na tle sufitu.

Się­gnął po kolejne pudełko i wycią­gnął z niego dłu­go­pis z prze­wo­dem zakoń­czo­nym słu­chawką jak od walk­mana.

— Mikro­fon kie­run­kowy — wyja­śnił, bio­rąc następne pudełko.

— Czy twój tata zaopa­truje agen­tów Jej Kró­lew­skiej Mości? — zapy­tał Net, z każdą chwilą coraz bar­dziej zafa­scy­no­wany.

— Nie wszystko nadaje się dla Jamesa Bonda — uśmiech­nął się Felix. — To tutaj — wyjął szary podłużny przed­miot z gumo­wym wał­kiem na końcu — to przy­rząd do wycią­ga­nia „X” przed nawias. Tata zro­bił go kie­dyś, żeby zde­ner­wo­wać kilku pro­fe­so­rów, któ­rzy kry­ty­ko­wali jego pracę. Oczy­wi­ście nie działa.

Wycią­gał i poka­zy­wał kolejne wyna­lazki. Kie­szon­kowe sola­rium, kli­ma­ty­za­cja do butów, latarka na bate­rie sło­neczne, apa­rat do gasze­nia zapa­łek, mikro­my­śli­wiec do zwal­cza­nia koma­rów, samo­jezdna golarka, i tak dalej.

Net przy­glą­dał się gadże­tom z sze­roko otwar­tymi oczami.

— Apa­rat do gasze­nia zapa­łek? — zdzi­wił się. — Prze­cież to idio­tyczne.

— Być może — przy­znał Felix. — Tata czę­sto trak­tuje swoje wyna­lazki jako ćwi­cze­nie. Naj­pierw wymy­śla czyn­ność, jaka jest do zro­bie­nia, a potem kon­stru­uje urzą­dze­nie, które wyko­nuje ją lepiej.

— Ale gasze­nie zapa­łek?…

— Jeśli gasisz zapałkę, macha­jąc nią, może ci się wyśli­zgnąć, i pożar gotowy.

Net pokrę­cił głową.

— A latarka na bate­rie sło­neczne? — nie dawał za wygraną. — Po co komu latarka, która może świe­cić, tylko gdy jest słońce?

— To nie tak. Ona się tylko ładuje na słońcu. Potem może świe­cić w ciem­no­ści.

— Daj­cie spo­kój — prze­rwała im Nika, znacz­nie mniej zain­te­re­so­wana gadże­tami. — Zasta­nówmy się, co może się nam przy­dać.

— Po pierw­sze, potrze­bu­jemy cen­trum dowo­dze­nia — stwier­dził Felix. — Pro­po­nuję strych. Stam­tąd naj­le­piej będzie dzia­łało zdalne ste­ro­wa­nie.

— Masz już jakiś plan? — zapy­tał Net.

Felix się­gnął po notes z odry­wa­nymi kart­kami, wycią­gnął z kie­szeni pióro, odkrę­cił skuwkę i zaczął noto­wać.

— Pierw­szy etap ope­ra­cji to przy­go­to­wa­nie naszej kwa­tery. Punkt drugi to zlo­ka­li­zo­wa­nie kwa­tery wroga. Trzeci – odbi­cie zakład­ni­ków… to jest… odzy­ska­nie skra­dzio­nych przed­mio­tów. Czwarty – danie wro­gowi nauczki. Ten punkt wymaga osob­nego prze­my­śle­nia.

— To już coś — zgo­dził się Net. — Od czego zaczniemy?

— Od początku — trzeźwo zauwa­żyła Nika, któ­rej zabawa zaczy­nała się podo­bać. — W ponie­dzia­łek po lek­cjach zre­ali­zu­jemy punkt pierw­szy, a potem pomy­ślimy co dalej.

* * *

Wie­czo­rem Felix z tatą sie­dzieli w salo­nie i oglą­dali w tele­wi­zji pro­gram infor­ma­cyjny. Auto­ma­tyczny odku­rzacz mysz­ko­wał pod fote­lami, szu­miąc cicho.

— Jak wiesz, Gang Nie­wi­dzial­nych Ludzi obra­bo­wał bank, w któ­rym pra­cuje mama — ode­zwał się tata, sta­ra­jąc się nie oka­zy­wać rado­ści. — Jedy­nym świad­kiem jest jakaś sprzą­taczka, ale ma taką skle­rozę, że cudem pamięta wła­sne imię. Powie­działa, że ban­dyci weszli przez scho­wek na szczotki, a to prze­cież nie­moż­liwe. Szefa gangu szuka cała nasza poli­cja, a nawet Inter­pol. Facet nazywa się Mor­ten i jest nie­zwy­kle nie­bez­pieczny. Nie­we­soło.

— To dla­czego się cie­szysz? — zapy­tał Felix.

— Wresz­cie, po dwóch dniach, zadzwo­nili do mnie z Mini­ster­stwa Spraw Spe­cjal­nych. Potrze­bują mojej pomocy. Pod warun­kiem że prze­pro­szę mini­stra i jego żonę. O tych dwóch dorad­cach nie wspo­mnieli.

— I prze­pro­sisz?

— Już prze­pro­si­łem. Ofi­cjal­nie i kilka razy nie­ofi­cjal­nie.

— A jak zamie­rzasz ich zła­pać?

— To nie jest pro­ste. — Tata podra­pał się za uchem. — Cią­gle nad tym myślę. Dzia­łają na tere­nie całego mia­sta. Poja­wiają się w banku dosłow­nie zni­kąd, przed otwar­ciem, po zamknię­ciu lub w cza­sie prze­rwy na lunch i nie sta­rają się nawet wyłą­czyć alarmu. Nim przy­je­dzie poli­cja, ucie­kają fur­go­netką. Fur­go­netka nagle, w samym środku poli­cyj­nej obławy, skręca w boczną uliczkę i… znika. W dodatku nikt nie potrafi podać ich dokład­nych ryso­pi­sów. I tak za każ­dym razem. Dla­tego nazwano ich Nie­wi­dzial­nymi Ludźmi.

— Jak mogą tak po pro­stu poja­wiać się albo zni­kać? — zdzi­wił się Felix.

Tata wzru­szył ramio­nami, ale wciąż się lekko uśmie­chał.

— Gdyby poli­cja to wie­działa, nie potrze­bo­wa­liby mojej pomocy.

* * *

Ponie­dział­kowe lek­cje cią­gnęły się nie­mi­ło­sier­nie. Na szczę­ście naj­pierw był raczej przy­jemny angiel­ski. Pani od angiel­skiego, Chri­stina, zamiast kazać im wku­wać gra­ma­tykę, pró­bo­wała namó­wić wszyst­kich do zwy­kłej roz­mowy. Była chyba naj­lep­szą nauczy­cielką angiel­skiego, jaką kie­dy­kol­wiek mieli. Nie­mal nie znała pol­skiego albo uda­wała, że nie zna. Więc naj­prost­sze pyta­nie było jed­no­cze­śnie ćwi­cze­niem. Miła i bar­dzo cier­pliwa, miała nie wię­cej niż dwa­dzie­ścia lat i dłu­gie, błysz­czące czarne włosy. Jak szybko się zorien­to­wali, jej pasją było ucze­nie naj­bar­dziej kla­sycz­nego, bry­tyj­skiego akcentu i sta­ran­nej wymowy.

Więk­szość uczniów nie wybrała jesz­cze dodat­ko­wego języka obcego. Mógł to być nie­miecki, fran­cu­ski, wło­ski lub hisz­pań­ski.

— Założę się, że hisz­pań­skie dzieci nie muszą się uczyć pol­skiego — narze­kał Net na prze­rwie, gdy stali przed tablicą ogło­szeń. — Nie wiem, co wybrać. Mógł­bym się uczyć eski­mo­skiego. Pew­nie jest bar­dzo pro­sty.

— No i jesz­cze zaję­cia dodat­kowe — przy­po­mniała Nika. — Wybierzmy coś, na co będziemy mogli cho­dzić razem. Myśla­łam o histo­rii…

— Widzia­łaś histo­ryka? Zaśniemy — skrzy­wił się Felix. — Spójrz­cie na listę, nic tam nie ma. Kurs kroju i szy­cia, coś, co się nazywa „Zostań mistrzem ori­gami”, nauka goto­wa­nia „Pomóż mamie”, kurs tań­ców ludo­wych. Na sza­chy chyba się nie zapi­szemy, zaję­cia ze śpiewu też odpa­dają. Może fizyka?

— Ja nie wytrzy­mam — szybko zazna­czyła Nika.

— Może matma? — zapro­po­no­wał Net. — Mam w gło­wie cały pro­gram mate­ma­tyki w gim­na­zjum, aż do końca.

— Po co ci zaję­cia dodat­kowe z matmy, jeśli jesteś z niej dobry? — zdzi­wiła się Nika.

— Żeby się nie prze­mę­czać. A co innego zostaje? Z infor­ma­tyki by mnie wyrzu­cili za ataki śmie­chu. Jest jesz­cze tro­chę czasu na zasta­no­wie­nie.

Obok stał zroz­pa­czony Kuba. Chyba miał pro­blemy decy­zyjne, a wybra­nie wła­ści­wych zajęć kom­plet­nie go prze­ro­sło.

* * *

Dobrnęli do ostat­niej lek­cji – geo­gra­fia zapo­wia­dała się inte­re­su­jąco. Nie­stety, w poło­wie pani Kon­stan­cja Kon­stan­ty­no­pol­ska zaczęła wywo­ły­wać uczniów do tablicy, by wska­zy­wali na mapie mia­sta, któ­rych nazwy poda­wała. Celina, wywo­łana jako trze­cia, z tru­dem wygra­mo­liła się zza swo­jego stołu, obcią­ga­jąc na okrą­głym brzuszku kusy różowy swe­te­rek. Zawa­dziła szpi­cza­stym buci­kiem o podest przed tablicą i runęła jak długa wprost przed stopy nauczy­cielki.

— Wygod­niej ci będzie odpo­wia­dać na sto­jąco — pora­dziła pani Kon­stan­cja, któ­rej nie drgnął ani jeden mię­sień twa­rzy. Przez salę prze­bie­gły stłu­mione chi­choty.

— Ale rwie się do odpo­wie­dzi — sko­men­to­wała cicho Aure­lia. — Każ­dym kilo­gra­mem swo­jego ciała.

— O jeden bato­nik za daleko — dra­ma­tycz­nie oznaj­mił Net.

Nika spio­ru­no­wała go wzro­kiem. Celina wstała i przy­gnę­biona musiała wska­zać aż trzy mia­sta.

Pod koniec lek­cji nauczy­cielka zapo­wie­działa, że za tydzień będzie test i muszą znać na pamięć nazwy sto­lic, języki urzę­dowe i liczby miesz­kań­ców wszyst­kich państw Ame­ryki Połu­dnio­wej. W kla­sie zapa­no­wała ponura atmos­fera. Tylko Felix i Net nie stra­cili humoru. Wymie­nili poro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia, uśmie­cha­jąc się tajem­ni­czo.

— Dyk­ta­fon cyfrowy i bez­prze­wo­dowe słu­chawki — powie­dział Felix po dzwonku, jakby to wszystko wyja­śniało.

Nika podej­rze­wała, co chcą zro­bić.

— Zamier­za­cie ścią­gać? — zapy­tała z nie­do­wie­rza­niem.

— Czemu nie? — Net był zdzi­wiony. — W jakim celu mam znać liczbę miesz­kań­ców Chile albo Ekwa­doru? Wiem, gdzie to spraw­dzić w ciągu kil­ku­na­stu sekund.

— Może cho­dzi o ćwi­cze­nie pamięci?

— Znam na to sto lep­szych spo­so­bów. Mam w gło­wie adresy i kon­fi­gu­ra­cje wszyst­kich waż­niej­szych wyszu­ki­wa­rek inter­ne­to­wych, ser­we­rów pocz­to­wych, pamię­tam kody dostępu… Jeżeli cho­dzi o zaję­cia dodat­kowe, geo­gra­fia odpada.

— Jeśli nie będziesz się uczył, zosta­niesz kre­ty­nem — pod­su­mo­wała Nika.

* * *

Gdy zabrzmiał ostatni dzwo­nek, trójka przy­ja­ciół po kry­jomu prze­do­stała się na wąskie schody pro­wa­dzące na strych. Nie­stety, drzwi były zamknięte na solidny zamek.

— No to kapota — oznaj­mił z pewną ulgą Net. — Odwo­łu­jemy akcję, a tam­tych dwóch omi­jamy łukiem.

— Nie­ko­niecz­nie — powie­dział powoli Felix, grze­biąc w ple­caku. Wycią­gnął meta­lowy przed­miot przy­po­mi­na­jący bar­dzo grube pióro wieczne. Zdjął skuwkę i zatknął ją z dru­giej strony.

— Chcesz napi­sać poda­nie do Sto­krotki o udo­stęp­nie­nie nam stry­chu na tajną sie­dzibę? — zapy­tał Net.

— To klucz uni­wer­salny — odpo­wie­dział Felix i naci­snął przy­cisk z boku przed­miotu. Z wąskiej przed­niej czę­ści, z cichym szczęk­nię­ciem wysu­nęło się w róż­nych kie­run­kach kil­ka­na­ście bla­szek. Felix uśmiech­nął się, scho­wał blaszki, wło­żył klucz do zamka i naci­ska­jąc kil­ka­krot­nie przy­cisk, krę­cił klu­czem, aż usły­szeli prze­su­wa­jące się zapadki. Wyjął urzą­dze­nie i przyj­rzał się ukła­dowi bla­szek.

— Zapa­mię­tał wzór zamka — wyja­śnił. — Wie­czo­rem doro­bię dla nas zwy­kłe klu­cze.

Nika i Net spoj­rzeli na niego z podzi­wem. Net naci­snął klamkę i drzwi, z przy­krym skrzy­pie­niem, otwo­rzyły się, uka­zu­jąc ciem­ność. Na kory­ta­rzach było za gło­śno, by ktoś to usły­szał – star­sze klasy miały jesz­cze lek­cje. Felix wszedł pierw­szy i bez powo­dze­nia pró­bo­wał wyma­cać włącz­nik świa­tła. Stwier­dził jed­nak, że wzrok szybko przy­zwy­czaił się do pół­mroku, a gdy prze­szedł kilka kro­ków, zro­biło się jaśniej. Świa­tło wpa­dało przez okrą­głe okna w dachu, które dotych­czas oglą­dali tylko z zewnątrz.

Z tyłu trza­snęły drzwi i roz­le­gło się kar­cące psyk­nię­cie Niki. Net wymam­ro­tał jakieś prze­pro­siny i oboje ostroż­nie pode­szli do Felixa. Przed nimi cią­gnął się zasta­wiony sta­rymi gra­tami zaku­rzony strych. Poczuli gęsią skórkę i przy­su­nęli się bli­żej sie­bie.

— Klu­cząc mię­dzy tymi rupie­ciami, można pew­nie przejść nad całą szkołą — powie­dział Net z prze­ję­ciem, ale szybko zazna­czył — nie, żebym miał chęć…

— Z wyjąt­kiem sali gim­na­stycz­nej — odparł Felix i wska­zał pio­nową ścianę zaraz za rogiem. — Jest wyż­sza od reszty pomiesz­czeń na trze­cim pię­trze.

Prze­szli obok usta­wio­nych bez­ład­nie szaf, minęli kilka bar­dzo sta­rych ławek szkol­nych, takich przed­wo­jen­nych, z uno­szo­nym bla­tem i otwo­rem na kała­marz. Za nimi pię­trzyły się tek­tu­rowe pudła. Na pokry­tej kurzem pod­ło­dze widać było tylko poje­dyn­cze ślady ginące gdzieś w kącie. Zawró­cili. Nie­da­leko drzwi zna­leźli za pudłami wąskie drew­niane schodki pro­wa­dzące na rodzaj pół­pię­tra, któ­rego pod­łoga znaj­do­wała się dwa metry ponad pod­łogą stry­chu. Było to na oko naj­cie­kaw­sze miej­sce, więc nie­wiele myśląc, weszli tam. Pomiesz­cze­nie oka­zało się jedną z czte­rech naroż­nych nad­bu­dó­wek widocz­nych z ulicy. Z dwóch stron spa­dzi­sty dach docho­dził nie­mal do pod­łogi, gdzie wsta­wiono dwa pół­okrą­głe okienka z kil­koma zma­to­wio­nymi bru­dem i sta­ro­ścią szyb­kami. Z trze­ciej strony dach nad­bu­dówki przy­le­gał do sali gim­na­stycz­nej, a z czwar­tej – koń­czył się pio­nową, drew­nianą ścianą oddzie­la­jącą ją od reszty stry­chu. Pod­łogę i więźbę dachową wyko­nano z drewna. Przez szpary pomię­dzy deskami jed­nej ze ścian widać było długi zagra­cony strych. Nad­bu­dówka, pełna sta­rych mebli, miała pięć na pięć metrów. Przy dwóch wyż­szych ścia­nach usta­wiono prze­szklone szafy, któ­rych zawar­tość suge­ro­wała, że nie uży­wano ich od kil­ku­dzie­się­ciu lat. Wokół dostrze­gli wielki pęk­nięty glo­bus, jakieś archa­iczne przy­rządy do fizyki, w tym sty­lowo wyglą­da­jącą maszynę elek­tro­sta­tyczną, i… szkie­let ludzki na sto­jaku. Były też wypchane zwie­rzęta, nad­je­dzone przez mole: duża sowa, orzeł przedni i lis. Wszystko pokry­wała bar­dzo gruba war­stwa kurzu. Zapewne nikt tu nie wcho­dził od dzie­się­cio­leci.

— Będzie nie­złe — stwier­dził Felix. — Możemy się umó­wić, że to jest wieża.

— Wystaje nad dach naj­wy­żej pół metra — oce­nił Net.

— Ale wieża dobrze brzmi — zade­cy­do­wała Nika. — Tylko szkie­let musi­cie stąd zabrać.

— No co ty, szkie­let jest naj­lep­szy — zapro­te­sto­wał Net, ale spoj­rze­nie Niki powstrzy­mało go przed dal­szymi zachwy­tami.

Posta­no­wili na razie nie zapusz­czać się w dal­sze czę­ści stry­chu.

— Ciarki mnie prze­cho­dzą na samą myśl, że mamy tu wró­cić — mruk­nęła Nika, obcho­dząc szkie­let dużym łukiem. Kostki w jego dło­niach zakle­ko­tały w rytm kro­ków dziew­czyny.

— Po zasta­no­wie­niu… może rze­czy­wi­ście wybierzmy jakieś przy­tul­niej­sze miej­sce — zapro­po­no­wał Net, prze­ły­ka­jąc ślinę.

— Wszę­dzie tak będzie — powie­dział Felix, zdej­mu­jąc ple­cak.

Wcią­gnęli po scho­dach kilka spar­cia­łych mate­racy gim­na­stycz­nych, dziu­ra­wych koców i niski sto­lik w cał­kiem nie­złym sta­nie, jeśli nie zwra­cać uwagi na brak jed­nej nogi. Pod­parli go paroma cegłami. Obok jed­nego z okien zauwa­żyli gniazdko elek­tryczne. Jeśli dzia­łało, mieli roz­wią­zany pro­blem zasi­la­nia i oświe­tle­nia. Na koniec Nika zmu­siła Felixa do wynie­sie­nia szkie­letu gdzieś w nie­wi­doczne miej­sce.

— Pierw­szy punkt planu wyko­nany — oznaj­miła, wycie­ra­jąc sto­lik z kurzu. — Mam nadzieję, że nie ma tu pają­ków.

Net uśmiech­nął się zło­śli­wie, rzu­ca­jąc poro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nie w stronę Felixa.

— Wygląda w miarę bez­piecz­nie — stwier­dził Felix, roz­glą­da­jąc się. — Trzeba teraz jakoś prze­trans­por­to­wać sprzęt. Wszystko nie zmie­ści mi się do szkol­nego ple­caka. Pamię­taj­cie o pod­sta­wo­wych zasa­dach kon­spi­ra­cji. Nikt nie może widzieć, jak wcho­dzimy na te schody.

* * *

Następ­nego dnia po lek­cjach spo­tkali się w domu Felixa. Dopiero teraz przy­ja­ciele mieli oka­zję obej­rzeć jego pokój. Przy­po­mi­nał odro­binę warsz­tat – na dłu­gim bla­cie, oprócz przed­mio­tów zwy­kle znaj­du­ją­cych się na biurku gim­na­zja­li­sty, przy­krę­cone było ima­dło, leżały wier­tarka, lutow­nica, szli­fierka, a pod spodem stało kilka kufer­ków z narzę­dziami. Mimo to pokój był sym­pa­tyczny i przy­tulny, a bała­gan nie prze­kra­czał norm przy­ję­tych dla sta­ty­stycz­nego nasto­latka.

— Wej­dziemy do szkoły od tyłu — powie­dział Felix. — Tylne wej­ście pro­wa­dzi przez szat­nię, a stróż nocny pew­nie sie­dzi w por­tierni i ogląda mecz.

— No, fakt. Sły­sza­łem, że pan Syl­we­ster jest kibi­cem — przy­po­mniał sobie Net. — Ale i tak może nas zoba­czyć przy scho­dach na pię­tro.

— No to czeka nas chwila emo­cji. Spraw­dzi­łem w pro­gra­mie tele­wi­zyj­nym. Mecz zaczyna się o siód­mej. Mamy mnó­stwo czasu. Naj­po­waż­niej­szy pro­blem to kamery nad drzwiami. Obser­wują chod­nik pro­wa­dzący do wej­ścia.

— Zauwa­ży­łem je — powie­dział Net, nie kry­jąc dumy. — Napi­sa­łem jakiś czas temu krótki pro­gra­mik. Powi­nien sobie z nimi pora­dzić.

— Wirusy też piszesz? — zapy­tał Felix.

— Napi­sać wirusa potrafi byle głu­pek. Nie zaj­muję się takimi rze­czami. Mój pro­gram na jakiś czas zapę­tli obraz z kamery. W nocy nikt tego nie zauważy, a potem, nawet jak się dopa­trzą, nic nam to nie zaszko­dzi.

Wyjął swój mini­kom­pu­ter i połą­czył go kablem z gniazd­kiem tele­fo­nicz­nym.

— Czy to nie jest aby wła­ma­nie? — zanie­po­ko­iła się Nika. — Możemy pójść do wię­zie­nia.

— Jeste­śmy nie­letni — zba­ga­te­li­zo­wał Net, z wysu­nię­tym języ­kiem wstu­ku­jąc do kom­pu­tera sze­regi liczb. — Zresztą, nic nie krad­niemy. Wręcz prze­ciw­nie, wno­simy nowe rze­czy.

— To mi może zruj­no­wać karierę — jęk­nęła z rezy­gna­cją Nika.

Felix dał przy­ja­cio­łom doro­bione klu­cze. Spa­ko­wali sprzęt do ple­ca­ków i zeszli do hallu.

— Za godzinę zaczyna się mecz — stwier­dził Felix, zer­ka­jąc na zega­rek. — Nie musimy się spie­szyć.

— Ni­gdzie nie pój­dzie­cie, ser­deńka, dopóki nie zje­cie zupy — oznaj­miła kate­go­rycz­nie bab­cia Lusia, zagra­dza­jąc im drogę i wska­zu­jąc stół w jadalni, na któ­rym stały trzy tale­rze pełne paru­ją­cego rosołu z bab­ci­nym maka­ro­nem. — To już pora mocno poobied­nia. Musi­cie jeść, żeby mieć siłę na naukę.

Trudno było odmó­wić, tym bar­dziej że widząc zupę, w któ­rej pły­wały kawałki kur­czaczka i mar­chewki, a wszystko pach­niało osza­ła­mia­jąco, naprawdę poczuli głód.

— Pierw­sza zasada — powie­dział cicho Felix, gdy usie­dli do stołu — jak ktoś skoń­czy, to nie­sie talerz i wsta­wia do zlewu.

— Żeby bab­cia nie musiała nosić? — zapy­tała Nika.

— Nie. Jak tego nie zro­bisz, to będziesz dosta­wać dolewki zupy, aż eks­plo­du­jesz.

Kwa­drans póź­niej zje­dli jesz­cze budyń i cia­steczka, wszystko popili domo­wej roboty kom­po­tem z wiśni, po czym wresz­cie wyszli przed dom, gdzie leżały rowery.

— Teraz to już musimy się spie­szyć — ode­tchnął głę­boko Felix, kle­piąc się po brzu­chu.

* * *

Tylna furtka w szkol­nym ogro­dze­niu była zamknięta, ale wystar­czyło ją lekko unieść, by sko­bel zamka wysko­czył z otworu w pogię­tej fra­mu­dze. Zamknęli za sobą furtkę, ukryli rowery w krza­kach i ostroż­nie ruszyli w stronę drzwi. W świe­tle zacho­dzą­cego słońca stare drzewa wycią­gały szpo­nia­ste gałę­zie, jakby chciały ich porwać w zale­ga­jące pod nimi gęste cie­nie. Szkolny ogród był zapusz­czony i przy­po­mi­nał dżun­glę. Jego skra­jem, wzdłuż muru wio­dła wąska ścieżka. Pro­wa­dziła do schod­ków, scho­dzą­cych do tyl­nych drzwi, a uży­wa­nych chyba tylko przez robot­ni­ków wyko­nu­ją­cych okre­sowe remonty.

— Jesteś pewien, że twój pro­gram działa? — zapy­tał Felix, zer­ka­jąc na kamerę nad drzwiami. Na szczę­ście lampa przy­mo­co­wana do muru nie zapa­liła się jesz­cze.

— Nie mogę tego spraw­dzić — szep­nął Net. — Ma nam dać dwie godziny, a potem sam się ska­suje.

Felix wyjął klucz uni­wer­salny i po chwili drzwi sta­nęły otwo­rem. W dłu­gim kory­ta­rzu pro­wa­dzą­cym do szatni było nie­mal cał­kiem ciemno. Mroczne odnogi kory­ta­rzy wyglą­dały teraz jak wyloty smo­czych jam. Zbici w cia­sną gro­madkę, dotarli nie­mal po omacku do scho­dów.

W hallu paliło się kilka lamp. Zza lady por­tierni docho­dził pod­eks­cy­to­wany głos komen­ta­tora spor­to­wego. Tele­wi­zor rzu­cał na ściany nie­bie­skie odbla­ski. Widać było też czu­bek głowy Syl­we­stra, kiwa­ją­cej się w rytm akcji na boisku.

Przy­ja­ciele wahali się. Nie mieli obaw, że stróż ich usły­szy. Nie usły­szałby nawet odrzu­towca lądu­ją­cego przed szkołą. Mógł jed­nak przy­pad­kiem wstać i odwró­cić się. W końcu pod­jęli decy­zję i prze­mknęli na wyż­szy ciąg scho­dów. Dotarli na strych. Felix wyjął z ple­caka małą puszkę sprayu i psik­nął kolejno na zawiasy. Net wło­żył do zamka swój klucz. Paso­wał i gładko się prze­krę­cił. Drzwi otwo­rzyły się bez naj­mniej­szego skrzyp­nię­cia.

Gdy Felix z Netem roz­sta­wili sprzęt i testo­wali małe moni­torki i urzą­dze­nia do zdal­nego ste­ro­wa­nia, za oknem zro­biło się już ciemno. Wszystko ukryli w otwie­ra­nej szafce, by w razie nie­spo­dzie­wa­nej wizyty zamknąć tylko drzwiczki.

Felix z duszą na ramie­niu wyszedł jesz­cze, by zamo­co­wać mikro­ka­merę nad oknem scho­do­wym, na wprost drzwi na strych.

— Teraz tylko musimy pod­su­nąć im coś, co zabiorą do swo­jej kry­jówki — powie­działa Nika. — To nie może być moneta, bo ją wyda­dzą. W ogóle to musi być coś dużego, ale nie­zbyt cen­nego.

— Dla­czego nie­zbyt cen­nego? — zapy­tał Net, popra­wia­jąc oku­lary.

— Bo empe­trójki ci nie ukradną — wyja­śniła. — Wie­dzą, że poszedł­byś do dyrek­tora. Co innego piłka albo bre­lo­czek.

— Mogę poświę­cić latarkę — powie­dział po namy­śle Felix. — Świeci kil­koma kolo­rami, ma opcję miga­nia. To musi im się spodo­bać.

Nika trą­ciła go ramie­niem i wska­zała na moni­tor. Naj­pierw Felix nie zorien­to­wał się, o co cho­dzi. I dopiero po chwili dostrzegł łysinę Syl­we­stra wyła­nia­jącą się z dołu ekranu. Dziew­czyna z prze­ra­że­niem ści­snęła rękę Felixa. Net też już to zoba­czył, sku­lił się i wci­snął w kąt. Moni­tor poka­zy­wał teraz plecy woź­nego wkła­da­ją­cego klucz w zamek drzwi od stry­chu. To był on, nie spo­sób było się pomy­lić. Nosił te śmieszne spodnie, jakie cza­sem noszą starsi pano­wie, z paskiem z nie­wy­ja­śnio­nych przy­czyn umiesz­czo­nym nie­mal pod pachami. Teraz wyraź­nie usły­szeli chro­bot zamka. Felix rzu­cił się, by zamknąć szafkę, i ich cen­trum dowo­dze­nia uto­nęło w ciem­no­ści.

— Prze­rwa meczu — szep­nął.

Przy­tu­lili się do sie­bie w naj­głęb­szym kącie swo­jej kry­jówki. Gdzieś zapa­liło się świa­tło. Kroki zbli­żyły się i zatrzy­mały. Net sam zasło­nił sobie ręką usta, by nie wydać żad­nego głosu. Ze wszyst­kich sił pró­bo­wał nie kich­nąć, bo łasko­tały go w nos rude loki Niki. Brzęk­nęło szkło i roz­le­gło się zado­wo­lone pomru­ki­wa­nie. Kroki odda­liły się, zga­sło świa­tło i trza­snęły drzwi. Felix otwo­rzył szafkę i wszy­scy zoba­czyli na moni­to­rze woź­nego scho­dzą­cego po scho­dach. W ręku trzy­mał… butelkę wina.

Net kich­nął, aż wszy­scy pod­sko­czyli.

— Nasz strych nie jest tylko nasz — stwier­dził. — To jego ślady widzie­li­śmy za pierw­szym razem.

— On pije w pracy — obu­rzyła się Nika.

— Też byś piła, gdy­byś musiała sie­dzieć całą noc w takim wiel­kim budynku — powie­dział Net. — Zresztą gość ma prze­chla­pane życie.

— Czemu?

— Pomyśl tylko. Imie­niny trzy­dzie­stego pierw­szego grud­nia. Dwie imprezy naraz. Myślisz, że ktoś przy­nie­sie pre­zent na zabawę syl­we­strową? To musiało zosta­wić ślad na psy­chice… Do tego pra­cuje w nocy, a śpi w dzień, kiedy wszy­scy hała­sują… ale to nawet lepiej — zasta­no­wił się z chy­trą miną. — Gdyby nas przy­dy­bał, to i tak nikomu nic nie powie, bo będzie się bał, że my wyga­damy o winie.

Nika z nie­sma­kiem pokrę­ciła głową.

— A może on pije, bo tu… stra­szy? — dodał cichutko Net, wci­ska­jąc się w kąt. — Och, po co ja to powie­dzia­łem…

Nika ucze­piła się tym razem rękawa Neta. Sie­dzieli, wsłu­chu­jąc się w ciszę.

— Wyno­śmy się stąd, zanim rodzice zaczną nas szu­kać — powie­dział Felix, otrzą­sa­jąc się z ponu­rego nastroju.

— Nie możemy zacze­kać tu już do rana? — zapro­po­no­wał Net, wyobra­ża­jąc sobie drogę przez ciemny strych, piw­nice i na koniec przez ogród. I sam sobie odpo­wie­dział — nie, nie, wolę to chyba mieć już za sobą…

Powrót nie wyda­wał się trudny, jeśli nie liczyć stra­chu przed nie­zna­nym.

— Czuję na ple­cach obec­ność tego szkie­letu — szep­nęła Nika, gdy wstali.

— Prze­cież go wynio­słem — zdzi­wił się Felix.

— I teraz czai się gdzieś za rogiem…

— Mogę go przy­nieść.

— Nie, nie! Już wolę, jak się tak czai…

Zamknęli za sobą drzwi i jak naj­ci­szej zeszli na par­ter. Pan Syl­we­ster sie­dział w głę­bo­kim fotelu, znad lady znów wysta­wał mu tylko czu­bek głowy. Powrót cał­kiem już ciem­nymi pod­zie­miami był jesz­cze mniej przy­jemny. Drżące świa­tło latarki bojaź­li­wie zaglą­dało w mroczne zakątki. Nagle, jakieś oczy bły­snęły w głębi kory­ta­rza. Nika krzyk­nęła i wsko­czyła Netowi na ręce. Ten led­wie utrzy­mał rów­no­wagę. Echo krzyku powró­ciło odbite od końca kory­ta­rza.

— To tylko szczur — wyce­dził przez zęby Net, z wysił­kiem sta­ra­jąc się jej nie upu­ścić. — Boi się nas bar­dziej niż my jego.

— Bie­giem! — szep­nął Felix.

Z góry doszedł ich odgłos szyb­kich kro­ków. Dobie­gli, naj­ci­szej jak mogli, do połowy kory­ta­rza, ale kroki pana Syl­we­stra dud­niły już na scho­dach. Rzu­cili się więc w bok, w wąską wnękę. Zga­sili latarkę, przy­tu­lili się do sie­bie i oparli o jakieś drzwi.

— Szczury… — wysy­czał z nie­sma­kiem stróż. Omiótł latarką dal­szą część kory­ta­rza, naj­wy­raź­niej nie mając ochoty spraw­dzać, co tam jesz­cze może się kryć.

Cze­kali, wstrzy­mu­jąc oddech, ale docho­dziły ich jedy­nie stłu­mione odgłosy meczu. Ostroż­nie wyj­rzeli na główny kory­tarz.

— Spró­buj wię­cej tego nie robić — Net powoli powie­dział do Niki i dodał ciszej — nie powinno się brać dziew­czyn na taką akcję.

Nika wzru­szyła ramio­nami i obra­żona ruszyła w stronę drzwi. Zaraz przy­po­mniała sobie jed­nak, że się tro­chę boi, zawró­ciła i sta­nęła mię­dzy chło­pa­kami.

— Idzie­cie? — zapy­tała.

Chwilę póź­niej zamknęli za sobą drzwi wej­ściowe i ode­tchnęli wie­czor­nym powie­trzem. W świe­tle księ­życa nawet wykrzy­wione wie­kiem konary drzew zdzi­cza­łego ogrodu wyglą­dały mniej strasz­nie niż oczy szczura w kory­ta­rzu. W górze migał świa­tłami pozy­cyj­nymi pasa­żer­ski odrzu­to­wiec. Jego szum prze­bił się przez odgłosy mia­sta i dotarł aż do ziemi. To przy­wró­ciło ich do rze­czy­wi­sto­ści. Wypro­wa­dzili rowery za furtkę.

— Jutro na dłu­giej prze­rwie zaczy­namy — zde­cy­do­wał jesz­cze Felix i roz­je­chali się do domów.

* * *

Pierw­sza lek­cja bio­lo­gii w nowej szkole zro­biła na wszyst­kich wra­że­nie. Sala była lekko przy­ciem­niona drew­nia­nymi żalu­zjami w oknach. Kilka lamp pod­świe­tlało prze­szklone regały i gablotki pełne oka­zów egzo­tycz­nych roślin i zwie­rząt. Zwie­rzęta w zna­ko­mi­tej więk­szo­ści były wypchane, ale i tak wyglą­dały groź­nie.

Net zatrzy­mał się przed wielką szybą, ścianą pła­skiego szkla­nego zbior­nika wsta­wio­nego pio­nowo w regał, i uniósł brwi. Jego wnę­trze wyglą­dało, jakby ktoś nasy­pał tam ściółki leśnej: patycz­ków, zbrą­zo­wia­łych kolek i pokru­szo­nych liści. Wewnątrz tej sterty śmieci coś się poru­szało w nie­zli­czo­nych kory­ta­rzy­kach.

— Łał… — szep­nął Net sam do sie­bie. — W tym śmiet­niku zalę­gły się mrówki fara­ona.

— To ter­ra­rium — wyja­śnił zza jego ple­ców Wik­tor. — Wewnątrz jest mro­wi­sko. To białe na dole to jaja.

— Powaga? — zdzi­wił się Net. — Akwa­rium bez wody pełne mró­wek. Zawo­łaj jakąś dziew­czynę… ale będzie wrzask.

Dziew­czyny i tak miały nie­tę­gie miny, bo prócz ter­ra­rium z mrów­kami były i takie z pają­kami i wężami. A w kilku akwa­riach nie wszyst­kie stwo­rze­nia były zło­tymi ryb­kami.

Odwró­cili się na dźwięk otwie­ra­ją­cych się drzwi od zaple­cza.

— Dżi­zas… — jęk­nęła Klau­dia.

Pro­fe­sor Butler był chudy i nie­po­zorny, miał ponad czter­dzie­ści lat. Jego popla­miony far­tuch jakiś czas temu pew­nie musiał być biały. Siwe włosy były nieco za dłu­gie i nieco za rzad­kie. Szcze­rze mówiąc, były rów­nież nieco za tłu­ste. Zwi­sały z głowy, jakby wła­śnie wszedł tu z desz­czu. Oku­lary w prze­zro­czy­stych opraw­kach musiały być szczy­tem lansu przed trzy­dzie­stu laty.

— Witam — powie­dział pro­fe­sor, otwie­ra­jąc dzien­nik. Pod paznok­ciami nauczy­ciela można było dostrzec żałobne obwódki. — Sia­daj­cie.

Ucznio­wie w mil­cze­niu zajęli miej­sca, a Nika szep­nęła na ucho Feli­xowi:

— Jeśli o mnie cho­dzi, to zaję­cia dodat­kowe z bota­niki z tym oble­śnia­kiem nie wcho­dzą w grę.

— No — zgo­dził się Net. — Pew­nie obsmar­kuje uczniów za nie­odro­bie­nie pracy domo­wej.

Pro­fe­sor Butler na pierw­szej lek­cji nie zro­bił sek­cji żaby ani nie poka­zał żad­nych obrzy­dli­wo­ści ze swo­ich taj­nych zbio­rów, któ­rych pełne było, jeśli wie­rzyć plot­kom, jego zaple­cze. Prze­pro­wa­dził w zasa­dzie nor­malne zaję­cia, a jed­nak było w nim, i ogól­nie w sali do bio­lo­gii, coś, co zaraz po dzwonku kazało wszyst­kim pospiesz­nie spa­ko­wać się i wyjść na kory­tarz.

— On nas jesz­cze zasko­czy — zawy­ro­ko­wał Felix.

— Chyba wypusz­cza­jąc taran­tulę pod­czas kla­sówki — pod­su­nął Net.

* * *

Przed długą prze­rwą znów sie­dzieli w swo­jej kwa­te­rze głów­nej na stry­chu.

— Kto ma iść na wabia? — zapy­tała Nika, obra­ca­jąc w rękach latarkę.

Spoj­rze­nia chłop­ców wystar­czyły jej za odpo­wiedź.

— Ład­nie — powie­działa. — Kobietę samą pusz­cza­cie?

— Nie masz się z nimi bić, tylko poło­żyć latarkę na ich dro­dze — wyja­śnił Net.

— Spraw­dzi­li­śmy ich plan lek­cji — powie­dział Felix. — Przed długą prze­rwą mają zaję­cia w sali tuż za zakrę­tem kory­ta­rza. Nie­mal na pewno pójdą w kie­runku skle­piku. Posta­wisz miga­jącą na poma­rań­czowo latarkę na para­pe­cie i odej­dziesz.

— Jak znam życie, pierwsi wypadną z klasy — dodał Net. — Włą­czę dzwo­nek, gdy tylko miniesz róg.

— OK — zgo­dziła się Nika, ale po chwili zmarsz­czyła brwi i zapy­tała — zaraz, zaraz… Skąd będzie­cie wie­dzieli, że minę­łam róg?

Felix uśmiech­nął się tajem­ni­czo.

— Umie­ści­łem dodat­kową kamerę za okien­kiem hydrantu — powie­dział, pstry­ka­jąc przy­ci­skiem przy jed­nym z moni­to­rów, który wyświe­tlił obraz kory­ta­rza na pierw­szym pię­trze.

— Dobrze — zgo­dziła się Nika — ale jeste­ście mi winni lody. Za poświę­ce­nie.

Wyszła, ści­ska­jąc w ręku latarkę. Net połą­czył się z kom­pu­te­rem szkoły i przy­go­to­wał do prze­sta­wie­nia zegara.

— Naj­cięż­sze są bate­rie — powie­dział Felix. — Star­czają na dwa­dzie­ścia minut lotu.

— Więc musimy się stresz­czać — stwier­dził Net. — Gdzie jest mikro­he­li­kop­ter?

— Na wierz­chu gabloty w hallu.

— Jest… — Net wska­zał moni­tor.

Zoba­czyli Nikę, jak idzie kory­ta­rzem, sta­wia latarkę na para­pe­cie i włą­cza migacz. Poma­chała do kamery i ode­szła. Gdy minęła róg, Net naci­snął „Enter” i roz­legł się dzwo­nek. Nim ucichł, drzwi klas zaczęły się otwie­rać.

— Są! — krzyk­nął Net i wska­zał dwie syl­wetki zbli­ża­jące się szyb­kim kro­kiem. Zgod­nie z prze­wi­dy­wa­niami, Mar­cel i Ruben jako pierwsi dotarli do miga­ją­cej latarki. Mar­cel chwilę się jej przy­glą­dał i wyszcze­rzył w uśmie­chu wysta­jące zęby. Wziął latarkę z para­petu, mówiąc coś do innych uczniów. Nie było wia­domo co, bo kamera nie miała mikro­fonu. Potem chło­pak ruszył w kie­runku scho­dów.

— OK, uru­cha­miam heli­kop­ter — powie­dział Felix.

Się­gnął po zdalne ste­ro­wa­nie i włą­czył moni­tor. Zamarł z ręką w poło­wie następ­nego ruchu. Obraz z kamery mikro­he­li­kop­tera był oso­bliwy. Przed­sta­wiał jakiś pognie­ciony papier, kawa­łek mate­riału w kwiatki i prze­su­wa­jący się sufit. W dol­nej czę­ści kadru widać było jasny trój­kąt z dwiema czar­nymi dziu­rami.

— Houston, mamy pro­blem — powie­dział zdzi­wiony Felix, patrząc na leżące przed nim zdalne ste­ro­wa­nie. — Jesz­cze nie wystar­to­wa­łem.

— To jest… — Net zmru­żył oczy. — To jest… far­tuch pani Pum­per­ni­kiel, naszej sprzą­taczki, a to z dziu­rami to chyba jej nos. Widziany od dołu… Jezu! Ona ma włosy w nosie!

— Heli­kop­ter jest w jej kie­szeni! — powie­dział z nie­do­wie­rza­niem Felix. — Musiała ście­rać kurz z gabloty i go zna­la­zła. Aku­rat dziś…

Wyłą­czył moni­tor, wes­tchnął i zre­zy­gno­wany oparł się o regał.

— Nic nam nie wycho­dzi — jęk­nął.

Zacze­kali na Nikę, żeby zdać jej rela­cję, ale gdy kilka minut póź­niej wró­ciła, nie dała im dojść do słowa.

— Czu­łam, że coś nawali i po pro­stu poszłam za nimi — oznaj­miła. — Zna­la­złam ich kry­jówkę. I uwa­żaj­cie: to są te drzwi, przy któ­rych scho­wa­li­śmy się wczo­raj w nocy.

Chłopcy spoj­rzeli na sie­bie.

— Co wię­cej — kon­ty­nu­owała — zosta­wili je nie­do­mknięte, więc zaj­rza­łam do środka. To jakiś zapo­mniany skła­dzik. Bawili się tą latarką, a potem odsta­wili ją na pod­łogę. Mają tam mnó­stwo róż­nych rze­czy. Nie zdą­ży­łam przyj­rzeć się dokład­niej.

Net popa­trzył na Nikę z więk­szym sza­cun­kiem niż przed chwilą.

— No to dwa pierw­sze punkty planu zre­ali­zo­wa­li­śmy — oce­nił Felix. — Pomyślmy, jak nie­po­strze­że­nie wszystko stam­tąd wynieść. Musi być tego cała góra.

— A w jaki spo­sób oddamy wszystko wła­ści­cie­lom? — zapy­tał Net. — Wysta­wimy w skle­piku czy jak?

— Może w ogóle nic stam­tąd nie wyno­śmy — zapro­po­no­wała Nika. — Zróbmy zdję­cia tych przed­mio­tów i wywie­śmy je w szkol­nej gablo­cie, wraz z mapką doj­ścia do kry­jówki. Mar­cel i Ruben raczej nie inte­re­sują się zawar­to­ścią gablot.

— Hm… Może zabie­ra­nie dziew­czyny na akcję nie było aż tak złym pomy­słem — z sza­cu­necz­kiem rzu­cił Net, a Nika uśmiech­nęła się i spu­ściła wzrok.

Felix patrzył to na nią, to na niego, ale nic nie powie­dział.

Net wyjął mini­kom­pu­ter i wkle­pał na kla­wia­tu­rze: „Jeżeli chcesz odzy­skać swoją wła­sność, przyjdź pod wska­zane drzwi dziś na dłu­giej prze­rwie”.

— Co myśli­cie? — zapy­tał.

— Dosko­nale — pochwa­liła Nika i tym razem to Net uśmiech­nął się skrom­nie. — Ale jak zro­bimy zdję­cia? Jakoś nie mam ochoty znów tu przy­cho­dzić po zmroku…

— Możemy tylko na bie­żąco obser­wo­wać obraz z kamer — powie­dział Felix. — Nie prze­wi­dzia­łem moż­li­wo­ści zapisu.

— Mam pomysł — powie­dział Net. Wycią­gnął jakiś kabel i podał go Feli­xowi. — Wetknij to w gniazdo obok moni­tora.

Felix zro­bił to, nie cał­kiem rozu­mie­jąc, o co cho­dzi, a Net wetknął drugi koniec do mini­kom­pu­tera i zaczął w nie­praw­do­po­dob­nym tem­pie ude­rzać w kla­wi­sze. Po chwili na ekra­nie kom­pu­tera poja­wił się obraz iden­tyczny z tym z Feli­xo­wego moni­tora.

— Teraz możemy wszystko nagrać — wyja­śnił Net. — Wybrane klatki wydru­kuję w domu.

— Pamię­taj­cie, że stra­ci­li­śmy heli­kop­ter — przy­po­mniała Nika.

— Uży­jemy peł­za­cza — zako­mu­ni­ko­wał Felix i wycią­gnął z dna ple­caka coś, co wyglą­dało jak kawa­łek podwój­nego łań­cu­cha rowe­ro­wego z kil­ku­na­stoma malut­kimi kół­kami. — Jeśli tam nie ma progu, to jest szansa, że się prze­ci­śnie pod spodem.

— O! — zain­te­re­so­wał się Net. — Nie poka­zy­wa­łeś tego wcze­śniej. Jak to działa?

— Zaraz zoba­czy­cie.

Felix wycią­gnął z ple­caka miesz­czące się na dłoni pude­łeczko z dwoma joy­stic­kami i anteną. Poło­żony na mate­racu peł­zacz ożył, posłuszny pole­ce­niom zdal­nego ste­ro­wa­nia. Zje­chał, czy raczej spły­nął jak sto­noga z mate­raca i bez pro­blemu wpełzł na następny.

— Obrzy­dli­stwo — wzdry­gnęła się Nika.

— Może pod­cho­dzić pod prze­szkody wyso­kie na kilka cen­ty­me­trów — wyja­śnił Felix. — Ale po scho­dach potrafi tylko zejść.

— Chcia­ła­bym wam zwró­cić uwagę — ode­zwała się Nika — że wła­śnie zawa­lamy kolejną lek­cję.

Roz­legł się dzwo­nek.

— Musimy mieć puste kory­ta­rze — powie­dział Felix — bo jesz­cze ktoś roz­dep­cze peł­za­cza. Ty lepiej idź, żeby­śmy mogli od cie­bie prze­pi­sać.

— O nie! — zapro­te­sto­wała. — Robimy to wspól­nie. Prze­pi­szę wszystko od Celiny.

Felix, obser­wu­jąc na moni­to­rze obraz z mikro­ka­mery, poru­szał joy­stic­kami na zdal­nym ste­ro­wa­niu. Stare szafy wyglą­dały jak wie­żowce oglą­dane z kabiny wyści­go­wego samo­chodu. Peł­zacz poru­szał się szybko i w ciągu kilku chwil dotarł do drzwi stry­chu. Prze­do­stał się pod nimi i zaczął zeska­ki­wać ze scho­dów. Kilka razy się prze­wró­cił, ale wygi­na­jąc się, za każ­dym razem powra­cał do wła­ści­wej pozy­cji.

Od patrze­nia w ryt­micz­nie koły­szący się obraz zakrę­ciło im się w gło­wie. Na par­te­rze musieli zro­bić krótką prze­rwę. Gdy ponow­nie spoj­rzeli na moni­tor, zamarli. Ekierka, ich mate­ma­tyczka, patrzyła w dół, pro­sto w kamerę i wrza­snęła, to zna­czy można się było domy­ślić, że wrza­snęła, bo na ekra­nie widać było tylko, jak jej oczy robią się coraz więk­sze i sze­roko otwiera usta. Potem zoba­czyli, jak z prze­dziwną dla niej pręd­ko­ścią bie­gnie w stronę pokoju nauczy­ciel­skiego.

— Myśli, że to wielki robal — zaśmiał się Net.

— Bidulka — szep­nęła Nika.

— Nie­do­brze — powie­dział Felix z poważną miną. — Jak wpadną na pomysł robie­nia tu dezyn­sek­cji, to zro­bią też porzą­dek na stry­chu.

Peł­zacz zawró­cił i poko­nał schody do piw­nicy. Obok prze­biegł spóź­niony uczeń, ale nie zauwa­żył prze­su­wa­ją­cego się wzdłuż listwy pod­ło­go­wej małego robota. Została jesz­cze długa pro­sta i peł­zacz poko­nał ją w kilka sekund, po czym skrę­cił w zaułek. Przy­ja­ciele ode­tchnęli z ulgą – pod drzwiami była szcze­lina.

— Za bar­dzo się wczu­łem — wes­tchnął Net. — Mam wra­że­nie, jak­bym był bar­dzo, bar­dzo malutki.

Peł­zacz prze­je­chał pod drzwiami i zna­lazł się w… cał­ko­wi­cie ciem­nym pomiesz­cze­niu.

— O tym nie pomy­śle­li­śmy… — wes­tchnęła Nika.

— Kapota — przy­znał Net. — To kamera tylko do świa­tła dzien­nego.

Felix zmarsz­czył brwi i pokrę­tłem przy moni­to­rze zwięk­szył kon­trast, wyła­wia­jąc z ciem­no­ści led­wie kon­tury oto­cze­nia. Nagle pchnął dźwi­gienki zdal­nego ste­ro­wa­nia i ude­rzył peł­za­czem w naj­bliż­szy przed­miot.

— Roz­wa­lisz go — ostrzegł Net, ale Felix powtó­rzył manewr.

Za czwar­tym razem obraz zaczął rów­no­mier­nie bły­skać.

— Nie mówi­łem… — powie­dział zre­zy­gno­wa­nym tonem Net.

— Nie, dobrze! — krzyk­nęła pra­wie Nika.

Net zro­zu­miał, o co cho­dzi – peł­zacz włą­czył migacz latarki. Chło­piec wziął na kolana mini­kom­pu­ter i zaczął nagry­wać obraz. Po obje­cha­niu pomiesz­cze­nia wokół udało się zapi­sać zdję­cia więk­szo­ści ukra­dzio­nych przez Mar­cela i Rubena przed­mio­tów.

— Wystar­czy — zade­cy­do­wał Felix i wypro­wa­dził peł­za­cza na zewnątrz, by go ukryć pod kalo­ry­fe­rem i potem zabrać.

— Jutro, po pierw­szej lek­cji, wywie­simy to w gablo­cie — dodał Net, cho­wa­jąc kom­pu­ter.

Nika zajęta była ple­ce­niem war­ko­cza z prze­cię­tej na trzy czę­ści zapa­so­wej sznu­rówki swo­jego mar­tensa.

— Co robisz? — zapy­tali jed­no­cze­śnie.

— Two­rzę imi­ta­cję peł­za­cza — wyja­śniła. — Poło­żymy ją tam, gdzie widziała ją Ekierka.

Chłopcy poki­wali gło­wami z minami „Też byśmy na to wpa­dli, ale za chwilę”.

* * *

Następ­nego dnia wcho­dząc do szkoły za pięć ósma, usły­szeli dzwo­nek.

— Połowa klasy ma już spóź­nie­nia — stwier­dził Felix, roz­glą­da­jąc się po hallu, w któ­rym zapa­no­wało nagle straszne zamie­sza­nie.

— Nie prze­sta­wi­łem zegara! — Net pal­nął się dło­nią w czoło, aż kla­snęło. — Całe pięć minut. Pró­bówka nie daruje pię­ciu minut.

I tak trzeba było naj­pierw zejść do szatni, bo wej­ście na lek­cję che­mii w kurtce było gor­sze od spóź­nie­nia. Bie­gnąc, minęli Ekierkę, która pomimo zna­le­zie­nia sznu­rówki i tak posta­no­wiła spry­skać podej­rzaną oko­licę mrów­ko­zo­lem. Kiedy wpa­dli do sali, oka­zało się, że che­miczka też dała się zasko­czyć wcze­śniej­szemu dzwon­kowi i weszła zale­d­wie kilka sekund przed nimi.

Pró­bówka nie była zło­śliwa, ale nie lubiła braku punk­tu­al­no­ści. Zwy­kle patrzyła na spóź­nial­skich prze­świe­tla­ją­cym wzro­kiem, a oni mogli być pewni, że przed koń­cem lek­cji zostaną wezwani do tablicy. Tym razem mach­nęła tylko ręką, wska­zu­jąc im, by usie­dli. Popra­wiła pobież­nie jasne włosy i usia­dła za biur­kiem.

— Muszę poroz­ma­wiać z panem Efte­pem — oświad­czyła, by ukryć zakło­po­ta­nie. — Z tymi dzwon­kami ostat­nio dzieje się coś dziw­nego.

Net uśmiech­nął się pod nosem.

— Zabez­pie­czy lepiej sys­tem — szep­nął mu na ucho Felix, gdy usie­dli.

— Nie sądzę — odparł Net. — Wymieni bate­rię pod­trzy­mu­jącą zegar i tyle.

Wybita z nastroju Pró­bówka cał­kiem nie­chcący prze­pro­wa­dziła inte­re­su­jącą lek­cję, cho­ciaż trójka przy­ja­ciół myślami wybie­gała już do szczę­śli­wego zakoń­cze­nia całej histo­rii.

Kilka minut przed koń­cem lek­cji Felix wło­żył wydruki pod bluzę, a rolkę taśmy kle­ją­cej do kie­szeni i pod­niósł rękę.

— Tak, Feli­xie? — zapy­tała Pró­bówka spo­nad zsu­nię­tych na nos oku­la­rów. Che­miczka była chudą kobietą po pięć­dzie­siątce i patrzyła zazwy­czaj w ten sam, prze­świe­tla­jący myśli i zamiary spo­sób, jakby chciała powie­dzieć „I tak wiem, że coś krę­cisz”.

— Ja muszę wyjść — powie­dział Felix.

— Za pięć minut jest dzwo­nek… jeśli tym razem będzie o cza­sie.

Net kla­snął się w czoło i zaczął grze­bać w ple­caku, by przy­wró­cić szkol­nemu kom­pu­te­rowi wła­ściwą godzinę.

— Ale ja muszę… — jęk­nął Felix, prze­stę­pu­jąc z nogi na nogę.

— Dobrze, już dobrze.

Felix wybiegł z sali i stwier­dził, że bar­dzo dobrze uda­wał, że chce mu się siu­siu. Tak dobrze, że naprawdę musi naj­pierw pójść do toa­lety. Chwilę póź­niej, gdy z niej wycho­dził, natknął się na nio­sącą kubeł i mop panią Pum­per­ni­kiel i przy­po­mniał sobie o heli­kop­te­rze, który teraz pew­nie słu­żył już do zabawy dzie­ciom sprzą­taczki. Tego nie można tak zosta­wić, pomy­ślał. Doszedł do jed­nej z gablot, któ­rych nie było widać z por­tierni, i rozej­rzał się. Pod­wa­żył scy­zo­ry­kiem drzwiczki i bez otwie­ra­nia zamka uchy­lił je. Oparł szybę o czu­bek głowy i uży­wa­jąc rąk i zębów, przedarł scotch na kawałki i przy­kleił nim wszyst­kie arku­sze. Zamknął gablotę w ten sam spo­sób, pod­wa­ża­jąc ostrzem noża. Cof­nął się, by oce­nić swoje dzieło. Jeden obra­zek był nakle­jony do góry nogami, ale chło­pak nie chciał dalej ryzy­ko­wać. Zresztą, wła­śnie roz­legł się dzwo­nek.

Felix udał zain­te­re­so­wa­nie inną gablotą, w któ­rej wisiały zdję­cia wszyst­kich dyrek­to­rów szkoły. Były czarno-białe, a jedy­nie zdję­cie dyrek­tora Sto­krotki przy­cią­gało wzrok kolo­rami dyrek­tor­skiej jaskra­wo­żół­tej muchy w nie­bie­skie gro­chy.

Począt­kowo nikt nie zauwa­żał nowej eks­po­zy­cji, ale pod koniec prze­rwy Felix usły­szał:

— Moja piłka!

— Widzę mój samo­chód — dodał ktoś inny.

Felix pomy­ślał, że może za wcze­śnie to wywie­sili i Mar­cel albo Ruben mogą coś zwę­szyć, ale dla nich zawar­tość gablot była tak samo inte­re­su­jąca, jak farba na ścia­nie. Prze­szli tuż obok, w ogóle nie zwra­ca­jąc uwagi na uczniów oglą­da­ją­cych zdję­cia.

* * *

Przy­ja­ciele zeszli do piw­nicy i z pew­nej odle­gło­ści obser­wo­wali kil­ku­na­sto­oso­bową grupę kłę­biącą się przed kry­jówką Mar­cela i Rubena. W końcu ktoś zastu­kał w drzwi. Otwo­rzyły się i uka­zała się w nich wście­kła twarz Rubena. Na widok tylu uczniów chło­pak w panice sku­lił się, pró­bu­jąc cof­nąć się do środka. Nie­stety drzwi wyśli­zgnęły mu się i otwo­rzyły na całą sze­ro­kość, odsła­nia­jąc jasno oświe­tlone pomiesz­cze­nie pełne skra­dzio­nych przed­mio­tów. Grupa wahała się tylko uła­mek sekundy, po czym naparła na Rubena i wepchnęła go do środka. Roz­le­gły się okrzyki rado­ści wła­ści­cieli, któ­rzy odna­leźli swoje ulu­bione zabawki i gadżety. Mar­cel i Ruben wymknęli się na czwo­ra­kach i z prze­ra­żo­nymi minami ucie­kli.

Gdy Felix zbli­żył się do drzwi, więk­szość uczniów już wycho­dziła. Chwilę póź­niej pozo­stały puste półki i poroz­rzu­cane dro­bia­zgi.

— Zna­lazł się też jakiś „wła­ści­ciel” two­jej latarki — zauwa­żyła smutno Nika, sta­jąc obok. Podała Feli­xowi peł­za­cza.

— Może źle to wszystko zro­bi­li­śmy — wes­tchnął Felix. — Pew­nie dużo rze­czy nie tra­fiło do swo­ich wła­ści­cieli.

— Przed­tem nic nie było u wła­ści­ciela. Zro­bi­li­śmy tyle, ile mogli­śmy.

— Pogo­dzi­łem się ze stratą pięt­na­stu zło­tych — powie­dział Felix, bio­rąc się w garść — nawet ze stratą latarki, ale heli­kop­tera nie daruję.

— Co chcesz zro­bić? — zapy­tał Net. — Jest już w domu Pum­per­ni­kiel. Pew­nie bawią się nim jej dzieci.

— Może go jesz­cze nie zepsuły.

Ruszył w stronę scho­dów. Nika spoj­rzała na Neta, ale ten wzru­szył ramio­nami.

Zacho­wu­jąc tra­dy­cyjne już środki ostroż­no­ści, dotarli do kwa­tery głów­nej. Felix włą­czył moni­tor i wybrał czę­sto­tli­wość kamery heli­kop­tera. Obraz śnie­żył, ale można było roz­po­znać pokój dzie­cięcy i drzwi.

— Ponad kilo­metr — stwier­dził Felix. — Może być za daleko dla zdal­nego ste­ro­wa­nia, ale nie mamy czasu, by szu­kać lep­szego miej­sca.

Na moni­to­rze drzwi do pokoju otwo­rzyły się i wbie­gli przez nie dwaj chłopcy. Mieli może po sześć lat. Jeden z nich się­gnął po heli­kop­ter i zaczął bie­gać wokół pokoju, uda­jąc, że lata.

— Zaraz go roz­wali. — Felix zaci­snął zęby.

Włą­czył zdalne ste­ro­wa­nie i poło­żył kciuki na dźwi­gien­kach.

— Cze­kaj — ostrzegł go Net. — Dopóki go trzyma, nic nie zro­bisz.

Patrzyli więc bez­sil­nie, jak chło­piec wyko­nuje wymy­śloną misję, jak drugą ręką roz­wala domki z kloc­ków, pozo­ru­jąc tra­fie­nia rakie­tami. Potem heli­kop­ter uda­wa­nymi strza­łami rakiet prze­ciw­pan­cer­nych poprzew­ra­cał reso­rowce.

— Teraz! — krzyk­nęła Nika, a Felix odru­chowo uru­cho­mił śmi­gło. Na moni­to­rze widać było, jak ręce dru­giego chłopca pró­bują zła­pać heli­kop­ter. Zapewne jego brat w tej wła­śnie chwili rzu­cił go. Heli­kop­ter wzbił się pod sufit i zaczął krą­żyć.

Usta chłop­ców wyko­nały cha­rak­te­ry­styczne „Łał!”, po czym obaj zaczęli pod­ska­ki­wać, aby dosię­gnąć zabawki. Felix sta­rał się nie zawa­dzić o nic, jed­no­cze­śnie nie dając się zła­pać. Nie nale­żało to do łatwych zadań, bo obraz był nie naj­lep­szej jako­ści, a zdalne ste­ro­wa­nie dzia­łało na taką odle­głość nie­zbyt pre­cy­zyj­nie.

Nagle jeden z chłop­ców wybiegł z pokoju. Kiedy wró­cił po chwili, trzy­mał węd­kar­ski pod­bie­rak, czyli siatkę na patyku.

— No to po nas — wes­tchnął Felix, z tru­dem uni­ka­jąc pierw­szego zama­chu pod­bie­ra­kiem.

— Luf­cik! — krzyk­nął Net. — Jest uchy­lony!

Przed kamerą ponow­nie mignęła siatka. Felix skrę­cił w stronę okna, wyko­nał popi­sowy manewr i wyle­ciał na zewnątrz przez wąską szcze­linę. Nie było czasu na wiwaty, bo wiatr od razu zakrę­cił małym pojaz­dem.

— Gdzie jeste­śmy… zna­czy, gdzie on jest? — zapy­tał Net.

— Czy ja wiem — zasta­no­wiła się Nika. — Wygląda zna­jomo.

Heli­kop­ter, wal­cząc z wia­trem, wzniósł się ponad wierz­chołki drzew i powoli obró­cił. Powy­żej budyn­ków doj­rzeli na moni­to­rze szkołę. Felix pchnął stery i heli­kop­ter skie­ro­wał się w stronę bazy. Nie był zbyt szybki, a do tego leciał pod wiatr. Trwało ład­nych parę minut, nim poko­nał połowę drogi.

— Otwórz­cie okno — pole­cił Felix.

Net uchy­lił jedno skrzy­dło pół­okrą­głego okienka i wraz ze świe­żym powie­trzem dotarł do nich dźwięk syreny poli­cyj­nej.

— Cie­kawe, co tam się dzieje — powie­dział Net, pró­bu­jąc wyj­rzeć.

— Mam go na moni­to­rze — krzyk­nął Felix. — Ale zasuwa!

Radio­wóz fak­tycz­nie jechał z ogromną pręd­ko­ścią. Trzy­sta metrów przed nim pędziła biała fur­go­netka. Trójka przy­ja­ciół przy­glą­dała się temu w napię­ciu.

— Myśli­cie o tym samym co ja? — zapy­tał Felix.

— To ten Gang Nie­wi­dzial­nych Ludzi — potwier­dził Net. — Znów okra­dli bank. Cie­kawe, dokąd jadą? Nie mają szansy na ucieczkę!

Z dru­giego końca ulicy nad­jeż­dżał następny radio­wóz.

— Bate­rii star­czy jesz­cze na trzy minuty lotu — oświad­czył Felix, ale się nie zasta­na­wiał. Wzniósł heli­kop­ter jesz­cze wyżej i skrę­cił, kie­ru­jąc kamerę wprost na pościg.

Fur­go­netka z piskiem opon, który usły­szeli przez okno, skrę­ciła w boczną uliczkę i wje­chała w białą cię­ża­rówkę. Nie ude­rzyła w nią, tylko dosłow­nie wje­chała po ram­pie do jej wnę­trza. Rampa zamknęła się szybko. Oba radio­wozy skrę­ciły w uliczkę, minęły cię­ża­rówkę i pomknęły dalej.

— Ale numer! — zawo­łał Net. — Więc to tak zni­kają…

— Trzeba kogoś powia­do­mić — powie­działa Nika.

Tym­cza­sem cię­ża­rówka, nie zatrzy­my­wana przez nikogo, powoli ruszyła.

— Ten tele­fon… — Felix wska­zał na apa­rat przy­pięty do mini­kom­pu­tera. — Czy można z niego nor­mal­nie dzwo­nić?

— Tak — odparł Net. Odpiął kabel i podał go Feli­xowi.

Felix jedną ręką wykrę­cił numer, drugą na­dal pilo­to­wał mikro­he­li­kop­ter.

— Tato, posłu­chaj — powie­dział szybko. — Nie, nic się nie stało. To ważne. Ten gang… ta fur­go­netka wje­chała do bia­łej cię­ża­rówki i teraz spo­koj­nie sobie odjeż­dża. Nie żar­tuję. Wyślij Air Wolfa i sprawdź, dokąd jadą! Są trzy uliczki na zachód od naszej szkoły.

— Co to jest Air Wolf? — zapy­tał pod­eks­cy­to­wany Net, przej­mu­jąc tele­fon.

— Też heli­kop­ter, tyle że nieco więk­szy — odpo­wie­dział Felix. — Tracę kon­trolę… Bate­rie chyba sia­dają…

Heli­kop­ter pod­jął lot w kie­runku szkoły. Zaraz jed­nak zaczął tra­cić wyso­kość, aż wresz­cie wir­nik sta­nął i maszyna runęła w dół. Felix, widząc zbli­ża­jący się żywo­płot, zaci­snął zęby. Chwilę póź­niej heli­kop­ter ude­rzył w gałę­zie i obraz znikł. Wszy­scy odru­chowo pod­sko­czyli.

Felix jesz­cze przez chwilę wpa­try­wał się w mrówki na moni­to­rze, w końcu zre­zy­gno­wany opadł na mate­rac.

— Nie zdąży — powie­dział. — Mała szansa, że Air Wolf jest gotowy do lotu.

— Zadzwońmy na poli­cję! — krzyk­nęła Nika.

— Nie uwie­rzą nam.

Kilka minut sie­dzieli, gapiąc się w okno. Kolejna lek­cja już się zaczęła, ale nie mogli się zmo­bi­li­zo­wać i zejść na dół.

— A byli­śmy tak bli­sko… — wes­tchnął Net.

Felix prze­łą­czył moni­tor na odbiór tele­wi­zji. Zoba­czyli mia­sto z lotu ptaka i białą cię­ża­rówkę ucie­ka­jącą teraz cał­kiem szybko w stronę mostu.

Przy­po­mi­namy, że trans­mi­tu­jemy obraz na żywo z heli­kop­tera śle­dzą­cego cię­ża­rówkę, którą ucieka nie­uchwytny dotąd Gang Nie­wi­dzial­nych Ludzi, znany z napa­dów na banki w całym mie­ście. W cię­ża­rówce może być nawet sam tajem­ni­czy Mor­ten, przy­wódca bandy.

Wytrzesz­czyli oczy. Heli­kop­ter obni­żył pułap i podą­żał tuż za cię­ża­rówką. Prze­le­ciał pod sygna­li­za­cją świetlną i znów wzniósł się ponad drzewa.

— Zwy­kły heli­kop­ter by tego nie zro­bił — powie­dział Net.

— To jest Air Wolf — powie­dział ostroż­nie Felix. — Pilo­tuje go mój tata. Szybko zadzia­łał.

— Ale jak się zmie­ścił pod świa­tłami? — naci­skał Net.

— To nie jest praw­dziwy heli­kop­ter, tylko zdal­nie ste­ro­wany. Jest mniej­szy od roweru.

Obraz na moni­to­rze poka­zy­wał cze­ka­jącą na końcu mostu poli­cyjną blo­kadę zło­żoną z kil­ku­na­stu radio­wo­zów. W ślad za cię­ża­rówką na most wje­chało kolej­nych kilka pojaz­dów poli­cyj­nych, odci­na­jąc gan­gowi drogę ucieczki.

— Wygląda na to, że zupeł­nie nie­chcący roz­bi­li­śmy praw­dziwy gang — zauwa­żył z nie­do­wie­rza­niem Net.

— Ale moich pięt­na­stu zeta i tak już nie zoba­czę — uśmiech­nął się Felix i wyłą­czył moni­tor. — Zapra­szam was w sobotę po połu­dniu do mnie. Musimy to uczcić.

Wstał i zarzu­cił na ramię ple­cak.

— Gdzie idziesz? — zapy­tała Nika.

— Po mikro­he­li­kop­ter — odparł chło­pak. — Zasłu­żył na spo­kojną eme­ry­turę.

* * *

Tata Felixa pusz­czał kilka razy nagra­nie, na któ­rym mini­ster spraw spe­cjal­nych oso­bi­ście gra­tu­lo­wał mu pomocy w roz­bi­ciu gangu. Nie­stety, w cię­ża­rówce był tylko kie­rowca. Wszy­scy ban­dyci z fur­go­netki gdzieś się ulot­nili i nie udało się usta­lić gdzie, choć poli­cyjni eks­perci przez wiele godzin ana­li­zo­wali nagra­nie z ucieczki. Wyda­wało się jed­nak, że uję­cie szefa gangu jest kwe­stią kilku dni.

Potem, mimo pochmur­nej pogody, tata wygo­nił przy­ja­ciół do ogrodu i usma­żył taką ilość ham­bur­ge­rów i kieł­ba­sek, że nikt nie mógł tego zjeść. Caban miał za to zapew­nione jedzonko na kilka dni. Bab­cia Lusia była nie­szczę­śliwa, bo nie mogła nic goto­wać. Roz­da­wała za to tale­rze i sztućce, dono­siła nowe ser­wetki. Wcze­śniej upie­kła cia­sto z nie­sa­mo­witą ilo­ścią rodzy­nek oraz szar­lotkę, skła­da­jącą się głów­nie z musu jabł­ko­wego przy­kry­tego sma­ko­witą kru­szonką. Mama Felixa wpa­dła na kilka minut, w pośpie­chu zamiast Cabana nie­chcący pogła­skała mecha­nicz­nego psa. Praw­do­po­dob­nie nawet tego nie zauwa­żyła. Zaraz i tak zadzwo­niła jej komórka, i mama poje­chała zała­twiać kolejną super­pilną sprawę.

— Sły­sza­łem, jak Lam­bert wspo­mi­nał, że to on zna­lazł ten scho­wek w piw­nicy — powie­dział Felix, gdy zostali sami w altance obro­śnię­tej dzi­kim winem. Caban usiadł obok niego, pod­bi­jał nosem rękę swo­jego pana, doma­ga­jąc się piesz­czot.

— Chce przy­pi­sać sobie nasz suk­ces! — obu­rzył się Net.

— Może tak będzie lepiej. — Felix wzru­szył ramio­nami. — Ktoś by to jesz­cze sobie sko­ja­rzył z tym gan­giem.

— Tro­chę szkoda, że nie ujaw­ni­li­śmy naszego udziału w spra­wie — powie­dział Net. — W tele­wi­zji wspo­mnieli tylko o jakichś „łeb­skich dzie­cia­kach”. Sława przej­dzie bokiem.

— I dobrze. To by nam nie wyszło na zdro­wie.

— Tym bar­dziej że ten Mor­ten wciąż jest na wol­no­ści — zauwa­żył Net. — Lepiej, żeby nie wie­dział, kto jest przy­czyną jego klę­ski.

— Na wol­no­ści jest cały gang — przy­znał Felix. — Bar­dzo mnie cie­kawi, jak oni ucie­kli z tej fur­go­netki. Wewnątrz zna­le­ziono ich ubra­nia, kilka odku­rza­czy i tro­chę jakie­goś sprzętu domo­wego. Gdzie tu sens?

— Ale przy­naj­mniej nie­źle się bawi­li­śmy — pod­su­mo­wała Nika. — No i bez tego wszyst­kiego pew­nie byśmy się nie zaprzy­jaź­nili.

— A poza tym przy­słu­ży­li­śmy się panu Syl­we­strowi — dodał Net z uśmie­chem.

Umiesz­cze­nie bia­łych, świa­tło­czu­łych myszek w pudełku z butel­kami stróża noc­nego było wspól­nym pomy­słem Felixa i Neta. Tylko Nika miała wąt­pli­wo­ści, czy to nie jest inge­ro­wa­nie w czy­jeś życie pry­watne, ale osta­tecz­nie dała się prze­ko­nać. No i pan Syl­we­ster prze­stał pić w pracy.

Nie­stety, zamiast tego zaczął palić.

Mar­cel i Ruben do końca tygo­dnia snuli się pod ścia­nami, a wszy­scy omi­jali ich wiel­kim łukiem. Przez długi czas nikomu nic nie zgi­nęło ani nie zostało ode­brane. Ekierka dopro­wa­dziła w końcu do wezwa­nia spe­cja­li­stów od dezyn­sek­cji, ale ci nie mieli żad­nego środka do zwal­cza­nia splą­ta­nych sznu­ró­wek, więc po pro­stu opry­skali listwy pod­ło­gowe środ­kiem na mrówki. Pan Syl­we­ster nie pisnął ani słowa o mysz­kach na stry­chu.

Cała szkoła roz­ma­wiała o roz­bi­ciu gangu, nie mając poję­cia, że ci, któ­rzy się do tego przy­czy­nili, są tuż obok.

— Powiedz nam jedno — zaczął powoli Felix, patrząc na Nikę. — Tak się zasta­na­wia­li­śmy, skąd wie­dzia­łaś, że pierw­szego dnia to my włą­czy­li­śmy dzwo­nek. Potem przy­po­mnia­łem sobie, jak ostrze­głaś nas przed panem Syl­we­strem, zanim poja­wił się na moni­to­rze.

— No i jesz­cze dzieci Pum­per­ni­kiel — dodał Net, celu­jąc w nią pal­cem. — Wie­dzia­łaś dokład­nie, kiedy ten mały rzuci mikro­he­li­kop­ter. Wydaje mi się, że to jesz­cze nie wszystko… Masz coś na swoje wytłu­ma­cze­nie?

Nika uśmiech­nęła się nie­win­nie, krę­cąc od nie­chce­nia pal­cem w rudych lokach.

— Kobieca intu­icja — odpo­wie­działa.

— Wie­dzie­li­śmy, że tak odpo­wiesz.

I wszy­scy zaczęli się śmiać. Potem pobie­gli do kuchni, gdzie mieli jako pierwsi prze­te­sto­wać nową maszynę do robie­nia dese­rów.

1 Ze względu na miłość autora do moto­ry­za­cji i jego wro­dzoną krnąbr­ność, w tej książce nazwy samo­cho­dów są i będą pisane wielką literą. [wróć]

2 GPS [czyt.: dżi-pi-es] – sys­tem nawi­ga­cji sate­li­tar­nej. Urzą­dze­nie wiel­ko­ści tele­fonu komór­ko­wego odbiera sygnały z sate­li­tów, dzięki czemu potrafi usta­lić wła­sną pozy­cję z dokład­no­ścią do kilku metrów. Sys­tem należy do Depar­ta­mentu Obrony USA. [wróć]

Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi

Подняться наверх